[20 Jan 2016]
(…)
Dwie niedziele temu Biskwit założył się z materią, że uda mu się przniknąć przez ścianę z rozbiegu.
I przegrał.
Nie było mnie przy tym, ale Dynia i Łukaszek nadal wspominają z wypiekiem na licach, jak to Biskwit obficie broczył na sterylne, białe kafle Łukaszkowego, chromowanego loftu.
(Norweski przyobiecał mi tego dnia samotne popołudnie bym poużalała się nad sobą i rozdarła emocjonalne szatki, a potem zadzwonił i zagaił ‘Tylko, na miłość boską, się nie zdenerwuj...’)
W izbie przyjęć na chirurgii zbyteczne okazały się dokumenty, które wiozłam przez pół miasta.
Ostatecznie klej jeszcze nie wysechł na poprzednich ranach ciętych, więc bez problemu rozpoznano Biskwita jako stałego bywalca po monogramach rezydentów wydzierganych w żywicach epoksydowych. Tym razem ciągłość tkanek odtworzono przy użyciu jednego chirurga, kilku plastrów, opakowania żelków reklamujących środki na przeczyszczenie oraz nadmuchiwanej lateksowej rękawiczki zgrabnie przerobionej na balonik.
(Jeśli Biskwit zechce znów próbować przenikać może skończyć jak Łukaszek. Tenże przenikał systematycznie i w pionie, i w poziomie i ma na czole gustowną bliznę w kształcie krucyfiksu.)
Chirurg dziecięcy nadzwyczaj bezrefleksyjnie wypisał receptę na pozostawienie pacjenta przez kilka dni w łóżku, w półmroku, przy dyskretnej muzyce relaksacyjnej i oszczędzaniu mu wstrząsów psychicznych. Medycyna, niestety, nie ma alternatywnej oferty dla tych, dla których zesłanie do łóżka jest wstrząsem psychicznym. Terapię zarzucono po trzech minutach z uwagi na dobrostan psychiczny pozostałych mieszkańców lokalu. I dzielnicy.
Co ciekawe, od momentu zderzenia ze ścianą Biskwit o wiele więcej mówi, werbalnie i z sensem manifestuje swoje radykalne poglądy (‘Meeeeeeeeehr baaaaaaaabiiiiiiiibaaaaa!' Tłum. ‘Więcej Haribo!’), sam się odziewa w rajstopy, a także, konstruuje makiety budynków z fantazją Franka Lloyda Wrighta i z nieortodoksyjnych materiałów.
Potęga płata czołowego!
Dzisiaj zderzyłyśmy się w drzwiach placówki z Jewdokią Nikołajewną.
Biskwit akuratnie zdjął bałwanka, dmuchnął w grzywkę i cały świat mógł podziwiać różowo-fioletowy plaster przytwierdzony do czoła.
Jewdokia padła przed Biskwitem na kolana, przytuliła do obfitego biustu (to reakcja, którą Biskwit wyzwala dość regularnie wśród opinii publicznej) i wykrzyknęła coś w stylu: ‘Kto cię tak skrzywdził, dziecino?’.
Nieco zdezorientowany Biskwit upewnił się najpierw, że jest bohaterem obdukcji, a potem bez wahania wykrzyknął dźgając dla efektu w plaster: ‘Das? Hier? MAAAAAAMA!’
Pawlik Morozow, jak pragnę...!
(...)
Szósty stycznia. Mimo gradu pomarańczy Kacper, Melchior i Baltazar docierają na miejsce śpiewając prawdopodobnie: 'For He's a Jolly Good Fellow…'
(...)
Z memuarów Dyni.
Sporty rodzinne.
©kaczka
(…)
Dwie niedziele temu Biskwit założył się z materią, że uda mu się przniknąć przez ścianę z rozbiegu.
I przegrał.
Nie było mnie przy tym, ale Dynia i Łukaszek nadal wspominają z wypiekiem na licach, jak to Biskwit obficie broczył na sterylne, białe kafle Łukaszkowego, chromowanego loftu.
