[18 Oct 2017]
(…)
Zaprawdę, nic w życiu nie dzieje się przez przypadek.
Gdybym onegdaj nie obejrzała Obcych w edycji Przymierze to nie wiedziałabym, że ktoś już zekranizował moje życie zawodowe.
Precyzyjnie i w detalu.
Z boku może to wygląda, że ja tu się skupiam na oborach, na mechanice wymion, albo na wyplatanych z PCV koszyczkach na pieczarki, ale to tylko pozory.
Tak naprawdę, mam nieodparte wrażenie, że wcisnęłam się w spandeks kosmonauty i zaokrętowałam na Przymierze.
Spandeks trochę się rozłazi w szwach i są na nim tłuste plamy.
Trochę od tych drożdżówek z sąsiedniej planety, trochę od humble pie, którym czasem nakarmią człowieka, a czasem to nawet cisną mu ten placek w twarz jak w slapstiku.
Na plecach spandeksu dziury od noży wbijanych w plecy zasupłałam na okrętkę. Pod nogami turlają mi się szklane kulki, które rozsypują mściwe androidy tylko czekając, kiedy się potknę i otłukę sobie zadek.
Lot załogowy.
Niby są jakieś plany tej kolonizacji, ktoś tam przez ostatnie siedemset lat przeprowadzał wymagane symulacje i rozpisał wszystko na algorytmy, które dla pewności przetłumaczono nawet na ugrofiński.
Ale cóż to, skoro łatwo nas zwabić darmowym ciasteczkiem na mijaną planetę, gdzie stajemy się łatwym łupem mściwych ksenomorfów urzędniczej biurokracji.
Z niejednego naszego raportu ksenomorfy wypruły już wątpia i wątpliwości.
A my te zainfekowane zwłoki dokumentów bez żadnej kwarantanny zawlekamy z powrotem na pokład i dziwimy się potem, że strach wyjść do toalety, bo zwyrodniałe audyty opanowały nawet kanalizację.
Jednakoż to nas wcale nie zraża, między dziewiątą a szesnastą czujemy się wezwani do rzeczy wielkich.
Ostatnio zajął nas, na przykład, taki problem, że ktoś nam do Przymierza podrzucił szesnastotonowy ciężar. Najpierw postanowiliśmy, że będziemy zbiorowo udawać, że wcale tego ciężaru nie ma, ale to było trudne do wykonania, bo Przymierze się od tego monolitu znacząco przechyliło w jedną stronę i od chodzenia po nierównych korytarzach prawe nogi nam się wydłużyły, a lewe skróciły i nikt nie wiedział gdzie kupować sobie spodnie. No i kawa się wychlapywała z kubków.
Toteż pewnego popołudnia zgromadziliśmy się w mesie, gdzie każdy mógł wystawić swój pomysł pozbycia się szesnastotonowego ciężaru pod publiczną krytykę.
Jak dotąd bezskutecznie, próbuję sobie przypomnieć tę sekwencję zdarzeń, która doprowadziła do tego, że w pewnym momencie za najprostsze rozwiązanie naszego problemu jednogłośnie uznaliśmy wyłączenie grawitacji.
Ale nie, że wyłączenie grawitacji w jednej probówce, w jednym pomieszczeniu, w jednej ładowni, czy choćby w jednym Przymierzu.
Nie. Przy kawie i ciasteczkach, na siódmym z drugiej serii, stugodzinnym zebraniu w tej sprawie ustaliliśmy, że tę grawitację należy wyłączyć dla pewności w całym wszechświecie.
- W całym? - postanowiłam się upewnić, bo akuratnie protokołowałam tę rewolucję.
(Dwadzieścia siedem stron, Comic Sansem naprzemiennie z DejaVu Sans Condensed. To tak trochę w nadziei, że będzie i zabawnie, i zwięźle. Spojler! Nie było.)
- W caluteńkim! - potwierdził Dział Innowacji i Defenestracji. - I na marginesach najlepiej też.
- I pod podszewką! - dorzucił Dział Planowania i Destabilizowania. - I k o n i e c z n i e pod drugim dnem.
