[12 May 2015]
(...)
Z ankiety opublikowanej w laurce na Dzień Matki dowiedziałam się, że mam sześć lat (Dynia: ‘Oh, man! I just forgot your numbers so I took the one I remembered!’), znakomicie skaczę (?!) i mam trzy gwiazdki Michelin w kategorii ‘Szupfnudle z musem jabłkowym’.
Tyle, że ja nigdy, nawet w umysłowym zaćmieniu, nie gotowałam sz(n)upfnudli.
A już na pewno nie z musem.
Może to dlatego, że Dynia nie wiedziała jak przeliterować Chateaubriands à la béarnaise, albo przez jakie u napisać trufle?
[Ale wisienką na torcie, musem na sz(n)upfnudlach było ostatnie zdanie: ‘My mum is special because she cuddles.’
Sama prawda.
Do wytrzeszczu ócz ofiary.]
(...)
Miała miejsce peregrynacja nieświętego bożka.
W papierowej torebce wręczono nam przedszkolnego idola, poliestrowego wypchańca [1] wraz z albumem do zdjęć foto.
Wypchaniec wedruje tak od miesięcy z jednej do drugiej zagrody.
Wita go entuzjazm ortodoksyjnych wyznawców o wzroście do metr dwadzieścia osiem i jęk rozpaczy opiekunów prawnych (Szajse! Mamy w domu tubkę kleju? Kto skoczy do całodobowego wywoływać zdjęcia? Myślisz, że placówka ma kilka kopii kreatury na wypadek, gdyby wyrwał ją nam z rąk orzeł bielik? [2])
Albowiem wypchańcowi należy zapewnić rozrywki kulturalne i towarzyskie, a dowody przedstawiać na piśmie.
Przez tydzień.
I powiadam, strasznie trudno jest ad hoc przebić luksusowe wakacje w Hiszpanii.
(No chyba, żeby jakieś last minute.)
Toteż postawiliśmy na używki, tatuaże i cross-dressing.
[1] Wypchańcowi dano na pierwsze Wembley. Stąd licznie wznoszone okrzyki ‘Biskwit, Wembley!’ wywoływały efektowną odrazę pośród patriotycznej ludzkości rdzennej przyzwyczajonej zapewne do imion tradycyjnych, takich jak Heinrich, Hannelore, czy Uwe. Jako, że ludzkość rdzenna z rzadka odróżnia akcent z Dorset od akcentu z Oklahomy – wszystko to leci na konto Oklahomy. (Za co niniejszym po raz kolejny przepraszam Oklahomę i jej reputację.)
[2] Uznałabym to za karygodną niefrasobliwość, gdyby okazało się, że nie wykupiła całej partii i nie składowała w piwnicach.
(...)
Dwadzieścia dziewięć stopni.
Szare ulice prowadzące do placówki porosły zielenią.
Człowiek ma wrażenie, że ktoś wyciął kawałek tortu i odsłonił biszkopt gęsto przekładany chlorofilem i masą doniczek surfinii.
Miasto w polewie słonecznej.
Chodzę, chłonę.
To ostatnia taka moja wiosna wśród tych ulic.
Od września Dynia zaczyna staż za rogiem w ‘Szwabskich Kluseczkach’.
Zaraz potem pójdzie do szkoły.
Zaskakuje mnie, jak fatalnie znoszę zmiany.
Mimo codziennej, uporczywej praktyki.
©kaczka
(...)
Z ankiety opublikowanej w laurce na Dzień Matki dowiedziałam się, że mam sześć lat (Dynia: ‘Oh, man! I just forgot your numbers so I took the one I remembered!’), znakomicie skaczę (?!) i mam trzy gwiazdki Michelin w kategorii ‘Szupfnudle z musem jabłkowym’.
Tyle, że ja nigdy, nawet w umysłowym zaćmieniu, nie gotowałam sz(n)upfnudli.
A już na pewno nie z musem.
Może to dlatego, że Dynia nie wiedziała jak przeliterować Chateaubriands à la béarnaise, albo przez jakie u napisać trufle?
[Ale wisienką na torcie, musem na sz(n)upfnudlach było ostatnie zdanie: ‘My mum is special because she cuddles.’
Sama prawda.
Do wytrzeszczu ócz ofiary.]
(...)
Miała miejsce peregrynacja nieświętego bożka.
