[7 Nov 2014]
(...)
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Biskwit w tej fabule obstawia role wyłącznie drugoplanowe.
Nic bardziej mylnego.
Złudzenie optyczne.
Biskwit jest mistrzem marketingu, heroiną public relations, a swoim jestestwem (wiadomość z ostatniej chwili: dziewięć kilogramów i siedemdziesiąt cztery centymetry) zasłania wszystkie plany.
‘Och, gdybym to ja miała takie spokojne dziecko!’ – zwierzają się ze swoich najdzikszych marzeń matki przedszkolne, które swoje niemowlęta ubierają przez nokaut lub obezwładnienie paralizatorem. ‘Patrz jakie ono grzeczne! Patrz i naśladuj!’ – pouczają potomstwo zwisające z lamp lub wygryzające dziury w lamperiach. ‘Toż to anioł wcielony! Ono nigdy nie płacze! Ileż bym dała za taki egzemplarz!’ – mówią popatrując zazdrośnie.
W miejscach publicznych Biskwit dba o swoją reputację.
Siedzi nieruchomo w wózku, emituje szarm i uśmiecha się łagodnie, z wyrozumiałością, jak pielęgniarz do pacjentów na oddziale zamkniętym.
Niedawno zgubiłam się z Biskwitem w windzie.
Budynek użyteczności publicznej miał trzysta pięter.
Zależało nam, aby wysiąść na trzynastym.
Winda ciskała nami po wszystkich piętrach, łącznie z piwnicami i strychem, starannie omijając trzynaste.
Gdzieśmy się nie zatrzymały tam zawsze ktoś do windy wsiadł.
Zazwyczaj - taka specyfika urzędu - mocno zirytowany.
I wystarczylo, słowo daję, jedno spojrzenie na Biskwita, jedno sztachnięcie się Biskwicią emanacją, a petenci odmieniali swe życie.
Wychodzili z windy tańcząc, przytulali przechodniów, czynili zmiany w testamentach na rzecz schroniska dla zwierząt, wybaczali zniewagi kuzynowi z Poppenbüttel oraz przysięgali na kolanach, że od dziś już będa lepsi i nie zapomną o regularnym zażywaniu witamin.
(Powinnam chyba pobierać prowizję?)
Tak postrzega Biskwita opinia publiczna.
Czarodziejskie, zrównoważone emocjonalnie niemowlę o uśmiechu, który kota z Cheshire wpędziłby w kompleksy.
Czarodziejskie niemowlę w gabinecie lekarskim zabawia personel pokazując, że potrafi suchą nogą przejść przez wodę samodzielnie wypijaną ze szklanki.
Personel bije brawo.
Matka za plecami personelu przeciera oczy w zadziwieniu.
Ta sama sztuczka za zamkniętymi drzwiami i bez widowni kończy się symulacją potopu i ciskaniem szklanką w matkę. Również w Matkę Ziemię.
Przez Biskwita rozdwaja mi się jaźń jak końcówki zaniedbanej koafiury.
Biskwit w domu to 'Ballada o Januszku'.
Kto nie widział dziesięciomiesięcznego niemowlęcia, które w histerycznym spaźmie tłucze pięściami w podłogę, bo mu ograniczono dostęp do tasaka, nożyczek, prądu stałego, żyletek lub rolki kolczastego drutu, ten nic nie widział.
W domu podstawową odmianą retoryki Biskwita jest wrzask. Biskwit suponuje przez krzyk, a implikuje przez pisk.
Sztuka perswazji obu stron oparta jest głównie na działaniach siłowych (niemowlę), albo tłuczeniu głową w ścianę (matka). Bo co zrobić w sytuacji, gdy Biskwit nie chce oddać łyżki, którą życzy sobie być karmiony? Albo gdy próbuje przekąsić zestawem peruk z plejmobilu i zaciska przy tym szczęki jak mastiff? Albo gdy nie chce wyjść z kosza na śmieci?
Nadto Biskwit upodobał sobie sparringi, a w nich ciosy powyżej pasa. Szczególnie łamanie nosów ‘z główki’ i przegryzanie tętnic szyjnych.
Biskwit nie ma względów dla nikogo, nawet dla Dyni.
To nieco zrozumiałe, bo Dynia przenosi Biskwita w różne miejsca, zwykle niezgodne z wolą transportowanego. Biskwit szybko sobie wykoncypował, że przenoszenie ma związek z łamaniem praw człowieka i ograniczaniem mu dostępu do luksusowych dóbr. Wypracował zatem dwie techniki, albo namolnie wraca, albo czeka aż Dynia wyjdzie z domu. Ostatnio wyszła i nie zamknęła w sejfie trzystu dwudziestu dwóch nalepek z geografią polityczną państw Ameryki Południowej.
