[22 Jun 2017]
(...)
Miesiąc temu Biskwit rozlał wodę w przedszkolu i został za to, tak twierdzi, niesprawiedliwie i publicznie wychłostany werbalnie.
(Ja tam nie jestem ekspertem, ale może gdyby ta woda stała w poręcznym dzbanku z uchem a nie w półtoralitrowej, miękkiej butelce PET to sfiksowane na niezależności trzylatki nie stanowiłyby zagrożenia powodziowego?)
Od tamtej pory Biskwit w ramach protestu przestał odzywać się do personelu.
Gawędzi z współosadzonymi, ochotnie śpiewa w przedszkolnym chórze, rozmawia z przyrodą ożywioną i nieożywioną, wygłasza eulogie na pogrzebach wróbelków i biedronek, ale kompletnie zarzucił ekumeniczny dialog z naszpaniami.
Jest uprzedzająco uprzejmy, wykonuje polecenia, synchronicznie defiluje na paradach, sprząta po sobie zabawki, ale milczy.
Nie pomogły nawet szwajcarskie czekoladki.
Nie przypuszczałam, że mój własny upór może zstąpić na ziemię w formie jeszcze doskonalszej.
(Na miejscu naszpań dobrze schowałabym jogurt.)
(...)
Dacie wiarę? kaczka szuka au-pair.
Nie sądziłam, że to się kiedyś nam zdarzy.
A tu o!
Życie ciska w człowieka przypadkami jak krążkami frisbee. Trzeba je przytomnie łapać w zęby jak tresowany wyżeł, bo jak taki przypadek łupnie w ciemię to trudno potem odzyskać przytomność.
No to, proszę, wychodzę naprzeciw wyzwaniu, pierwsza liga ‘Sokoły Frisbee’, rozwieram aparat ortodontyczny i łapię.
Dwie stacjonarne agencje, z którymi nawiązałam rozmowy miały akcent rosyjskiej mafii, trzecia robiła wrażenie lokalnego oddziału handlu mieszkańcami Kenii i Nepalu.
W czwartej poinformowano mnie przez telefon, że ich klientem może zostać wyłącznie rodzina z solidnie udokumentowanym aryjskim pochodzeniem, gdyż firma musi dbać o swoją reputację. (Bo my tu od lat pracujemy na naszą reputację. A pani jest skąd? Z Polski? Tak. Z Pol... bip.. bip... bip... bip... I nawet nie zdążyłam zaintonować Roty.)
Poszłam tedy w stronę specjalistycznych portali internetowych.
Nigdy nie miałam do czynienia z biurami matrymonialnymi, ale węszę, że to musi być podobne doświadczenie.
Pokazujemy wyretuszowane zdjęcia z ośnieżonych stoków St. Moritz, udowadniamy odwagę reportażami ze zdobycia Mount Everestu, gdzie z torsu Tenzinga wystaje nasza twarz wklejona w fotoszopie i licytujemy się, kto ma bardziej udane dzieci – my, czy konkurencyjna rodzina z Chelsea, która oprócz dzieci to ma jeszcze lokaja, ogrodnika, kucharkę i co tydzień lata po trufle do Dubaju.
Zatem, ja tu mamię, że nasze mieszkanie w suterenie to znakomita okoliczność, by stać się rekinem w oceanie odpowiedzialności i samodzielności, a oni mi na to, że tak, tak, bardzo chcą nurzać się w tej obcej, europejskiej kulturze i stać się częścią naszej rodziny, i pokochać nasze dzieci, i jest to oczywiście, bez żadnego związku z tym, że w Teksasie można pić piwo dopiero od dwudziestego pierwszego roku życia, a Niemcy to Oktoberfestland i i w dodatku na tyle daleko, że mamusia nigdy się nie dowie o absencji w szkółce niedzielnej.
I piszą mi też, że lubią czytać Stephena Kinga (!?!)
I że chcieliby przywieźć kajak. Czy w związku z tym mogę im zorganizować jakąś rwącą rzekę?
I co sądzę o chomikach mandżurskich i czy taki chomik potrzebuje wizy? Jednej dla całej kolonii, czy każdy z trzydziestu osobników musi mieć własną?
