[26 Jul 2017]
(…)
Okazało się, że wystarczy zastukać umówioną ilość razy w tylne drzwi fabryki drożdżówek i mieć odliczoną kwotę w nieznaczonych monetach jednocentowych, a zza drzwi wychynie diler wypieków maskujący swą tożsamość workiem po bio-mące nasadzonym na głowę i potajemnie wyda kilka działek z kruszonką lub cukergusem.
To się źle skończy, myślę od wczoraj, jednocześnie przeszukując kieszenie w poszukiwaniu jednocentówek.
(Ale tłumaczę sobie, że wszak oddaliłam się poza swoją strefę komfortu na taką odległość, że nie sposób abym kiedykolwiek tam wróciła, jeśli nie oznaczę drogi powrotnej okruszkami.)
Wczoraj zdematerializował się cały mój zespół.
Błąkam się po pustych, laboratoryjnych korytarzach. Nad niektórymi drzwiami migają nerwowo czerwone, awaryjne światełka.
Trochę to wygląda tak, jakby przyszedł Brad Pitt i kazał wszystkim się ewakuować przed atakiem zombie, a mnie ominęło, bo akurat kupowałam drożdżówki na czarnym rynku.
Oczywiście korzystam z okazji i jak Manuel, któremu pozostawiono pod opieką Hotel Zacisze, niemożebnie jaram się podrywając słuchawki we wszystkich dostępnych telefonach, krzycząc doń 'kaczka Towers Bakterioza Biocenoza Psychoza GmbH how are you?'
Przetestowałam już wszystkie rodzaje kawy wypluwane przez automat ze stroboskopowym okiem i wiem, że wszystkie smakują tak samo niezależnie od tego, czy wyciekają jako latte, espresso, czy Tee mit Zitrone.
Od wczoraj przez cały dzień towarzyszy mi wyłącznie mucha, a popołudniami grecka sprzątaczka. Zarówno z jedną, jak i z drugą nie znalazłam wspólnego języka, ale szczególnie dla greckiej sprzątaczki to żaden problem.
Poszłabym do domu, ale a nuż któryś telefon jednak zadzwoni i będę miała niepowtarzalną okazję imitować eksperta w dziedzinie bakteriozy lub psychozy.
Żal taką okazję zmarnować.
(...)
W piątek, pięć dni przed końcem roku szkolnego, Dynia przyniosła do domu świadectwo, które przez zupełny przypadek odkryłam w jej tornistrze. (Intuicja mi podpowiada, że chyba w takim razie nie ma nadziei na apel z pocztem sztandarowym i częścią artystyczną.) Notabene, mimo że rozdano świadectwa i że ostatniego dnia szkoły lekcje skrócono do jedenastej, nadal dzieciny nie można bezkarnie zwolnić na wcześniejsze wakacje.
Jednocześnie, Dyrekcja placówki imienia Ofiar Holocaustu wystosowała list, że pierwszego dnia po kanikule, mocą nadaną jej z wysokości Ministerstwa Edukacji, skraca lekcje.
Zaiste to jakiś cud świętego Analfabecjusza, że przynajmniej część młodzieży z klasy Mastodontów nauczyła się czytać. (Druga część powtarza klasę.)
List od Dyrekcji zapowiada również coroczny, bezalkoholowy Oktoberfest na terenie placówki. W tym roku mottem imprezy są … grzyby!
Roquefortem już nie przyozdobimy szkolnej wystawy, więc zastępczo prześladują mnie fantazje związane ze słoikiem marynowanych sromotników podanych na bankiecie dla wybranych przedstawicieli grona.
(...)
Ostatnio, żyjemy starotestamentowo.
Sąsiadka, która przechowuje popołudniami Dynię i Biskwita karmi dziewczęta rosołem na koszernej soli i dodaje dzieciny do macy. (Kto poznał obyczaje higieniczne Biskwita ten nie bez lęku będzie spożywał przyrządzone przezeń potrawy z obawy na niekonwencjonalne dodatki). Naszpani od Mastodontów odwiedziła w czasie ostatnich wakacji (tych, nie wypominając, sprzed miesiąca) rodzinę w Izraelu i zdaje się, okazała Mastodontom zdjęcia, nie szczędząc przy tym obfitego teologicznego komentarza.
