[7-9 Oct 2013]
...11...10...9...
(...)
‘Kiedy rodzisz pierwsze dziecko, po prostu umierasz’ powiedziała lub napisała Rachel Cusk.
Nie.
Irytował mnie ten überpatos wyznania, masochistyczna potrzeba do dłubania w odsłoniętym nerwie, rozdrapywanie strupów niewykorzystanych okazji i jej neurotyczny foch, że rzeka do, której się wchodzi nie jest ciągle ta sama, a świątynna, rozdarta kurtyna po zszyciu na okrętkę omujeju nie wygląda już tak wyjściowo.
Nie, nadal nie uważam, że od rodzenia się po prostu umiera.
Zmienia, przepoczwarza, przechodzi z jednego w inne. Kwestia semantyki?
Ale cytat mnie prześladuje.
Bo oto nagle, wbrew wrodzonej niechęci do słów lakierowanych i nadętych, oto nagle czuję, że kiedy się przeprowadzasz, to po prostu umierasz.
Odchodzisz bezpowrotnie z miejsc znanych i oswojonych, twoje własne miejsca zajmuje ktoś inny, rozdajesz, oddajesz, znikasz, wiedząc, że wielu z tych, którzy nieustannie byli w tle, prawdopodobnie już nigdy więcej nie spotkasz.
Nie wiesz, co jest po drugiej stronie. Orzeł, czy reszka? Restauracja Paradiso, karczma Rzym, nicość samolubnych genów, sens, bezsens, szóste życie kota, reinkarnacja, alienacja?
Do tego nagle bombardują cię przedagonalną miłością, wybaczają przewiny, jeden sąsiad bezinteresownie strzyże ci trawnik, drugi o świcie podwozi cię na dworzec, ochronka odbiera dziecko z dostawą zwrotną na wycieraczkę, w kawiarni na wyprzódki wiedzą, co podać i nawet kot sąsiadów, ten który zawsze cię ignorował, gotów jest okładać swym futrem twoją psyche.
Umierasz.
Znikasz i wiesz, że ten świat, który był twoim światem, przez dzień lub dwa będzie pamiętał, a potem mu wyblakniesz w zbiorowej pamięci.
Umierasz.
Tania, ale dosadna symulacja.
(...)
‘Dziś, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz’. – mówi Pismo i rzecz będzie o zaparciu.
Oraz o tym, że wszystkie możemy być Chrystusami.
Przypadkiem.
Gdyż opowiedziała mi Matka-Polka taką przypowieść.
Jak to po raz pierwszy udała się do szkoły odebrać swe czteroletnie dziecko.
W szkole dzieci wydaje się podobno według spisu inwentaryzacyjnego za pokwitowaniem.
Pod drzwiami kolejka rodziców. W drzwiach jedna dama z listą i ołówkiem pyta ‘po kogo?’, gdy uzyska odpowiedź przekazuje ją dalej, gdzie reszta personelu odławia i odstawia przydybańca pod farmugę, by opiekać go w krzyżowym ogniu pytań: 'Kim jest ta pani/pan? Znasz? Jak ma na imię? Jesteś pewien? NA PEWNO PEWIEN? SURE?'
Stoi sobie zatem personelowi nieznana, anonimowa Matka-Polka w kolejce i gdy nadchodzi jej kolej, zwierza się damie broniącej framugi, że przybyła po syneczka swego najukochańszego, dla potrzeb fabuły nazwijmy go Tomaszkiem.
Odławiają Tomaszka.
Na pytanie: 'Kim jest ta pani?' Tomaszek odpowiada ‘don’t know’
Na pytanie: 'Znasz?' Tomaszek ogląda sobie czubki butów.
Na pytanie: 'Jak ma na imię?', Tomaszek ze łzami w oczach rzecze bezradnie rozkładając ręce: ‘I DON’T KNOW!’
