[367]

[21 Jul 2017]

(…)
Biskwit, gdy jako matka pracująca, odprowadzam go o poranku do placówki imienia świętego Wenancjusza z Bienenbüttel am See, wykorzystuje każdą okazję, by doskonalić techniki aktorskie według metody Stanisławskiego, kosztem mego macierzyńskiego sumienia.
Biskwit specjalizuje się w dramacie. Gra twarzą, potrafi na żądanie wycisnąć dorodną, aerodynamicznie doskonałą łzę, a żałość, którą dorzuca gratis należałoby destylować i rozpylać na seansach 'Angielskiego pacjenta'.
Jako, że Biskwit był zawsze entuzjastycznym uczestnikiem życia publicznego w placówkach edukacyjnych, ta nagła, świeża zmiana wydała się niepokojąca. Jednakoż, gdy czterokrotnie, targana wyrzutami sumienia, przedarłam się przez pokrzywy i zajrzałam  w okna Szwabskich Kluseczek, stało się jasne, że Biskwit konsekwentnie po moim wyjściu tańczy na stole i nurza się hazardzie gier karcianych, rozpaczając wyłącznie wtedy, gdy inny kurdupel placnie o stół stritem z taką kartą, której Biskwit akurat nie miał w rękawie.
Gdy powracam z pracy Biskwit igra na ulicy pod troskliwym okiem sąsiadów.
Biskwit dostrzega mnie, macha, wrzuca piąty bieg i pędzi w moją stronę.
Wzruszona padam na kolana i rozpościeram ramiona.
(Do tej sceny należy koniecznie podłożyć sobie czołówkę z 'Rydwanów Ognia'.)
Biskwit pędzi.
Łupie bosymi stopami o kamienie.
Jest coraz bliżej.
Lada moment wpadnie w me objęcia
(wszyscy wstrzymują oddech)...



i...
No i Biskwit wymija mnie, skręca i biegnie dalej, bo młodzież bawi się w Indian i akurat skalpują kogoś w garażu po lewej.
Ale to i tak nie są najgorsze tortury, to nie przez nie kwestionuję zasadność podjęcia życia zawodowego.
Najokrutniejsza tortura ma miejsce każdego dnia roboczego o piętnastej trzydzieści.
O tej porze fabryka po drugiej stronie ulicy, kombinat na wprost mego biurka, rozpoczyna codzienną produkcję piętnastu tysięcy drożdżówek z serem.
Nie sposób się skoncentrować, gdy nadpływa i wisi nad człowiekiem monstrualna chmura aromatu piętnastu tysięcy świeżo upieczonych drożdżówek.
Po prostu, nie sposób!

(No, bo o takich rzeczach, że ślubowawszy, że w tej pracy będę nadzwyczaj elegancka, i że w tej intencji kupiłam sobie nawet żakiet, i lipsztyk, i wyjęłam z szafy pantofle na obcasie, a w pierwszą delegację udaję się do obory gapić się na mechanikę wymion, to nawet nie ma co wspominać.)


©kaczka
24 comments on "[367]"
  1. Miałam to samo w żłobku Dużego. Łzy i rozpacz. Potem na schodkach ryczałam, jaką jestem złą matką, dopóki się nie okazało, że 10 minut później świetnie się bawił z kolegami. Bądź dzielna!
    Szpilek nie zazdroszczę - od kiedy porzuciłam pracę w kancelarii kilka par kurzy się na półce z butami. Jakoś mi się nie chce ich używać :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och, jestem zaimpregnowana. Biskwit uodpornil mnie na te nieme szlochy i podkowki ust (ale, kurcze i tak czuje imperatyw, zeby popylac przez pokrzywy!)
      Szpilek tez nie zakladam, ale ze poprzednia prace zawodowa wykonywalam przez lata w butach ochronnych o stalowych czubkach to liczylam, ze pantofel bedzie jak znalazl :p Dla przyjemnej odmiany!

      Delete
  2. Były czasy, że na zjęcia jeździło się tramwajem obok fabryki pierników..... Łącze się w olfaktorycznym bólu.

    Biskiwt jednak.... Na prezydenta!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja przejeżdżałam obok fabryki czekolady. Zabawnie wyglądało, jak cały tramwaj zaciągał się aromatem.
      Ostatnio pod biurem mieliśmy za to magazyn aromatów spożywczych - nie polecam. Magazynu już nie ma a aromaty i owszem :(

      Na prezydenta? Dla Biskwita trzeba restaurować monarchię!

