[13 May 2016]
(...)
(...)
Zamiast budzika codziennie, o tej samej porze zrywa mnie z łóżka jakiś rumor mój powszedni.
To Biskwit.
Biskwit o siódmej rano wjeżdża do sypialni na hulajnodze, albo włamuje się do słoika z muesli, albo odpala odkurzacz i zaczyna sprzątanie, albo włącza kanał telezakupów naprzemiennie z melorecytacją wersetów Koranu (Mekka live).
Codziennie.
Również w soboty i niedziele.
Z wyjątkiem czwartków. W czwartki Biskwit nie budzi się. Przemocą posadzony na łóżku pada natychmiast bezwładnie na poduszki. Wniesiony do kuchni spływa na podłogę ze swego krzesełka, albo leci twarzą w miskę mleka i płatków ze stosownym rozbryzgiem. W łazience czasem uda mu się tak rozbujać rękę, żeby szczoteczką do zębów trafić w okolice ucha, ale najczęściej po prostu leżąc na brzuchu przewisa przez klozet. W poprzek.
Tak, radosnym wyjątkiem są czwartki, gdy Biskwit NAPRAWDĘ powinien wstawać wcześniej, żeby NAPRAWDĘ, ale to NAPRAWDĘ zdążyć na lekcje ksylofonu.
(...)
Producent błyskawicznie związującego się cementu okazał się szpakami karmionym.
Wywiódł dziateczki do kamieniołomu, rozdał kilofy i nakazał łupać.
To było dobre.
Wiadomo, nic tak nie wyczerpuje dziecinom bateryjek, jak trzy godziny igraszek z ciężkim sprzętem budowlanym: kilofem, młotem udarowym, czy piłą mechaniczną.
Niestety. Złe było to, że cherubiny mogły zabrać tyle urobku, ile udało im się udźwignąć.
No i niektóre (czy muszę wymieniać z nazwiska?), na fali euforii i adrenaliny, dźwignęły tyle, ile same ważyły plus jeszcze trochę do kieszeni.
- Nie! – wpadła w spazmy Dynia, gdy klęczałam przed makietą piramidy Majów usypaną na przedszkolnym korytarzu, negocjując redukcję zasobów i koniec cywilizacji. – Nie oddam! Muszę mieć je wszystkie. To moje T-A-L-I-Z-M-A-N-Y!
Tak powiedziała.
Die Glücksbringer.
To była pułapka. Rzuciłam się na przynętę wyrafinowanego wokabularza (...niby skąd ona zna takie słowo, przecież nie od Jewdokii?) podanego z tylnojęzykowym R (ach!), a Dynia w tym czasie zwinnie spakowała Majów do plecaka i upchnęła kolanem. Całe dwadzieścia kilo.
Skąd wiem, ze dwadzieścia?
Bo po pięciu minutach od opuszczenia placówki ciężar kolekcji talizmanów okazał się ponad wątłe, pacholęce sił.
Tak, wiem! Powinnam w ramach lekcji poglądowej ciepnąć te bazalty na środku chodnika i pójść przed siebie.
No, ale jakże tak?
TALIZMANY?
Przynoszące szczęście talizmany?
Zarzuciłam, więc wór kamieni na plecy i jak Syzyf – najwytrwalszy i chyba jedyny patron mego macierzyństwa – poszłam dalej.
I tak jak zawsze, a dotyczy to wszelkich darów natury, w tym, np. drzew wyrwanych z korzeniami, konarów, pni sekwoi, żywych lub martwych ślimaków, wyrzuconych na brzeg wielorybów, itp. , natychmiast po wniesieniu ich na mansardę (schodami lub z użyciem strażackiej drabiny) tracą na atrakcyjności. Nie inaczej było z głazami.
- Nie, ja to już ich nie potrzebuję! – Dynia zarzuciła myśl o studiach geologicznych ledwie przekroczywszy próg domostwa.
Mam przesłanki, by uważać, że talizmany są popsute i nie przynoszą szczęścia.
Po pierwsze, bo przeraźliwie łupie mnie w stawie barkowym (w tym, na którym przynioslam je do domu), po drugie, bo nocą potknęłam się o jeden.
Jeśli zaś chodzi o walor edukacyjny wycieczki:
- Dyniu, ale do czego potrzebne są te kamienie. Po co je tak łupać i kruszyć?
- Też się nad tym zastanawiałam. Oni tam chyba po prostu lubią mieć dużo kamieni. Dziwne, co?
Bardzo.
