[18 Feb 2015]
(...)
Biskwit wstaje najpierwszy.
Taktyka ta pozwala mu w spokoju spożyć obfite pierwsze śniadanie.
Do obiadu zjada kolejne trzy.
Matce, ojcu, Dyni.
Biskwita nie da się nasycić jedzeniem. Wiem, bo przeprowadziłam stosowne eksperymenty.
Obiad. Cztery mielone, miska ryżu, dziesięć marchewek w plastrach, siedemset dwadzieścia cztery kulki zielonego groszku.
Dla Biskwita to przystawka. Dania główne, mniema Biskwit, są ukryte na cudzych talerzach i trzeba je zdobywać sprytem, podchodem oraz podstępem.
Fakt ten bez skrupułów wykorzystuje Dynia pozostawiając bez opieki szpinak lub brukselkę albo dyskretnie zrzucając pod stół naręcza brokułów.
Gorzej, gdy ręka spod stołu uprowadzi frytkę tudzież zasadzi się na pęto kiełbasy podsuszanej.
Stan wojenny, krwawa jatka, w obdukcji wyraźne ślady zębów nie tylko na kiełbasie.
Podwieczorki wydawane w formie bufetu samoobsługowego – nie przewidział tego organizator małej wyobraźni – okazały się festiwalem atawizmów. Ci z niższych gałęzi drzewa filogenetycznego skakali zeń prosto w talerz starając się jak najszybciej wypchać sobie spyżą policzki. Ci z wyższych, znakowali swoją własność oblizując produkty spożywcze w nadziei, że ustali to nieprzekraczalne granice i wywrze wrażenie. Nie wywarło, a granice prawdopodobnie zjedzono.
Obecnie podwieczorki wydaje się odseparowawszy konsumentów przestrzennie.
Opóźnienia w wydawaniu posiłków są, dodajmy, bardzo źle widziane.
Zniecierpliwieni i konający z głodu przekąszają wtedy tym, co mają pod ręką.
Wczoraj była to zielona kredka woskowa w drewnianej oprawie.
(Do wieczora Biskwit wyglądał jak poirytowany Hulk.)
(...)
Dynia.
Nagle zaczęła liczyć do dwudziestu, mówić 'telefon' zamiast 'teFELON', wiązać węzły płaskie, obsługiwać nożyczki bez bezpośredniego zagrożenia dekapitacją, ogrywać Norweskiego w 'Memory' i poprawnie artykułować miejscowe rrrrr... (to samo, po którym rozpoznać Niemca nim jeszcze się odezwie).
Jednak dopiero, ludzka pani, gdy pewnego poranka sama wzuła rajstopy, wyraziła przypuszczenie, że nie jestem jej już tak bardzo potrzebna i że mogłaby beze mnie się obyć. A może obuć. W stanie szoku pourazowego trudno skupić się na detalu.
Na szczęście nim skoczyłam z mostu, pokrzepiła mnie dobrym słowem: 'But do not you worry! You have Biskwit to need you’...
(...)
Niekoniecznie.
Szesnastego lutego Biskwit odspawał się od rączki od piekarnika, przy której zwykł stać i gibać się jak pasażer w miniaturowym tramwaju.
Odspawał się i poszedł.
Szedł tak przez trzy setne sekundy, odrywawszy nogi od ziemi jak Basil Fawlty w końcowych scenach 'The Germans', potem gwałtownie przyspieszył, włączył nadświetlną, wpadł w poślizg i rymnął w objęcia grawitacji. Grawitacja okazała się chuda i koścista, co chwilowo zniechęciło Biskwita do dalszych eksperymentów.
Ale nie mam złudzeń.
Zaraz ogłosi autonomię.
Będzie liczyć do dwudziestu i samodzielnie wzuwać rajstopy.
©kaczka
(...)
Biskwit wstaje najpierwszy.
Taktyka ta pozwala mu w spokoju spożyć obfite pierwsze śniadanie.
Do obiadu zjada kolejne trzy.
Matce, ojcu, Dyni.
Biskwita nie da się nasycić jedzeniem. Wiem, bo przeprowadziłam stosowne eksperymenty.
Obiad. Cztery mielone, miska ryżu, dziesięć marchewek w plastrach, siedemset dwadzieścia cztery kulki zielonego groszku.
Dla Biskwita to przystawka. Dania główne, mniema Biskwit, są ukryte na cudzych talerzach i trzeba je zdobywać sprytem, podchodem oraz podstępem.
Fakt ten bez skrupułów wykorzystuje Dynia pozostawiając bez opieki szpinak lub brukselkę albo dyskretnie zrzucając pod stół naręcza brokułów.
Gorzej, gdy ręka spod stołu uprowadzi frytkę tudzież zasadzi się na pęto kiełbasy podsuszanej.
Stan wojenny, krwawa jatka, w obdukcji wyraźne ślady zębów nie tylko na kiełbasie.
Podwieczorki wydawane w formie bufetu samoobsługowego – nie przewidział tego organizator małej wyobraźni – okazały się festiwalem atawizmów. Ci z niższych gałęzi drzewa filogenetycznego skakali zeń prosto w talerz starając się jak najszybciej wypchać sobie spyżą policzki. Ci z wyższych, znakowali swoją własność oblizując produkty spożywcze w nadziei, że ustali to nieprzekraczalne granice i wywrze wrażenie. Nie wywarło, a granice prawdopodobnie zjedzono.
