[22 Aug 2016]
(...)
Trudno zaprzeczyć, że klątwę wstawania o szóstej rano, by dobiec z Dynią na obóz samurajów zafundowałam sobie sama, ale już womit i dyspepsję otrzymałam w gratisie. Wszyscyśmy zresztą otrzymali.
Taki suwenir z Bawarii.
Czy to za sprawą morowego powietrza, czy też nieświeżego oddechu kóz, a może to barowe parówki z musztardą serwowane z widokiem na guano flamingów?
Cokolwiek użyło tak wyrafinowanego kamuflażu miało moc wywracania cielesnych podszewek na zewnątrz.
Dziewczęta, tradycyjnie, otrząsnęły się z tej mikrobiologicznej ofensywy w okamgnieniu, nieznacznie tylko wspomagane spirytusową nalewką i suszonym drożdżem. (Jak każe obyczaj, Dynia zarzuciła mi z wokalną emfazą, że próbuję ją otruć, a Biskwit skoczył po szklankę na nalewkę i talerz na suszone drożdże, krzycząc, żeby sypać i lać więcej.) Biorąc pod uwagę prędkość regeneracji najgorszym etapem choroby było oferowanie sucharów zamiast pączków na smalcu i ryżu zamiast sznycli wieprzowych oraz związane z tym inwektywy, oszczerstwa i groźby karalne.
Przy tym i tak Dynia zachowała się najprzyzwoiciej, bo odczekała do ostatniego dnia samurajskiego wywczasu, do tego przez tydzień nieomal proroczo i tak żywiła się głównie kulkami ryżu i pękła dopiero wtedy, gdy było jasne, że wykorzystała wszystkie opłacone godziny. Biskwit, dla odmiany, zawsze czekał na moment, gdy wydawało mi się, że ogarnęłam balię z praniem.
(...)
Za oknem sąsiad z Pekinu właśnie dopełnia dzieła swego życia – konstrukcji własnego Wielkiego Muru.
Mur ma ten wiele wspólnego z prototypem, na przykład, skalę przedsięwzięcia. Głównie jednak z oryginałem łączy go to, że jest kompletnie niepraktyczny.
(W zakresie urody... niech Herostratesa architektury oceni historia.)
Wszelako doceniam przebiegłość sąsiada, który do noszenia podzespołów próbował wykorzystać nieletnią siłę roboczą, w tym Dynię. Tyle, że młodzież pierwszego świata cznia opłatę w postaci dobrego słowa, jak również możliwość wpisania sobie dobrego uczynku do portfolio, więc zespół pchających kamienie Syzyfów rozproszył się dość szybko. Szybciej, niźli ktokolwiek zdążyłby krzyknąć: ‘Eeeeeeeee! Ferajna! Pod ósmym dają lody’. A dawali.
Też poszłam pod ósmy.
Nie dlatego, że skusiła mnie mrożelina, wcale nie. Zwabiona przejawem życia poszłam zasięgnąć.
Wydało mi się bowiem, że matka drugoklasisty ze szkoły imienia Ofiar Holocaustu będzie wiedziała, jakie zeszyty winnam zakupić w przedsprzedaży. Chodziło, zasadniczo, o to czy w kratkę, czy w pepitkę, czy w pięciolinię, ale nie doceniłam przeciwnika. Otóż i sekret koloru okładek zostanie ujawniony dopiero na dwadzieścia cztery godziny przed rozpoczęciem roku szkolnego, tak żeby ciotka z Aachen lub stryjenka z Wuppertalu mogły te zeszyty zdobyć rzutem na taśmę i podać do Badenii przez konduktora nocnego pociągu. Matka drugoklasisty wykonała rok temu falstart i ma po dziesięć sztuk z każdego rodzaju, niestety wszystkie z nieprzepisową okładką w zygzak. Setka bezużytecznych zeszytów.