Kolejka za plecami Matki-Polki ponoć zamilkła i zaczęła szemrać gotowa do linczu na potencjalnej porywaczce dzieci.
Matkę-Polkę zaproszono do gabinetu dyrekcji, sprawdzono zdjęcia w dowodzie osobistym, wiarygodność podpisów, zgodność DNA ze zdeponowanymi próbkami, opinię dzielnicowego i kościelnego, wykonano kilka telefonów do osób zdolnych rozpoznać ją po głosie, by ostatecznie wobec niezbitych dowodów (czy ja wiem? blizna po cesarce?) wydać jej jednak wyrodnego potomka.
Powstrzymawszy chęć ukatrupienia Tomaszka na szkolnym parkingu (gdyż z pewnością dyrekcja zerkała zza firanek), Matka-Polka dowiozła w grobowym milczeniu dziecko do domu, a gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi zapytała potomka: 'WTF?!!!' (oraz och jakże rozsądnie – postraszyła ekspektatywą wizyt opieki społecznej, domem dziecka, przytułkiem, odebraniem praw rodzicielskich, jeśli gówniarza będą się trzymać TAKIE żarty)
WTF?!!!
Ano tak.
Panie wychowawczynie przyuważyły, że Tomaszek wyłuskał sobie w tłumie innych dzieci kolegę znad Wisły, z którym zaczął nawijać po polsku. By położyć kres tak niecnemu procederowi zawezwały obu czteroletnich przestępców przed swe sądu ostatecznego oblicza i wyjaśniły, że obca gadka pod groźbą straszliwej kary jest w tym przybytku zabroniona (w tonie: NUR ENGLISCH! FERSZTEJEN? JA?!).
Tomaszek tak sobie wziął do serca, że zalewając się łzami, rzekł matce: 'NIE MOGŁEM ODPOWIEDZIEĆ, JAK MASZ NA IMIĘ... BO NIE WIEM JAK JEST PO ANGIELSKU MARLENA!'
Kurtyna opada.
David Copperfield – ten z powieści Karola – szyje sobie z niej spodnie.
©kaczka
...11...10...9...
(...)
‘Kiedy rodzisz pierwsze dziecko, po prostu umierasz’ powiedziała lub napisała Rachel Cusk.
Nie.
Irytował mnie ten überpatos wyznania, masochistyczna potrzeba do dłubania w odsłoniętym nerwie, rozdrapywanie strupów niewykorzystanych okazji i jej neurotyczny foch, że rzeka do, której się wchodzi nie jest ciągle ta sama, a świątynna, rozdarta kurtyna po zszyciu na okrętkę omujeju nie wygląda już tak wyjściowo.
Nie, nadal nie uważam, że od rodzenia się po prostu umiera.
Zmienia, przepoczwarza, przechodzi z jednego w inne. Kwestia semantyki?
Ale cytat mnie prześladuje.
Bo oto nagle, wbrew wrodzonej niechęci do słów lakierowanych i nadętych, oto nagle czuję, że kiedy się przeprowadzasz, to po prostu umierasz.
Odchodzisz bezpowrotnie z miejsc znanych i oswojonych, twoje własne miejsca zajmuje ktoś inny, rozdajesz, oddajesz, znikasz, wiedząc, że wielu z tych, którzy nieustannie byli w tle, prawdopodobnie już nigdy więcej nie spotkasz.
Nie wiesz, co jest po drugiej stronie. Orzeł, czy reszka? Restauracja Paradiso, karczma Rzym, nicość samolubnych genów, sens, bezsens, szóste życie kota, reinkarnacja, alienacja?
Do tego nagle bombardują cię przedagonalną miłością, wybaczają przewiny, jeden sąsiad bezinteresownie strzyże ci trawnik, drugi o świcie podwozi cię na dworzec, ochronka odbiera dziecko z dostawą zwrotną na wycieraczkę, w kawiarni na wyprzódki wiedzą, co podać i nawet kot sąsiadów, ten który zawsze cię ignorował, gotów jest okładać swym futrem twoją psyche.
