[22]

[11 Jan 2013]

(...)
Wtorek.
O jakże podniosły był dzień wczoraj!
Jak wielkanocny poranek.
Biskwit – znany raczej, ze względu na okołostołowe maniery,  jako nadgorliwy producent serwatki - usnął o pierwszej w nocy, wstał o piątej trzydzieści i znów usnął.
Dynia ochotniczo jak straż pożarna zerwała się z łóżka o szóstej trzydzieści, odziała się bez zwyczajowego ‘I waaaaaaaaaant the same dress as Lalolina’ i z entuzjazmem pogoniła do placówki wychowawczej.
W południe przetoczyłam wózek z Biskwitem przez Hauptstrasse.
Siedemnaście stopni w cieniu. 
(W takim Newcastle byłby to pewnie pretekst, by okazać światu tatuaże na pośladkach i biustach, tu społeczeństwo poluźniło jedynie kurtki na podpinkach.)
W najświętszym spokoju zwiedziłam kilka sklepów, Biskwit  wyłudzał komplementy udając, że jest wytresowanym i dobrze ułożonym noworodkiem.
Odebrałyśmy Dynię Liskom.
(Nasza Pani z Teksasu: 'Och, jak świetnie wyglądasz!'
Nasza Pani z Brystolu: 'Och, wyglądasz na bardzo zmęczoną!')
Poszłyśmy na kawę.
Dynia snuła najrozmaitsze, wcale rozsądne historie.
Błogo i bez pośpiechu.
Dziś znów jestem sturęką boginią Kali po amputacji.
Rękę mam jedną (druga trwale zajęta przez spragnionego zwisania z gałęzi Biskwita) i dylematy z gatunku ‘koza, wilk, kapusta’: jak wnieść z piwnicy na pierwsze piętro koszyk prania i jak z pierwszego piętra znieść na dwór wózek w dwóch częściach i pasażera?

(...)
Witamina D dla noworodka.
W tabletkach.
Niemiecka receptura.
'Pani przekroi, rozkruszy, rozpuści w swoim mleku i poda na łyżeczce.
Codziennie.
'
Kraj masochistów.


(...)
Typografia.
E jak Edward.
Wersja ulepszona.

 
©kaczka
54 comments on "[22]"
  1. To, że witamina D istnieje w nietabletkach, dowiedziałam się w Pl ;-) Ta płynna D ma ponoć (bo nie używaliśmy nigdy) w składzie coś, co niekoniecznie powinno znaleźć się u noworodka w żołądku.

    My rozpuszczaliśmy bez rozkruszania już na łyżeczce w kilku kroplach przegotowanej wody. Ale w swoim mleku chyba jeszcze lepiej. A ta wczesna łyżeczka to ponoć dobry wstęp powitalny do późniejszego kontaktu z papką pasternakową na łyżeczce.

    Spoglądając na dyniowe E, muszę przyznać, że jest estetką, ewidentnie :-)

    arbuz bez dna

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hmmm... i ja zaczelam podejrzewac, ze moze chodzi o rozpuszczalnik, ale Merck sprzedaje obie wersje i w tabletkach i w plynie i utrzymuje, ze sie nadaja do spozycia dla kurdupli. Dlaczego zatem dostalam recepte na tabletki? Zapytam w poniedzialek, gdyz czeka nas U3 :-) Biskwit zwrotny jest, wiec nie wiem ile z tej papki w nim zostanie :-)

      Delete
    2. Arbuz! Ty żyjesz! I się rozmnożyłaś...
      takoż podwójne gratulacje Tobie i Kaczce :)

      Delete
    3. U naszych wszelakich krewnych i znajomych jednak tabletki, (u nas Merck, potem - zmiana lekarza - Vigantoletten), ale powodów innych niż dwa wyżej podane nie znam.

