[87]

[20 Jan 2014]

(...)
Kontynuujemy próby napychania marchwią.
(Gdyż w poniedziałek przyjdzie położna i będzie inwigilować.)
Biskwit odkrył, że można wypełnić konfitem policzki, a następnie rozpylić zawartość solidnym prrrrrrrrrruuuuuuuuut!
Dzięki czemu dziś o siódmej rano zakładając okulary zdiagnozowałam u siebie jaskrę, zaćmę i zwyrodnienie plamki pomarańczowej.
Przeszło jak ręką odjął, gdy przetarłam szkła z marchewki.
Natryskanej w charakterze cienkiej, miejscami nierównomiernej warstwy.
To mnie nauczyło.
Od dziś bez skrupułów wręczam słoik i łyżkę Dyni i się oddalam.
Po pół godzinie wystarczy wyprać dzieci razem z ubraniem.
Myśl racjonalizatorska – a może niech jedzą nago w wannie?


(...)
Before

After
 
(...)
Rembrandt. Bez tytułu. 'But lovely.'

©kaczka
55 comments on "[87]"
  1. Dynia jest siostrą doskonałą: młodsza siostra nakarmiona i za jednym zamachem wyszminkowana na tygryska. No i wystrojona w naszyjnik - mniemam - hand made. Jeśli na nim imię Biskwita, to fakt... raczej z tych bardziej oryginalnych, hihi ;-)

    arbuz bez dna

    ReplyDelete
    Replies
    1. wyglada, ze na naszyjniku jest PUPUKAKA....czyli raczej obelzywy ten naszyjnik :)

      Delete
    2. ;-))
      Dynia (bo wnioskuję, że ona jest sprawczynią) po prostu fizjologicznie podeszła do kwestii marchewka i Biskwit ;)

      arbuz

      Delete
    3. MagDee, w dziesiatke! Pupukaka jako najstraszliwszy wulgaryzm smakuje wybornie. Jak zakazany owoc. Naszpanie zakazuja, co odnosi, wiadomo, odwrotny skutek. Ja wykorzystuje w celach dydaktycznych, bo sylaby.
      A mlodziez to sprytna jest - Rezolutne Liski mi mowia w szatni, na przyklad, ze nie wolno mowic 'pupukaka' ani 'SHIT!' i powtarzaja to ad nauseam, rzecz jasna wylacznie w celu uzycia wyrazow zakazanych. Panie czuja sie w obowiazku strofowac w obecnosci mnie, czyli upierdliwego rodzica, to nakreca koniunkture, pupukaka i shit! maja sie dobrze i raczej nie wygina.
      Tymczasem wszyscy nosimy naszyjniki 'pupukaka', bo Dynia z zacieciem wszystkim ponawlekala.

      Delete
  2. Po policzkach je poznacie! A w ogóle to 'but lovely" oba obrazki - i marfefkowy i Rembrandtowy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Marfefkowy bardzo mi przypomina koci was :-)

      Delete
  3. Moje młodsze dziecię - córka, od zawsze była indywidualistką, w dodatku upartą. Kiedy miała około roku ( raczej mniej niż więcej) odmawiała jedzenia kiedy była karmiona. Zapierała się, że będzie jadła sama. Sadzałam ją więc do jedzenia zupy w wysokim krzesełku, w kuchni (żal dywanu ;) ) w... samym pampersie. Po skończonym, samodzielnym posiłku lądowała w wannie, a ja sprzątałam krzesełko i podłogę, czasem meble (żeby było mniej strat krzesełko było stawiane z dala od ścian ;)
    Pozdrawiam :)
    Kinga

    ReplyDelete
    Replies
    1. Planujemy zakup taniego plastikowego krzeselka, gdyz nie nadazam z praniem... yyyy... lezaczka?
      To jest niesamowita odmiana po Dyni, ktora jadla starannie, jedzenia nie marnowala, a na koniec zawsze po sobie sprzatala. Od niemowlectwa :-)