I czy w Niemczech można dostać specjalistyczną karmę dla chomików mandżurskich po transplantacji nerek?
I że z wykładów z psychologii w collegu w Chickasawhatchee, pamiętają doskonale, jak ważne jest dla dzieci poczucie stabilizacji i budowanie trwałych więzów, a my bylibyśmy czwartą lub piątą rodziną w tym roku, z którą chcą te więzy zaplesć w żelbetonową bransoletkę dożywotniej przyjaźni.
I czy będę im gotować spaghetti z malutkimi hot-dogami?
Trochę jestem pod ścianą, więc pewnie będę.
(Tak, to jest właśnie TEN MOMENT, ta kandyzowana wisienka na zakalcu życia, gdy można zamieszkać w kaczej suterenie. Zatem jeśli jest ktoś, komu źle życzycie to pora podać mu koordynaty i namówić na casting na au-pair u kaczki. Na życzenie gotowa jestem rzeźbić kopie dzieł Rodina w hot-dogach.)
©kaczka
(...)
Miesiąc temu Biskwit rozlał wodę w przedszkolu i został za to, tak twierdzi, niesprawiedliwie i publicznie wychłostany werbalnie.
(Ja tam nie jestem ekspertem, ale może gdyby ta woda stała w poręcznym dzbanku z uchem a nie w półtoralitrowej, miękkiej butelce PET to sfiksowane na niezależności trzylatki nie stanowiłyby zagrożenia powodziowego?)
Od tamtej pory Biskwit w ramach protestu przestał odzywać się do personelu.
Gawędzi z współosadzonymi, ochotnie śpiewa w przedszkolnym chórze, rozmawia z przyrodą ożywioną i nieożywioną, wygłasza eulogie na pogrzebach wróbelków i biedronek, ale kompletnie zarzucił ekumeniczny dialog z naszpaniami.
Jest uprzedzająco uprzejmy, wykonuje polecenia, synchronicznie defiluje na paradach, sprząta po sobie zabawki, ale milczy.
Nie pomogły nawet szwajcarskie czekoladki.
Nie przypuszczałam, że mój własny upór może zstąpić na ziemię w formie jeszcze doskonalszej.
(Na miejscu naszpań dobrze schowałabym jogurt.)
(...)
Dacie wiarę? kaczka szuka au-pair.
Nie sądziłam, że to się kiedyś nam zdarzy.
A tu o!
Życie ciska w człowieka przypadkami jak krążkami frisbee. Trzeba je przytomnie łapać w zęby jak tresowany wyżeł, bo jak taki przypadek łupnie w ciemię to trudno potem odzyskać przytomność.
No to, proszę, wychodzę naprzeciw wyzwaniu, pierwsza liga ‘Sokoły Frisbee’, rozwieram aparat ortodontyczny i łapię.
Dwie stacjonarne agencje, z którymi nawiązałam rozmowy miały akcent rosyjskiej mafii, trzecia robiła wrażenie lokalnego oddziału handlu mieszkańcami Kenii i Nepalu.
W czwartej poinformowano mnie przez telefon, że ich klientem może zostać wyłącznie rodzina z solidnie udokumentowanym aryjskim pochodzeniem, gdyż firma musi dbać o swoją reputację. (Bo my tu od lat pracujemy na naszą reputację. A pani jest skąd? Z Polski? Tak. Z Pol... bip.. bip... bip... bip... I nawet nie zdążyłam zaintonować Roty.)
Poszłam tedy w stronę specjalistycznych portali internetowych.
Nigdy nie miałam do czynienia z biurami matrymonialnymi, ale węszę, że to musi być podobne doświadczenie.
Pokazujemy wyretuszowane zdjęcia z ośnieżonych stoków St. Moritz, udowadniamy odwagę reportażami ze zdobycia Mount Everestu, gdzie z torsu Tenzinga wystaje nasza twarz wklejona w fotoszopie i licytujemy się, kto ma bardziej udane dzieci – my, czy konkurencyjna rodzina z Chelsea, która oprócz dzieci to ma jeszcze lokaja, ogrodnika, kucharkę i co tydzień lata po trufle do Dubaju.
