[22 Feb 2015]
(...)
W bieżącym semestrze tematem przewodnim wykładów monograficznych w grupie Małpiatek jest zwierzyna leśna z konsekwencjami.
(Słusznie, logicznie i na temat. Weźmy taką wściekliznę. To u Małpiatek nawet nie chroniczna choroba odzwierzęca. To, zaryzykowałabym, styl życia.)
W nurcie zwierzyny i konsekwencji Derekcja zarządziła, że na bal karnawałowy Małpiatki i personel obsługujący stawią się przebrani za faunę.
Moc autorytetu Derekcji bezlitośnie obnażają zdjecia z imprezy.
Pięciu piratów, osiem księżniczek, jedna wróżka, jeden owad błonkoskrzydły, Michael Jackson, wojowniczy żółw Ninja, lew i Dynia jako królowa niedźwiedzi polarnych w poliestrowym kostiumie misia z Krupówek spowita w poliestrową złotą pelerynę. Peleryna podbita jaskrawitym różem.
(Mniemam, że inwestycja w kostium może się jeszcze zwrócić, jeśli Dynia zgodzi się pozować do zdjęć z japońskimi turystami przy Hauptstrasse.)
Do tego nieprofesjonalny makijaż wykonany o szóstej trzydzieści siedem kompletem farb do twarzy i ołówkiem kopiowym.
Biskwit zastygł w biegu zafascynowany rezultatem transformacji, a następnie wyciągnął zza pazuchy Miśka Zdziśka™ i mową ciała oraz palcem wskazującym dał do zrozumienia, że dostrzega wyraźne podobieństwo.
Nie dowiedziałam się, za jakie zwierzę przebrała się Derekcja. Gdy odbierałam za pokwitowaniem królową niedźwiedzi, Derekcja przebrana była za pacjentkę oddziału kardiologicznego udanie imitującą migotanie przedsionków.
Podobno rozjuszyli ją sąsiedzi.
W ramach kontynuowania tematu przewodniego Małpiatki w najbliższym tygodniu udają się do zoo.
Założe się, że zmylą zwiedzajacych.
(...)
Czternastego lutego, pod obstrzałem Kupidynów na usługach firm cukierniczych, czyniliśmy zakupy w spożywczym. Biskwit się wił, a Dynia w futrze z chińskiego ocelota, w brokatowej koronie i sukni z tiulu błąkała się znudzona wśród półek. Gdy czterdziesty raz wychynęła zza węgła, nie dało się ukryć, jadła czekoladkę. Obcą. Nieautoryzowaną.
- Chryste Panie! Splądrowała dział słodyczy. – przemknęło mi przez myśl, ale nie zatrzymało się na popas. Dynia przecież zawsze stoi po stronie prawa. Niemożliwe, żeby w coś wgryzła się nieuczciwie.
Naprędce przeprowadzone śledztwo wykazało, że donorem czekoladek był młodzian zacumowany w sklepowym wózku w sąsiadniej alejce. Młodzian starszy, elokwentny i zasobny w węglowodany.
Rockefeller masy kakaowej.
Poczęstował jedną czekoladką, potem drugą, trzecią, wreszcie hurtowo nasypał ocelotowi czekoladek w garście.
A potem oddał całe pudełko.
Dołączoną doń krowę-maskotkę.
I jeszcze jedno pudełko.
I worek cebuli.
I opakowanie kremu do rąk.
I wiśnie w alkoholu.
Z uzasadnieniem 'bo ona jest taka... taka... taka... bo ona tak ślicznie je!'
Niestety, gdy przerzucał wiśnie, pojawił się jego ojciec i odmówił dalszego sponsorowania uczucia.
Ocelotowi dostały się dwa pudełka czekoladek i krowa. Cebulę i wiśnie przyszło nam zwrócić.
Jak tłumaczył się ojciec zalotnika: 'wyłącznie dlatego, że te wiśnie to w alkoholu, dla młodzieży niezdatne'.
(Akurat!)
Kilka dni później ocelot tłukł się po domu szukając tej krowy.
- Tej od narzeczonego? – chciałam uściślić.
- Nie, skąd! – sprostował ocelot. – Przecież ta krowa to nie od Jacka Londona.