- ... i najlepiej będzie, gdy to kaczka o tym poinformuje wszechświat. No wiesz, kaczka, pismo do ONZ, okólnik, międzyastralna konferencja prasowa, Szanowni Państwo, wyłączamy, z poważaniem. Twój podpis. I ze trzy pieczątki - dorzuciła reprezentacja Działu Regulacji i Mieniaracji.
Napisałam i wysłałam pocztowym, kosmicznym gołębiem.
Napisałam, albowiem stare, marsjańskie przysłowie mówi, by nigdy! przenigdy! nie odwracać się plecami do tych, którzy wiedzą, na której półce we wspólnej lodówce trzymasz swoje śniadanie!
Rzecz jasna, zmieniłam w dokumencie moje nazwisko, płeć, PESEL i domalowałam po całości cudze odciski palców.
Taki ze mnie międzyplanetarny Bear Grylls w dżungli korporacji.
Jak się okazało słusznie, bo kopię gołębia przechwycił mój szef, ostatni na pokładzie, którym nie zawładnęli Obcy i który zachował w tym szaleństwie rozsądek. Acz, gdy ten rozsądek przemawia przez niego to używa takich słów, że człowiek jednak sobie gratuluje, że pisał lewą ręką i poprosił panią sprzątaczkę, żeby pośliniła kopertę. (Wiadomo, na wypadek identyfikacji wyprutej z DNA.)
Szef mój, po trosze Kapitan Kirk, po trosze Adam Słodowy, jest jak ta gumka recepturka, na której trzyma się to całe Das Przymierze. Doskonale się rozumiemy, choć zdarzają się nam zakłócenia komunikacji wynikające z różnic kulturowych. Gdy, na przykład, powiedział mi 'Sprzątnij!' to okazało się, że wcale nie miał na myśli członków Unijnej Komisji do spraw Konceptualizacji Udoju, a jedynie pulpit w moim laptopie.
(Nad czym, po fakcie, ubolewam).
Jednakoż, może się wszak zdażyć, że ONZ rozpatrzy pozytywnie tego gołębia, więc ostrzegam, że mogą nastąpić przerwy w dostawie grawitacji.
To mówiłam ja.
Kwczk... z odciskami palców Brada Pitta
©kaczka
(…)
Zaprawdę, nic w życiu nie dzieje się przez przypadek.
Gdybym onegdaj nie obejrzała Obcych w edycji Przymierze to nie wiedziałabym, że ktoś już zekranizował moje życie zawodowe.
Precyzyjnie i w detalu.
Z boku może to wygląda, że ja tu się skupiam na oborach, na mechanice wymion, albo na wyplatanych z PCV koszyczkach na pieczarki, ale to tylko pozory.
Tak naprawdę, mam nieodparte wrażenie, że wcisnęłam się w spandeks kosmonauty i zaokrętowałam na Przymierze.
Spandeks trochę się rozłazi w szwach i są na nim tłuste plamy.
Trochę od tych drożdżówek z sąsiedniej planety, trochę od humble pie, którym czasem nakarmią człowieka, a czasem to nawet cisną mu ten placek w twarz jak w slapstiku.
Na plecach spandeksu dziury od noży wbijanych w plecy zasupłałam na okrętkę. Pod nogami turlają mi się szklane kulki, które rozsypują mściwe androidy tylko czekając, kiedy się potknę i otłukę sobie zadek.
Lot załogowy.
Niby są jakieś plany tej kolonizacji, ktoś tam przez ostatnie siedemset lat przeprowadzał wymagane symulacje i rozpisał wszystko na algorytmy, które dla pewności przetłumaczono nawet na ugrofiński.
Ale cóż to, skoro łatwo nas zwabić darmowym ciasteczkiem na mijaną planetę, gdzie stajemy się łatwym łupem mściwych ksenomorfów urzędniczej biurokracji.
Z niejednego naszego raportu ksenomorfy wypruły już wątpia i wątpliwości.
A my te zainfekowane zwłoki dokumentów bez żadnej kwarantanny zawlekamy z powrotem na pokład i dziwimy się potem, że strach wyjść do toalety, bo zwyrodniałe audyty opanowały nawet kanalizację.
Jednakoż to nas wcale nie zraża, między dziewiątą a szesnastą czujemy się wezwani do rzeczy wielkich.