      O! Nie wiem, jak na Wyspach wygląda U3, ale w De może przyprawić rodziców o przyspieszoną akcję serca ;-) Nas uprzedzono, pomimo tego łatwo mi nie było oglądać pierwszych akrobacji powietrznych naszego malucha, który w odróżnieniu od rodziców wyglądał na zadowolonego ;-) Niech jutro więc jak najprzyjemniej (Tobie) będzie.

      Kaczko, a położną macie? (Wiem, że bycie doświadczoną mamą i przeprowadzka w tle to mogą być czynniki dyskwalifikujące).

      arbuz bez dna

      Delete
    4. Mam nadzieję Kaczko, że mi wybaczysz prywatę...

      y.: :-))) dzięki wielkie! Rozmnożenie się to fajna sprawa. Ślę serdeczności i uśmiecham się szczerze do mojej bodajże jedynej natenczas Czytelniczki ;-)))

      arbuz bez dna

      Delete
    5. Tak fajna sprawa ze i ja postanowiłam strzelić replaya ;) ale przygód z witaminą już nie pamiętam, replay lada chwila skończy 4 lata :D

      Delete
    6. Arbuzie, wroc do pisania :-) Jest zapotrzebowanie.

      Norweski - zawodowy syntetyzator witamin utrzymuje, ze to Merck produkuje Viganto w tabletkach i w plynie.
      Mamy polozna, taka mocno hippizujaca, freelancerska i wierzaca we wplyw faz ksiezyca, jutro znow zaczyna nas nawiedzac po przerwie swiatecznej :-)

      Delete
    7. Norweski więc czujny, a ja położyłam sprawę ;-))
      Na początku mieliśmy więc tabletki jakieś, a potem Vigantoletty właśnie MerckSerono.
      A położna - tu tylko takie. I one właśnie oprócz znajomości faz księżyca ;) i także terminu wysiewu jarmuża wiedzą czasami, dlaczego tabletki, a nie płyn i są chyba taką fajną przeciwwagą dla niektórych pediatrów, dla których np. osteopatia to samo zło.

      arbuz

      PS. pisanie. uhum. pewnie dopiero, gdy zawieszę na ścianach wszystkie obrazy i uszyję wszystkie zasłony ;-))

      Delete
    8. Uhum. Ide po gwozdzie. Chociaz i u nas wszystkie obrazy podpieraja sciany :-)

      Delete
  2. Coś jest nie tak, bo moja bratowa (fanka wszystkiego co zza Odry i Nysy) to tylko niemieckie krople dziecku podawała. Nasze nie działały. Mimo, że empirycznie udowodniłam, że nasze i większe stężenie i większą biodostępność miały :))) Ale co niemieckie to niemieckie! Lepsiejsze :)) A może poesłać słoiczek polskich kropelek? Aga

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czyli jednak krople? :-)
      W Dynie rok temu wyciskalam takie polskie kapsulki twist-off, nie wykluczam, ze w desperacji zawezwe posilki zza Odry :-) Tu witamina wylacznie na recepte.

      Delete
    2. Za to żelazo (takie naprawdę działające) bez. A tabletki masz z fluorem czy bez? Bo jak z fluorem to zmień na takie bez fluoru, bo on do połykania nie ma sensu (a szkodzić może). Swego czasu czytałam oficjalne oświadczenie niemieckich stomatologów, że nie ma sensu podawanie i apel o nie podawanie, oraz opublikowane w podobnym czasie wytyczne dla pediatrów, żeby podawać ;)
      A o wersję w płynie to się zwyczajnie upomnij, myśmy tak zrobili - podejrzewam, że może być droższa (więc kasa chorych woli tańsze tabletki).

      Delete
    3. Hippisujaca polozna mnie ostrzegla przed fluorem (podobno liczy sie wylacznie higiena jamy ustnej) i przed tym, ze moj pediatra znany jest z tego, ze wciska, wiec tupnelam nozka i dostalam bez. Za to w tabletkach. U3 jutro, bede tupac o krople.