Tym sposobem okazało się, że życie uczuciowe ocelotów jest bardziej złożone niźli moglibyśmy przypuszczać.
(...)
Że w paczce od Bebe są misie nie przyszło mi do głowy.
Integralności przesyłki broniłam własnym ciałem zgodnie z załączoną instrukcją: 'otwórz w samotności i po zmroku'.
Biskwit intuicyjnie wyczuł, że coś go omija i raz, a może drugi dopadł za dnia oklejonego kartonika i nie mogąc dostać się do środka, wykorzystał go jako substytut marakasów.
W rezultacie, gdy w samotności i po zmroku otworzyłam pudełko znalazłam w nim dużo łap i głów luzem.
Bo to były KRUCHE ciasteczka.
(TE ciasteczka.)
Cóż, z krwistym Rote Grütze smakowały wyśmienicie, nawet jeśli wrażenia artystyczne najtrafniej podsumowuje ‘granat wrzucony do gawry’.
©kaczka
(...)
W bieżącym semestrze tematem przewodnim wykładów monograficznych w grupie Małpiatek jest zwierzyna leśna z konsekwencjami.
(Słusznie, logicznie i na temat. Weźmy taką wściekliznę. To u Małpiatek nawet nie chroniczna choroba odzwierzęca. To, zaryzykowałabym, styl życia.)
W nurcie zwierzyny i konsekwencji Derekcja zarządziła, że na bal karnawałowy Małpiatki i personel obsługujący stawią się przebrani za faunę.
Moc autorytetu Derekcji bezlitośnie obnażają zdjecia z imprezy.
Pięciu piratów, osiem księżniczek, jedna wróżka, jeden owad błonkoskrzydły, Michael Jackson, wojowniczy żółw Ninja, lew i Dynia jako królowa niedźwiedzi polarnych w poliestrowym kostiumie misia z Krupówek spowita w poliestrową złotą pelerynę. Peleryna podbita jaskrawitym różem.
(Mniemam, że inwestycja w kostium może się jeszcze zwrócić, jeśli Dynia zgodzi się pozować do zdjęć z japońskimi turystami przy Hauptstrasse.)
Do tego nieprofesjonalny makijaż wykonany o szóstej trzydzieści siedem kompletem farb do twarzy i ołówkiem kopiowym.
Biskwit zastygł w biegu zafascynowany rezultatem transformacji, a następnie wyciągnął zza pazuchy Miśka Zdziśka™ i mową ciała oraz palcem wskazującym dał do zrozumienia, że dostrzega wyraźne podobieństwo.
Nie dowiedziałam się, za jakie zwierzę przebrała się Derekcja. Gdy odbierałam za pokwitowaniem królową niedźwiedzi, Derekcja przebrana była za pacjentkę oddziału kardiologicznego udanie imitującą migotanie przedsionków.
Podobno rozjuszyli ją sąsiedzi.
W ramach kontynuowania tematu przewodniego Małpiatki w najbliższym tygodniu udają się do zoo.
Założe się, że zmylą zwiedzajacych.
(...)
Czternastego lutego, pod obstrzałem Kupidynów na usługach firm cukierniczych, czyniliśmy zakupy w spożywczym. Biskwit się wił, a Dynia w futrze z chińskiego ocelota, w brokatowej koronie i sukni z tiulu błąkała się znudzona wśród półek. Gdy czterdziesty raz wychynęła zza węgła, nie dało się ukryć, jadła czekoladkę. Obcą. Nieautoryzowaną.
- Chryste Panie! Splądrowała dział słodyczy. – przemknęło mi przez myśl, ale nie zatrzymało się na popas. Dynia przecież zawsze stoi po stronie prawa. Niemożliwe, żeby w coś wgryzła się nieuczciwie.
Naprędce przeprowadzone śledztwo wykazało, że donorem czekoladek był młodzian zacumowany w sklepowym wózku w sąsiadniej alejce. Młodzian starszy, elokwentny i zasobny w węglowodany.
Rockefeller masy kakaowej.
Poczęstował jedną czekoladką, potem drugą, trzecią, wreszcie hurtowo nasypał ocelotowi czekoladek w garście.
A potem oddał całe pudełko.
Dołączoną doń krowę-maskotkę.