Ostatnio zajął nas, na przykład, taki problem, że ktoś nam do Przymierza podrzucił szesnastotonowy ciężar. Najpierw postanowiliśmy, że będziemy zbiorowo udawać, że wcale tego ciężaru nie ma, ale to było trudne do wykonania, bo Przymierze się od tego monolitu znacząco przechyliło w jedną stronę i od chodzenia po nierównych korytarzach prawe nogi nam się wydłużyły, a lewe skróciły i nikt nie wiedział gdzie kupować sobie spodnie. No i kawa się wychlapywała z kubków.
Toteż pewnego popołudnia zgromadziliśmy się w mesie, gdzie każdy mógł wystawić swój pomysł pozbycia się szesnastotonowego ciężaru pod publiczną krytykę.
Jak dotąd bezskutecznie, próbuję sobie przypomnieć tę sekwencję zdarzeń, która doprowadziła do tego, że w pewnym momencie za najprostsze rozwiązanie naszego problemu jednogłośnie uznaliśmy wyłączenie grawitacji.
Ale nie, że wyłączenie grawitacji w jednej probówce, w jednym pomieszczeniu, w jednej ładowni, czy choćby w jednym Przymierzu.
Nie. Przy kawie i ciasteczkach, na siódmym z drugiej serii, stugodzinnym zebraniu w tej sprawie ustaliliśmy, że tę grawitację należy wyłączyć dla pewności w całym wszechświecie.
- W całym? - postanowiłam się upewnić, bo akuratnie protokołowałam tę rewolucję.
(Dwadzieścia siedem stron, Comic Sansem naprzemiennie z DejaVu Sans Condensed. To tak trochę w nadziei, że będzie i zabawnie, i zwięźle. Spojler! Nie było.)
- W caluteńkim! - potwierdził Dział Innowacji i Defenestracji. - I na marginesach najlepiej też.
- I pod podszewką! - dorzucił Dział Planowania i Destabilizowania. - I k o n i e c z n i e pod drugim dnem.
- ... i najlepiej będzie, gdy to kaczka o tym poinformuje wszechświat. No wiesz, kaczka, pismo do ONZ, okólnik, międzyastralna konferencja prasowa, Szanowni Państwo, wyłączamy, z poważaniem. Twój podpis. I ze trzy pieczątki - dorzuciła reprezentacja Działu Regulacji i Mieniaracji.
Napisałam i wysłałam pocztowym, kosmicznym gołębiem.
Napisałam, albowiem stare, marsjańskie przysłowie mówi, by nigdy! przenigdy! nie odwracać się plecami do tych, którzy wiedzą, na której półce we wspólnej lodówce trzymasz swoje śniadanie!
Rzecz jasna, zmieniłam w dokumencie moje nazwisko, płeć, PESEL i domalowałam po całości cudze odciski palców.
Taki ze mnie międzyplanetarny Bear Grylls w dżungli korporacji.
Jak się okazało słusznie, bo kopię gołębia przechwycił mój szef, ostatni na pokładzie, którym nie zawładnęli Obcy i który zachował w tym szaleństwie rozsądek. Acz, gdy ten rozsądek przemawia przez niego to używa takich słów, że człowiek jednak sobie gratuluje, że pisał lewą ręką i poprosił panią sprzątaczkę, żeby pośliniła kopertę. (Wiadomo, na wypadek identyfikacji wyprutej z DNA.)
Szef mój, po trosze Kapitan Kirk, po trosze Adam Słodowy, jest jak ta gumka recepturka, na której trzyma się to całe Das Przymierze. Doskonale się rozumiemy, choć zdarzają się nam zakłócenia komunikacji wynikające z różnic kulturowych. Gdy, na przykład, powiedział mi 'Sprzątnij!' to okazało się, że wcale nie miał na myśli członków Unijnej Komisji do spraw Konceptualizacji Udoju, a jedynie pulpit w moim laptopie.
(Nad czym, po fakcie, ubolewam).
Jednakoż, może się wszak zdażyć, że ONZ rozpatrzy pozytywnie tego gołębia, więc ostrzegam, że mogą nastąpić przerwy w dostawie grawitacji.
To mówiłam ja.
Kwczk... z odciskami palców Brada Pitta
©kaczka
Co za lektura na poranek! :-)
ReplyDeleteJesli rozjasnilam ci szosta rano to wbijam sobie w spandeks order na agrafce :)
DeleteAlez bedzie piekna katastrofa! (To mówie ja, goracy fan filmów katastroficznych) Spektakularne widowisko!
