[18 Oct 2013]
(...)
Lada chwila trzech cuchnących machorką, krzepkich mężczyzn z kompanii przeprowadzkowej wyciągnie spode mnie biurko i krzesło, ale co zdąże to moje.
Oko cyklonu.
Sześć lat życia owiniętych w szary, ekologiczny papier z etykietą ‘Fragile’.
Osiemdziesiąt osiem pudełek złożonych gdzieś w depozycie.
Najbardziej rozbolało od rozstania z zakładem wychowawczym.
Bo choć bez butów na zmianę, pidżamy i szczoteczek do zębów to była naprawdę dobra, bezpieczna i szczęśliwa przestrzeń dla kurdupli.
I mimo świadomości, że skutkiem wytycznych idiotycznego systemu ta sielanka trwałaby i tak jedynie do czerwca (bo we wrześniu Dynia musiałaby obowiązek szkolny, i mundurek, i bógwieco...) to czuję, że coś tej Dyni jednak odebrałam i nie bardzo mam co jej teraz darować w zamian.
A Dynia?
Dynia dotarła do celu.
By uniknąć dramatycznych, czy łzawych scen na lotnisku wcisnęłam jej w jedną rękę ilustrowany magazyn zdobiony plastikowym stetoskopem, w drugą – ilustrowany magazyn zdobiony poliestrowym smartfonem, a wszystko to z podobizną Peppy, i zapowiedziałam, że może otworzyć dopiero po drugiej, bezcłowej stronie.
Błąd.
Poważny błąd.
Ledwie zdążyłam ją okadzić dydaktycznym smrodem ‘myj ręce, myj zęby, oszczędź Hauptcioteczce szeregu zgryzot... choć pssst!... kilku możesz jednak dostarczyć’, ona już wyślizgnęła się z uścisku i biegła prześwietlać siebie, stetoskop i bagaże.
‘Może mi chociaż pomachasz?’ – krzyknęłam ku jej plecom.
‘Don’t be silly, mama! Majn have no FOUR hands!’ – odpowiedziały plecy.
Miecz obosieczny.
Prawie dokładne tłumaczenie mego własnego, standardowego, będącego w nieustannym zużyciu, ostrzępionego na brzegu sylab: ‘Dyniu, wstrzymaj się przez chwilę z roszczeniami, bo mam tylko dwie ręce’.
Czasem dzwoni. Choć mam wrażenie, że nie dobrowolnie.
Dzwoni głównie, żeby powiedzieć, że nie ma czasu.
Gdybym nie siedziała teraz na skrzynce po pomarańczach, a wieczorem mogła wyskoczyć do kina, rzekłabym ‘chwilo, trwaj!’
Gdybym nie była, aż tak zmęczona, zaiskrzyłabym błyskotliwą refleksją.
Tymczasem.
Kotwica w górę.
Koniec.
Kolejny koniec.
©kaczka
(...)
Lada chwila trzech cuchnących machorką, krzepkich mężczyzn z kompanii przeprowadzkowej wyciągnie spode mnie biurko i krzesło, ale co zdąże to moje.
Oko cyklonu.
Sześć lat życia owiniętych w szary, ekologiczny papier z etykietą ‘Fragile’.
Osiemdziesiąt osiem pudełek złożonych gdzieś w depozycie.
Najbardziej rozbolało od rozstania z zakładem wychowawczym.
Bo choć bez butów na zmianę, pidżamy i szczoteczek do zębów to była naprawdę dobra, bezpieczna i szczęśliwa przestrzeń dla kurdupli.
I mimo świadomości, że skutkiem wytycznych idiotycznego systemu ta sielanka trwałaby i tak jedynie do czerwca (bo we wrześniu Dynia musiałaby obowiązek szkolny, i mundurek, i bógwieco...) to czuję, że coś tej Dyni jednak odebrałam i nie bardzo mam co jej teraz darować w zamian.
A Dynia?
Dynia dotarła do celu.
By uniknąć dramatycznych, czy łzawych scen na lotnisku wcisnęłam jej w jedną rękę ilustrowany magazyn zdobiony plastikowym stetoskopem, w drugą – ilustrowany magazyn zdobiony poliestrowym smartfonem, a wszystko to z podobizną Peppy, i zapowiedziałam, że może otworzyć dopiero po drugiej, bezcłowej stronie.
Błąd.
Poważny błąd.
Ledwie zdążyłam ją okadzić dydaktycznym smrodem ‘myj ręce, myj zęby, oszczędź Hauptcioteczce szeregu zgryzot... choć pssst!... kilku możesz jednak dostarczyć’, ona już wyślizgnęła się z uścisku i biegła prześwietlać siebie, stetoskop i bagaże.
‘Może mi chociaż pomachasz?’ – krzyknęłam ku jej plecom.
‘Don’t be silly, mama! Majn have no FOUR hands!’ – odpowiedziały plecy.
Miecz obosieczny.
Prawie dokładne tłumaczenie mego własnego, standardowego, będącego w nieustannym zużyciu, ostrzępionego na brzegu sylab: ‘Dyniu, wstrzymaj się przez chwilę z roszczeniami, bo mam tylko dwie ręce’.
Czasem dzwoni. Choć mam wrażenie, że nie dobrowolnie.
Dzwoni głównie, żeby powiedzieć, że nie ma czasu.
Gdybym nie siedziała teraz na skrzynce po pomarańczach, a wieczorem mogła wyskoczyć do kina, rzekłabym ‘chwilo, trwaj!’
Gdybym nie była, aż tak zmęczona, zaiskrzyłabym błyskotliwą refleksją.
Tymczasem.
Kotwica w górę.
Koniec.
Kolejny koniec.