Umierasz.
Znikasz i wiesz, że ten świat, który był twoim światem, przez dzień lub dwa będzie pamiętał, a potem mu wyblakniesz w zbiorowej pamięci.
Umierasz.
Tania, ale dosadna symulacja.
(...)
‘Dziś, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz’. – mówi Pismo i rzecz będzie o zaparciu.
Oraz o tym, że wszystkie możemy być Chrystusami.
Przypadkiem.
Gdyż opowiedziała mi Matka-Polka taką przypowieść.
Jak to po raz pierwszy udała się do szkoły odebrać swe czteroletnie dziecko.
W szkole dzieci wydaje się podobno według spisu inwentaryzacyjnego za pokwitowaniem.
Pod drzwiami kolejka rodziców. W drzwiach jedna dama z listą i ołówkiem pyta ‘po kogo?’, gdy uzyska odpowiedź przekazuje ją dalej, gdzie reszta personelu odławia i odstawia przydybańca pod farmugę, by opiekać go w krzyżowym ogniu pytań: 'Kim jest ta pani/pan? Znasz? Jak ma na imię? Jesteś pewien? NA PEWNO PEWIEN? SURE?'
Stoi sobie zatem personelowi nieznana, anonimowa Matka-Polka w kolejce i gdy nadchodzi jej kolej, zwierza się damie broniącej framugi, że przybyła po syneczka swego najukochańszego, dla potrzeb fabuły nazwijmy go Tomaszkiem.
Odławiają Tomaszka.
Na pytanie: 'Kim jest ta pani?' Tomaszek odpowiada ‘don’t know’
Na pytanie: 'Znasz?' Tomaszek ogląda sobie czubki butów.
Na pytanie: 'Jak ma na imię?', Tomaszek ze łzami w oczach rzecze bezradnie rozkładając ręce: ‘I DON’T KNOW!’
Kolejka za plecami Matki-Polki ponoć zamilkła i zaczęła szemrać gotowa do linczu na potencjalnej porywaczce dzieci.
Matkę-Polkę zaproszono do gabinetu dyrekcji, sprawdzono zdjęcia w dowodzie osobistym, wiarygodność podpisów, zgodność DNA ze zdeponowanymi próbkami, opinię dzielnicowego i kościelnego, wykonano kilka telefonów do osób zdolnych rozpoznać ją po głosie, by ostatecznie wobec niezbitych dowodów (czy ja wiem? blizna po cesarce?) wydać jej jednak wyrodnego potomka.
Powstrzymawszy chęć ukatrupienia Tomaszka na szkolnym parkingu (gdyż z pewnością dyrekcja zerkała zza firanek), Matka-Polka dowiozła w grobowym milczeniu dziecko do domu, a gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi zapytała potomka: 'WTF?!!!' (oraz och jakże rozsądnie – postraszyła ekspektatywą wizyt opieki społecznej, domem dziecka, przytułkiem, odebraniem praw rodzicielskich, jeśli gówniarza będą się trzymać TAKIE żarty)
WTF?!!!
Ano tak.
Panie wychowawczynie przyuważyły, że Tomaszek wyłuskał sobie w tłumie innych dzieci kolegę znad Wisły, z którym zaczął nawijać po polsku. By położyć kres tak niecnemu procederowi zawezwały obu czteroletnich przestępców przed swe sądu ostatecznego oblicza i wyjaśniły, że obca gadka pod groźbą straszliwej kary jest w tym przybytku zabroniona (w tonie: NUR ENGLISCH! FERSZTEJEN? JA?!).
Tomaszek tak sobie wziął do serca, że zalewając się łzami, rzekł matce: 'NIE MOGŁEM ODPOWIEDZIEĆ, JAK MASZ NA IMIĘ... BO NIE WIEM JAK JEST PO ANGIELSKU MARLENA!'
