[56]

[27 Mar 2014]

(…)
Najpierw był pierwszy praktykant.
Długo nie wiedziałam, że on w Instytucie praktykuje, bo gdy przychodziłam odebrać Dynię to praktykant leżał zwykle w kącie na poduszkach, jak najdalej od dzieci i tępo  gapił się w sufit.
Podejrzewałam więc, że to może intelektualnie niepełnosprawny dwudziestolatek na wymianie międzyprzedszkolnej.
Że jest praktykantem dowiedziałam się z plotek pod wieszaczkiem w szatni.
Te same plotki głosiły, że on nawet podobno mówi i czasem się rusza, ale nigdy nie dane było mi się przekonać.
Pewnego razu praktykant znikł.
(Czy wstał i poszedł o własnych siłach, czy rozłożył się w tym kącie na poduszkach, nie wiem. Gdyby się rozłożył to prawdopodobnie trzeba byłoby wietrzyć, obstawiam zatem, że jakoś się wyczołgał, bo okna u Lisków zamknięte i wionie raczej obiadem z klusek.)
Praktykanta zastąpiła praktykantka.
(O tym, że jest praktykantką dowiedziałam się z plotek pod wieszaczkiem w szatni.)
I już po dwóch miesiącach podeszła, aby się przedstawić.
Niebezinteresownie.
Kudłata ta dziewoja w marynarskich tatuażach zaczęła nastawać na mój podpis pod kwitem.
- Widzisz – powiedziałam – ja kiepsko słucham po niemiecku, więc nie ogarnęłam po co ci ten mój podpis.
- To ja mam mówić po angielsku?! – obruszyła się kudłata.
No nie wiem, za dużo wymagam, posyłając dziecko do placówki z urzędowym amerykańskim?
W zeszłym tygodniu  pojawił się trzeci praktykant.
Też niemowa.
- Helmuciku! – krzyknęła wczoraj nasza pani z Brystolu, gdy ja wśród wieszaczków nadziewałam buty Dynią – ileż razy mam powtarzać, żebyś zamykał na klucz szafkę z ostrymi nożami skoro w pobliżu są dzieci?
Przez moment nawet miałam nadzieję, że może oni  tak z przymusu, w ramach odrabiania służby wojskowej.
Jednak mówią pod wieszaczkiem, że to z powołania i z uniwersytetu pedagogicznego.
Cóż, to tylko anegdotka.
Na liście utrapień nawet niżej niż wszy.

©kaczka
28 comments on "[56]"
  1. Po prostu ich powołali. Jak do wojska. I teraz są z powołania.

    ReplyDelete
  2. nie przewidują odroczeń od praktyk :D kategoria A1 dla wszystkich

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mozliwe, ze to efekt uboczny obcowania z Liskami. Moze oni wszyscy byli fajni i pelni zapalu przez pierwsze pietnascie minut. Poznalam nieco Liski. To, trzeba przyznac, ciezki kawalek chleba :-)

      Delete
  3. Kaczko, jesteś chyba blisko tych żołtych papierów z powodu różnych problemów organizacyjno-egzystencjalnych, bo w Twoim przypadku im gorzej tym lepsze notki :-)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. No i zrobiłaś mi mmagdo dysonans kuku, bo nie życzę sobie życzyć kaczce źle, ale życz sobie niezłych notek, i co ja mam teraz? (rozkłada ręce, niebożątko)

      Delete
    2. Nie krepujcie sie. Co tam kaczki nie zabije...

      Delete
  4. jawią mi się na tym tle szczenięce lata moich dzieci (w placówkach wychowawczych wszystkich szczebli), jako okres sielanki i spokoju. żadnych wszy, drobne ospy i smród leżącej cały dzień w szatni w żłobku w morderczym upale pieluchy z kupą, doprawdy są niczym :). zachodzę tylko w głowę, czy było tak dobrze? czy może byłam tak zalatana i zmęczona z dwójką w dwóch placówkach (na szczęście po dwóch stronach małej uliczki)? a może to klasyczne wyparcie lub skleroza? w każdym razie problemu wszy nie było na pewno :)

    mam wrażenie, że u nas schody i moje stresy zaczęły się dopiero w szkole, ale to już inna bajka.
    przesyłam Ci MOC - niech będzie z Tobą!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moc pobieram! Dzieki!
      Nie mam pojecia. Wydaje mi sie natomiast, ze wiekszosc problemow jest generowana przez wspolrodzicow i sekretem powodzenia porzadnej placowki jest umiejetnosc panowania nad rodzicami. Tego w Instytucie brakuje. Pech.

      Delete
  5. ja tak jeszcze do poprzedniego postu, bo nie zdarzylam: jesli chodzi o niemieckie dowcipy, to prawdopodobnie nie zrozumiesz ich i za 20 lat, bo tego sie zrozumiec nie da. I nie chodzi mi o zdolnosci jezykowe, tylko o poziom humoru, albo i calkowity jego brak - w naszym mniemaniu oczywiscie. Po prostu inna mentalnosci i juz. Najczesciej mam wrazenie, ze z takich dowcipów to mysmy sie smiali tak do 3. klasy podstawówki, potem to sie wydawalo tylko dziecinne :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ach, nie ma tu chemii miedzy mna a tym krajem. Jest chyba zwykle aranzowane malzenstwo :-)
      Przasnosc i ludycznosc tutejsza trudne faktycznie do zniesienia. Naprawde musze sobie sama cos proklamowac!