      Delete
    2. Mieszkalam obok fabryki czekolady. Ale wtedy produkowala wyroby czekoladopodobne, wiec i zapach tez byl czekoladopodobny :P

      Delete
  3. W Anglii pracowałam koło fabryki Cadbury, więc dokładnie wiem co przeżywasz. Ale ale Kaczki droga chyba czytasz mi w myślach, bo mam niecny plan upieczenia drożdżówek dzisiaj, miały być z jagodami (ale jagody w lesie i raczej się do nas nie wybieraja) więc będą z truskawkami (są w zamrażarce hehhe). Pozdrowienia ślę.

    ReplyDelete
    Replies
    1. I co? Udaly sie?
      Moje zawsze wychodza jak pizza z owocami, wiec po kilku probach zarzucilam produkcje :P

      Delete
  4. Wzmianka o drożdżówkach przed śniadaniem? A do sklepu tak daleko ��

    ReplyDelete
  5. Nowoczesne obory bywają bardzo eleganckie. Ja bym lipsztyk spakowała.
    Biskwit w kluseczkach na stole. Ładny obrazek;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bywaja, to fakt, acz to jednak nigdy nie bedzie taki hajlajf, ze podwieczorek z ksiezna, albo herbata z premierem.
      Ale spakuje! A nuz trzeba bedzie znaczyc stado? Lipsztyk bedzie jak znalazl :)

      Delete
  6. Koniecznie opowiedz nam o mechanice wymion! ze szczegółami!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mysle, ze trudno bedzie mnie powstrzymac :P

      Delete
  7. Biskwit to jednak jest! Czy to przypadek, że napisałam w pierwszej wersji BIES...kwit?
    Ki Diabeł.. czy to już doświadczenie nabyte po pierworodnym potomstwie(Dynia)?
    Nie widzę Biskwita i rydwanów razem. Rydwany są zbyt statyczne a Biskwit za szybki, nie widzę zwolnienia. Czy mam trenować wyobraźnię?
    Jak się wstawia buźki?
    Czuję się zacofana. :(

    ReplyDelete
    Replies
    1. Buzki to sie chyba z telefonu wstawia?
      BIESkwit to bardzo prorocze. BARDZO!

      Delete
    2. Z telefonu to wyższa szkoła jazdy.

      Delete
  8. Wcześniej ta myśl tylko przemykała mi przez głowę, teraz niemal jestem pewna. Biskwit jest świetnie zamaskowanym agentem obcego ( pytanie jak bardzo obcego Ziemianom) wywiadu, który przeprowadza eksperymenty psychologiczne na Was i personelu placówek edukacyjnych.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mam na to tyle dowodow, ze wysypuja mi sie z kieszeni :PPP

      (Obcy wywiad zidentyfikuje Jarecka!)

      Delete
  9. Cóż za wyrafinowana tortura. U nas jest tak: fabryka nieopodal domu rozpoczyna produkcję chleba i bułek. Zapach świeżego pieczywa na parę kilometrów. Ale u nich na miejscu nie kupisz, nie ma szans, bo oni, rozumiesz, pieką i wywożą na sprzedaż Bóg wie gdzie.
    I pod bokiem tej fabryki pozostaje ci dyskont znanej marki... i pieczywo z odpieku.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bogowie, jak ja to rozumiem. To znaczy teraz juz mniej, odkad odkrylam, ze istnieje dostep do drozdzowek, ale chodzi glownie o to, ze najblizej to ja mam rowniez w domu do dyskontu z odpiekiem, a do piekarni to juz trzeba sie poswiecic :(

      Delete
  10. Rydwany? Nieee... Mnie też się sloł mouszyn nie włącza. Bardziej Wilhelm Tell. Albo Walkirie Wagnera.
    Tzn. widzę Ciebie z ramionami - jest wolno, lecą Rydwany. Widzę Biskwita - tempo naturalne, leci Tell. Widzę resztę dzieciarni bięgnącą do skalpowania - przyspieszone tempo, muzyczka z Benny Hilla...

    ReplyDelete
  11. :-))) Moje potrafiło zaczepić obcych i pytać - "Mogę u ciebie przenocować?". Czułam się jak najgorsza matka świata!
    W filmach kobiety sa zawsze eleganckie i z lipsztykiem, nawet w prosektoriach. Tak trzymaj!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Musze zapytac! Te w charakterze zwlok, czy anatomopatologow sa eleganckie?

      Delete