Kurtyna opada.
David Copperfield – ten z powieści Karola – szyje sobie z niej spodnie.
©kaczka
Mam trochę wrażenie, że stopień tego umierania (czy to przy rodzeniu dziecka, czy to przy przeprowadzce) jest jednak bardzo indywidualny. Bardzo. Dla mnie rzeczywistość po urodzeniu pierwszego dziecka była jak zderzenie ze ścianą z pełnego rozbiegu. W pewnym sensie umarłam. Nie wiem, czemu tak, nie byłam nieletnia, nie byłam zaskoczona, nie byłam samotna, wręcz przeciwnie, a jednak - zderzenie, ściana... Do dzisiaj się to czkawką odzywa.
ReplyDeleteHa, jakby nie spojrzec, zycie to indywidualne doswiadczenie. Nie odwazylabym sie generalizowac. Moze dlatego tak sie zjezylam, ze mi tu Rakela wciska swoje objawienia i mnie bez pytania nakrywa swoim calunem tlumaczac jednoczesnie, ze skoro protestuje to oznacza, ze w swej glupocie nie potrafie ogarnac nieopisanego ogromu stadium mego stadium rozkladu.
Deletemnie by nie wydały potomków te ołówkowe sztywniary, nie dość, że po polsku, to jeszcze kto nazywa żonę i matkę Klątwą, no kto? ;-)
ReplyDeleteFaraon? :DDD
DeleteMnie też. Jak ma na imię mama? Zuza! A tata? Eloy. Niestety oboje nie mamy na to papierów żadnych.
DeleteMatka - kaczka, ojciec - Mausi. Zadnego certyfikatu :-)
DeleteUmiera ego. Moje, nie jego;-)
ReplyDeleteUmiera w torturach :-)
DeleteDobra ta anegdota o Tomaszku :D Ale w sumie smutna tez troche. I gdyby mi moje dziecko powiedzialo, ze polskiego mu zabraniaja, to ja bym sobie z paniami wychowawczyniami porozmawiala. Zabierajac ze soba literature odpowiednia, bo idac panie jak zwykle niedoedukowane, jesli chodzi o dwujezycznosc dzieci... U nas w szkole tez zabraniaja. I walcze z becwalami.
ReplyDeletePrzypowiesci takich na peczki. Swiat sie zmienia, ludzie wedruja, zenia sie juz nie tylko w obrebie swej wlasnej wioski, duzo pada pustych slow i obietnic o integracji i asymilacji, a edukacja lub w tym wypadku chocby empatia, czy zwykly zdrowy rozsadek nie nadazaja. Smutne.
DeleteNo co Ty Kaczko, nie zapomną. Fajnych się nie zapomina. Zostaw adres, a kartki oklejone królową zawsze będą nadchodzić.
ReplyDeleteZe zostanie jakas trwala jedna, czy druga miedzyludzka relacja, wierze, ale bylo wiele takich niezobowiazujacych i nie wpadajacych na herbate, ktore podnosily na duchu: moi wspoltowarzysze z pociagu o swicie, staruszka, ktora w kazdy poniedzialek przyprowadzala malego chlopca do kawiarni, by odrabiac z nim lekcje, bibliotekarka z niemieckim akcentem, nasi podklejeni filcem sasiedzi, fryzjer, dentysta, itp. A adresu nadal nie mamy. Tradycyjnie. Jak przed kazda przeprowadzka. W ciemno. Coz, zen, tafla jeziora, mis panda ogryzajacy bambusowy patyczek, wdech, wydech :-)
DeleteTrzymam kciuki. Mocno.
Delete:*
DeleteChyba jestem sobie w stanie wyobrazić J mówiącą- Nie, nie znam tej Pani. I to nie z przyczyn językowych :) Córka moja jest mistrzem w obrażeniu się czy stosowaniu min teatralnych (smutek, rozpacz i rozczarowanie)- na mój widok w drzwiach przedszkola.