Dynia hiperwentylowała się od tych historii, wyrażała nieprecyzyjnie uzasadnioną chęć natychmiastowej przeprowadzki, a z dalszej naszej rozmowy wyszło, że Dynia kompletnie ominęła wątek tego, że z Izraela pochodzi również Ryfka.
Gdy wprowadziłam ten twist do fabuły, Dyńce pospinały się wreszcie te wszystkie kognitywne wypustki w szarej masie i zadała jedyne słuszne pytanie, poprzedzone nadużywanym ostatnio wstępem: Oh, mein Gott!, a dalej to leciało już tak: Mamo, czy Ryfka spotkała Jezusa???!
Otóż niekoniecznie i jak się okazuje nie z własnej winy.
Nocowała tu Ryfka niedawno pośród hałd czipsów, popcornu, pizzy i strumieni oranżady, a co za tym idzie odbierał ją po południu ojciec Ryfki, który rzucił snop światła na harmonogram spotkań Ryfki z Jezusem.
Otóż mimo uczestnictwa w ekumenicznych zajęciach z religii, Ryfka wykazywała ponoć zaskakującą obojętność na geografię jednej ze swoich licznych ojczyzn. Domowe wzmianki o Betlejem, czy o Jerozolimie nie wywoływały w Ryfce żadnych objawów lokalnego patriotyzmu, ani biblijnych skojarzeń. Sprawę wyjaśniło świadectwo, które Ryfka przyniosła do domu i które matka Ryfki przez przypadek znalazła w tornistrze. W świadectwie stało bowiem, że Ryfka bardzo lubi lekcje religii, a już najbardziej wszystkie te biblijne opowieści, które dzieją się w... Palestynie, typu narodzenie, ukrzyżowanie, zmartwychwstanie.
Ojciec Ryfki uznał tedy, że oto ma misję, aby udać się do placówki i życzliwie wyjaśnić ekumenicznej naszpani, że geografia polityczna Półwyspu Synaj jest jednak bardziej skomplikowana niż wynikałoby to z filmów, w których Indiana Jones szuka zaginionej Arki.
Naszpani ma bowiem dwadzieścia lat i najbardziej lubi podróżować (!) i czytać Harry'ego Pottera.
Idę po popcorn.
Z solą.
Koszerną.
©kaczka
(…)
Okazało się, że wystarczy zastukać umówioną ilość razy w tylne drzwi fabryki drożdżówek i mieć odliczoną kwotę w nieznaczonych monetach jednocentowych, a zza drzwi wychynie diler wypieków maskujący swą tożsamość workiem po bio-mące nasadzonym na głowę i potajemnie wyda kilka działek z kruszonką lub cukergusem.
To się źle skończy, myślę od wczoraj, jednocześnie przeszukując kieszenie w poszukiwaniu jednocentówek.
(Ale tłumaczę sobie, że wszak oddaliłam się poza swoją strefę komfortu na taką odległość, że nie sposób abym kiedykolwiek tam wróciła, jeśli nie oznaczę drogi powrotnej okruszkami.)
Wczoraj zdematerializował się cały mój zespół.
Błąkam się po pustych, laboratoryjnych korytarzach. Nad niektórymi drzwiami migają nerwowo czerwone, awaryjne światełka.
Trochę to wygląda tak, jakby przyszedł Brad Pitt i kazał wszystkim się ewakuować przed atakiem zombie, a mnie ominęło, bo akurat kupowałam drożdżówki na czarnym rynku.
Oczywiście korzystam z okazji i jak Manuel, któremu pozostawiono pod opieką Hotel Zacisze, niemożebnie jaram się podrywając słuchawki we wszystkich dostępnych telefonach, krzycząc doń 'kaczka Towers Bakterioza Biocenoza Psychoza GmbH how are you?'
Przetestowałam już wszystkie rodzaje kawy wypluwane przez automat ze stroboskopowym okiem i wiem, że wszystkie smakują tak samo niezależnie od tego, czy wyciekają jako latte, espresso, czy Tee mit Zitrone.
Od wczoraj przez cały dzień towarzyszy mi wyłącznie mucha, a popołudniami grecka sprzątaczka. Zarówno z jedną, jak i z drugą nie znalazłam wspólnego języka, ale szczególnie dla greckiej sprzątaczki to żaden problem.