      Delete
  4. A Biskwit, plując czy nie, tajniacko sobie rośnie. I sama nie wiem, czy tkwić w zachwycie, czy trochę jednak chlipnąć, że ten czas tak popyla. I dopytać muszę - to ile razy położna (i w jakim czasie) przychodzi inwigilować? Bo w Polszy to chyba przysługuje pięć wizyt patronażowych (po porodzie, bo przed porodem też można), przy czym położna często wpada dwa czy trzy razy, coś odhacza, coś podpisuje i ulatnia się tyłem ;) RAZ przychodzi pielęgniarka środowiskowa, która wściubia nos w każdy kąt. Rzekomo w celu ocenienia warunków mieszkaniowych, czy wystarczające dla dziecka są ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na pięcioro dzieci tylko przy pierwszym nawiedziły mnie położna, pediatra i pielęgniarka. Przy drugim tylko położna, oczywiście raz. Chyba dobrze wypadłam, bo od tamtej pory nikt nas nie niepokoi ;)))

      Delete
    2. Mówisz? Byłaby szansa na brak odwiedzin już przy drugim dziecku? Ale mi np. położna szwy ściągała i nie musiałam nigdzie łazić dodatkowo. Zatem były zalety, były. No i mój kot bardzo lubił jej wchodzić do torby ;)

      Delete
    3. No właśnie to jest ta różnica. Od koleżanek z Pl słyszę, że położne raczej niekoniecznie chlebem i solą witane przed progiem i wizyty mają charakter odhaczeniowy.

      Ja na moją położną wyczekiwałam i była dla mnie wsparciem, (w sumie chyba 8 wizyt i zawsze pomoc tel lub sms). Z rozmów z innymi mamami stąd wnioskuję, że dla nich był to także ktoś ważny na początku.

      No i nie wiem, z czego ta różnica wynika..

      arbuz bez dna

      Delete
    4. Może z tego, że to dla położnych wizyty miały charakter odhaczeniowy? Że wpadały bez zapowiedzi, wypełniały swoje świstki i nie interesowały się problemami położnicy?
      Ja miło wspominam położną Wiesię, która przychodziła do mnie te 10 i 8 lat temu. Zresztą często spotykałam ją na ulicy i ona zawsze pytała, czy wszystko ok, jej rady dotyczące kataru u niemowlaka (udzielone właśnie na ulicy) stosuję od dziś :) A gdy miałam problemy z laktacją, dzwoniłam do położnej, która prowadziła szkołę rodzenia.
      Olga, myślę, że teraz nikt się nami nie interesuje, bo mieszkamy poza rejonem przychodni, z której usług korzystamy. Swoją drogą to ciekawe. Można sobie dowolnie wybrać przychodnię, ale już nikt do nas stamtąd nie dojedzie - bo nie rejon. Z tej, która obejmuje nas rejonem, oczywiście też nie.

      Arbuz - 8 wizyt? U nas nie ma tak dobrze. Od pierwszych dni musisz pakować noworodka w tobołek i załatwiać swoje sprawy na mieście. I stąd może ta niechęć i rozżalenie, że wpadnie znienacka jak po ogień, szwów nie zdejmie bo nie ma narzędzi (!), nie usiądzie nawet spokojnie - jak tak zwierzać się z problemów na stojąco?
      System Arbuzie, system ;(

      Delete
    5. Ja, po doświadczeniu sprzed 4 lat - zmieniłam położną. W sensie - zadeklarowałam się właśnie poza rejonem. Nie że mam do tamtej jakiś wielki żal - w kilku kwestiach pielęgnacyjnych bardzo mi pomogła, umawiała się, była punktualnie i odwiedziła nas około 5 razy, ale np. laktacyjnie - nie umiała mi pomóc i wydaje mi się, że już od jakiegoś czasu nie aktualizowała wiedzy ;) Teraz wybrałam niemal moją rówieśniczkę, ponoć bez problemu dojedzie, no zobaczymy jak będzie. Jeszcze przed porodem byłam u niej na dwóch rozmowach (wciąż jestem przed porodem, ale już umówiłyśmy się, że zadzwonię, jak tylko wyjdę ze szpitala).

