[46]

[3 Mar 2014]

(...)
Doktor Livingstone idzie dalej.
Na końcu ulicy, właściciel ziemski, Herr Friedrich Hoff usypał sobie przed domem skalny ogródek z resztek granitu, bazaltu i lastryka w rozmaitych kolorach. Prawdopodobnie jest kamieniarzem i zagospodarowuje odpady.
O siódmej dwanaście rano w blokach startowych przed Aldi ustawia się międzynarodowa grupa staruszek. Gdyby to była olimpiada miałyby na sobie tureckie, niemieckie i rosyjskie koszulki.
Dzisiaj poniedziałek. Od ósmej rzucają na halę Angebote z reklamowych gazetek. O ósmej piętnaście nie bedzie już śladu po lateksowych portkach dla przedszkolaków za jedyne siedem dziewięćdziesiąt dziewięć.
Po drugiej stronie ulicy reformowani baptyści próbują odsprzedać swój kościół wciśnięty między pizzerię i punkt ekspresowej naprawy obuwia. Może zapragnęli przestrzeni, a może moralnie zbankrutowali?
Nie ma tu graffiti, najwyżej jakieś ‘Jannik + Dżesika = Die Grosse Liebe’ lub ‘Ich liebe Aisha. Falco.’ nagryzmolone na pastelowej ścianie pisakiem firmy Staedtler.
Nie ma amstafów. Są owczarki niemieckie i różne małe, jazgotliwe pokurcze.
I sto dwanaście aptek na kilometr kwadratowy. (W każdej brakuje witaminy D.)
Sklep sieci ‘Fik’ oferuje jednorazowe tekstylia i wazy Ming z fabryczki w garażu na przedmieściach Pekinu.
Biuro podróży ‘Reisereich’ specjalizuje się (o ironio losu!) w wycieczkach do Londynu, w kampingach w Dorset  i we wczasach w Kornwalii.
Po chodniku pchają wózki kazachskie matki. One niskie i szczupłe jak trzcinki, ich niemowlęta – ludzkie wieże z opon tłuszczu.
Przy głównej drodze, na tyłach przystanku autobusowego mieszkańcy okolicznych bloków wywieszają pranie.
Tu łopoce białe, tu kolorowe, tu obrus, tam modlitewny dywanik, tu kalesony, tam biustonosze.
Pod każdym balkonem grill.
Podjeżdża autobus linii Stąd Dotąd.
Jeśli kierowcą jest Niemiec, będzie jechał chorobliwie ostrożnie. Gdy kieruje Rosjanin, przemknie obok znaku ‘zwolnij do trzydziestu’ z prędkością pięćdziesięciu. (W znaku, który wyświetla aktualną prędkość pojazdu z oburzenia przepalą się diody.)
Wokół rosyjskiego supermarketu na  każdym balkonie skonsolidowane poczucie wschodnioeuropejskiej estetyki. Talerz do odbioru TV Rossija lub Płaneta. Obok talerza doniczka-popielniczka.W każdym oknie falbana stylonowej firanki. Na parapetach gąszcz pelargonii.
Na horyzoncie, za lasem, majaczy największa w Republice wyciskarka do soku z pomarańczy, a po ulicach krążą samochody przebrane za cytrusy.
Herr Scislaw Schmucyk  (polska emigracja wojenna z roku 1981) szoruje właśnie szczotką swój pojemnik na kompost. Szoruje go z entuzjazmem i zapałem Lady Makbet. Uruchomił Der Szlauch. Brudną wodę wylewa na ulicę przed domem.
Przed domem sąsiada.
- Ta dzisiejsza emigracja z Polski – mówi Herr Schmucyk i poprawia przekrzywiony ryngraf z Matką Boską Ryngrafowską zawieszony nad drzwiami.  – to taka, proszem panią, banda cwaniaków. Żadnych wartosci, żadnego etosu. Nie to co my w osiemdziesiątym pierwszym, walka za ojczyznę, solidarność, opozycja, bibuła...
- Taa... bibuła. – mówią skupieni w jednej ze pięćdziesięciu sześciu organizacji polonijnych dawni znajomi Herr Schmucyka. – Do bibuły to Zdzisiek zawsze miał słabość. Tej papierosowej.
Safaya Vindaloo (pierwsze pokolenie emigrantów z Pendżabu) wytrząsa przez okno na pierwszym piętrze okruchy naan (oferta w Lidlu, podgrzej w mikrofalówce) ze stylonowej narzuty na sofę kupionej w Daenisches Bettenlager. Sąsiadka Safayi z parteru – Inge von Tropfen Knopfen – dopisuje te spadające na parapet okruchy do listy skarg i zażaleń, którą wyśle do Ordnungsamtu. – Nie godzi się, by tak traktować niemieckiego emeryta!  A do tego, oni tam na górze mają chyba z ośmioro dzieci! Kto niby na nich łoży?  - zakończy list Frau Inge, najmłodsza siostra pięciu braci i czterech sióstr. Na jej siostry i braci urząd nie musi już łożyć, sami postanowili się rozłożyć.  W rodzinnej krypcie rodu von Tropfen Knopfen.
Miejscowy dentysta, choć potrafi powiedzieć ‘próchnica’ po turecku, polsku i rosyjsku, jest nacjonalistą: ‘Tak nie może być, te wszystkie skundlone, europejskie i amerykańskie wypełnienia należy wymienić na porządne, solidne, niemieckie plomby’.
Na przedmieściach jest zoo. Smutne, niedofinansowane, ciasne i wizualnie przykre. A w dodatku śmierdzi. W zardzewiałym automacie można za ojro kupić pół garści Tiere füttern. I nie są to steki dla wyłysiałych, wykastrowanych lwów.
Amerykańskie koszary porzucone za kolczastym drutem są jak miasto po neutronowej eksplozji.
Jankesi zabrali dzwon, ale zostawili kościół.
Powoli wracają bociany.
Jedne gorliwie odbudowują gniazda. Inne czekają na Elterngeld.