Poszłabym do domu, ale a nuż któryś telefon jednak zadzwoni i będę miała niepowtarzalną okazję imitować eksperta w dziedzinie bakteriozy lub psychozy.
Żal taką okazję zmarnować.
(...)
W piątek, pięć dni przed końcem roku szkolnego, Dynia przyniosła do domu świadectwo, które przez zupełny przypadek odkryłam w jej tornistrze. (Intuicja mi podpowiada, że chyba w takim razie nie ma nadziei na apel z pocztem sztandarowym i częścią artystyczną.) Notabene, mimo że rozdano świadectwa i że ostatniego dnia szkoły lekcje skrócono do jedenastej, nadal dzieciny nie można bezkarnie zwolnić na wcześniejsze wakacje.
Jednocześnie, Dyrekcja placówki imienia Ofiar Holocaustu wystosowała list, że pierwszego dnia po kanikule, mocą nadaną jej z wysokości Ministerstwa Edukacji, skraca lekcje.
Zaiste to jakiś cud świętego Analfabecjusza, że przynajmniej część młodzieży z klasy Mastodontów nauczyła się czytać. (Druga część powtarza klasę.)
List od Dyrekcji zapowiada również coroczny, bezalkoholowy Oktoberfest na terenie placówki. W tym roku mottem imprezy są … grzyby!
Roquefortem już nie przyozdobimy szkolnej wystawy, więc zastępczo prześladują mnie fantazje związane ze słoikiem marynowanych sromotników podanych na bankiecie dla wybranych przedstawicieli grona.
(...)
Ostatnio, żyjemy starotestamentowo.
Sąsiadka, która przechowuje popołudniami Dynię i Biskwita karmi dziewczęta rosołem na koszernej soli i dodaje dzieciny do macy. (Kto poznał obyczaje higieniczne Biskwita ten nie bez lęku będzie spożywał przyrządzone przezeń potrawy z obawy na niekonwencjonalne dodatki). Naszpani od Mastodontów odwiedziła w czasie ostatnich wakacji (tych, nie wypominając, sprzed miesiąca) rodzinę w Izraelu i zdaje się, okazała Mastodontom zdjęcia, nie szczędząc przy tym obfitego teologicznego komentarza.
Dynia hiperwentylowała się od tych historii, wyrażała nieprecyzyjnie uzasadnioną chęć natychmiastowej przeprowadzki, a z dalszej naszej rozmowy wyszło, że Dynia kompletnie ominęła wątek tego, że z Izraela pochodzi również Ryfka.
Gdy wprowadziłam ten twist do fabuły, Dyńce pospinały się wreszcie te wszystkie kognitywne wypustki w szarej masie i zadała jedyne słuszne pytanie, poprzedzone nadużywanym ostatnio wstępem: Oh, mein Gott!, a dalej to leciało już tak: Mamo, czy Ryfka spotkała Jezusa???!
Otóż niekoniecznie i jak się okazuje nie z własnej winy.
Nocowała tu Ryfka niedawno pośród hałd czipsów, popcornu, pizzy i strumieni oranżady, a co za tym idzie odbierał ją po południu ojciec Ryfki, który rzucił snop światła na harmonogram spotkań Ryfki z Jezusem.
Otóż mimo uczestnictwa w ekumenicznych zajęciach z religii, Ryfka wykazywała ponoć zaskakującą obojętność na geografię jednej ze swoich licznych ojczyzn. Domowe wzmianki o Betlejem, czy o Jerozolimie nie wywoływały w Ryfce żadnych objawów lokalnego patriotyzmu, ani biblijnych skojarzeń. Sprawę wyjaśniło świadectwo, które Ryfka przyniosła do domu i które matka Ryfki przez przypadek znalazła w tornistrze. W świadectwie stało bowiem, że Ryfka bardzo lubi lekcje religii, a już najbardziej wszystkie te biblijne opowieści, które dzieją się w... Palestynie, typu narodzenie, ukrzyżowanie, zmartwychwstanie.
Ojciec Ryfki uznał tedy, że oto ma misję, aby udać się do placówki i życzliwie wyjaśnić ekumenicznej naszpani, że geografia polityczna Półwyspu Synaj jest jednak bardziej skomplikowana niż wynikałoby to z filmów, w których Indiana Jones szuka zaginionej Arki.