Obecnie podwieczorki wydaje się odseparowawszy konsumentów przestrzennie.
Opóźnienia w wydawaniu posiłków są, dodajmy, bardzo źle widziane.
Zniecierpliwieni i konający z głodu przekąszają wtedy tym, co mają pod ręką.
Wczoraj była to zielona kredka woskowa w drewnianej oprawie.
(Do wieczora Biskwit wyglądał jak poirytowany Hulk.)
(...)
Dynia.
Nagle zaczęła liczyć do dwudziestu, mówić 'telefon' zamiast 'teFELON', wiązać węzły płaskie, obsługiwać nożyczki bez bezpośredniego zagrożenia dekapitacją, ogrywać Norweskiego w 'Memory' i poprawnie artykułować miejscowe rrrrr... (to samo, po którym rozpoznać Niemca nim jeszcze się odezwie).
Jednak dopiero, ludzka pani, gdy pewnego poranka sama wzuła rajstopy, wyraziła przypuszczenie, że nie jestem jej już tak bardzo potrzebna i że mogłaby beze mnie się obyć. A może obuć. W stanie szoku pourazowego trudno skupić się na detalu.
Na szczęście nim skoczyłam z mostu, pokrzepiła mnie dobrym słowem: 'But do not you worry! You have Biskwit to need you’...
(...)
Niekoniecznie.
Szesnastego lutego Biskwit odspawał się od rączki od piekarnika, przy której zwykł stać i gibać się jak pasażer w miniaturowym tramwaju.
Odspawał się i poszedł.
Szedł tak przez trzy setne sekundy, odrywawszy nogi od ziemi jak Basil Fawlty w końcowych scenach 'The Germans', potem gwałtownie przyspieszył, włączył nadświetlną, wpadł w poślizg i rymnął w objęcia grawitacji. Grawitacja okazała się chuda i koścista, co chwilowo zniechęciło Biskwita do dalszych eksperymentów.
Ale nie mam złudzeń.
Zaraz ogłosi autonomię.
Będzie liczyć do dwudziestu i samodzielnie wzuwać rajstopy.
©kaczka
Się zaczynam siebie bać... siedzę właśnie i tak myślę, może Kaczka, albo Jarecka co wieczorem napiszą, może napiszą, może...a tu cyk! Nowe u Kaczki! Rano se pomyśle o numerach w totka ;D
ReplyDeleteBiskwitowi gratuluję płacząc ze śmiechu, gdyż ma wyobraźnia podsunęła mi ten tramwaj ;)
Don`t worry Kaczko, taka kolej rzeczy. Ale ja mam takie wrażenie, że córki nigdy autonomii absolutnej nie ogłaszają. Jak zaczynają przychodzić, aby im coś doradzić w sprawach "wyższej rangi", to człowiek zaczyna tęsknić za wzuwaniem tych rajstop ;)
Za wspominki z Zacisza gotowam ścisnąć Ci kolanko! Jutro wezmę się za retrospekcję, dzięki :)
ReplyDeleteA co do żarcia: przynajmniej masz problem zamiatania pod stołem i resztek na talerzach z głowy. I to bez psa! Teraz dzieci w Afryce mogą spokojnie głodować.
Aj aj. Poczucie humoru mnie zawiodło.
Deleteeh jak tak piszesz to zazdroszczę miejscami ..
ReplyDeleteWidzę te z najniższych gałęzi! Wyglądają jak moje dzieci...
ReplyDeleteCzytam, pokladam sie ze smiechu, uwielbiam twojego bloga, zachwycam sie takim pisaniem, zazdroszcze, ze ja tak nie potrafie, i wysuwam postulat: kaczka na prezydenta!
ReplyDeleteKaczka na Pulizera!!
DeleteKaczka na obiad! Och, przepraszam, poniosło mnie... ;)
DeleteDyniutka wyżyma serce....
ReplyDeleteA Biskiwt? No jak to się stało, że ona pierwszy krok dla ludzkości czyni? Już???
'But do not you worry! You have us to need you’...
ReplyDeletei tu następuje "Aj" ;) przyjęcie przez aklamację
Deleteankiris
Touche!
Deleteyhy, yhy!!! ( i tu kiwam glowa intensywnie, ze prawie mi odpada)
DeleteW ogóle wszystko tak szybko płynie. Ani się człowiek obejrzy, a już deski dla niego suszą się w tartaku.
ReplyDeleteU nas wciąż jeszcze "foni tefelon", ale zwolniona została komora losująca z "k" i "g", w związku z czym "odon tota" bywa ogonem kota. Losowo:)
ReplyDeleteMój Boże... młodzież rośnie. Jest nadzieja w narodzie! :D
ReplyDeleteAni chybi je głodzisz. Dynia wiecznie nienażarta, Biskwit non stop na ssaniu...
ReplyDeleteNo ja bym się poważnie nad sobą zastanowiła, droga Kaczko.
Poważnie! :)))
Jak dzieci mogą tyle jeść?!
ReplyDeletekwk
I tylko patrzeć, jak wyfrunie ptaszyna z gniazda... ;)
ReplyDelete