ReplyDeleteCoś jest w tym umieraniu i wyjeżdżaniu. Nie myślę o tym narazie, ale na pewno będę mieć podobne przemyślenia za kilka miesięcy. Choć narazie zadziwia mnie zupełny brak nostalgii po opuszczeniu labu po 6 latach. Nawet powieka mi nie drgnęła :) Może wyjeżdżając będzie podobnie?
I ja, majac przed oczyma wlasne dziecko, obstawialam, ze z Tomaszka taki figlarz, (Dynia, identycznie jak J, wyparlaby sie mnie na bank, gdybym jej podpadla.), a tu taki grecki dramat.
DeleteJutro i ja opuszczam po szesciu latach. Zaskakujace jak niewiele zapakowalam w te skrzynke po bakteriach, ktora mi pozwolili zabrac. I zaskakujace, jak wbrew pozorom stalam sie nieswiadomie czescia tej Wyspy, choc przeciez bronilam sie przed tym jak tylko moglam. Ech, te prowizorki :-)
hahah jak przestane sie histerycznie smiac to moze napisze jakis sensowny koment :D
ReplyDeleteMam nadzieje, ze wasza szkola nie leci Dickensem :-)
DeleteWiesz, myślę, że i tu i tu prawda się kryje.
ReplyDeleteKiedy rodzisz dziecko, umierasz TY- wewnątrz. jako osoba, która była indywidualna i sama sobie. Ale nowa się rodzi na tym samym fundamencie. I masz rację, że to jest przepoczwarzenie.
Kiedy się wyprowadzasz- umiera ŚWIAT naokoło. Ale tak naprawdę, inny się urodzi chwile potem. Tamten zostaje w Tobie, przez lata obraz się wygładza i pięknieje.
ach, Kaczko, rozumiem, co czujesz... Będzie dobrze, to tylko zmiany...Tylko, taaa
Taaaa...
Delete:-)
Lubie twoja interpretacje.
O losie. Jesteś lepsza niż Woody Allen.
ReplyDeleteW depresjach i neurozach :-)
DeleteGdyby głupota mogła latać...te nauczycielki byłyby już nad Himalajami. Przecież czterolatek może się zawstydzić, nie zrozumieć pytania, ogólnie w danym dniu być na "nie" itd. Dobrze, że stosuje się środki ostrożności i procedury, ale takie, które ktoś wymyslił właściwą częścią ciała.
ReplyDeleteNie wiem, jaki na te dyscypline mial wplyw przypadek, ktory ostatnio opisala prasa. Szkola wydala obce dziecko dziadkowi, ktory pobral je jako wlasne, zaprowadzil, jak mial przykazane do lekarza, wykupil paracetamol, dziecko napoil i odstawil do szkoly. Prawda nie wyszlaby na jaw, gdyby obce dziecko nie opowiedzialo matce o tej przygodzie. To dopiero wtopa...
DeleteBaby, nie da sie ukryc, glupie na miare wysokosci lotu kondora. Jak mozna dziecko straszyc kara za mowienie we wlasnym jezyku? To mi przypomnialo moje wlasne cioteczki, ktore, gdy nauczylam sie czytac w wieku lat czterech, czy pieciu, postraszyly mnie, ze gdy w szkole o tym sie dowiedza to mnie ze szkoly wyrzuca - to mial byc w ich mniemaniu komplement. Tak sie przejelam, ze przez pol roku w zerowce odzywalam sie polgebkiem, zeby sie tylko nie wydalo...
Och pięknie snujesz tę historię. Czytelnik przeżywa emocje od chęci ukatrupienia Tomaszka po "pochwałę" głupoty ;)
ReplyDeleteCala przyjemnosc po kaczej stronie :-)
DeleteCzteroletnia Mniejsza i kilkoro innych, po wstąpieniu do wyspiarskiej szkoły, dostali dodatkowe lekcje miejscowego języka, żeby im było łatwiej, ale o zakazach nie słyszałam.