[uczcijmy minutą ciszy]
Biskwit, który na mieście ubiera się w trymiga, postawiony przed tym zagadnieniem w domu wciela się w ośmiornicę pracującą nad ścieżką dźwiękową do 'Egzorcysty'.
Wreszcie tenże Biskwit, który przy licznej widowni ... pstryk... i zasypia od ręki, w samotności swej sypialni karmi się dramatem, urządza demonstracje, szlocha i smarka, protestuje przykuwając się do szczebli łóżka, ciska w przechodniów pociskami z wypchanych zwierząt i stopą blokuje drzwi między jawą a snem.
Jeśli odłowicie kiedyś butelkę po Nervosolu, a w niej kartkę ‘RATUNKU!’ to na pewno moja.
©kaczka
(...)
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Biskwit w tej fabule obstawia role wyłącznie drugoplanowe.
Nic bardziej mylnego.
Złudzenie optyczne.
Biskwit jest mistrzem marketingu, heroiną public relations, a swoim jestestwem (wiadomość z ostatniej chwili: dziewięć kilogramów i siedemdziesiąt cztery centymetry) zasłania wszystkie plany.
‘Och, gdybym to ja miała takie spokojne dziecko!’ – zwierzają się ze swoich najdzikszych marzeń matki przedszkolne, które swoje niemowlęta ubierają przez nokaut lub obezwładnienie paralizatorem. ‘Patrz jakie ono grzeczne! Patrz i naśladuj!’ – pouczają potomstwo zwisające z lamp lub wygryzające dziury w lamperiach. ‘Toż to anioł wcielony! Ono nigdy nie płacze! Ileż bym dała za taki egzemplarz!’ – mówią popatrując zazdrośnie.
W miejscach publicznych Biskwit dba o swoją reputację.
Siedzi nieruchomo w wózku, emituje szarm i uśmiecha się łagodnie, z wyrozumiałością, jak pielęgniarz do pacjentów na oddziale zamkniętym.
Niedawno zgubiłam się z Biskwitem w windzie.
Budynek użyteczności publicznej miał trzysta pięter.
Zależało nam, aby wysiąść na trzynastym.
Winda ciskała nami po wszystkich piętrach, łącznie z piwnicami i strychem, starannie omijając trzynaste.
Gdzieśmy się nie zatrzymały tam zawsze ktoś do windy wsiadł.
Zazwyczaj - taka specyfika urzędu - mocno zirytowany.
I wystarczylo, słowo daję, jedno spojrzenie na Biskwita, jedno sztachnięcie się Biskwicią emanacją, a petenci odmieniali swe życie.
Wychodzili z windy tańcząc, przytulali przechodniów, czynili zmiany w testamentach na rzecz schroniska dla zwierząt, wybaczali zniewagi kuzynowi z Poppenbüttel oraz przysięgali na kolanach, że od dziś już będa lepsi i nie zapomną o regularnym zażywaniu witamin.
(Powinnam chyba pobierać prowizję?)
Tak postrzega Biskwita opinia publiczna.
Czarodziejskie, zrównoważone emocjonalnie niemowlę o uśmiechu, który kota z Cheshire wpędziłby w kompleksy.
Czarodziejskie niemowlę w gabinecie lekarskim zabawia personel pokazując, że potrafi suchą nogą przejść przez wodę samodzielnie wypijaną ze szklanki.
Personel bije brawo.
Matka za plecami personelu przeciera oczy w zadziwieniu.
Ta sama sztuczka za zamkniętymi drzwiami i bez widowni kończy się symulacją potopu i ciskaniem szklanką w matkę. Również w Matkę Ziemię.
Przez Biskwita rozdwaja mi się jaźń jak końcówki zaniedbanej koafiury.
Biskwit w domu to 'Ballada o Januszku'.
Kto nie widział dziesięciomiesięcznego niemowlęcia, które w histerycznym spaźmie tłucze pięściami w podłogę, bo mu ograniczono dostęp do tasaka, nożyczek, prądu stałego, żyletek lub rolki kolczastego drutu, ten nic nie widział.
W domu podstawową odmianą retoryki Biskwita jest wrzask. Biskwit suponuje przez krzyk, a implikuje przez pisk.
