[16 Aug 2016]
(...)
Czy Państwo już zaprenumerowali?
(...)
Przedwczoraj na północy.
Wczoraj na południu.
Jeśli poniedziałek to jesteśmy w domu.
Powrót do domu wcale nie sprzyja organizacji i rutynie.
Może jedynie o poranku, gdy oto dobrowolnie wstajemy jeszcze nim Biskwit otworzy oko, aby Dynia zdążyła na swój stacjonarny obóz językowy.
Obóz Dynia sobie chwali.
Z uwagi na nadwyżki sinologów i japonistów produkowane przez wydział miejscowego uniwersytetu, w obozie oprócz Dyni biorą udział głównie mali germańscy samuraje.
Już pierwszego dnia Dynia zażądała, abym w ramach drugiego śniadania, zamiast kanapek z masłem, lepiła jej z ryżu Millenium Falcon razem z załogą rzeźbioną w parówkach, a całość deponowała w gustownym pudełku bento.
I pomyśleć, że chodziło mi raczej o to, aby Dynia zamiast 'gived' zaczęła mówić 'gave'.
Cóż, nie od razu Londyn zbudowano.
Pani z Connecticut bardzo sobie chwali Dynię, gdyż podobno Dynię jako jedyną można wypuścić samodzielnie do toalety bez obawy, że się tego gorzko pożałuje.
(Natomiast wokabularz, którym nasiąka Dynia i którym szczodrze obdarowuje mnie w drodze do domu to mogą być japońskie przekleństwa, przepis na chińskie sajgonki, albo po zastanowieniu - nawet nieortodoksyjna wersja 'gave'.)
O ósmej rano, gdy odprowadzamy Dynię na lekcje, miasto jest jeszcze rześkie, chłodne, a Haupstrasse nie jest siedmiopasmówką dla turystów.
Żal wracać do domu, więc odkrywamy miasto na nowo.
Przystajemy z Biskwitem na kawę – trochę Mediolan, spacerujemy nad rzeką – jakby Paryż.
Tropimy złote runo i kwadratowe lusterka – trochę proza życia.
(Lusterka ostatnio widziano w Berlinie, ale z okrągłych można sobie zbudować szklaną górę.)
Koło południa fala ukropu i zagęszczenie turystów każe szukać schronienia.
Pod ręką gotyk pod wezwaniem Ducha Świętego.
Siadamy w plamie tęczy (witraże) i dźwięków (ktoś gra na organach). Z bocznej nawy łypie na nas Marcin Luter cały z plejmobilu (!) Wokół bezszelestnie przesuwają się szare diakonisy i japońscy turyści.
Roztopiony Biskwit niestety błyskawicznie regeneruje się w tym sacrum, więc by ograniczyć zasięg profanum zbieramy się ku wyjściu.
Tu Biskwit zderza się z dziarską diakonisą.
- A dokąd to? – pyta nas diakonisa.
- Do sklepu. Po kwadratowe lusterko. – odpowiadam zwięźle.
- A to posiedźcie sobie jeszcze, a lusterko wam zaraz przyniosę.
I rzeczywiście przynosi.
I kwadratowe, i poręczne.
Dokładnie według specyfikacji.
Takoż, chyba nie skłamię, mówiąc, że nawet Wszechmogący zrzuca się na wyprawkę dla Dyni?
(...)
A w Bawarii u Bebe żar z niebios.
W zoologu pociły się nawet ryby, a cóż dopiero my, konfrontowani z naukową dociekliwością młodego pokolenia.
- A co to?
(Na wybiegu, pod tabliczką ‘Lamy’, stado królików na szczudłach, na pierwszy rzut oka efekt eksperymentu genetycznego, który wymknął się spod kontroli.)
- Yyyyyyyy... wombat!
- A tam?
- Wombat!
- A tu? W stawie?
- Dwa wombaty!
Cóż, monachijski zoolog pełen jest rozmaitych wombatów albo nielegalnych osadników.
(Jest też opcja, że Dział Tablic i Podpisów Pruskim Neogotykiem nie wyrabia norm.)
Na szczęście w zoologu są i kozy.
Tak charakterystyczne, że ani nie przypominają wombatów, ani nie trzeba ich podpisywać.
Kozy przyjęły nasze dzieci jak swoje.
W Bawarii mają też mętne jezioro pełne kamieni i lewiatanów, a nad tym jeziorem budkę.
W budce siedzi muzykalny Włoch i struga łódki z frytek!
Dawnośmy nie jedli takich dobrych frytek!
Warto było zatem czekać dwa kwadranse na wystruganie i zindywidualizowanie każdej frytki, a dziurę w stole wygryzioną przez głodnego Biskwita dało się zasłonić popielniczką.
©kaczka
(...)