(Z wizyty Szwabskich Kluseczek w banku, Dynia wyniosła przekonanie, że pieniędzy tam się nie trzyma, trzyma się natomiast żelki. Możliwe, że to na skutek jej mało refleksyjnej natury, ale nie można wykluczyć, że wnioski byłyby lepsze, gdyby Dyrekcja banku rozdała każdemu z cherubinów po tysiąc ojro na głowę zamiast stu paczek Haribo).
©kaczka
(...)
Everglades na bogato. |
(...)
Zamiast budzika codziennie, o tej samej porze zrywa mnie z łóżka jakiś rumor mój powszedni.
To Biskwit.
Biskwit o siódmej rano wjeżdża do sypialni na hulajnodze, albo włamuje się do słoika z muesli, albo odpala odkurzacz i zaczyna sprzątanie, albo włącza kanał telezakupów naprzemiennie z melorecytacją wersetów Koranu (Mekka live).
Codziennie.
Również w soboty i niedziele.
Z wyjątkiem czwartków. W czwartki Biskwit nie budzi się. Przemocą posadzony na łóżku pada natychmiast bezwładnie na poduszki. Wniesiony do kuchni spływa na podłogę ze swego krzesełka, albo leci twarzą w miskę mleka i płatków ze stosownym rozbryzgiem. W łazience czasem uda mu się tak rozbujać rękę, żeby szczoteczką do zębów trafić w okolice ucha, ale najczęściej po prostu leżąc na brzuchu przewisa przez klozet. W poprzek.
Tak, radosnym wyjątkiem są czwartki, gdy Biskwit NAPRAWDĘ powinien wstawać wcześniej, żeby NAPRAWDĘ, ale to NAPRAWDĘ zdążyć na lekcje ksylofonu.
(...)
Producent błyskawicznie związującego się cementu okazał się szpakami karmionym.
Wywiódł dziateczki do kamieniołomu, rozdał kilofy i nakazał łupać.
To było dobre.
Wiadomo, nic tak nie wyczerpuje dziecinom bateryjek, jak trzy godziny igraszek z ciężkim sprzętem budowlanym: kilofem, młotem udarowym, czy piłą mechaniczną.
Niestety. Złe było to, że cherubiny mogły zabrać tyle urobku, ile udało im się udźwignąć.
No i niektóre (czy muszę wymieniać z nazwiska?), na fali euforii i adrenaliny, dźwignęły tyle, ile same ważyły plus jeszcze trochę do kieszeni.
- Nie! – wpadła w spazmy Dynia, gdy klęczałam przed makietą piramidy Majów usypaną na przedszkolnym korytarzu, negocjując redukcję zasobów i koniec cywilizacji. – Nie oddam! Muszę mieć je wszystkie. To moje T-A-L-I-Z-M-A-N-Y!
Tak powiedziała.
Die Glücksbringer.
To była pułapka. Rzuciłam się na przynętę wyrafinowanego wokabularza (...niby skąd ona zna takie słowo, przecież nie od Jewdokii?) podanego z tylnojęzykowym R (ach!), a Dynia w tym czasie zwinnie spakowała Majów do plecaka i upchnęła kolanem. Całe dwadzieścia kilo.
Skąd wiem, ze dwadzieścia?
Bo po pięciu minutach od opuszczenia placówki ciężar kolekcji talizmanów okazał się ponad wątłe, pacholęce sił.
Tak, wiem! Powinnam w ramach lekcji poglądowej ciepnąć te bazalty na środku chodnika i pójść przed siebie.
No, ale jakże tak?
TALIZMANY?
Przynoszące szczęście talizmany?
Zarzuciłam, więc wór kamieni na plecy i jak Syzyf – najwytrwalszy i chyba jedyny patron mego macierzyństwa – poszłam dalej.
I tak jak zawsze, a dotyczy to wszelkich darów natury, w tym, np. drzew wyrwanych z korzeniami, konarów, pni sekwoi, żywych lub martwych ślimaków, wyrzuconych na brzeg wielorybów, itp. , natychmiast po wniesieniu ich na mansardę (schodami lub z użyciem strażackiej drabiny) tracą na atrakcyjności. Nie inaczej było z głazami.
- Nie, ja to już ich nie potrzebuję! – Dynia zarzuciła myśl o studiach geologicznych ledwie przekroczywszy próg domostwa.
Mam przesłanki, by uważać, że talizmany są popsute i nie przynoszą szczęścia.
Po pierwsze, bo przeraźliwie łupie mnie w stawie barkowym (w tym, na którym przynioslam je do domu), po drugie, bo nocą potknęłam się o jeden.