Naszpani ma bowiem dwadzieścia lat i najbardziej lubi podróżować (!) i czytać Harry'ego Pottera.
Idę po popcorn.
Z solą.
Koszerną.
©kaczka
Z niemieckich szkolnych zakonczen roku najbardziej podoba mi sie swiadectwo, ktore u nas drukuje sie w szkole na najzwyklejszym bialym papierze a4. Uroczyscie i wyjatkowo....
ReplyDeletearbuz b.d.
PS. Jestem w Krakowie i Absurdaliusza na Grodzkiej brak :-((
No wlasnie, wlasnie! A gdzie te druki scislego zarachowania :PPP
DeleteNasze swiadectwo MIALO okladke, na ktorej nalezalo wpisac miejsce urodzenia i powiat. Naszpani polegla przy angielskim powiecie :P
Oraz Madame! Pani patrzy: https://www.facebook.com/absurdaliacafe/
Tam jest Absurdaliusz i inne bachanalia!
MIALO, gdyz Dynia odniosla to swiadectwo do szkoly z moim zamaszystym podpisem i slad po swiadectwie zaginal. I za cholere nie wiemy, czy ona zdala do nastepnej, czy nie :P
DeleteTeraz Absurdaliują na Brodzińskiego 6. A i kawy się napić można.
ReplyDeleteKaczko jeśli nie uda Ci się zapiklować na czas muchomorków, może jakaś grzybowa klątwa skierowana wprost między palce u stóp co bardziej znielubianych jednostek?
Opustoszale laboratorium ulatwia sprawe ;-) Co za pokusa!
DeleteA, i ja mam taką teorię że już od samego lubieżnego, łakomego MYŚLENIA o drożdżówkach się tyje. Więc po co się męczyć?!
ReplyDeleteOtoz wlasnie, otoz wlasnie! Od intensywnego wysilku intelektualnego cukier spada jak meteor Tunguski. Trzeba klinem!
DeleteA tej muchy w pustym laboratorium to się nie boisz? Kto wie, co ona przenosi.
ReplyDeleteJa to sie najbardziej jednak ludzi w laboratorium boje :P Oni sa nieobliczalni. Oni to dopiero przenosza!
DeleteA nie boisz się, że pewnego dnia zastaniesz w pracy muchę z głową greckiej sprzątaczki?
ReplyDeletePomyslalam o odwrotnej kombinacji. Sprzataczka z glowa muchy! :PPP
DeleteWizualnie okropne. W tej konfiguracji nawet Jeff Goldblum stracił na atrakcyjności ale jednak taka inteligentna mucha...
DeleteUważaj na grecką sprzątaczkę! Pracowałam kiedyś z dziewczyną z tamtejszych wysp. W pierwszym dniu zapytała czy może tu troszkę poprzestawiać. Zgodziłam się, nieświadoma na co pozwalam. A potem siedziałam, płakałam i nie potrafiłam znaleźć wyjścia, ani kawy.
ReplyDeleteOh mein Gott!!! Jedyne, co mnie pociesza to fakt, ze nawet Amisze uznaliby wystroj mojego biura za nadgorliwy radykalizm, wiec trudno tam znalezc cokolwiek, co mozna przestawic :P Poza tym mam okruszki drozdzowki! Zawsze znajde droge. A to biuro jest w dodatku tak blisko gruntu, ze ostatnio moja wspoltowarzyszka opuscila budynek przez okno, by nie spoznic sie na autobus po drugiej stronie ulicy (inaczej musialaby nadlozyc kilometr drogi do oficjalnego wyjscia :P)
DeleteSanta Madonna, że tak pozostanę w duchowych tematach, i jeszcze napisz że ona przez to okno w wąskiej spódnicy i na 12 cm szpilkach przechodziła. To nie mogła być żadna Greta albo Helga.
DeleteKalorie tuczą tylko wtedy, gdy się je rozgryza. Należy połykać bez rozgryzania!
ReplyDeleteTo bardzo dobry punkt widzenia. Ja uważam, że kalorie to stan umysłu.
DeleteAle jednak, no nie mogę sobie tego wyobrazić, jak to!? Jak to tak bez białych bluzek, czerwonych pasków, hymnu, kwiatów?
ReplyDeleteBez pocztu sztandarowego?
Delete