Zatem, ja tu mamię, że nasze mieszkanie w suterenie to znakomita okoliczność, by stać się rekinem w oceanie odpowiedzialności i samodzielności, a oni mi na to, że tak, tak, bardzo chcą nurzać się w tej obcej, europejskiej kulturze i stać się częścią naszej rodziny, i pokochać nasze dzieci, i jest to oczywiście, bez żadnego związku z tym, że w Teksasie można pić piwo dopiero od dwudziestego pierwszego roku życia, a Niemcy to Oktoberfestland i i w dodatku na tyle daleko, że mamusia nigdy się nie dowie o absencji w szkółce niedzielnej.
I piszą mi też, że lubią czytać Stephena Kinga (!?!)
I że chcieliby przywieźć kajak. Czy w związku z tym mogę im zorganizować jakąś rwącą rzekę?
I co sądzę o chomikach mandżurskich i czy taki chomik potrzebuje wizy? Jednej dla całej kolonii, czy każdy z trzydziestu osobników musi mieć własną?
I czy w Niemczech można dostać specjalistyczną karmę dla chomików mandżurskich po transplantacji nerek?
I że z wykładów z psychologii w collegu w Chickasawhatchee, pamiętają doskonale, jak ważne jest dla dzieci poczucie stabilizacji i budowanie trwałych więzów, a my bylibyśmy czwartą lub piątą rodziną w tym roku, z którą chcą te więzy zaplesć w żelbetonową bransoletkę dożywotniej przyjaźni.
I czy będę im gotować spaghetti z malutkimi hot-dogami?
Trochę jestem pod ścianą, więc pewnie będę.
(Tak, to jest właśnie TEN MOMENT, ta kandyzowana wisienka na zakalcu życia, gdy można zamieszkać w kaczej suterenie. Zatem jeśli jest ktoś, komu źle życzycie to pora podać mu koordynaty i namówić na casting na au-pair u kaczki. Na życzenie gotowa jestem rzeźbić kopie dzieł Rodina w hot-dogach.)
©kaczka
Moje au-pairki wyrosły już i założyły swoje rodziny, więc polecić nie polecę. Ale pamiętam takie momenty w życiu mym, gdy myślałam o pochlastaniu się dowolnie dostępną niekoniecznie ockhamowską brzytwą lub wybiciu dziury głową w pierwszym z rzędu regipsie. Gdyż, poza tysiącem zalet, autentycznie rewelacyjnych au-pairek, miały jedną wadę: lgnęły do mnie, po mym powrocie z pracy, a właściwie do mej matczynej piersi na równi z moimi latoroślami. Wzajemnie się przepychając opowiadało mi całe to towarzystwo o przebiegu dnia, jedni domowego i kursowo-językowego, inni przedszkolnego, wymagali pochwał, pocieszeń i możliwości wygadania się. Małżonek mój znikał wówczas na długi czas, a to porządkując papiery, a to wymawiając się drobnymi naprawami. A ja marzyłam wówczas o zadekowaniu się w mysiej dziurze.
ReplyDeleteAle to było dawno.. choć w sumie niedawno.
OMG! A wiec sa rewelacyjne au-pairki? To nie jest miejska legenda?! :P A jak juz taka/takiego znajde to z opowiesciami o dniu codziennym bede wysylac do ciebie. U mnie bowiem taka narracje zapewnia juz Hauptcioteczka w ciagu dnia, a wieczorami dziewczeta i Norweski :P
DeleteDobra, to odpuszczę Ci tego Hana Solo (Bo drugi raz tego nie przeżyję.)
DeleteSwoją drogą najlepszą metodą szukania au-pairek okazał się casting na młode siostry i kuzynki znajomych znajomych. Dość późno na to wpadliśmy, a okazało się strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że władały wrażymi językami, to chętne do pracy były.