W papierowej torebce wręczono nam przedszkolnego idola, poliestrowego wypchańca [1] wraz z albumem do zdjęć foto.
Wypchaniec wedruje tak od miesięcy z jednej do drugiej zagrody.
Wita go entuzjazm ortodoksyjnych wyznawców o wzroście do metr dwadzieścia osiem i jęk rozpaczy opiekunów prawnych (Szajse! Mamy w domu tubkę kleju? Kto skoczy do całodobowego wywoływać zdjęcia? Myślisz, że placówka ma kilka kopii kreatury na wypadek, gdyby wyrwał ją nam z rąk orzeł bielik? [2])
Albowiem wypchańcowi należy zapewnić rozrywki kulturalne i towarzyskie, a dowody przedstawiać na piśmie.
Przez tydzień.
I powiadam, strasznie trudno jest ad hoc przebić luksusowe wakacje w Hiszpanii.
(No chyba, żeby jakieś last minute.)
Toteż postawiliśmy na używki, tatuaże i cross-dressing.
[1] Wypchańcowi dano na pierwsze Wembley. Stąd licznie wznoszone okrzyki ‘Biskwit, Wembley!’ wywoływały efektowną odrazę pośród patriotycznej ludzkości rdzennej przyzwyczajonej zapewne do imion tradycyjnych, takich jak Heinrich, Hannelore, czy Uwe. Jako, że ludzkość rdzenna z rzadka odróżnia akcent z Dorset od akcentu z Oklahomy – wszystko to leci na konto Oklahomy. (Za co niniejszym po raz kolejny przepraszam Oklahomę i jej reputację.)
[2] Uznałabym to za karygodną niefrasobliwość, gdyby okazało się, że nie wykupiła całej partii i nie składowała w piwnicach.
(...)
Dwadzieścia dziewięć stopni.
Szare ulice prowadzące do placówki porosły zielenią.
Człowiek ma wrażenie, że ktoś wyciął kawałek tortu i odsłonił biszkopt gęsto przekładany chlorofilem i masą doniczek surfinii.
Miasto w polewie słonecznej.
Chodzę, chłonę.
To ostatnia taka moja wiosna wśród tych ulic.
Od września Dynia zaczyna staż za rogiem w ‘Szwabskich Kluseczkach’.
Zaraz potem pójdzie do szkoły.
Zaskakuje mnie, jak fatalnie znoszę zmiany.
Mimo codziennej, uporczywej praktyki.
©kaczka
alez to przeciez Wembley z Fragglesow! Wiec z imieniem niejako przyszedl na swiat, jako i Biskwit :) http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20090520060659/muppet/images/a/aa/Wembley-fraggle.jpg (moze to komus pomoze w przypadku orla bielika, latwiej wrzucic w gugle bozka po imieniu jego calym :)
ReplyDeleteO wielka! Czyli Wembley nie byl tak do konca przypadkowy! Ostatecznie jest podgatunkiem Psychodelicznej Malpiatki! :)
DeleteDwadzieścia dziewięć stopni??? Popchnij parę ku pólnocy!
ReplyDeleteLaurka mnie powalila :) Jak to jest, tak nagle i znienacka dowiedziec sie, ze sie znakomicie skacze i gotuje Schupfnudle? Czy podniesiesz rzucona rekawice?
Podoba mi sie Dyni niefrasobliwe podejscie do liczb oznaczajacych wiek. Liczby tu nie sa wazne!!! (pociesza sie diabel, który niedlugo bedzie musial przyzwyczaic sie do czwórki, eh)
Chyba pchnelam, bo u nas spadlo o piec :-)
DeletePodniose! Mam w lodowce paczke szupfnudli. Nasmaze!
Jak to jest, pytasz?
Otoz, dziwnie. Z jednej strony euforycznie, ze wreszcie kontakt z potomkiem siegnal bardziej wyrafinowanych polek piramidy potrzeb, z drugiej - smutek, ze to mija tak szybko i ani sie czlowiek obejrzy, a tu dziecina zada sie z jakims spajdermanem i trzeba bedzie szukac jakiegos nowego hobby :-)
Dlaczego Wy wszyscy jesteście cholera tak obrzydliwie młodzi?!
