[238]



[21 Jan 2016]

(...)
Postałaby tu jeszcze dzień lub dwa, a dostałaby pewnie szybciej miejscowe obywatelstwo niźli ja.
Hodowlana jodła mandżurska połyskująca.
Nasz Otannenbaum. Pewnie z tej samej hodowli, co chiński filet rybopodobny z wietnamskiej pangi.
Skleiły nam się kartki w kalendarzu i przegapiliśmy ten moment, gdy raz w roku środkiem ulicy przejeżdża bryczka zaprzężona w pryszczatych przedstawicieli Jugendfeuerwehr i jak w średniowieczu oczekuje, że wyniesie się przed dom ofiary plagi.
Gdy w nagłym natchnieniu wyjrzałam przez okno, za pryszczatymi pozostał już tylko kilwater obsuszonych igieł.
Szach i mat.
Czekać do następnego roku?
Z jednej strony jodła tak wrosła w pokojowy krajobraz, że stała się członkiem rodziny. Z drugiej, irytującym członkiem rodziny z niekończącym się zielonym łupieżem.
Nie zdzierżyłam.
Zeszłam na dół do Państwa Corleone, a że miałam pod ręką jedynie frazę ‘proszę o nożyczki do terenów zielonych’, mocno skonfundowana Carmela okazała mi zestaw do manicuru. Nie, nie był zły, gdyby ktoś chciał trymować drzewka bonsai albo hydroponiczną hodowlę rzeżuchy. (I jakaż odwaga u Carmeli, w końcu ‘terenami zielonymi’ mogłam eufemistycznie określić, na przykład, zaawansowaną grzybicę paznokci.)
Na szczęście Don Vito zaniechał podsłuchiwania pod drzwiami, wyłowił jakiś sens z mej opowieści o potrzebie pozbycia się niewygodnego świadka, zniknął w komórce i pojawił się z zestawem swoich narzędzi.
I gdyby jodła jeszcze nie sypała to na ich widok zaczęłaby sypać.
Wszystko.
Daty, kontakty, nazwiska i pseudonimy.
Teoretycznie posiadanie tych narzędzi uzasadnia kolekcja sympatycznych urojeń i obsesji. Don Vito ma wizję, aby swój ogród przerobić na replikę ogrodu z toskańskiej willi Gamberaia. Po tej wizji depczą mu krety. Wizję nieustannie bezcześci mu własny pies wypalający w trawniku urynowe okręgi. Wizję podpala mu schaboszczakami z grilla własny pomiot. A czego nie zadepcze hałaśliwa rodzina to zdemoluje klimat. Od dawna debatujemy, czy to prawdziwa pasja, czy jedynie przykrywka? Don Corleone pełni wszak obowiązki gospodarza domu. Ów sycylijski Stanisław Anioł przesuwa na szachownicy różnokolorowe kubły na śmieci w zależności od fazy ksieżyca i wskazań kalendarza biodynamicznego oraz jaki mówią legendy, raz w roku przeciera klatkę schodową [1]. Częściej, to zrozumiałe, Don Corleone nie może przecierać, gdyż nieustannie rzeżbi w swoim żywopłocie, a gałązki, dodajmy, nielegalnie deponuje na dnie kubłów na materiały przetwarzalne. Do tego jeden rzut oka na kolekcję nożyczek Don Vito i od razu kłopotliwy dysonans, że inwentarz ogrodowy nijak nie tłumaczy posiadania sekatora do sekwoi, ani takiego mniejszego do dębów, ani nawet takiego do ludzi. Nie wnikając w sekrety życia zawodowego Don Corleone, unikając pytań ‘a ile wygodnych i niewygodnych świadków pan tym już przeciął’ wybrałam poręczny model, wróciłam do domu i w ciągu kwadransa przerobiłam jodłę mandżurską na dwa worki sałatki. Gdy oddawałam sekator Don Corleone mrugnął wymownie, zniżył głos, rozjerzał się dookoła i poradził: ‘Pani se zamaskuje zawartość i wrzuci do kubła na puszki’. Przyznaję, kuszące. Bardziej kuszące niźli zarzucić sobie te worki na plecy, pójść w zaśnieżone góry w kapciach i rozsypywać jodłę przez nogawki pidżamy. Takie właśnie rozważania towarzyszyły mi, gdy późną nocą niosłam legalny recykling do odpowiedniego, legalnego kubła. Podwórko spowijała mgła, księżyc przysłaniały chmury, w atmosferze gotyk, nietoperze i nieświeży oddech psa Baskerville'ów. Wymarzone warunki do popełnienia oszustwa recyklingowego. Trzasnęłam klapą śmietnika, podniosłam wzrok ku łazienkowym oknom na piętrze, a  tam za firanką w snopie reflektorów księżycowego światła... Corleone.
Czuwa.
Sprawdza, czy wyniosłam.
Czeka na moje potknięcie.
Szuka haków.
Szykuje zasadzkę.
... a przy okazji myje zęby.

