[21 Jul 2017]
(…)
Biskwit, gdy jako matka pracująca, odprowadzam go o poranku do placówki imienia świętego Wenancjusza z Bienenbüttel am See, wykorzystuje każdą okazję, by doskonalić techniki aktorskie według metody Stanisławskiego, kosztem mego macierzyńskiego sumienia.
Biskwit specjalizuje się w dramacie. Gra twarzą, potrafi na żądanie wycisnąć dorodną, aerodynamicznie doskonałą łzę, a żałość, którą dorzuca gratis należałoby destylować i rozpylać na seansach 'Angielskiego pacjenta'.
Jako, że Biskwit był zawsze entuzjastycznym uczestnikiem życia publicznego w placówkach edukacyjnych, ta nagła, świeża zmiana wydała się niepokojąca. Jednakoż, gdy czterokrotnie, targana wyrzutami sumienia, przedarłam się przez pokrzywy i zajrzałam w okna Szwabskich Kluseczek, stało się jasne, że Biskwit konsekwentnie po moim wyjściu tańczy na stole i nurza się hazardzie gier karcianych, rozpaczając wyłącznie wtedy, gdy inny kurdupel placnie o stół stritem z taką kartą, której Biskwit akurat nie miał w rękawie.
Gdy powracam z pracy Biskwit igra na ulicy pod troskliwym okiem sąsiadów.
Biskwit dostrzega mnie, macha, wrzuca piąty bieg i pędzi w moją stronę.
Wzruszona padam na kolana i rozpościeram ramiona.
(Do tej sceny należy koniecznie podłożyć sobie czołówkę z 'Rydwanów Ognia'.)
Biskwit pędzi.
Łupie bosymi stopami o kamienie.
Jest coraz bliżej.
Lada moment wpadnie w me objęcia
(wszyscy wstrzymują oddech)...
…
…
…
i...
No i Biskwit wymija mnie, skręca i biegnie dalej, bo młodzież bawi się w Indian i akurat skalpują kogoś w garażu po lewej.
Ale to i tak nie są najgorsze tortury, to nie przez nie kwestionuję zasadność podjęcia życia zawodowego.
Najokrutniejsza tortura ma miejsce każdego dnia roboczego o piętnastej trzydzieści.
O tej porze fabryka po drugiej stronie ulicy, kombinat na wprost mego biurka, rozpoczyna codzienną produkcję piętnastu tysięcy drożdżówek z serem.
Nie sposób się skoncentrować, gdy nadpływa i wisi nad człowiekiem monstrualna chmura aromatu piętnastu tysięcy świeżo upieczonych drożdżówek.
Po prostu, nie sposób!
(No, bo o takich rzeczach, że ślubowawszy, że w tej pracy będę nadzwyczaj elegancka, i że w tej intencji kupiłam sobie nawet żakiet, i lipsztyk, i wyjęłam z szafy pantofle na obcasie, a w pierwszą delegację udaję się do obory gapić się na mechanikę wymion, to nawet nie ma co wspominać.)
©kaczka
(…)
Biskwit, gdy jako matka pracująca, odprowadzam go o poranku do placówki imienia świętego Wenancjusza z Bienenbüttel am See, wykorzystuje każdą okazję, by doskonalić techniki aktorskie według metody Stanisławskiego, kosztem mego macierzyńskiego sumienia.
Biskwit specjalizuje się w dramacie. Gra twarzą, potrafi na żądanie wycisnąć dorodną, aerodynamicznie doskonałą łzę, a żałość, którą dorzuca gratis należałoby destylować i rozpylać na seansach 'Angielskiego pacjenta'.
Jako, że Biskwit był zawsze entuzjastycznym uczestnikiem życia publicznego w placówkach edukacyjnych, ta nagła, świeża zmiana wydała się niepokojąca. Jednakoż, gdy czterokrotnie, targana wyrzutami sumienia, przedarłam się przez pokrzywy i zajrzałam w okna Szwabskich Kluseczek, stało się jasne, że Biskwit konsekwentnie po moim wyjściu tańczy na stole i nurza się hazardzie gier karcianych, rozpaczając wyłącznie wtedy, gdy inny kurdupel placnie o stół stritem z taką kartą, której Biskwit akurat nie miał w rękawie.