      Delete
    6. Jarecka, Jarecko? :-) myślę, że system oczywiście też winien. Ale pewnie też podejście i oczekiwania z obydwu stron. Myślę, że położne w Pl (na podstawie relacji subiektywnych) faktycznie często odhaczają swoją pracę, ale niektóre mamy też niekoniecznie wymagają od swoich położnych więcej. A może oczekują, ale tego nie deklarują. A może nie wiedzą, że można inaczej.

      Ponadto mam wrażenie, że w Pl rolę pierwszej położnej odgrywa mama, czyli babcia niemowlęcia, lub też stado kuzynek, cioć i sąsiadek. Często słyszę, że to "mama nam na początku pomoże", albo nawet (historia, brrrrr, jak najbardziej prawdziwa) babcia przejmuje dziecko na noce.
      Wymiar wsparcia rodziny to kwestia indywidualna i wsparcie jest super, jeśli jest na nie przyzwolenie z obydwu stron.

      Jedyny minus jaki jednak w tym widzę, to przenikanie pewnych metod i stygmatów wychowawczych, których źródło upatrywane jest w dzieciństwie praprababki Józefy ;)
      Położne, te w Pl również, są jednak nieco lepiej doinformowane i np. nie nakazują już namaczać dziecka (temat z ostatnich notek) z uporem maniaka codziennie pomimo jego spazmów i krzyków, czy przecierać niezagojonego pępka spirytusem (!).

      arbuz bez dna

      Delete
    7. Mnie też cierpnie skóra na to "mama na początku pomoże". Już to widzę- babcia telepie niemowlę na rękach, położnica gotuje dla niej obiad a mąż wychodzi bo nie ma dla niego miejsca i zajęcia.
      Pielęgniarka środowiskowa zastrzeliła mnie swoimi radami: szybko postarajcie się o drugie dziecko a teraz przygotuj se pani butlę mleka na noc, co tam będziesz piersią karmić. Serio! :)))

      Ale młode pielęgniarki, przynajmniej te, na które trafiłam, to już inna liga. W temacie laktacji mają dużą wiedzę, myć tez nie każą codziennie, choć z tym trafiają na ogromny opór w narodzie :)))

      A z innej beczki - wciąż żywa wiara w moc czerwonej wstążki! Oraz w to, że z nieochrzczonym dzieckiem nie powinno się podróżować (!)

      Delete
    8. Zębami bym tętnicę mamusi w trzeciej dobie... Mimo że kocham z całego serca :D Całe szczęście to żadna tajemnica i mama wybrała absolutnie cudowną opcję szybkich odwiedzin powitalnych i pozostawienia nam pojemników z fajnym, lekkim jedzeniem. Dozgonnie wdzięcznam. Ale! Całe stado moich znajomych do tematu - dajemy radę SAMI, chcemy SIĘ DOTRZEĆ podchodziło, jak do kwestii motyki i słońca: - Jak to BEZ POMOCY?? ;)
      PS Tak! Czerwona wstążeczka! Chcieli mi tajniacko zawiesić! Czerwona wstążka i Zawsze Czapka :D

      Delete
    9. Kaczko, no to nieźle rozgościłam się w Twoich komentarzach... ja matka idealna, co to słusznie zawsze wszystko wie ;-)

      Jarecka - pierwszej pielęgniarki środowiskowej gratuluję :), a czerwoną wstążkę musiałam wygooglować, naprawdę nigdy wcześniej nie słyszałam, ponoć na Podlasiu to hit od ostatnich 200 lat. Ale podobnych, (z całym szacunkiem dla roli babci w rodzinie), jedynie słusznych babcinych teorii (zaczynając już od: "nie bierz noworodka od razu na ręce gdy płacze, bo się jeszcze przyzwyczai") jest niestety duuużo.