      Delete
  6. Dobrze, że nie skończyło się na "Helmuciku, nie kop dzieci, bo się spocisz". No chyba że będzie cdn ?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie wykluczam, ze bedzie. Jest nowa praktykantka. Helmucik pewnie zacial sie scyzorykiem i byc moze na smierc wykrwawil.

      Delete
  7. No wiesz co, naprawdę przenieś Dynię do PORZĄDNEGO przedszkola. W naszym siermiężnym jak przychodzili praktykanci, to rodzice dostawali kartki z informacją o tym, na tablicy wisiały ich własnoręczne wypracowania dlaczego tu są i jak bardzo im się podoba, a dzieci opowiadały z przejęciem, że dorośli przychodzą do przedszkola się uczyć.
    Ale w ogóle cała kadra była z tego prawdziwego powołania.

    ReplyDelete
  8. "nadziewałam buty Dynią" :D :D :D

    oby Helmucik był ostatnim, bo co kolejny praktykant, to bardziej interaktywny ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja tez padlam od tego ''nadziewania'':-) Kaczko, rzadzisz!

      Delete
  9. Ange76, ukradłaś mi komentarz (mój pierwszy tutaj).

    szloch...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tule i powiedzmy, ze wszyscy sie zmieszcza na podium. Bo to szerokie podium jest ;-)
      Witamy!

      Delete
  10. Wniosek z Twojej opowieści:
    Warto stać pod wieszakiem w szatni.

    ReplyDelete
  11. Oto wychowawca przedszkolny Trójki:
    Sportowy strój, łysa pała, lekki zezik, kolczyk w uchu, knajacki krok i dwudniowy zarost.
    To nie praktykant a praktyk! Jak już Trójka otrzasnęła się z szoku - uwielbia. Ja też już się otrząsnęłam i akceptuję ;)
    W górę serca Kaczko, dzieci mają twardszą skórę niz nam się wydaje ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wychodzi więc na to, że to, jak ktoś wygląda, jest raczej naszym problemem i problemem akceptacji tego wyglądu, a nie problemem tej osoby :-)

      To właśnie lubię w Niemczech. W piekarni ręce podające bułki i chleby zazwyczaj przyozdobione tatuażem, policzki i broda kolczykiem, a włosy od braku do jaskrawego różu z blondem, z chustą na nich lub bez niej do wyboru. A w świetlicy najlepszy opiekun indywidualny to facet z łańcuchem na szyi, łysiną i pięcioma piercingami. I nikogo to nie dziwi! - to lubię, choć moja estetyka jest od tej bardzo gdzie indziej.

      Nie po stroju więc ich.... :-)

      Delete
    2. tu wyżej to byłam ja, arbuz ;-)

      Delete
    3. Nie wiem czy się wyraziłam dość jasno - ten pan to naprawdę sensowny przedszkolanek! Lepszy niż niejedna wymuskana pani, życzę Kaczce takich!
      Może z tych praktykantów tacy wyrosną? ;)

      Delete
    4. Ha! Makakami rzadzi pan. I ten pan z opisu przypomina wychowawce Trojki. I ja tego pana, na ktorego dziateczki wolaja Mister Mac, ubostwiam. Bo on ROBI, ma aure i jest chemia i charyzma. Problem, ze skutkiem dysproporcji demograficznych Dynia trafila do Liskow. U Liskow miedzy mna a kazda z 'naszych pan' jest dwadziescia lat roznicy i chemia jak w zwietrzalej tabletce polopiryny. Dynia lubi te nasze panie, ale romans to to nie jest. I podczas, gdy Makaki strugaja wielkanocne jaja z kineskopow starych telewizorow, starych nog od stolow, cegiel lub lepia je z gliny, Liski tradycyjnie maluja jaja z kartonu akwarelami. Nie jest to zle, ale bez wow! Do tego nasze panie nie ogarniaja matul, u Pana Maca matule chodza jak w zegarku. Slowem, niefart!

      Delete
  12. Ale leżał i się nie ruszał? Kurza twarz. Albo ten Helmucik i jego kolekcja noży...? Może praktykanci są w Waszym przedszkolu na czymś w rodzaju resocjalizacji? Taka eksperymentalna metoda przywrócenia na łono społeczeństwa za pomocą dziecioterapii? Bo, że mają się opiekować dziećmi, to jakoś trudno mi przełknąć:))

    Piękna galeria praktykantów w każdym razie:)) Opowiem mężowi. Zgorszył się, jak czytałam Starszej książkę " Nusia się chowa" Piji Lindenbaum, gdzie występowała opiekunka Puma zaopatrzona zaledwie w tatuaże i gotycki makijaż.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie ruszal sie nawet wtedy, gdy dzieci sie o niego potykaly, a puszczony w ruch dochodzil do sciany i tak szedl w miejscu poki mu sie sprezyna nie rozkrecila. Brak jakiejkolwiek inicjatywy. Nalezalo nakrecic i liczyc, ze moze sie biedakowi uda cos doprowadzic do konca :-)

      Delete