Gdy powracam z pracy Biskwit igra na ulicy pod troskliwym okiem sąsiadów.
Biskwit dostrzega mnie, macha, wrzuca piąty bieg i pędzi w moją stronę.
Wzruszona padam na kolana i rozpościeram ramiona.
(Do tej sceny należy koniecznie podłożyć sobie czołówkę z 'Rydwanów Ognia'.)
Biskwit pędzi.
Łupie bosymi stopami o kamienie.
Jest coraz bliżej.
Lada moment wpadnie w me objęcia
(wszyscy wstrzymują oddech)...
…
…
…
i...
No i Biskwit wymija mnie, skręca i biegnie dalej, bo młodzież bawi się w Indian i akurat skalpują kogoś w garażu po lewej.
Ale to i tak nie są najgorsze tortury, to nie przez nie kwestionuję zasadność podjęcia życia zawodowego.
Najokrutniejsza tortura ma miejsce każdego dnia roboczego o piętnastej trzydzieści.
O tej porze fabryka po drugiej stronie ulicy, kombinat na wprost mego biurka, rozpoczyna codzienną produkcję piętnastu tysięcy drożdżówek z serem.
Nie sposób się skoncentrować, gdy nadpływa i wisi nad człowiekiem monstrualna chmura aromatu piętnastu tysięcy świeżo upieczonych drożdżówek.
Po prostu, nie sposób!
(No, bo o takich rzeczach, że ślubowawszy, że w tej pracy będę nadzwyczaj elegancka, i że w tej intencji kupiłam sobie nawet żakiet, i lipsztyk, i wyjęłam z szafy pantofle na obcasie, a w pierwszą delegację udaję się do obory gapić się na mechanikę wymion, to nawet nie ma co wspominać.)
©kaczka
Miałam to samo w żłobku Dużego. Łzy i rozpacz. Potem na schodkach ryczałam, jaką jestem złą matką, dopóki się nie okazało, że 10 minut później świetnie się bawił z kolegami. Bądź dzielna!
ReplyDeleteSzpilek nie zazdroszczę - od kiedy porzuciłam pracę w kancelarii kilka par kurzy się na półce z butami. Jakoś mi się nie chce ich używać :)
Och, jestem zaimpregnowana. Biskwit uodpornil mnie na te nieme szlochy i podkowki ust (ale, kurcze i tak czuje imperatyw, zeby popylac przez pokrzywy!)
DeleteSzpilek tez nie zakladam, ale ze poprzednia prace zawodowa wykonywalam przez lata w butach ochronnych o stalowych czubkach to liczylam, ze pantofel bedzie jak znalazl :p Dla przyjemnej odmiany!
Były czasy, że na zjęcia jeździło się tramwajem obok fabryki pierników..... Łącze się w olfaktorycznym bólu.
ReplyDeleteBiskiwt jednak.... Na prezydenta!
Ja przejeżdżałam obok fabryki czekolady. Zabawnie wyglądało, jak cały tramwaj zaciągał się aromatem.
DeleteOstatnio pod biurem mieliśmy za to magazyn aromatów spożywczych - nie polecam. Magazynu już nie ma a aromaty i owszem :(
Na prezydenta? Dla Biskwita trzeba restaurować monarchię!
Mieszkalam obok fabryki czekolady. Ale wtedy produkowala wyroby czekoladopodobne, wiec i zapach tez byl czekoladopodobny :P
DeleteW Anglii pracowałam koło fabryki Cadbury, więc dokładnie wiem co przeżywasz. Ale ale Kaczki droga chyba czytasz mi w myślach, bo mam niecny plan upieczenia drożdżówek dzisiaj, miały być z jagodami (ale jagody w lesie i raczej się do nas nie wybieraja) więc będą z truskawkami (są w zamrażarce hehhe). Pozdrowienia ślę.