      Delete
    4. I ja znowu swoje pięć groszy, ale!
      Od początku grudnia chodzę regularnie do trzech aptek w poszukiwaniu Vigantoletek BEZ fluoru (nowy pediatra wcisnął mi te z fluorem).
      I - nie ma, w całym mieście nie ma, u teściów w mieście innym też nie ma, się producent nie przygotował na to, że w zimie także dorośli je zażywają.

      Dlatego dziwi mnie, że u Ciebie są :-)

      arbuz

      Delete
    5. Przypadkiem. Ostatnia paczka. Norweski stratowal dwie emerytki i uwiodl farmaceutke, by zdobyc.
      W trzech innych aptekach tez nie mieli :-)

      Delete
  3. E jak ELEGANTKA! :-)
    I głosuję na twist-off zza Odry.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Glos przyjety, choc w tle Norweski utrzymuje, ze poziom witamin w witaminowych preparatach jest ponoc bardzo watpliwy :-)

      Delete
  4. Bardzo przekonujące E.
    U nas A przypomina palce skrzyżowane w geście apage satanas.

    ReplyDelete
  5. Dyniu-Victorio, ta kamilzela z borsuka - gorgeous!
    Kaczko - jednoręki bandyto o potencjalnym bicepsie - pozdrów panie z Rajtkowni :) Zbieram zaksórniaki na następną spódnicę.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Boje sie zajrzec do Rajtkowni, wezma mnie tam za ekspozycje stala :-)
      Ide w poniedzialek niesmialo przyjrzec sie spodnicom :-)

      Delete
  6. Starszemu dziecku podawałam kropelki, młodszej twist-off. Kiedy moja kuzynka miała w Niemczech małe dzieci (no, trochę lat temu) to zawsze prosiła, żeby przywieźć jej z Polski witaminy dla dzieci w saszetkach do rozpuszczania, bo u nich nie ma. A witaminę K podajesz? Teraz jeśli karmisz piersią, to musisz podawać tę witaminę, bo niepodawanie jej jest bardzo groźne dla noworodka karmionego piersią (starszego też karmiłam, nie podawałam i nikt nie wspominał o grożących mu niebezpieczeństwach ;); kuzynka ma 2 lata starszą córkę od mojej i też o witaminie K nie słyszała, a teraz wklejają wielką naklejkę do książeczki, na czerwono ;) )
    Pozdrawiam Kinga

    ReplyDelete
    Replies
    1. W De witaminę K podaje się inaczej. My dostaliśmy bodajże z okazji drugiego badania (U2) jakąś tam jednorazową dawkę.

      arbuz bez dna

      Delete
    2. Tak jak rzecze Arbuz. Biskwit lyknal jedna porcje po porodzie i druga przy U2. Za nic nie pamietam, jak to bylo z Dynia na Wyspie. Chyba byl to jednorazowy zastrzyk?
      Z ciekawostek, jesli lykacie witamine K z norweska etykietka to pomyslcie o Norweskim - trzy lata spedzil rwac wlosy z glowy, by opracowac metode jej lepienia. To on - z duma donosze - stoi za tym, ze noworodki bezpiecznie krzepna :-)

      Delete
  7. Kaczko, ja jeszcze - pewnie jako jedyna - nie pogratulowałam Ci Biskwita! I jest to moja wina, bo zaglądam tu regularnie, ale zazwyczaj w biegu, więc wystarcza mi czasu jedynie na przeczytanie i obietnicę złożoną samej sobie, że następnym razem to już na pewno napiszę. Uff, a więc piszę...;-]
    Gratuluję, kochana! Niemal udławiłam się poświątecznym jedzeniem, kiedy dotarło do mnie [a chwilę mi to zajęło], że Ty naprawdę nic a nic nie zdradziłaś, że nadchodzi era Biskwita. Potrafisz się gryźć w język:-] Cudownej podróży przez podwójne macierzyństwo Ci życzę, a małym ... dobrej zabawy! Pozdrawiam Was wszystkich.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzieki!
      Na razie to podroz po wertepach, ale musi gdzies byc ta gladka jak stol, niemiecka autostrada! :-)

      Delete
  8. Bardzo ładny obrazek typowego dnia z zycia matki :)
    Znam to choć jeszcze przez parę tygodni cieszę się obiema kończynami górnym-iwolnymi :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ciesz sie, och ciesz! :-))))

      Delete
    2. Wiem... co to mnie czeka... a tu jeszcze szalona starszyzna, sztuk dwie....