      Każdy z nas ma jakąś ciotkę dobra rada obok siebie :)

      arbuz bez dna


      Delete
    10. Otoz.
      Nie wiem.
      Bylam pewna, ze polozna sie zdematerializuje w miesiac po narodzinach, bo chyba tak bylo na Wyspie, gdzie polozna zastepowaly pielegniarki srodowiskowe. Te juz nie przychodzily do domu, bo Dynia nie byla klopotliwa, ale mialy swoja centrale w przychodni, gdzie mozna je bylo zastac w okreslonych godzinach urzedowania.
      To co pamietam to ogromne zainteresowanie samopoczuciem matki, nieustanne testy w celu wykrycia depresji poporodowej i rozmaita profilaktyka tejze, np. potencjalne zajecia z garncarstwa (ale tu okazalo sie, ze jestem zbyt wyksztalcona i mi nie przysluguje lepienie garnkow).
      A tu?
      Nie wiem. Wstydzimy sie zapytac? Polozna jest freelancerska. Mozna ja bylo, wedlug jej zapewnien, zawezwac o kazdej porze dnia i nocy. Przy nas nie miala/nie ma wiele roboty, wiec moze dlatego lubi przychodzic? Tabelka, w ktorej podpisuje jej wizyty dla potrzeb ubezpieczyciela ma jeszcze kilka wolnych okienek, wiec moze ona tak bedzie do osiemnastych urodzin Biskwita. Z jednej strony fajnie, bo zawsze spojrzy na dziecko wzrokiem osoby postronnej, z drugiej, gorzej, bo czasem mam wrazenie, ze na sile stara sie wynalezc problemy. Do tego jest do bolu niemiecka, wyjasniajac nawet proste kwestie zaczyna od Wielkiego Wybuchu. Zatem, gdy przychodzi to na bank dwie godziny w plecy. Ale teraz to juz sie nie krepuje. Wreczam jej Biskwita i ide sie wykapac, brwi wydepilowac. Ba! Na samym poczatku nawet proponowala, zebym sie zdrzemnela na pol godziny, a ona zajmie sie dzieckiem. Chetnie bym z tego skorzystala, ale mam jakis bezpiecznik, ktory nie pozwala mi zasypiac w ciagu dnia.
      Jutro przychodzi, zeby sprawdzic, czy Biskwit je marchew. Planuje wreczyc jej lyzeczke i sloik. Oraz, czy nie musi nasypac Biskwitowi homeopatycznych kulek na bol zebow i istnienia.

      Pamietacie moja Chinke z pracy? Te, ktora nie mogla zrozumiec, ze nie zapraszam matki i tesciowej na pol roku pologu? Bo jak ja sobie poradze...

      Bardzo mi sie podoba, ze tu tak zywo w komentarzach! Tyle ciekawych rzeczy czlowiek sie na marginesie dowie. Blogoslawiony blog!

      Delete
    11. "Zatem, gdy przychodzi to na bank dwie godziny w plecy. Ale teraz to juz sie nie krepuje. Wreczam jej Biskwita i ide sie wykapac, brwi wydepilowac."

      ;-)))))))

      No ale wyobraź sobie taką sytuację w Pl. Ja nie mam takiej wyobraźni ;-))

      arbuz

      Delete
    12. Fakt, w swietle wyrazonych tu wczesniej opinii ten komentarz to sypanie soli w otwarte rany. Ale na swoja obrone, naprawde nie wiem, czy to norma, czy szczegolne zaangazowanie tej konkretnej poloznej, zebym nie zepsula Biskwita jakas nieautoryzowana, aniemiecka praktyka :)

      Delete
    13. To może podrzucę link nowej położnej i jak przyjdzie - wyskoczę na zakupy ;)

      Delete
    14. Edukacyjny wymiar kaczkobloga? kaczka zarzewiem rewolucji. Mysle, ze moja by sie zgodzila :-) Dzis futrowala Biskwita marchewka, wykonala niemowleciu manicur i bawila mnie rozwleczona na kanapie ('kwadrans metafizycznego odpoczynku') rozmowa na temat, dlaczego francuskie dzieci jedza wszystko ;-))) A nastepnym razem (BEDZIE NASTEPNY RAZ :-) obiecala przyrzadzic breje z kartofla.
      Drzyj Twoja Polozno, poprzeczka wysoko ustawiona.

      Delete
    15. No i dlaczego jedzą wszystko? Pytam, bo ja mam własną teorię, ciekawi mnie czy zbieżną :P

      Delete
    16. Jesli ogarnelam zawilosci niemieckiej skladni to dlatego, ze sie z nimi nie certola, z tymi dziecmi. Maja jesc to jedza. Nizsza kasta, bez prawa glosu .O okreslonych godzinach jedza, bez przekaszania miedzy posilkami. Jesc nie musza, ale od stolu nie odchodza poki rodzice nie skoncza posilku. I nie maja co liczyc na to, ze ktos im potem kanapeczke, albo omlecik, albo racuszek usmazy, gdy poczuja glod.