Czy Państwo już zaprenumerowali?
(...)
Przedwczoraj na północy.
Wczoraj na południu.
Jeśli poniedziałek to jesteśmy w domu.
Powrót do domu wcale nie sprzyja organizacji i rutynie.
Może jedynie o poranku, gdy oto dobrowolnie wstajemy jeszcze nim Biskwit otworzy oko, aby Dynia zdążyła na swój stacjonarny obóz językowy.
Obóz Dynia sobie chwali.
Z uwagi na nadwyżki sinologów i japonistów produkowane przez wydział miejscowego uniwersytetu, w obozie oprócz Dyni biorą udział głównie mali germańscy samuraje.
Już pierwszego dnia Dynia zażądała, abym w ramach drugiego śniadania, zamiast kanapek z masłem, lepiła jej z ryżu Millenium Falcon razem z załogą rzeźbioną w parówkach, a całość deponowała w gustownym pudełku bento.
I pomyśleć, że chodziło mi raczej o to, aby Dynia zamiast 'gived' zaczęła mówić 'gave'.
Cóż, nie od razu Londyn zbudowano.
Pani z Connecticut bardzo sobie chwali Dynię, gdyż podobno Dynię jako jedyną można wypuścić samodzielnie do toalety bez obawy, że się tego gorzko pożałuje.
(Natomiast wokabularz, którym nasiąka Dynia i którym szczodrze obdarowuje mnie w drodze do domu to mogą być japońskie przekleństwa, przepis na chińskie sajgonki, albo po zastanowieniu - nawet nieortodoksyjna wersja 'gave'.)
O ósmej rano, gdy odprowadzamy Dynię na lekcje, miasto jest jeszcze rześkie, chłodne, a Haupstrasse nie jest siedmiopasmówką dla turystów.
Żal wracać do domu, więc odkrywamy miasto na nowo.
Przystajemy z Biskwitem na kawę – trochę Mediolan, spacerujemy nad rzeką – jakby Paryż.
Tropimy złote runo i kwadratowe lusterka – trochę proza życia.
(Lusterka ostatnio widziano w Berlinie, ale z okrągłych można sobie zbudować szklaną górę.)
Koło południa fala ukropu i zagęszczenie turystów każe szukać schronienia.
Pod ręką gotyk pod wezwaniem Ducha Świętego.
Siadamy w plamie tęczy (witraże) i dźwięków (ktoś gra na organach). Z bocznej nawy łypie na nas Marcin Luter cały z plejmobilu (!) Wokół bezszelestnie przesuwają się szare diakonisy i japońscy turyści.
Roztopiony Biskwit niestety błyskawicznie regeneruje się w tym sacrum, więc by ograniczyć zasięg profanum zbieramy się ku wyjściu.
Tu Biskwit zderza się z dziarską diakonisą.
- A dokąd to? – pyta nas diakonisa.
- Do sklepu. Po kwadratowe lusterko. – odpowiadam zwięźle.
- A to posiedźcie sobie jeszcze, a lusterko wam zaraz przyniosę.
I rzeczywiście przynosi.
I kwadratowe, i poręczne.
Dokładnie według specyfikacji.
Takoż, chyba nie skłamię, mówiąc, że nawet Wszechmogący zrzuca się na wyprawkę dla Dyni?
(...)
A w Bawarii u Bebe żar z niebios.
W zoologu pociły się nawet ryby, a cóż dopiero my, konfrontowani z naukową dociekliwością młodego pokolenia.
- A co to?
(Na wybiegu, pod tabliczką ‘Lamy’, stado królików na szczudłach, na pierwszy rzut oka efekt eksperymentu genetycznego, który wymknął się spod kontroli.)
- Yyyyyyyy... wombat!
- A tam?
- Wombat!
- A tu? W stawie?
- Dwa wombaty!
Cóż, monachijski zoolog pełen jest rozmaitych wombatów albo nielegalnych osadników.
(Jest też opcja, że Dział Tablic i Podpisów Pruskim Neogotykiem nie wyrabia norm.)
Na szczęście w zoologu są i kozy.
Tak charakterystyczne, że ani nie przypominają wombatów, ani nie trzeba ich podpisywać.
Kozy przyjęły nasze dzieci jak swoje.
W Bawarii mają też mętne jezioro pełne kamieni i lewiatanów, a nad tym jeziorem budkę.
W budce siedzi muzykalny Włoch i struga łódki z frytek!
Dawnośmy nie jedli takich dobrych frytek!
Warto było zatem czekać dwa kwadranse na wystruganie i zindywidualizowanie każdej frytki, a dziurę w stole wygryzioną przez głodnego Biskwita dało się zasłonić popielniczką.
©kaczka
Zgłodniałam od tych ryżów, kaw i frytek.