Jeśli zaś chodzi o walor edukacyjny wycieczki:
- Dyniu, ale do czego potrzebne są te kamienie. Po co je tak łupać i kruszyć?
- Też się nad tym zastanawiałam. Oni tam chyba po prostu lubią mieć dużo kamieni. Dziwne, co?
Bardzo.
(Z wizyty Szwabskich Kluseczek w banku, Dynia wyniosła przekonanie, że pieniędzy tam się nie trzyma, trzyma się natomiast żelki. Możliwe, że to na skutek jej mało refleksyjnej natury, ale nie można wykluczyć, że wnioski byłyby lepsze, gdyby Dyrekcja banku rozdała każdemu z cherubinów po tysiąc ojro na głowę zamiast stu paczek Haribo).
©kaczka
Jakie to sprytne! I tanie! Zamiast zatrudniać pracowników, płacić im pensje i ubezpieczenie, lepiej zorganizować wycieczkę przedszkolaków, które z werwą i energią przerobią cały kamieniołom na kostki brukowe?! Zaproponuj następną wycieczkę do kopalni diamentów! Ciocia kalina chętnie pojedzie jako dodatkowy opiekun! I wezmę stosowny worek na talizmany!
ReplyDeleteSyzyf patronem macierzynstwa - granitowo mocne!!! :)
ReplyDeleteBiskwitowi natomiast najwidoczniej energii starcza równiutko od czwatku do czwartku, wiec w czwartowy poranek nastepuje reset i ladowanie.
Nic nie poradzisz, natury nie oszukasz.
Ewentualnie musisz mu kupic mocniejsza bateryjke.
Do mnie też ten Syzyf z wielką mocą przemówił :D.
DeleteMoje ZAWSZE wstają o 6 KIEDY ABSOLUTNIE NIE MUSZĄ czyli w każdy wolny weekend/śiwięta/urlop (poźniej wyją jak do księżyca, bo one są zmęczone), a jak trzeba w dzień powrzedni spiąć dupki i wyjechać wcześniej to dobudzić nie można, śniadanie trwa godzinę, ubieranie milion godzin, a po zalożeniu butów "Jeszcze siku!!!".
ReplyDeleteInformacja o zbieractwie i chomikowaniu wszelakich skarbów powinna być dołączona do każdego dziecka zaraz po urodzeniu, coby rodzic był świadomy na co się pisze.
- "Dyniu, ale do czego potrzebne są te kamienie. Po co je tak łupać i kruszyć?
ReplyDelete- Też się nad tym zastanawiałam. Oni tam chyba po prostu lubią mieć dużo kamieni. Dziwne, co?
Bardzo." :o)))
A ja całkiem niedawno, dopiero w czasie definitywnej przeprowadzki wyniosłam w plener morski głaz, który przemądra natura uformowała w kształt czaszki. Sądząc po rozmiarach- czaszki Yeti. Kuriozum to ni ebez trudu przemyciłyśmy do bagażnika z siostrą jakoś tak w podstawówce i ta cudowna pamiątka z wakacji stała przez dekady na balkonie.
Syzyfem mnie rozbroiłas
ReplyDeleteSpłakałam się, nie żeby inaczej niż zwykle.
ReplyDeletePozdrawiam znad góry "talizmanów" z pokoju dziecięcego (ostatnio ukradkiem wyrzuciłam wielką reklamówkę niekształtnych brył z folii aluminiowej, bardzo potrzebnych do rozsypywania się i niezbierania).
Indianie jak żywi! A do tego ewolucja techniki nastąpiła!
ReplyDeleteMuszę się też powtórzyć: Lowam Cię Kaczko!
Piszesz tak, że nawet Syzyf przysiadłby w zachwycie.
Czy to możliwe, że jesteśmy z Dynią spokrewnione?
ReplyDeletePS.Tylko nie wyrzucaj cichcem zbiorów, po 30 latach mogą się przydać - u mnie obecnie stanową obciążniki do doniczek :D
Czy dzieci nie mają w planie kopania grządek w polskim ogródku? Chętnie zaproszę. Haribo inclusive.
ReplyDeleteKaczko, Syzyfem mnie rozbudzilas totalnie :-))
ReplyDeleteWyobrazam sobie Dynie z workiem kamieni, z ktorych kazdy jest tak samo wazny :-))
U nas aktualnie mega wazne sa patyki. Kazdy napotkany zostaje z entuzjazmem podnoszony i opatrzony komentarzem : "O, patyk, on bedzie dla nas wszystkich".
No dzieki Bogu dziecie mysli tez o rozrywce dla swoich rodzicieli przy zbieraniu patykow.
arbuz b.d.