Sztuka perswazji obu stron oparta jest głównie na działaniach siłowych (niemowlę), albo tłuczeniu głową w ścianę (matka). Bo co zrobić w sytuacji, gdy Biskwit nie chce oddać łyżki, którą życzy sobie być karmiony? Albo gdy próbuje przekąsić zestawem peruk z plejmobilu i zaciska przy tym szczęki jak mastiff? Albo gdy nie chce wyjść z kosza na śmieci?
Nadto Biskwit upodobał sobie sparringi, a w nich ciosy powyżej pasa. Szczególnie łamanie nosów ‘z główki’ i przegryzanie tętnic szyjnych.
Biskwit nie ma względów dla nikogo, nawet dla Dyni.
To nieco zrozumiałe, bo Dynia przenosi Biskwita w różne miejsca, zwykle niezgodne z wolą transportowanego. Biskwit szybko sobie wykoncypował, że przenoszenie ma związek z łamaniem praw człowieka i ograniczaniem mu dostępu do luksusowych dóbr. Wypracował zatem dwie techniki, albo namolnie wraca, albo czeka aż Dynia wyjdzie z domu. Ostatnio wyszła i nie zamknęła w sejfie trzystu dwudziestu dwóch nalepek z geografią polityczną państw Ameryki Południowej.
[uczcijmy minutą ciszy]
Biskwit, który na mieście ubiera się w trymiga, postawiony przed tym zagadnieniem w domu wciela się w ośmiornicę pracującą nad ścieżką dźwiękową do 'Egzorcysty'.
Wreszcie tenże Biskwit, który przy licznej widowni ... pstryk... i zasypia od ręki, w samotności swej sypialni karmi się dramatem, urządza demonstracje, szlocha i smarka, protestuje przykuwając się do szczebli łóżka, ciska w przechodniów pociskami z wypchanych zwierząt i stopą blokuje drzwi między jawą a snem.
Jeśli odłowicie kiedyś butelkę po Nervosolu, a w niej kartkę ‘RATUNKU!’ to na pewno moja.
©kaczka
Nie mogę! No nie mogę! Przy tasaku zabrakło mi tchu, że jak to, u Was też takie hece, zaś gdy doszłam do przegryzania tętnic, padłam. Toż to Biskwit i Elunia z jednej mąki pieczeni! Łączę się w bólu i dopisuję parafkę pod Twoje "Ratunku" :)
ReplyDeleteWetknijmy w jedna butelke. Taniej wyjdzie. Chociaz tych oproznionych po nervosolu mam juz z setke :-)
Delete:-* na wieki wieków L.O.F.
ReplyDeletePojdz w me ramiona!
DeleteWniosek nasuwa się jeden: Ku ratunkowi siebie, z Biskwitem należy bywać. Poza domem.
ReplyDeleteNie! Jest też drugi: Wydrukujemy portrety Biskiwta (mam kilka na dysku), ustawimy się pod Arbeitsamtem i będziemy sprzedawać petent o skołatanym poczuciu wartości własnej.
Prawdę rzecze Bebe! Musicie po prostu zamieszkać w miejscu publicznym.
DeleteJako Autorzy Cudu, słuchać będziecie komplementów Ludności Cywilnej a nie wrzasków Hyde-Biskwita. No i do woli obserwować będziecie mogli przemianę Społeczeństwa.
... zima idzie! Niechby to chociaz byl punkt gastronomiczny :-)
Delete(Wizerunek Biskwita podstepnie pobrali wczoraj Chinczycy z wycieczki utrzymujacy, ze to dla utrwalenia hipnotycznej bladosci i jasnosci Biskwita. Pewnie od wczoraj Biskwit wisi na slupach ogloszeniowych w Pekinie i zacheca do picia mleka :-)
O raju, to o moim wypisz wymaluj!
ReplyDeletePod publikę najwspanialsze dziecko świata, grzeczne, sliczne i usmiechnięte ;| A w domu wygryza dziury w scianach, łóżko zdemolował a całą resztę ty doskonale opisałaś ;|
To nie tylko ja mam tak?!
A przy okazji się witam - do tej pory tylko podczytywałam, ale właśnie zobaczyłam alter ego Klopsa :D
Witam, zapraszam do pierwszego rzedu! To najlepsza miejscowka, by przyjrzec sie prawdziwemu obliczu Biskwita!
Delete(Kamien z serca! Nie tylko ja jestem matka doktora Jekylla!)
O! To jest nas więcej:) Młode na exporcie jest aniołeczkiem, w domu mówimy do niej czule per "diabeł tasmański"...
ReplyDelete... a my rownie czule per 'plago egipska' :-)
DeleteTo jest takie śmieszne ��
ReplyDeleteTam była uśmiechnięta buźka.