- Błąd debiutanta! – rzekła matka drugoklasisty. – Teraz już wiem, że te w zygzak, za pół ceny, to wyłącznie przynęta i pułapka. Spisek producentów celulozy!
©kaczka
(...)
Trudno zaprzeczyć, że klątwę wstawania o szóstej rano, by dobiec z Dynią na obóz samurajów zafundowałam sobie sama, ale już womit i dyspepsję otrzymałam w gratisie. Wszyscyśmy zresztą otrzymali.
Taki suwenir z Bawarii.
Czy to za sprawą morowego powietrza, czy też nieświeżego oddechu kóz, a może to barowe parówki z musztardą serwowane z widokiem na guano flamingów?
Cokolwiek użyło tak wyrafinowanego kamuflażu miało moc wywracania cielesnych podszewek na zewnątrz.
Dziewczęta, tradycyjnie, otrząsnęły się z tej mikrobiologicznej ofensywy w okamgnieniu, nieznacznie tylko wspomagane spirytusową nalewką i suszonym drożdżem. (Jak każe obyczaj, Dynia zarzuciła mi z wokalną emfazą, że próbuję ją otruć, a Biskwit skoczył po szklankę na nalewkę i talerz na suszone drożdże, krzycząc, żeby sypać i lać więcej.) Biorąc pod uwagę prędkość regeneracji najgorszym etapem choroby było oferowanie sucharów zamiast pączków na smalcu i ryżu zamiast sznycli wieprzowych oraz związane z tym inwektywy, oszczerstwa i groźby karalne.
Przy tym i tak Dynia zachowała się najprzyzwoiciej, bo odczekała do ostatniego dnia samurajskiego wywczasu, do tego przez tydzień nieomal proroczo i tak żywiła się głównie kulkami ryżu i pękła dopiero wtedy, gdy było jasne, że wykorzystała wszystkie opłacone godziny. Biskwit, dla odmiany, zawsze czekał na moment, gdy wydawało mi się, że ogarnęłam balię z praniem.
(...)
Za oknem sąsiad z Pekinu właśnie dopełnia dzieła swego życia – konstrukcji własnego Wielkiego Muru.
Mur ma ten wiele wspólnego z prototypem, na przykład, skalę przedsięwzięcia. Głównie jednak z oryginałem łączy go to, że jest kompletnie niepraktyczny.
(W zakresie urody... niech Herostratesa architektury oceni historia.)
Wszelako doceniam przebiegłość sąsiada, który do noszenia podzespołów próbował wykorzystać nieletnią siłę roboczą, w tym Dynię. Tyle, że młodzież pierwszego świata cznia opłatę w postaci dobrego słowa, jak również możliwość wpisania sobie dobrego uczynku do portfolio, więc zespół pchających kamienie Syzyfów rozproszył się dość szybko. Szybciej, niźli ktokolwiek zdążyłby krzyknąć: ‘Eeeeeeeee! Ferajna! Pod ósmym dają lody’. A dawali.
Też poszłam pod ósmy.
Nie dlatego, że skusiła mnie mrożelina, wcale nie. Zwabiona przejawem życia poszłam zasięgnąć.
Wydało mi się bowiem, że matka drugoklasisty ze szkoły imienia Ofiar Holocaustu będzie wiedziała, jakie zeszyty winnam zakupić w przedsprzedaży. Chodziło, zasadniczo, o to czy w kratkę, czy w pepitkę, czy w pięciolinię, ale nie doceniłam przeciwnika. Otóż i sekret koloru okładek zostanie ujawniony dopiero na dwadzieścia cztery godziny przed rozpoczęciem roku szkolnego, tak żeby ciotka z Aachen lub stryjenka z Wuppertalu mogły te zeszyty zdobyć rzutem na taśmę i podać do Badenii przez konduktora nocnego pociągu. Matka drugoklasisty wykonała rok temu falstart i ma po dziesięć sztuk z każdego rodzaju, niestety wszystkie z nieprzepisową okładką w zygzak. Setka bezużytecznych zeszytów.