ReplyDeleteTylko czy ten szczwany plan obejmuje tez nastepne kroki - co potem, bez tej grawitacji, zrobimy? Czy tez Zarzad "Przymieza" powtarza ulubiony schemat polityków, ze najpierw rozwalmy wszystko w drobny mak, a potem jakos to bedzie?
(chyba trzeba sie zawczasu rozejrzec za jakas ekonomiczna, przytulna rakietka z systemem wewnetrznej grawitacji na guziczek, bo przypuszczam, ze jednak ta druga opcja wchodzi w gre ;)
No ale jak wszędzie wyłączą to jak taką rakietkę znaleźć. Ciekawe czy i w piekle wyłączą grawitację. Już widzę te ognie piekielne unoszące się do niebios w całkowitym braku ciążenia. A i oznaczenie piekło/niebo może stracić na wiarygodności. Bo jak w takiej sytuacji odróżnić górę od dołu.
DeleteNo dlatego się chcę zawczasu rozejrzeć, póki jeszcze można. Liczę, ze Kaczka da cynk, kiedy będą wyłączać.
DeleteOtoz, nie. Problem, ale co dalej, nie zajal nas wcale, bo skonczyly sie ciasteczka i poszlismy do domu. Kilku zalogantow pytalo mnie nastepnego dnia, czy my tak naprawde wiemy jak wylaczyc te grawitacje i gdzie jest guzik do wylaczania grawitacji, bo ten kto opiekowal sie tym guzikiem dwadziescia lat temu odlaczyl sie onegdaj od ekspedycji eksplorujacej mijana planete i nigdy go nie odnaleziono. Tak jak i tego guzika. Ale szczerze, to nikt nawet tego guzika (ani zaloganta) az tak obsesyjnie nie szukal.
DeleteDiable, chcialabym dac cynk, ale imaginuj sobie, ze, np. ostatnio dostalam od nich zwloki raportu z 2009 roku z prosba o dostarczenie wymienionych tam dowodow potwierdzajacych nasze karkolomne, zawarte w raporcie hipotezy. Nikt juz nie pamieta, gdzie schowano te dowody, kto je sprokurowal i czy one wogole istnialy. Mozliwe wiec, ze w masowym przeszukiwaniu Przymierza, ktore trwa od tygodnia, ktos znajdzie np. guzik od grawitacji. Bo to tak zwykle przeciez bywa, ze znajduje sie cos zupelnie innego...
Kapeluszniku, odkad zaczelam ogladac 'Lucyfera' to juz kompletnie nie lapie sie, ktoredy do piekla :)
Aaa! Lucyfer! :) Nieźle mąci w głowach.
DeleteAle co do szukania guzika to może zacznijcie szukać czegoś zupełnie innego. Siodła, obroży dla kota? Na pewno znajdziecie całą masę zagubionych rzeczy.
Może nie na temat ale muszę sie z Toba podzielić pewnym newsem z mojego podwórka ;)
ReplyDeleteOtóż w naszej szkole jest akcja Pij mleko będziesz wielki czy coś w ten deseń i odkąd Martyna uczęszcza do I klasy, to w naszej lodówce już nic się nie mieśc oprócz kartoników mleka 1,5% (ehh, nie dziwota kto by to pil przy takim procencie? ;) o pojemności 250 ml, jogurtow naturalnych i sera białego. Chyba muszę jakiś festiwal zorganizować - wieś melkiem płynąca czy coś w ten deseń :D
PS. Jednak wpisałam się w klimat obór i wymion, czyli wszystkie drogi prowadzą do krowy ;)
We wszystkich szkolach w Polsce dzieci dostaja mleko juz od kilku lat. Jedynie rozmach tego jest rozny ;) Moja corka dostaje kartonik raz na dwa tygodnie a w szkole gdzie pracuje dzieciaki biegaja z mlekiem 2-3 razy w tygodniu ;)
DeleteJa nowa w tym temacie to nie wiedziałam ;) Ale ona chyba codziennie dostaje, wczoraj przytachała jogurt, a przedwczoraj dwa mleka więc jakby za poniedziałek i wtorek razem.