I jeszcze jedno pudełko.
I worek cebuli.
I opakowanie kremu do rąk.
I wiśnie w alkoholu.
Z uzasadnieniem 'bo ona jest taka... taka... taka... bo ona tak ślicznie je!'
Niestety, gdy przerzucał wiśnie, pojawił się jego ojciec i odmówił dalszego sponsorowania uczucia.
Ocelotowi dostały się dwa pudełka czekoladek i krowa. Cebulę i wiśnie przyszło nam zwrócić.
Jak tłumaczył się ojciec zalotnika: 'wyłącznie dlatego, że te wiśnie to w alkoholu, dla młodzieży niezdatne'.
(Akurat!)
Kilka dni później ocelot tłukł się po domu szukając tej krowy.
- Tej od narzeczonego? – chciałam uściślić.
- Nie, skąd! – sprostował ocelot. – Przecież ta krowa to nie od Jacka Londona.
Tym sposobem okazało się, że życie uczuciowe ocelotów jest bardziej złożone niźli moglibyśmy przypuszczać.
(...)
Że w paczce od Bebe są misie nie przyszło mi do głowy.
Integralności przesyłki broniłam własnym ciałem zgodnie z załączoną instrukcją: 'otwórz w samotności i po zmroku'.
Biskwit intuicyjnie wyczuł, że coś go omija i raz, a może drugi dopadł za dnia oklejonego kartonika i nie mogąc dostać się do środka, wykorzystał go jako substytut marakasów.
W rezultacie, gdy w samotności i po zmroku otworzyłam pudełko znalazłam w nim dużo łap i głów luzem.
Bo to były KRUCHE ciasteczka.
(TE ciasteczka.)
Cóż, z krwistym Rote Grütze smakowały wyśmienicie, nawet jeśli wrażenia artystyczne najtrafniej podsumowuje ‘granat wrzucony do gawry’.
©kaczka
Bo każde zwierzę może być księżniczką! A Derekcja.... zaczęłabym się martwić, gdyby nie duża regularność w wyborze kostium pacjentki i teatralność gestów, które dane mi było okiem świadka ujrzeć.
ReplyDeleteNiedzwiedziobójstwo z premedytacją :) Następnym razem wyślę kotlety.
Kaczko, Kaczko, jakiż nasączony barwami jest Twój żywot! Jak Ty to pięknie mięlisz w swym mózgowiu! Ajlowju!
ReplyDeleteE, nie przesadzaj, Kaczko, zaraz granat. Po wrzuceniu granatu do gawry mamy krwawą jatkę. Skoro krwi nie było (bo nie było, prawda?) można to najwyżej nazwać "granatem wrzuconym do muzealnego zbioru niedźwiedzich mumii" :D
ReplyDeleteRote Grütze robiło za krew... pyszny nota bene teutoński wynalazek!
Deleteoj Kaczko.... zaczytuje sie w Tobie ze smakiem.... uwielbiam te Twoje dywagacje! :))
ReplyDeleteChcę zobaczyć ten kostium! "Płaszcz z podbiciem koloru krwawnika", no no...
ReplyDeleteUświadomiłaś mi swem jędrnem słowem, że w sumie warto wybrać takiego samca, który się zachwyci "jak ona ślicznie je"i dostarczać mu potem nieustannie tej satysfakcji- jakie to proste!
ReplyDeleteWścieklizna - styl życia sześcioletnich pierwszoklasistów w szkole mojej córki, powodujący, że szóstoklasiści schodzą im z drogi, trzecioklasiści podziwiają z daleka, nie dowierzając, że tak można, a nauczyciele dają spokój (przecież i tak nie dogonią). Styl, który ujawniał się w latach poprzednich u wybranych jednostek, wśród sześcioletnich pierwszoklasistów jest stylem dominującym i jedynym słusznym. Jeśliś delikwencie zmuszony w jakimś celu przejść tzw. "dolnym korytarzem" (od niedawna zwanym "korytarzem grozy")...uciekaj natentychmiast! Żaden cel nie jest tego wart...
ReplyDeleteŻycie uczuciowe ocelotów. Kaczka z kamerą wśród zwierząt (ehehehe).
ReplyDeleteUsmarkałam się niemalże :).