      Delete
    3. No wlasnie, DWIE.
      Szacun! Bede przychodzic na korepetycje z zarzadzania :-)

      Delete
  9. http://foch.pl/foch/1,132036,15257729,FOCH__i_OCH____skrzydelko_czy_nozka_.html Kaczko czytałas???

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tekst - strzał w dziesiątkę i samo sedno.
      Dodam jeszcze: kaczko zbierz to, wydaj i popijaj piwo słodowe pod palemką ;)

      arbuz

      Delete
    2. :-)
      Najchetniej. Najchetniej wlasnie pod palemka.

      Delete
  10. o, cóż za stajl tego E! bardzo mi się podoba ten drabiniasty wygląd!

    ReplyDelete
    Replies
    1. 'To jest E na miare naszych mozliwosci. My tym E otwieramy oczy niedowiarkom.'

      :-)

      Delete
  11. Witam, Korzystajac z niespodziwanego czasu wolnego (L4 na poczet radosnie dzielacych sie bakterii w gornych drogach oddechowych; poleglam i przyjelam antybiotyk) przeczytalam Twojego bloga w calosci i jak to mowia "czapki z glow"! Mysle ze, za przyzwoleniem, zakotwicze na stale. Twoje notki "emigracyjne" trafily mnie w sam srodek ukladu limbicznego bo ja wlasnei w trakcie oswajania trzeciego kraju ale tym razem dodatkowo za wielka kaluza. O Dyni i Biskwicie nawet nie wspomne bo u mnie 30stka skonczona juz jakis czas temu ale na razie post-doki, granty-smianty i mikroskopy (oraz na dodatek maz pozostawiony w kraju wiatrakow i deszczowcow) skutecznie wykluczaja plany rozrodcze. Wybacz ze tak bezposrednio i prosto z mostu ale po 4rech dniach czytania najchetniej zaprosilabym Cie na kawe :) Pozdrawiam

    ReplyDelete
    Replies
    1. W calosci!? Zeby ci tylko nie zaszkodzilo tak na raz :-)
      Witamy, zapraszamy do pierwszego rzedu!
      Na kawe zawsze! Szkoda, ze po drodze ta kaluza. Z kilkutygodniowego doswiadczenia wiem, ze oswajanie za kaluza wymaga duszy hartowanej jak stal, wiec trzymam kciuki! :-)

      Delete
    2. W calosci, w calosci :) Przy takiej lekturze i gramm dodatnie byly mi nie straszne. Niby siedze po tej stronie Atlantyku juz dwa lata (kiedy to zlecialo???) ale niezmienne odnaduje coraz to nowe obszary o wspolnej nazwie - WTF? ;) Pisze czasami o tym i owym (sporadycznie bardzo, z gory uprzedzam) wiec jesli masz ochote to zapraszam: http://mallica.blox.pl/html

      Delete
  12. na początek powiem tak - nie wiem co cudniejsze E czy Dynia? postawiłaś ich w takiej konfiguracji, że zupełnie nie wiem czym się mam mocniej zachwycić...

    a jeśli chodzi o witaminy - mi lekarz powiedział, że wystarczy aby dziecko piło pół łyżeczki tranu (NORWESKIEGO! :)) i żadnych sztucznych witamin dodatkowo podawać mu nie trzeba... co też czyniłam... mało tego z tranu nie zrezygnowałam i tran pije do tej pory, z tym, że już całą łyżeczkę... dziecko zdrowe, nie brakuje mu nic... mam nadzieję, że na wyrodną matkę nie wyszłam w tym momencie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. A skadze. Co kraj to obyczaj. Co lekarz to obyczaj :-)
      Tacy Islandczycy popijaja tran do sniadania (butelka w kazdym hotelowym bufecie ;-) Za to w Anglii ponoc wraca szkorbut.
      Pociesza mnie mysl, ze Rezolutne Liski niezaleznie od pogody spedzaja czas na zewnatrz, wiec o ile nie kopia tuneli to jest nadzieja, ze im ta witamina D jakos sie kreci. Biskwit tez codziennie na dworze przez minimum trzy godziny, wiec jak wyzej :-)