ReplyDeleteMuszę Ci się Kaczko zwierzyć, ze u nas Orzeł Bielik grasuje regularnie. Zjada ostatnie kawałki placka, jest odpowiedzialny za porozrzucane przedmioty. Kilka razy przeleciał nawet podobno z MŁODYMI, które wpierniczyły calutką bombonierkę, a nawet próbowały chytrze ukryć opakowanie.
Wemblej zarówno w wersji ludens, kontrkulturowej jak i bajecznej - powalający! Czyje ach czyje paluszki odpowiedzialne są za to haute couture?
Zaraz, natychmiast zapytam Dynie ile masz lat podlug niej i prawda wyjdzie na jaw :-)
DeleteHaute couture bielik podprowadzil Biskwitowi. To krolewskie regalia, ktore matka Jacka Londona udziergala Biskwitowi na pierwsze urodziny. A kreacja pochodzi ze sklepu Armii Zbawienia. Stylonowo-nylonowa suknia non-iron dla noworodka plci zenskiej. Na oko wczesne lata siedemdziesiate. Noworodki byly wtedy ELEKTRYZUJACE :-)
O nieświęty Wembleyu, ależ się uśmiałam!
ReplyDeleteCzyzbyscie w Chochliku nie uprawiali peregrynacji? :-)
DeleteBoziu, jaki szpetny ten Wembley, jak z ciężkostrawnego koszmaru po kaszance. Na oko ta łachmyta poliestrowa zdaje się łatwopalna - nie omieszkałabym na twoim miejscu, no ale jak mus to mus ;)
ReplyDeleteSzpetny, tym bardziej nalezalo mu wynagrodzic :-) Ale w snach widze wypchanca na marach, stos i liczne Barbie-wdowy z Dynskiej kolekcji, zmuszone hinduska tradycja do rzucania sie w plomienie :-) Jakie to byloby piekne ognisko!
Deleteuśmiecham się do kompa czytając Cię. Poezja i komedia splatają się tutaj w idealną całość :)
ReplyDeleteNadzwyczajnie sie ciesze! :*
DeleteNawet z musu nie gotowałaś? Are you sure? :D
ReplyDeleteAle to zdanie o przytulasach (tudzież duszeniu) słoooodkie :).
Zabawy z wypchańcem - buhehehe.
Ja zazwyczaj gotuje z PRZYmusu :-)
DeleteDynia i tak była łaskawa w swojej niepamięci, ja np. dzisiaj dostałam laurkę z tortem z cyframi 78. Tylko druga się zgadza, pierwsza zastąpiła zapomnianą przez moją córkę. Znacznie mniejszą :).
ReplyDeleteU Dyni siedem i jeden czesto wygladaja tak samo, wiec moze i u was to bylo osiemnascie? :-)
DeleteOch Kaczko, zrobiłaś mi lepszy poranek tym wpisem i fragglesowym Wembleyem. Fenk ju wery macz:-)
ReplyDeleteCala przyjemnosc po kaczej stronie!
DeleteTY nie lubisz zmian??! TY??!! Ludzie trzymajcie mnie:)
ReplyDeleteTo co mam powiedzieć ja - mieszkająca całe życie w jednym mieście?...
kwk
Trudno uwierzyc, prawda?
DeleteNie lubie :-) Poddaje sie tym zmianom, bo ciagle sie nabieram na to, ze 'w koncu sie czlowiek przyzwyczai'. Na zasadzie, ech, do stu razy sztuka :-)
Pozdrowienia dla Wembleya i załogi przesyła Wiedźma Ple Ple. :)
ReplyDeleteZaloga macha z pokladu!
DeleteJak Dyrekcja zobaczy jak się u Was Wembley rozrywkuje to go Wam odbiorą . Pozdrawiam
ReplyDeleteNie ukrywam, ta mysl przeszla nam przez glowy i nie byla nam wstretna :-) Gdyby nam odebrali, nie musielibysmy uzupelniac albumu i latac do nocnego po zdjecia :-)
Deleteciekwam zatem, co Dynia zawarła w laurce dla Norweskiego na Dzień Ojca:)
ReplyDeleteb.
Banalny wierszyk wydrukowany przez personel. Nic rewelacyjnego.
DeleteWlasciwie to sprawiedliwosci stalo sie zadosc, bo to rok temu Norweski otrzymal dzieki placowce malowany przez Dynie kubek, a ja jakis uwiedly kwiat z krepiny. W tym roku mialam fajniej :-)