ReplyDeleteI co? Udaly sie?
DeleteMoje zawsze wychodza jak pizza z owocami, wiec po kilku probach zarzucilam produkcje :P
Wzmianka o drożdżówkach przed śniadaniem? A do sklepu tak daleko ��
ReplyDeletePiatka nalezalo wyslac na hulajnodze!
DeleteNowoczesne obory bywają bardzo eleganckie. Ja bym lipsztyk spakowała.
ReplyDeleteBiskwit w kluseczkach na stole. Ładny obrazek;-)
Bywaja, to fakt, acz to jednak nigdy nie bedzie taki hajlajf, ze podwieczorek z ksiezna, albo herbata z premierem.
DeleteAle spakuje! A nuz trzeba bedzie znaczyc stado? Lipsztyk bedzie jak znalazl :)
Koniecznie opowiedz nam o mechanice wymion! ze szczegółami!!
ReplyDeleteMysle, ze trudno bedzie mnie powstrzymac :P
DeleteBiskwit to jednak jest! Czy to przypadek, że napisałam w pierwszej wersji BIES...kwit?
ReplyDeleteKi Diabeł.. czy to już doświadczenie nabyte po pierworodnym potomstwie(Dynia)?
Nie widzę Biskwita i rydwanów razem. Rydwany są zbyt statyczne a Biskwit za szybki, nie widzę zwolnienia. Czy mam trenować wyobraźnię?
Jak się wstawia buźki?
Czuję się zacofana. :(
Buzki to sie chyba z telefonu wstawia?
DeleteBIESkwit to bardzo prorocze. BARDZO!
Z telefonu to wyższa szkoła jazdy.
DeleteWcześniej ta myśl tylko przemykała mi przez głowę, teraz niemal jestem pewna. Biskwit jest świetnie zamaskowanym agentem obcego ( pytanie jak bardzo obcego Ziemianom) wywiadu, który przeprowadza eksperymenty psychologiczne na Was i personelu placówek edukacyjnych.
ReplyDeleteMam na to tyle dowodow, ze wysypuja mi sie z kieszeni :PPP
Delete(Obcy wywiad zidentyfikuje Jarecka!)
Cóż za wyrafinowana tortura. U nas jest tak: fabryka nieopodal domu rozpoczyna produkcję chleba i bułek. Zapach świeżego pieczywa na parę kilometrów. Ale u nich na miejscu nie kupisz, nie ma szans, bo oni, rozumiesz, pieką i wywożą na sprzedaż Bóg wie gdzie.
ReplyDeleteI pod bokiem tej fabryki pozostaje ci dyskont znanej marki... i pieczywo z odpieku.
Bogowie, jak ja to rozumiem. To znaczy teraz juz mniej, odkad odkrylam, ze istnieje dostep do drozdzowek, ale chodzi glownie o to, ze najblizej to ja mam rowniez w domu do dyskontu z odpiekiem, a do piekarni to juz trzeba sie poswiecic :(
DeleteRydwany? Nieee... Mnie też się sloł mouszyn nie włącza. Bardziej Wilhelm Tell. Albo Walkirie Wagnera.
ReplyDeleteTzn. widzę Ciebie z ramionami - jest wolno, lecą Rydwany. Widzę Biskwita - tempo naturalne, leci Tell. Widzę resztę dzieciarni bięgnącą do skalpowania - przyspieszone tempo, muzyczka z Benny Hilla...
Widze to! Widze! :P
Delete:-))) Moje potrafiło zaczepić obcych i pytać - "Mogę u ciebie przenocować?". Czułam się jak najgorsza matka świata!
ReplyDeleteW filmach kobiety sa zawsze eleganckie i z lipsztykiem, nawet w prosektoriach. Tak trzymaj!
Musze zapytac! Te w charakterze zwlok, czy anatomopatologow sa eleganckie?
Delete