(...)
Takoż i etap Małpiatek oficjalnie zamknięty.
Tradycyjnie, lody, mordercze osy i Derekcja przyczepiona do przenośnego megafonu.
Nietradycyjnie, aukcja dzieł nieletnich mistrzów. Dzięki niej mamy w domu lakoniczne płótno o treści mocno abstrakcyjnej. Na nic innego, nie było nas stać, albowiem tryptyki i krzesła dekorowane przez cheruby wykupił głównie księgowy szastając banknotami o wysokich nominałach. (Oryginalnego ‘Pana od Małpiatek’, przykład sztuki plemiennej, wylicytował natomiast za setkę ojciec Łukaszka. Zatem miłość miłością, uczucie, uczuciem, ale solidna z tego Łukaszka partia.)
Było romantycznie.
(Przypiszmy sobie zasługi, że to od mej Oscarowej mowy dziękczynnej.)
Panie od Małpiatek płakały ze wzruszenia, Pan od Małpiatek dyskretnie ocierał łzę mankietem.
‘Wróć, ach wróć Dyniu, odwiedźże nas jeszcze, najlepiej zaraz we wrześniu!’ – tak mówili i obściskiwali rzeczoną.
Na szczęście Derekcja czuwa.
Przedarła się przez tłum i pouczyła przez wyłaczony megafon ‘... tylko proszę nas zawiadomić z wyprzedzeniem o tych odwiedzinach, koniecznie jakiś tydzień wcześniej!’
... i od razu zrobiło się rozważnie.
(...)
Przechodzę lato.
Jak sezonową chorobę wieku niedziecięcego. Trzymiesięczny stan gorączkowy. Witaminy D przedawkowanie. Białek, czy innych ciałek od żaru ścięcie.
Uwiera mnie to lato.
Źle mi w nim być i oddychać, choć rozsądek podpowiada, że trzeba. Na zapas. Przed zimą.
Najwygodniej w tym lecie Dyni.
Przepada w nim i za nim.
Jest skrojone na jej miarę.
Jej lato jest towarzyskie, mija ją przed domem, na placu zabaw, w cudzych ogrodach.
Z nich Dynia przynosi czasem świeże pomidory i zawsze egzotyczne odmiany nowych słów.
Wirklich, gemütlich, wahrscheinlich...
Język ojców w Dyni dojrzewa.
Czasem słyszę ten język in statu nascendi. Wpada przez otwarte okna z podwórka.
Odrywa się od rozmów o życiu z przyjaciółką Johanną, od gry w klasy, od malowanych kredą ulicznych landszaftów. Odkleja się od balonówki precyzyjnie dzielonej na połowę, nie nadąża za wyścigami rowerowymi, urywa się podczas skoku do nadmuchanego basenu i piszczy, gdy sąsiadka kąpie wszystkie swoje i nieswoje dzieci na dworze, spłukując każde wodą z konewki.
Rrrr... Dyni jest tutejsze, endemiczne, rozśmiesza swoją patetyczną überpoprawnością.
W tych chwilach do mnie dociera: ‘Rety, urodziłam prawdziwą Niemkę!’
©kaczka
Takoż i etap Małpiatek oficjalnie zamknięty.
Tradycyjnie, lody, mordercze osy i Derekcja przyczepiona do przenośnego megafonu.
Nietradycyjnie, aukcja dzieł nieletnich mistrzów. Dzięki niej mamy w domu lakoniczne płótno o treści mocno abstrakcyjnej. Na nic innego, nie było nas stać, albowiem tryptyki i krzesła dekorowane przez cheruby wykupił głównie księgowy szastając banknotami o wysokich nominałach. (Oryginalnego ‘Pana od Małpiatek’, przykład sztuki plemiennej, wylicytował natomiast za setkę ojciec Łukaszka. Zatem miłość miłością, uczucie, uczuciem, ale solidna z tego Łukaszka partia.)
Było romantycznie.
(Przypiszmy sobie zasługi, że to od mej Oscarowej mowy dziękczynnej.)
Panie od Małpiatek płakały ze wzruszenia, Pan od Małpiatek dyskretnie ocierał łzę mankietem.
‘Wróć, ach wróć Dyniu, odwiedźże nas jeszcze, najlepiej zaraz we wrześniu!’ – tak mówili i obściskiwali rzeczoną.
Na szczęście Derekcja czuwa.
Przedarła się przez tłum i pouczyła przez wyłaczony megafon ‘... tylko proszę nas zawiadomić z wyprzedzeniem o tych odwiedzinach, koniecznie jakiś tydzień wcześniej!’
... i od razu zrobiło się rozważnie.
(...)
Przechodzę lato.