(Norweski przyobiecał mi tego dnia samotne popołudnie bym poużalała się nad sobą i rozdarła emocjonalne szatki, a potem zadzwonił i zagaił ‘Tylko, na miłość boską, się nie zdenerwuj...’)
W izbie przyjęć na chirurgii zbyteczne okazały się dokumenty, które wiozłam przez pół miasta.
Ostatecznie klej jeszcze nie wysechł na poprzednich ranach ciętych, więc bez problemu rozpoznano Biskwita jako stałego bywalca po monogramach rezydentów wydzierganych w żywicach epoksydowych. Tym razem ciągłość tkanek odtworzono przy użyciu jednego chirurga, kilku plastrów, opakowania żelków reklamujących środki na przeczyszczenie oraz nadmuchiwanej lateksowej rękawiczki zgrabnie przerobionej na balonik.
(Jeśli Biskwit zechce znów próbować przenikać może skończyć jak Łukaszek. Tenże przenikał systematycznie i w pionie, i w poziomie i ma na czole gustowną bliznę w kształcie krucyfiksu.)
Chirurg dziecięcy nadzwyczaj bezrefleksyjnie wypisał receptę na pozostawienie pacjenta przez kilka dni w łóżku, w półmroku, przy dyskretnej muzyce relaksacyjnej i oszczędzaniu mu wstrząsów psychicznych. Medycyna, niestety, nie ma alternatywnej oferty dla tych, dla których zesłanie do łóżka jest wstrząsem psychicznym. Terapię zarzucono po trzech minutach z uwagi na dobrostan psychiczny pozostałych mieszkańców lokalu. I dzielnicy.
Co ciekawe, od momentu zderzenia ze ścianą Biskwit o wiele więcej mówi, werbalnie i z sensem manifestuje swoje radykalne poglądy (‘Meeeeeeeeehr baaaaaaaabiiiiiiiibaaaaa!' Tłum. ‘Więcej Haribo!’), sam się odziewa w rajstopy, a także, konstruuje makiety budynków z fantazją Franka Lloyda Wrighta i z nieortodoksyjnych materiałów.
Potęga płata czołowego!
Dzisiaj zderzyłyśmy się w drzwiach placówki z Jewdokią Nikołajewną.
Biskwit akuratnie zdjął bałwanka, dmuchnął w grzywkę i cały świat mógł podziwiać różowo-fioletowy plaster przytwierdzony do czoła.
Jewdokia padła przed Biskwitem na kolana, przytuliła do obfitego biustu (to reakcja, którą Biskwit wyzwala dość regularnie wśród opinii publicznej) i wykrzyknęła coś w stylu: ‘Kto cię tak skrzywdził, dziecino?’.
Nieco zdezorientowany Biskwit upewnił się najpierw, że jest bohaterem obdukcji, a potem bez wahania wykrzyknął dźgając dla efektu w plaster: ‘Das? Hier? MAAAAAAMA!’
Pawlik Morozow, jak pragnę...!
(...)
Szósty stycznia. Mimo gradu pomarańczy Kacper, Melchior i Baltazar docierają na miejsce śpiewając prawdopodobnie: 'For He's a Jolly Good Fellow…'
(...)
Z memuarów Dyni.
Sporty rodzinne.
©kaczka
Pomijając drobny fakt, że dzieci nie przegapią żadnej okazji by choć spróbować postawić rodzicieli przed sądem za znęcanie się, co skłoniło Biskwita do próby przenikania? Bo w sumie dobrze, że Biskwit, ożłopawszy się uprzednio soku z gumijagód, nie testował jego czarodziejskich właściwości, skacząc z drugiego piętra...
ReplyDeleteBiskwit gonil (!) doga niemieckiego (!) w celu osiodlania chyab i nie pocelowal w drzwi. To oficjalna wersja. Ale patrzac na umiejscowienie blizny mogl to byc sparring z Voldemortem.
DeleteJaki realistyczny sport rodzinny! Łyżwy en face - szacun.