      Zestawilam dzielo z tworca :-)

      Delete
  13. Kaczko, a trzeba ta D tak calkiem koniecznie? U nas Ci medyczni twierdza, ze albo suplement albo 10 min dziennie na sloncu i to poza godzinami szczytu (czyli nie w 10-15:00) i poziom ma sie ten sam. A moj w listopadzie porodzony w koncu byl... Tak tylko mowie, bo tak tez robilismy, wiec wszelkie stresy tabletkowe to dla nas abstrakcja ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dyni nie podawalismy nic. Dopiero rok temu zima te witamine D w kapsulkach, bo dostalismy w prezencie. Norweski, co zeby zjadl na produkcji witamin, utrzymuje, ze znalezc witamine z zawartoscia witaminy to jak znalezc jogurt z zywymi bakteriami (tu ja cos wiem na ten temat :-). Staram sie zaspokajac oczekiwania tutejszego systemu, ale wciskanie rozgniatanych tabletek w dziob wiecznie spluwajacego czyms Biskwita to nie na moje nerwy :-)

      Delete
    2. Ha, widzisz! Dlatego cenie tutejszy dochtorkow (moze nie ogolnie, ale w tym konkretnym temacie), ze tak mi dogodnie slonce zapisali, co to bez rozgniatania, bez spluwek i w dawce bardzo przyjemnej i latwej do znalezienia. No i bez wyrzutow, ze wyrodna jestem, bo w koncu zalecenie dochtorka ;) Niniejszym zalecam i Wam (cobys miala wymowke, jak Ci sie spluwanie znudzi). Buziak!

      Delete
  14. A Biskwita w chustę i wieloręka Kali po amputacji znów będzie jak nowa. :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Biskwit, tak jak Dynia, nie chce chusty. Chce jak papuga na ramieniu pirata :-)

      Delete
    2. O, właśnie to żem miała napisać :D

      Delete
    3. To kłopocik. Ja to w ogóle nie rozumiem, dlaczego kobiecie po porodzie z taką łatwością cieknie mleko, ale już druga para rąk nie rośnie. Bo jestem przekonana, że mamy bliźniaków pod włosami na potylicy ukrywają trzecie oko. No bo jak bez trzeciego oka ogarnąć małe kserówki?

      Delete
  15. Od kiedy cię znalazłam, zastanawiałam się dlaczego tak trudno jest mi napisać komentarz do twojego wpisu...oświeciło mnie...Każde twoje zdanie zasługuje na osobny komentarz, każde zdanie i merytorycznie i artystycznie jest cudowne...Od dzisiaj będę komentowała ogólnym ochem lub achem!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Alez! Bo lico mi sie cale zajmie buraczana czerwienia :-)
      :*

      Delete
  16. Dyniowe wlosieta zawsze mnie rozczulaly, ale na tej fotce to wyglada jak Aniol z aureola. Jak Ty to robisz? U nas caly czas wronie gniazdo...
    Loulou

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wlos Dynia ma prosty i sztywny jak siersc dzika. Lokow z tego nie bedzie, wiec tniemy i nieustannie eksperymentujemy z przypadkowymi fryzjerami. Wlosy odrastaja jej blyskawicznie, nieomal slychac jak rosna. I tu dzik pogrzebany, bo fryzjerzy nie chca wierzyc w te szybkosci trzeba walczyc o kazdy centymetr grzywki. A ze zgubionych spinek (od tej grzywki) bylaby juz chyba droga na ksiezyc i z powrotem ;-)

      Delete