ReplyDeleteLusterko z nieba! Każdemu wedle potrzeb; jednym dom z siedmioma pokojami, innym kwadratowe lusterko!
Pluje sobie w brode, zem nie poprosila o helikopter z wodotryskiem!
DeleteIdylla:)
ReplyDeleteIdylla na matczyna miare ;-)
DeleteMillenium Falcon w pudełku bento. Kaczko, kocham Cię (znów i forever). Do tego łódki z frytek i pełnia szczęścia :D.
ReplyDelete:*
DeleteBebe! Wezze sprawdz, jak wyglada proces technologiczny produkcji tych lodeczek :-)))
Wow! dziekuje za kryptoreklame ;) A juz Wloch od frytek powinien ci przeslac cala ciezarowke frytkowych lodeczek. W poniedzialki ma chyba jednak wolne, bo w poniedzialki frytki sa prostokatne.
ReplyDeleteOraz: Luter z Playmobilu!?! Przybywam! Bo wlasnie slecze nad wystawa o Lutrze, ktorej brak efektu wow! - a to bylby zdecydowanie efekt murowany!
Mam pomysl na Lutra z efektem wow!: Jaaaaaaaaarecka, chodz no tu z szydelkiem :-)
DeleteWłaśnie- kaczko, możesz rozwinąć opis "Z bocznej nawy łypie na nas Marcin Luter cały z plejmobilu ", bo mię wyobraźnia nie sięga.
ReplyDeleteWygooglowałam sobie, że w zwiazku z 500 rocznicą powstały figurki Martina Lutera wlaśnie z playmobil i zdjęcia są w jakimś kościele ale niezbyt dobrze znam niemiecki więc mogę sie mylić :)
DeleteHa! Wy malej wyobrazni!
Deletehttps://www.rauhes.de/playmobil-martin-luther.html?gclid=CJb567jdyM4CFYoK0wodAooIig
I teraz prosze go sobie powiekszyc do wysokosci 160 cm i wstawic do nawy :-)
Się mię śni! I potem Ci opowiem o tym śnie, i będziemy się śmiały, prawda?
DeleteZ opowiesci to ja jednak najpierw poprosze o Panstwie Srodka! Posadzi sie ciebie na stoleczku przy Rynku, bedzie donosic frytki, a ty mow, co w wielkim swiecie widzialas! O ty, ktorej Mao sie klanial!
DeleteTo ja tak z innej beczki - czy w każdym niemieckim landzie jest Hauptstrasse?
ReplyDeletePoręczne lusterko prosto z Niebios, a mogłabyś poprosić np. o Hondę CR-V jakiś 2015r.? :)
To ja sie wtrace, jak zawsze przy okazji pytan pt. "Czy w Niemczech...." ;-))
DeleteA wiec Hauptstraße jest w kazdej niemieckiej wiosce. Im wieksza dziura, tym bardziej dumna Hauptstraße.
arbuz b.d.
Tak, przegapilam swoja szanse! Moglam poprosic o talon na mieszkanie i wakacje na Malediwach :/ Damn!
DeleteArbuz przewodnikiem socjologicznym! Tak! Teraz sama widze zaleznosc :-)
Pięknego pazia ma Biskwita. Idę po nożyczki.
ReplyDeletePaz ten okupiony byl slonymi lzami. Fryzjer przez pol godziny rozczesywal dredy i koltuny, a gdy rozczesal to sie okazalo, ze jest co obcinac ;-) Konstrukcja psychiczna Biskwita slabo to znosila. Z godnoscia znosila, ale lzy kapaly wsiakajac w stylon narzutki :-)
DeleteZamiast gave powinnaś uczyć Dynię słowa took. Potem całe życie będziesz żałować, że nie byłaś dobrą matką! ;-)
ReplyDeleteTook przyjelo sie bez zajakniecia :-) Gived widocznie zle sie kojarzy oraz faktycznie, jest nieprzydatne :-)
DeleteTo nie jest żadne gived, tylko gift! I występuje w parze z took. Zuch młoda poliglotka!
DeleteLuter z Playmobilu już mnie prawie zabił, ale to jest jeszcze pestka. Poszłam niebacznie za Kaczkowym linkiem i jest pomysł na prace ręczne dzieciąt wszelkich. Przestałam wierzyć szczątkom własnego niemieckiego, ale trudno, zgadza się. Ciasteczka. Ciateczka foremkowe. Pieczone luterki, mniam? Przyślecie?
ReplyDeletehttps://www.rauhes.de/ausstechform-luther-rot.html
No ładnie, oprócz tego, że muszę kwadransami udowadniać, że nie jestem robotem, nic więcej przestrzeń komentarzy mi nie przyjmuje :(
ReplyDelete