©kaczka
ojezusie, poczuję się, jakbym żegnała się z ukochanym na wieki...a przecież Ty tu ku nam... :)
ReplyDeleteale ale
jak kotwica w górę to POCZĄTEK!
Ale to już?! Ostanie przyjęcia, prezenty? Brakować mi będzie w narracji Abueli, Rubenita i przycmentarnego enturażu ochronki. Kiedy Ty dolatujesz?
ReplyDeletePowodzenia Nowy Poczatku :))
ReplyDeleteczekamy z niecierpliwoscia na wiesci z innego swiata ;P z kontynentu ;P
słuzba zdrowia lepsze i ten tego....
AgaPoznan
Dojezdzasz. Wyruszamy jutro skrotem przez kanal. O czym donosze siedzac na podlodze, a za biurko majac ostatniego Stefana :-) Juz po, juz po ostatnich przyjeciach, prezentach, w torbie kartki z zyczeniami pomyslnosci od sasiadow z lewa i z prawa. Na koniec Dynia z kolezanka zdesakralizowaly obiekt cmentarny spychajac granitowy krzyz z postumentu. Do Rubenita zajrzelismy w miniona niedziele - uczucie trwalo niezdrowo, bo az pietnascie minut. Potem tradycyjna nawalanka... :-)
ReplyDeleteEeee tam, nie zaden koniec, a poczatek. Poczatek poczatku. Nie stresuj Kaczka, sie odnajduj na nowo i odbudowuj po kawaleczku. Nowe moze byc straszne, ale jakie odnawiajace :) Pozdro z tropikow i smacznych kielbasek/chlebkow/Haribo (co komu pasuje)!
ReplyDeleteTrzymam kciuki. Szczęśliwej podróży. Odezwij się, żebym od zmysłów nie odchodziła, że Cię może co zeżarło. Ukochów setki.
ReplyDeleteno i doooopa Wy za plotem te 6 lat a ja niezdazylam wychylic z Wami herbatki i zjesc tlustego biskwita..... ehh zycie!.......oby Wam tam bylo lepiej nie zapominaj co to Paracetamol, sasydzrole, paje, choinki w pazdzierniku i czekojaja w styczniu buziaki ahoj przygodo!!!
ReplyDeleteKolejny koniec brzmi jednak optymistycznie:)
ReplyDeleteCoś, co ma chęć się powtarzać jest tylko spójnikiem, choćby i przypieczętowanym kropką, to jednak spójnikiem.
Oswajanie bywa przyjemne. Niech będzie i dla Was, bardzo!
Uściski na drogę:*
To wy juz jedna noga w dojczlandzie! Witamy chlebem i sola, albo jak wolisz: kielbasa i piwem :-D
ReplyDeleteNext time you face something that is unexpected, unwanted and uncertain... Consider that it just might be a gift!
ReplyDeleteW ramce nad łóżkiem naszym wisi. Powodzenia! Będzie nowe, nie znaczy, że gorsze..
Nomadzi! a zauważyłaś, że z każdą przeprowadzką zbliżasz się do punktu wyjścia?
ReplyDeleteSzczesliwej podrozy!
ReplyDeleteSzczęśliwej drogi, Kaczko. I nie martw się, Dynia zniesie to najlepiej z Was. A poza tym, przecież dzisiaj to jutro, którego tak się wczoraj obawiałaś...
ReplyDeleteTo zgrałyśmy się wspaniale w czasie i przestrzeni! Wczoraj wieczorem wylądowałam ponownie w Bawarii i macham już tylko kolorową chustką na wasze powitanie. Jak się ogarniesz, to nadaj adres. Numer tel zresztą masz, jakby wam czegoś było trzeba, choćby uspokajającego chuchania w słuchawkę, to służę uchem i resztą zasobów. Witajcie! Witajcie! Ukochy!
ReplyDeleteO, kurcze :)
ReplyDeleteNie było mnie czas jakiś, a tu zmiany kalibru 550...
Powodzenia, nie dajcie się Teutonom.
Może to i smutne wyrywać korzenie, ale za to jak ciekawie jest zapuszczać nowe ;)
Czyli, slowo sie rzeklo, kobylka u plota.
ReplyDeleteZwazywszy, ze juz sobota i juz pewnie po, moge tylko : Willkommen Kaczko!
Wspolczuje rozpakowowywania- reszte mozna traktowac jak przygode, ale te pudla?!? Lacze sie w bolu- przechodzilam przez to tydzien temu. Wiem, ze przed nastepna przeprowadzka najpierw poddam sie terapii na zbieractwo.
akulka
kaczko zniknelam na chwile a u was jakies wielkie zmiany. gdzie sie wyprowadzacie?
ReplyDeleteMiłego oswajania nowego! Ściskam i chucham na szczęście! :-))
ReplyDeletejakoś mi smutno :(
ReplyDeleteNo to sru! Czekamy na doniesienia z drugiej strony :)
ReplyDeleteŻyczę powodzenia i nie mogę się doczekać nowego tytułu bloga!!
ReplyDeleteKaczko płyniesz ku nowemu z i do kochanych osób. Jesteś kapitalną, zaradną kobietą i pióra oraz dziób do góry! A Dynia jak zwykle powala :-))))
ReplyDeleteNo to koniec secret service:)
ReplyDeletepowodzenia w drodze ku kolejnym stacjom zwanym kolejnymi końcami.:)
ReplyDeleteDzieki za kazda ciepla mysl. Uprasza sie nie zaprzestawac. Mein Kampf byloby znakomitym nowym tytulem jaka szkoda, ze tak fatalnie sie kojarzy. Dynia, wiadomo, daje rade i to ostatecznie najwazniejsze. kaczka tez kiedys sie podniesie jak feniks z popielniczki :-)
ReplyDelete