ReplyDeleteAlez jestem tepa! Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, ze doprawdy nigdy nie rozumialam prawdziwej sztuki... Dziekuje za oswiecenie! Pomyslalam, ze to jakas roz(g)rywka na szczudlach:-) (Nie mowcie Dyni, blagam!)
DeleteHa, w porywie naglej fantazji, zapisalam nas na rodzinne zajecia z akrobatyki cyrkowej. Takie jednodniowe warsztaty. Jeszcze zatem, odgrazam sie, beda tu pewnie szczudla :-) A oczami duszy widze juz te piramide rodzinna z Biskwitem na czubku lub wrecz przeciwnie podtrzymujacym nas wszystkich :-))))
DeleteA Jarecka, wiadomo, ma honoris causy w dziedzinie interpretacji tworczosci dzieciecej.
Ale krzesło na lodowisku? A co to takie po prawej, co nie jeździ na łyżwach? Biskwit? :)
ReplyDeleteTa tutka, ktora przewisa przez barierke? Biskwit. Nie wpuscili go na tafle bez lyzew.
DeleteKrzeslo to taka proteza dla poczatkujacych. Poczatkujacy pcha to przed soba, zeby nie rymnac na lod. a jak sie zmeczy to moze usiasc i szukac jelenia, ktory go bedzie pchal. Niezly wynalazek. Uratowal morale. Podobno nastepnym razem Dynia zabiera Lukaszka, wiec beda kazde ze swoim krzeselkiem wygladac jak para emerytow z chodzikami :-)
A dobra, to już rozumiem co autor miał na myśli, pozdrawiam :)
DeleteA ten cudny żyrandol nad lodowiskiem to po prostu balony? Kolesie z Murano powinni wziąć ów model na warsztat. Nie wiem doprawdy jak mogliśmy wcześniej żyć bez Dyniowego kafelka pod gorące garnki.Co dzień jest w użyciu.
ReplyDeletePora wypiec kolejny na sezon wiosenny :-)
DeleteTen zyrandol to kolekcja blyskajacych kul dyskotekowych. Tam sie nocami odbywaja jakies podskoczne imprezy druzyny hokejowej :-)
Żesz, no przerażająca opowieść, i ten broczący Biskwit....jak to dobrze, że mam syna. W wieku Biskwita zakładał sobie ozdoby do włosów i twierdził, że jest Kasią. Mieliśmy sczęście, że to była wspaniale wychowana Kasia. Niestety, ktoś wpadł na pomysł egzorcyzmów i po 3 miesiącach powrócił jako on sam.
ReplyDeleteTak to juz z czaszka. Dziura na piec milimetrow, a broczy... Dynia w adekwatnym wieku grala w szachy korespondencyjne i ocierala usta serwetka po posilkach. Do dzis panicznie boi sie psow o normalnym gabarycie, a coz dopiero dogow!
DeleteZapamiętać! Nie czytać Kaczki ukradkiem w miejscach publicznych. Patrzą jak na obłąkaną (Dobrze ze nie pytali z czego się śmieję."Aaa dziecko sobie głowę rozcięlo wie pani").
ReplyDeleteSzczerosc, oceniam po kontaktach z Jewdokia, jest przereklamowana :-))))
DeleteTego doświadczę w kolejnym odcinku życia Grudki?
ReplyDeleteIdę się zabunkrować w szafie.
Nie wiem! Dynia taka nie byla. Dynie zostawialo sie z ksiazeczka, wychodzilo, wracalo trzy dni pozniej, a ona ciagle siedziala w tym samym miejscu i z ta sama lektura. Nie jestem przyzwyczajona, by zdejmowac wlasne dzieci z karniszy :-)
DeleteEj, u nas to samo.
DeleteJeśli godność pierworodnych jest odbiciem wagi pokładanych w nich nadziei, co się po(d)kłada w drugich?
Mam przeczucie, że Grudce jednak bliżej do Biskiwta.
DeleteThis comment has been removed by the author.
ReplyDeletePawlik Morozow :) Ich liebe dich!
ReplyDelete