Ruszylam tym tropem i owszem, ale jest jakis niz demograficzny :)
DeleteKaczko, oczywiście że są rewelacyjne aupairki!! warto sobie jasno określić kryteria - jak opowiadała mi mama z mojej rodziny goszczącej, zrobiła sobie tabelkę gdzie zaznaczała plusami co się zgadza z jej wymaganiami i tak wybrała mnie:P bo np liczyła się umiejętność pływania, a mieszkaliśmy nad oceanem.
DeleteSama chętnie zostałabym Twoja aupair ale te świetne czasy już minęły, pracowałam w sumie u 4 rodzin (Anglia, Francja i Szwajcaria), za każdym razem było super, do ostatniej wracałam jeszcze dwukrotnie i do dziś mamy kontakt, a dzieciaki wyrosły:) więc życzę powodzenia, to świetny pomysł!!
ps. szukalam przez stronę aupair-world
Och Kaczko, gdyby to było 10 lat temu to już pakowałabym swoje torby i wyruszała pławić się w oceanie Oktoberfestów, nawet bez chomików mandżurskich gdyż takowych nie posiadam! Oczywiście że istnieją idealne au-pairki, moja ostatnia brytyjska rodzina srogo mnie opłakiwała przez 2 lata po moim wyjeździe, będę nieskromna raz w życiu. Życzę Ci sukcesów!
DeleteCzy oprócz zakwaterowania będzie wikt i opierunek? Bo ja mam akurat w zanadrzu kartę przetargową w postaci dwóch córek zbliżonych wiekowo i charakterem do Twoich więc same zalety ;)
ReplyDeleteOczywiscie! I nawet pozwole trzymac zlota rybke! Wszystko legalnie, bo Norweski i Finanzamt mnie pilnuja. Zadnych slowianskich umow pod stolem ;)
DeleteHo, ho. My mieliśmy świetną opiekunkę. Przyjaźnimy sie do dziś, choć jak raz minęło 11 od rozwiązania umowy. Życzę tak mądrej i życzliwej osoby.
ReplyDeleteBedziesz pracować z Bernadette w 11 serii BBT?;-)
I dwunasta tez ma byc!
DeleteAle nie zadzwonili! :(
Tak tu sobie mamrocze pod nosem, ze kurdebalans, tyle pozytywnych historii i swiat taki duzy, gdzies tam musi byc dla nas jakis fajny opiekun/opiekunka ;)
Muszę przyznać, że niania była po znajomości, 3cie dziecko znajomych właśnie zapisano do przedszkola no i przechwyciliśmy.
DeleteWidziałam, że deklaracje na fb się posypały, chwila moment i się odnajdziecie.
Niby tak, ale na fb to chca Biskwita z dowozem do domu, a ja musze piwnice zasiedlic! Dungeon of kaczka! Bo mi sie smoki tam jeszcze jakies zalegna! Albo minotaury!
DeleteJa nie grająca jestem:-( ale może to mnie nie dyskwalifikuje i mogłabym tej piwnicy i bronić niczym smoczyca. A panienki Twoje niczym królewny. Ale chyba nie stanę do konkursu bo jeszcze byś mnie nie przyjęła i byłoby nam przykro;-). A jak byś mnie przyjęła, to mojemu mezu i córce byłoby smutno. Mam nadzieję...
DeleteTrzymam kciuki, za znalezienie ciekawej osoby:-)
DeleteKurcze Kaczko kusisz :)
ReplyDeletepoduczyłabym się rysunku u Dyni i łyknęła asertywności od Biskwita
b.
I jeszcze ci do tego doplaca. Czysty zysk! :P
ReplyDeleteSama bym się Kaczko zgłosiła, ale wrażego języka nie znam. I chybam ciutek za stara...
ReplyDeleteZnajomosc wrazego jezyka nie jest konieczna! Kazdy przypadek oceniamy indywidualnie :P
DeleteCoś mi mówi, że od tego, ŻE szukasz au-pair (nie ma toto jakiejś wdzięcznej niemieckiej nazwy na półtorej linijki?) znacznie ciekawsze jest, DLACZEGO to robisz. No ale po staremu, najważniejsze i tak zmilczane :(
ReplyDeleteJa to zaraz opowiem! Zaraz zarutenko!
Delete