- Błąd debiutanta! – rzekła matka drugoklasisty. – Teraz już wiem, że te w zygzak, za pół ceny, to wyłącznie przynęta i pułapka. Spisek producentów celulozy!
©kaczka
Obwiniam Flamingi! Grudka miała do nich nomen omen nosa.
ReplyDeleteOraz opadło mi wszystko na wieść o zeszytach.
Szkoła Brutusem rodzica!
Tak! Wyziewy flamingow musialy nas zaczadzic. Jednakoz czytam wlasnie, ze Lukaszek wyprzedzil nas w konkurencji na wydajnosc i celnosc womitu :-)
DeleteMnie rowniez odpadly wszelkie czlonki. Takie piekne zeszyty nam przeciez znalazlas, fak!
a comitam kuiłam sobie zeszyt, dzieciaki niech radzą sobie same
DeleteLadny? :-)
Deleteno powiedz, że to jest podpucha z tymi zeszytami z Twojej strony ..
ReplyDeleteże mają wymagania to rozumiem nawet ale że takie absurdalne i w ostatniej chwili, to pojąć niemogie. czy to świadczyć może o jakiejś elitarności Ofiar Holocaustu (bogowie, jak to brzmi)
Jakzebym ja chciala, zeby to byla podpucha! Sen! Zly sen! czlowiek sie budzi i idzie do sklepu papierniczego Plastus, a tam wszystkie zeszyty maja te same okladki, a w gablotce jeden rodzaj olowkow. Niemcy zatracili proporcje, jesli chodzi o produkcje artykulow papierniczych. Proporcje i przyzwoitosc. W zadnym innym kraju nie widzialam takiego przesytu. Ale Ofiary nie sa elitarne. Elitarna to jest placowka, do ktorej nas nie przyjeli. Tam lista ma 74 pozycje.
DeletePT Czytelnicy! Znikamy na kilka dni! Och, nawet nie przypuszczacie, kto nam odstepuje wlasna kanape! Stay tuned! :*
ReplyDeleteChomsky?
DeleteJa wczoraj również dostałam wstępną wyprawkę, czekam na ciąg dalszy - ale u nas jest czas na skompletowanie do końca września, ha! Niemiecka oswiata mogłaby się czegoś od nas nauczyć ;)
ReplyDeleteW szkole imienia Ofiar Holocaustu wszystkie dzieci muszą mieć jednakowe zeszyty.
ReplyDeleteBoże, daj, żeby nie w paski!!!!
Qrcze, kratka też się jakoś źle kojarzy. Może w kółka?
DeleteI cóż ja przeczytałam? "Nieznacznie tylko wspomagane spirytusową nalewką i suszonym dżordżem". Też by pasowało do Kaczkowych opowieści :D.
ReplyDeleteDzieci to mutanty. Zawsze to powtarzam!
Córka znajomych miała nawet określoną twardość rysika w ołówku, ale wszyscy o tym wiedzieli już na kilka miesięcy przed, dlatego bardzo jestem ciekawa, jak Dynina szkoła uzasadnia utrzymywanie wyprawki w tajemnicy, ale takiego naprawdę jasnego, prostego i racjonalnego :)
ReplyDeleteNalewki, sucharki, gorzka herbata - owszem. Metody ratunkowej na suszony dróżdż nie znam. Możesz szczegółowiej? Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda.
ReplyDeleteTo cialo pedagogiczne dalo ciala.
ReplyDeleteZazwyczaj lista jest ujawniana przed wakacjami, a dekoracje "Back to the school" znikaja ze sklepow PRZED rozpoczeciem roku szkolnego...
A juz teraz u nas aktualne sa ogloszenia "Poszukujemy pracownikow na okres swiateczny"...
arbuz b.d.