(...)
©kaczka
17 comments on "[46]"
  1. Winter is coming......
    Porażasz dziś kaczko entuzjazmem......

    ReplyDelete
    Replies
    1. Spring is everywhere!
      W niedziele oczekujemy dwudziestu stopni.
      Powinno ocieplic melancholie :-)

      Delete
  2. W Czarnym Lesie też mieliśmy taką sąsiadkę emerytkę, na której balkonu z premedytacją sypaliśmy okruchy z pledów. Ci emigranci!

    Przy plakacie zaniemówiłam!
    Zrobić coś takiego. Nie każdy potrafi.
    To dopiero: Sztuka!

    ReplyDelete
    Replies
    1. A ja mam ograniczony zasieg sypania, bo to Kew Garden sasiadow pod balkonem :-) Ci z dolu jeszcze nie podpadli, ale ci z gory i owszem. Moze te okruszki bede im z procy?
      A tym kiczykiem, sama wiesz, jestem po szpik kostny, zafascynowana. Chcialabym kiedys zobaczyc moskiewskie metro.

      Delete
  3. a dawniej mówiło się "butem w mordę"... dzisiaj zostało "plomben w mordę" ;)

    ReplyDelete
  4. Michał Nogaś będzie Cię rozdawał w Trójce niebawem w cyklu Reportaże z Trójkowym Znakiem Jakości. I jak ja Go przekonam?!?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja też wieszczę kaczkę na liście autorów 100.XXI ! A 100.XX właśnie sobie zamówiłam, ze sie tak bezczelnie pochwalę

      Delete
    2. O wieszczki! Po znajomosci zawsze znajdzie sie egzemplarz :-)
      Ciagle jeszcze licze, ze przekonam Redaktora Nogasia w konkurencji na przekonywanie (wystosowalam poemat :-) Jesli nie, to przyjdzie zamordowac skarbonke :-)

      Delete
  5. "Szoruje go z zapałem godnym Lady Macbeth" :)
    Jakie nudy u nas w Paryżu! Nikt nie wiesza nic na balkonach, jakieś zielone tylko stawiają, szlaucha używają tylko służby czyszczące miasta, nawet talerzy satelitarnych nie widać...
    Za to pewnie konflikty między Madame Dupont a Madame Habibi podobne ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. I tylko te kasztany i kasztany na Pigalaku. Nuuuuuuuuda! :-)

      Delete
  6. Myślę, że każdy z nas ma w swojej indywidualnej scenerii swoją Frau Inge, dentystę-nacjonalistę-faszystę i kolejkę do aldika :)
    W sensie: nuda kaczko, nuda! ;-*

    arbuz

    ReplyDelete
  7. Dlaczegóż te wycieczki tak mnie przygnębiają?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Manipuluje czytelniczymi nastrojami, jak Rosjanie pogoda przed pochodem pierwszomajowym ;-)

      Delete