      Nadzwyczaj ciekawa jestem dalszych opowiesci czary o hodowli dzieci na francuskiej ziemi :)

      Delete
    17. Przebóg! Zgadza się! :))

      Delete
    18. Bylam zawsze podobnego zdania, ale Dynia nie gardzila zadna przekaska, wiec moglam sie wymadrzac. Ciekawe, czy Biskwit sprowokuje mnie do rewizji pogladow? :-))

      Delete
    19. Kaczko, myślę, że Twoja jest naprawdę wyjątkowa, już nawet z tych zaangażowanych, wycięłabym jej z bibuły medal ;-))

      A jeśli chodzi o wszystkojedzenie, to ciekawe, ale to także moja teoria, może nieco bardziej soft, do dzieci niemieckich. Widocznie każdy na najbliższą zachodnią miedzę spogląda.

      arbuz bez dna

      Delete
    20. Wycinam. Za kazdym razem wycinam, bo mysle, ze ona juz po raz ostatni. A potem archiwizuje medal i czekam na nastepna wizyte :)

      A jesli chodzi o metody wychowawcze... korci mnie zeby opisac to, co podgladam wsrod rosyjskiej diaspory. Tam kazde dziecko jest carem i carewna.

      Delete
    21. Pisz! :)

      arbuz bez dna

      Delete
  5. Naszyjnik! Dynia, little rebel!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Latwo nie przyszlo poskladac te litery... tym bardziej doceniamy :-)

      Delete
  6. Może już się zmieniło ale siedem lat temu położna nie raczyła się fatygować ani razu, a pielęgniarka środowiskowa zażyczyła sobie aby przyjść do przychodni to zrobi wywiad ... i tyle tej państwowej opieki było...w stolycy:-)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. dwa lata temu tak samo ;)

      Delete
    2. Mozliwe, ze pokutuje jeszcze ow sad/przesad, ze najlepiej matce z dzieckiem poradzi jej wlasna matka lub babka, zatem po co generowac dodatkowe koszty?
      A tu czlowiek przy pierwszym dziecku blaka sie jak we mgle, slizga sie ciagle na jakims mydle do kapieli noworodkow, nie wie, co robic... obecnosc kogos, kto dyskretnie i z wyczuciem pokieruje, doda odwagi niezbedna!

      Delete
  7. Zarówno Rembrandt bez tytułu jak i marchewkowy Biskwit - absolutely lovely :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. I jedno i drugie trudne do wywabienia z powierzchni zamalowanej ;-)

      Delete
  8. No że ja nie mogę plujka z kimś o uroku Dyni zostawić i się oddalić spod obstrzału! :))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ogloszenie do prasy?
      Zauwazam, ze karmienie niemowlecia jest niezla atrakcja dla mlodziezy obojga plci.
      Moze zglosza sie wolontariusze?

      Delete
  9. ja osobiscie, droga kaczko, nabylam Ikeowy najtanszy fotelik, gdyz on plastikowo metalowy jest i planuje podawac obiad metoda BLW w kabinie prysznicowej, a pod koniec po prostu puscic prysznica :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moje mysli ida ta sama droga. Juz jadamy w lazience, a fotelik lada dzien kupimy. BLW tez juz jest, gdyz Biskwit odkryl, ze mozna wyrwac Dyni lyzke z rak i jesc samemu :-)

      Delete
  10. Marudzisz, a trzeba się cieszyć, że Dynia jakoś tam trafia we właściwy otwór Biskwita. Czegóż chcieć więcej.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Otoz, biorac pod uwage, ze karmienie Dyni nie sprawialo zadnego problemu (chodzilo jedynie o to, by podaz zaspokoila popyt), a Biskwit utrudnia, jestem wdzieczna Dyni, ze odwala brudna robote i zastanawiam sie, jak podtrzymac to euforyczne zaangazowanie w futrowanie warzywem :-)