ReplyDeleteUff. Czyli nie sarkazm! :-)
DeleteOj, znam ja te czarodziejskie niemowlęta. Konkretnie jedno. Też umie z dyńki przywalić i wgryźć się w przedramię. Ot, sama słodycz. PR na zewnątrz wyśmienity ;D.
ReplyDeleteEkspertka od ewolucji utrzymuje, ze ten PR ma uzasadnienie dla przetrwania gatunku :-)
DeleteKaczkoooooo... Jako relatywnie nowy czytelnik uzurpuję sobie prawo do marudzenia o coś, od marudzenia na temat czego starzy czytelnicy pewnie już ochrypli - wydaj ty tę książkę, co?
ReplyDeleteA my za Tobą Takasobiematko niczym chór grecki w stosownych maskach i kostiumach WYDAJ! WYDAJ! WYDAJ!
DeleteNapisz! Napisz! Napisz!
DeleteRacja: WYDAJ! WYDAJ !WYDAJ!
Deleteto trzecia zwrotka.
Druga -NAPISZ! NAPISZ! NAPISZ!,
czwarta NIE ZWARIUJ OD NADMIARU KOMPLEMENTÓW...
Napisz. Wydaj. Kupimy :)
DeletePS Kolejny raz ajlowam <3
Presja! Jest presja! Czuje!
DeleteBebe rzuc prace, bedziesz ilustrowac mi tu memuary!
U mnie jest tak, że każda opowieść, w której młody płacze lub marudzi, nieważne z jakiego powodu, kwitowana jest: no co też ta twoja mama opowiada? (z podtekstem, że szkaluję własne dziecko, tym gorzej dla mnie, że nie wiadomo po co).
ReplyDeleteNasze niemowlę nie przegryza tętnic, nasze wgryza się w obojczyki. A ostatnio... ha, ostatnio podnosi moją koszulkę, odsłania brzuch i mnie po nim poklepuje :)
Biskwit probowal obnazac mnie publicznie. Poprzestaje na obrazaniu.
DeleteGdy czasem jednak Biskwit popadnie w histeryczny szloch na miescie jest jeszcze gorzej. Spoleczenstwo mysli, ze to przeze mnie, tsyka, gorszy sie, leci na pomoc, twierdzi, ze jestem wyrodna matka. To juz jednak wole, zeby sie darl w domu. :-)
Sama się czuję pod urokiem Biskwita, zdalnie! Baby power!
ReplyDeleteJesli czujesz, ze o dziewiatej rano powinnas zaczac przekopywac kuchenne szafki w poszukiwaniu jedzenia dla niemowlecia to Biskwit posiadl nad toba kontrole! Ratuj sie!
Deleteubierac niemowle PRZEZ NOKAUT ..... :)))))
ReplyDeleteZycie kresli najdziwniejsze scenariusze :-)
DeleteCo za literacko wydolna miejscówka!!! Wsiadam. Nic nie gadam.
ReplyDeleteJuz biegne po krzeslo! Nawet poduszke przyniose!
DeleteWitam!
Witaj Kaczko, ośmielę się i ja wreszcie odezwać. Też mam takie w domu. Zachwyca spokojem i urokiem osobistym obcych i rodzinę, poniekąd przez kontrast ze starszą siostrą. Ba, mnie samą zachwycała, dopóki nie zaczęła siostry naśladować.. ale tylko w domu. Będzie o niej kiedyś głośno, bo skalę głosu ma niespotykaną. Osobiście doznałam już ubytku słuchu. Tak między nami, tasak odbierałam jej już dwukrotnie.
ReplyDeleteKonkludując, ja Ci wierzę.
Pozdrawiam i podziwiam! :)
Witaj! Nic, doprawdy, nic tak nie cieszy niz swiadomosc, ze stoi za tym spisek kurdupli. Biskwit tez stosuje torture wysokich dzwiekow.
DeleteLacze sie w przygluchym cierpieniu!
Nie tak dawno temu (lat cztery?), za każdym razem jak teściowie wpadali raz w miesiącu, by wygłosić mowę, że nasze dziecko (Ewka) jest cud, miód i orzeszki, TAKA grzeczna, TAKA cicha, TAKA cium, cium... Nie tak dawno temu miałam chęć mordować ;D
ReplyDeleteGdybym za kazda mysl o morderstwie dostawala zlotowke... :-)
DeleteZnam to, razy dwa :)
ReplyDeleteA dla nas nowosc zupelna, bo Dynia jakas taka bardziej byla obojetna na zmienne koleje losu i nade wszystko przedkladala relaks. A moze to mozg wyparl zle wspomnienia? :-)
Delete