ReplyDeleteWydawanie natomiast odbywało się, jak w rugby: z jednej strony rząd dorosłych, a przy drzwiach od klasy podopieczni. Gdy któryś z małych zoczył swojego dorosłego, to gnał z całych sił na oślep, aż do zderzenia.
Za pierwszym razem tez zostałam wciągnięta na listę odbierających, ale bez legitymowania i przepytywania dziecka. A szkoła jest katolicka, surowa i z zasadami. Dziwne, że panie Tomaszka nie dysponują elementarną wiedzą na temat dziecięcych zachowań.
I ja mam nadzieje, ze Tomaszkowa szkola to jakis pokraczny wyjatek. Szkola ma slabe wyniki i slaba opinie, ale Tomaszkowa mama twierdzi, ze jest jedyna w okolicy, ktora dziecku zapewnia after-school club. Nie oceniam. Sama wszak szukalam opiekunki, ktora odwozilaby dziecko do przedszkola we wsi oddalonej o dwadziescia minut od nas. Zadnej krolewnie sie nie kalkulowalo, wolaly w tym czasie nic nie robic, choc obiecywalismy placic ekstra. Przez rok Norweski stawal na glowie, by dostarczac tam dziecko na 9:00 i odbierac, na przyklad o 12:30. W godzinach pracy. A to tylko przedszkole i tylko dwa razy w tygodniu. Doceniam wiec, jako ex-matka pracujaca, wage after-school czy breakfast clubu.
DeleteBędzie dobrze droga Kaczko! Z Twoją erudycją, aparycją, tudzież wdziękiem osobistym zwojujesz germański świat! A tuż za miedzą fan czeka na Nią. I rodzice jego na Was. :)
ReplyDeletePrzebieramy nozkami liczac na spotkanie, ktore wstrzasnie swiatem :-)
DeleteI pomyśleć, że ma się dokładnie te same letalne myśli przed każdą większą ewakuacją. Nawet jeśli nowe perspektywy wydają się nieco lepsze (patrz Bebe w desancie w wigwamie Wiewióra). Mimo wszystko mistrzowsko Kaczko, mi się nigdy nie udało opisać limbo przeprowadzki. Czapki z głów. Rozgrzewam już ramię w próbnych choreografiach powitalnych chustką ;)
ReplyDeletePociecha w tym, ze czlowiek poddawany czesto takim zmianom jakby mimo wszystko lepiej je chyba znosi. Juz nie oplakuje swoich kolejnych wcielen utraconych tak, jak plakalam po pierwszym. Teraz placza ci, ktorzy zostaja...
DeleteRozgrzewaj. Pierwsza rzecza, ktora zrobimy to odpalimy Feuerzangenbowle bez potrzeby sprowadzania spirytusu i cukru zza kanalu... :-)
Głupio przyznać, ale ci co zostają, płaczą nader krótko. Co z oczu to i z serca. Mam wrażenie, że właściwie to płaczą nad sobą, bo czyjś wyjazd jest im zmianą. A każda zmiana, jak to nieznane morze - przeraża. Wiatru w żagle, Kaczko!
DeleteCo tam glupio. Rzecz jasna, ze placza krotko, dlatego to naprawde doskonala metafora umierania.
DeleteA w angielskie lzy wierze tak samo, jak i w zapewnienia o mojej wspanialosci. (Mysle nawet, ze te szesc lat to byla doskonala szkola, by samej ustalic wlasna wartosc w swiecie opanowanym przez panny X.)
No bo przeciez:
- 'How are you? kobieto, ktorej (dla przykladu) wlasnie odpadla glowa, a komornik odebral ostatnia pietke chleba.'
- 'Thanks, fab!'
:-)))