      Delete
  11. Pomysł z wanną też mi zaświtał, ale jeszcze nie wykorzystałam (chociaż tematyka ciągle żywa), Młode żywo odmawiało obiadków ze słoika, a ja równie żywo (choć mniej donośnie) odmawiałam gotowania specjalnie dla niej, Obecnie daję to, co robię dla siebie, ewentualnie eliminując niektóre części ( i bywa, że dziecko je same ziemniaczki;/)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ziemniak to przeciez warzywo. Wyspiarze, byl czas, porcje frytek wliczali jako jedna warzywna jednostke z zalecanych dziennie pieciu :-)

      Delete
  12. Pomysł z wanna przedni. Ja rozbierałam moje samodzielnie już jedzące dziecię przed jedzeniem... I do wanny po. Ale faktycznie, może powinnam przed..?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przenioslam bufet do lazienki, ale nadal musze prac zaplute obicie lezaczka. Inwestycja w krzeslo z plastiku i folie malarska - wskazana.
      :-)

      Delete
  13. Ciekawe czy brzoskwiniowa buźka Biskwita to zasługa wcierek marchwianych by Dynia?
    A Rembrandt i jego dzieło - cudne! I ta skromność artysty...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Biskwit jest pokazowym niemowlakiem. Cera bez skazy, pulchny, rumiany, rozowy, pokryty miekkim puchem i usmiechniety.
      Jedyny zgrzyt - ciemieniucha.
      Ale nawet ta odpadla dosc szybko i przy minimalnym udziele z mej strony.

      Delete
  14. Nie mam doswiadczenia to sie wypowiem ;) Otoz donosza mi kolezanki ze w Wiatrakowie przez pierwsze 2 tygodnie po porodzie przychodzi pani polozna ktora nie tylko niemowle umyje, przebieze oraz pomoze w karmieniu to jeszcze posprzata i obiad ugotuje jak sie ja poprosi. Jedna z moich psiapsiolek urodzila niedawno drugie dziecie do kolekcji i pani polozna niezrazona zajmowala sie dwojka podczas gdy kolezanka myk myk pod prysznic oraz na drzemke. Ale takie rzeczy to tylko w Europie. Za wielka kaluza nie dosc ze nikt nie pzyjdzie to jeszcze nie ma obawiazkowego urlopu macierzynskiego i tylko od dobrej woli firmy zalezy czy takowy dadza czy nie :(

    ReplyDelete
    Replies
    1. O matko i corko.... pRZyjdzie of kors ;)

      Delete
    2. Za kaluza jakikolwiek urlop to fanaberia pracownika, czyz nie? A twoja opowiesc przypomniala mi, ze nasza polozna tez jakiejs matce gotowala obiady, gdyz malzonek tejze ukrywal sie przed dzieckiem w pracy. Moze tu gotuje sie tylko trudnym przypadkom? :-)

      Delete
  15. kaczko, może zamiast marchewkowej papki spróbuj dac Biskwitowi do łapki cała przeparowaną marchewkę. Po jedzeniu szybko się sprząta, dziecka nie trzeba kąpać... i w pieluszce widać, że cos do brzuszka trafiło ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dalabym marchew w garsc, ale jest problem natury technicznej. Obie te moje corki pochodza od wyglodnialej malpy. One nie jedza, one sie napychaja i dlawia. A ja nie mam tyle sil psychicznych by niemowleciu zakladac co chwila Heimlicha! Nawet polozna kazala mi zmielic grubo pocieta papke na drobniejsze kawalki widzac, jak Biskwitowi wychodza oczy z orbit. To zapewne minie. Dyni minelo. Jednak na razie nie dla nas takie cuda, jakie wyprawia wasz Watson z brokulem.
      Ale jest tez i swiatlo w tym tunelu... Niemcy produkuja przecier z bialej marchwi. http://www.hipp.de/beikost/ratgeber/essen-trinken/weisse-karotte-ideal-zum-start-mit-der-beikost/
      i Biskwit jakby chetniej. Dzisiaj pol sloika.

      Delete
  16. Jak Rembrand bez tytułu, jak to są Mieszczanie z Calais w dodatku w full kolorze?

    ReplyDelete