A tymczasem ja mogę nakarmić igliwiem całą kolonię Muminków (!).


[1] Wykonałam test. Porzuciłam kawałek suchara na schodach. Niestety, nigdy nie dowiemy się, czy Don Corleone wie, gdzie trzyma szczotkę, bo po siedmiu miesiącach Biskwit zjadł przynętę.

©kaczka
26 comments on "[238]"
  1. Wcale nie dziwiłoby mnie, gdyby do pielęgnacji ogrodu używany był zaoferowany Tobie zestaw do manicure- zawsze podejrzewałam, że sąsiedzi mojego znajomka pod Hanowerem właśnie malutkim, męskim grzebyczkiem i cążkami do paznokci przyczesują i przycinają swoje idealne ogrodowe kompozycje :-)
    Kurdesz, a moja choinka jeszcze nierozebrana...
    A swoją drogą, jak już miałaś przygotowaną i spakowaną sałatkę po mandżursku, to trzeba było wysłać ją do Kanionka ! Bożena z pewnością byłaby Ci wdzięczna .

    ReplyDelete
    Replies
    1. I jak? Jak stan choinki? Naga?
      Motyw grzebyczkow i cazkow w pracach ogrodniczych wciaz jeszcze zyw w NRD! Na wlasne oczy widzialam, ale Carmeli nie podejrzewam. Ona jest jedynie muza dla Don Vito.

      Do Kanionka? No nie wiem. Ta choinka to taki sam produkt, jak onegdaj wyroby czekoladopodobne. Jeszcze, nie daj Bog, Bozenie by zaszkodzilo!

      Delete
  2. no ja wiem, że to praktyczne ale ja raz taką operację anihilowania choinki widziałam i to trauma była. dla mnie większa chyba niż dla choinki. nie wiem, może cierpię na jakąś dendro(a)logiczną intropatię.
    pozdr.b.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Trzymasz zatem wszystkie roczniki choinek w domu?

      Delete
  3. Kaczko, alternatywnie, jako plan B, można poczekać do Wielkanocy i spalić choinkę (wtedy już chyba nagie gałęzie) uroczyście w Osterfeuer, tańcząc i pijąc z tubylczą ludnością. ;-)

    arbuz b.d.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Lupiez choinki zaprzepascil jej szanse na dlugoterminowa adopcje!

      Delete
  4. gotyk, nietoperze i nieświeży oddech psa Baskerville'ów :)))

    ReplyDelete
  5. Och cudna ta opowieść. Nasza choinka stoi na balkonie. Moze sama sobie kiedyś pójdzie?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Odwieczny problem z ta natura. Dobrej jakosci skamielina wymaga zawsze tych kilku milionow lat na balkonie. Oraz pewnie kilku wypietrzen i wklesniec (nie zebym zyczyla!).

      Delete
  6. Ech, nie ma jak wpaść i to od razu na dwa posty. Kaczko, ja mogę Cię pod każdą postacią czytać, nawet jeśli byłyby to jedynie adresy na kopertach...

    ReplyDelete
    Replies
    1. <3
      Zyczysz sobie osobistego listu od kaczki?

      Delete
    2. Ja życzę! Ludzie już listów nie piszo.

      Delete
    3. Ależ proszę! Może być nawet po kablu od WIFI :)

      Delete
  7. sekator do ludzi.... hm....

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na sekwoje za maly, a na rzad dwoch skarlalych wierzb placzacych, ktore strzyze Don Corleone to jednak przesada!

      Delete
    2. ... a do czegos... tak rozum podpowiada... musi przeciez byc! ;-)

      Delete
  8. Sypiąca choinka zrobiła mi dzień :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zawsze powtarzam, nic tak nie robi dnia niz uslyszec, ze z kogos jest urocza (lub nie) GULA!

      Delete
  9. Ileż napięcia w tej historii! Ileż zagadek! Tajemnic! Sekretów! Cudowna opowieść Kaczko.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Opowiesc moze i tak, ale dwa worki salatki oraz pien nadal stoja na balkonie!

      :*

      Delete
  10. Krety depczące po wizji zrobiły mi dzień :-)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ba! Jestem przekonana, ze nocami to one nawet po tej wizji tancza :-)

      Delete