Jak sezonową chorobę wieku niedziecięcego. Trzymiesięczny stan gorączkowy. Witaminy D przedawkowanie. Białek, czy innych ciałek od żaru ścięcie.
Uwiera mnie to lato.
Źle mi w nim być i oddychać, choć rozsądek podpowiada, że trzeba. Na zapas. Przed zimą.
Najwygodniej w tym lecie Dyni.
Przepada w nim i za nim.
Jest skrojone na jej miarę.
Jej lato jest towarzyskie, mija ją przed domem, na placu zabaw, w cudzych ogrodach.
Z nich Dynia przynosi czasem świeże pomidory i zawsze egzotyczne odmiany nowych słów.
Wirklich, gemütlich, wahrscheinlich...
Język ojców w Dyni dojrzewa.
Czasem słyszę ten język in statu nascendi. Wpada przez otwarte okna z podwórka.
Odrywa się od rozmów o życiu z przyjaciółką Johanną, od gry w klasy, od malowanych kredą ulicznych landszaftów. Odkleja się od balonówki precyzyjnie dzielonej na połowę, nie nadąża za wyścigami rowerowymi, urywa się podczas skoku do nadmuchanego basenu i piszczy, gdy sąsiadka kąpie wszystkie swoje i nieswoje dzieci na dworze, spłukując każde wodą z konewki.
Rrrr... Dyni jest tutejsze, endemiczne, rozśmiesza swoją patetyczną überpoprawnością.
W tych chwilach do mnie dociera: ‘Rety, urodziłam prawdziwą Niemkę!’
©kaczka
coś mi się po mózgu plącze, żem Ci kiedyś wypomniała to germańskie dziecię. Ale wiem, że nie zrobiłaś tego specjalnie :-)
ReplyDeleteI wiedz, że każdy kolejny etap edukacji będzie ciekawszy. Niekoniecznie poznawczo...
Wyparlam, zes mi wypomniala :-)
DeleteTrwoze sie na mysl o tych kolejnych etapach. Najbardziej chyba boje sie, zeby system mi nie przycial Dyni tak, zeby pasowala do konkretnej szufladki.
Nie ma takiej szuflady, która by pomieściła Dynię z jej talentami. Obrazek z dedykacją i pachnącą kolekcją do ekstrahowania wrzątkiem dotarł i łzę powrotu z urlopu skutecznie mi otarł. dygam w podzięce :) uściski i wyrazy dla całej Familii
Deleteb.
Ach! Fanfary dla Pocztowcow i Poslancow! A Matce niech sie dobrze wisi! :-)
Deleteszufladki w życiu Dyni będą służyły tylko do przechowywania trofeów pomniejszych. Przecież wszyscy to wiemy.... Matko.
ReplyDeletetrza bylo w ukeju zostac, w Bournemouth orzezwiajace 21 stopni :)
ReplyDeleteAż mi stanęło gulą w gardle.
ReplyDeleteGrudka idzie ścieżką Dyni.
Ostatnie zdanie też przyjdzie mi kiedyś przed sobą wyznać.
Wow.
Pakuję martini i wysyłam w bąbelkach!
Mnie aktualnie uwiera 37 stopni w cieniu... Dziecię mnie uświadomiło, że skoro nie chciałam w tropiki jechać, to one przylazły do mnie.
ReplyDeleteA dzieciom chyba ogólnie w tym lecie wygodnie, przynajmniej od momentu, w którym mogą w pełni świadomie korzystać z jego atrakcji.
Co może być lepszego, jak skubnąć ledwo z talerza, tłumacząc brak apetytu gorącem, pół dnia pochłaniać roztapiające się w mgnieniu oka lody, najlepiej jeszcze mocząc w tym czasie odwłok w basenie? Przyznam, że jeden aspekt lata zadowala mnie bardzo - dziecię pada na twarz jak tylko wylezie wieczorem spod prysznica i w tym błogim, upalnym czasie nie słyszę przez pół godziny, że nie może zasnąć.
"Białek, czy innych ciałek od żaru ścięcie. " to rap fraza godna list przebojów szczytu. Kaczka na podium mi tu!
ReplyDeletePan ksiegowy to naprawde sprytna bestia jest. W przebiegly sposób najpierw oszczedza mamone laczac przedszkolne imprezy z prywatnymi, by pózniej w kluczowym momencie wyciagnac banknoty zza pazuchy i zainwestowac w dziela sztuki. Szczwany plan!
ReplyDeleteNatomiast co do "Rrrr"... tak... tez sie nadziwic nie moglam, ze jak to, tak nagle i od razu w gardle dziecieciu wyroslo, a mnie nawet po latach wykielkowac nie chce.