DeleteTakie mleko to był mój koszmar szkolny. Ja jeszcze dostawałam je w szklanych ćwierćlitrowych butelkach zamykanych na aluminiowy kapsel i to mleko było CIEPŁE!!! Do dziś mam mdłości na wspomnienie ciepłego mleka z utopionymi kożuchami.
DeleteU mnie nie było ani zimnego ani - o zgrozo! - ciepłego, ale jakby było to bym rzygała dalej niż widziałą to na bank!
DeleteSzczęśliwaś, ja musiałam co miesiąc przynosić zwolnienie od rodziców. Zwolnienie od mleka! To były czasy. A do domu nie można było tego zabrać bo to były butelko zwrotne. Taki czeski film.
DeleteU nas było raz w tgodniu, na stołówce, ciepłe, z wielkiego gara. Na sam "zapach" robilo mi się niedobrze. Tylko wypatrywałam okazji, zeby komuś wcisnąć swój kubek... Nigdy chyba ani łyka nie wypiłam.
DeleteOoooo! Nigdy nikt we mnie nie wlewal mleka w szkole!
DeleteW naszej jednostce mleko pije wylacznie Dynia. Zeby tak ze szklanki i na przyklad, na cieplo. Biskwit krowiego nie ruszy. Dla Biskwita doi sie migdaly i kokosy. Natomiast Biskwit potrafi wypic cysterne maslanki do spolki z wlasnym ojcem, a nas z Dynia od maslanki skreca :)
Ale, ha!, sluchajcie, istnieje nieznaczna szansa, ze kaczka doklada sie do wysilkow, zeby mleko w waszych kartonach plynelo z czystej krowy o siersci puszystej i miekkiej i pachnacej alpejska laka.
Ale dalej będzie białe?
DeleteWyobrażacie sobie ZUS bez grawitacji?
ReplyDeleteNo cóż, według wyliczeń ZUS moja przyszła emerytura i tak nic nie waży. Niech sobie orbitują w przestrzeń.
DeleteA myslisz ze bylaby rózżnica bez grawitacji? U nich i z grawitcją jest taki konertowy burdel, ze nie wiem czy by to cos pogorszylo. Wlasciwie to nawet moze by się znalazl jeden czy drugi doukument, zaginięty przed laty, nagle zacząłby dryfować w powietrzu :-)
DeleteOczywiście, że byłaby różnica. Wyobrażacie sobie, jak te tryliony sekstylionów papierów zasłaniają słońce, odcinając dopływ życiodajnych fotonów? Nie mówiąc o lewitujących masach granitu z podłóg. To byłby koniec świata i przyczyna wyginięcia ludzkości. Ba! Całego życia na ziemi. Teraz wszystko jest utrzymywane w kupie, w budynkach.
DeleteTa, i dlatego tyle trwają. Kupy nikt nie ruszy. :\
DeleteSkorpionie, to fantastyczny material na film katastroficzny. Tudziez katastrofalny!
DeleteZUS przyczyna upadku cywilizacji?
Hmmm... po zastanowieniu, to chyba jednak film buchachachachacha... DOKUMENT-alny!
Hy hy hy :)))
DeleteKaczko, Twoje diabelskie pomysły jasno pokazują, że jesteś godnym przedstawicielem Drobiu Chaosu.
DeletePiekne! Jak Wesele w Atomicach + Poradnik Autospopowicza. Masz kaczko takie pioro ze wymiekam. Ale jednakowoz azaliz dreczy mnie moja potrzeba realizmu wiec zdradz nam prosze czym jest owy "szesnasotonowy ciezar". Bedzie mnie to dreczylo i snilo mi sie po nocach!
ReplyDeleteTakim malym problemem w metodyce, czyms z gatunku, czy podawac wynik w miejscach po przecinku, czy zaokraglac. Tyle, ze kazdy wybor prowadzi do katastrofalnych w skutkach konsekwencji. Na przyklad, przepisania czterech bilionow istniejacych juz raportow :P
Deletejesssuuuu... nic a nic nie zrozumiałam.... się żeś kaczko wyćwiczyła w kryptografii, że ho ho!
ReplyDeleteNo, inaczej sie nie da, jak mam pisac o tej robocie :P Moj szef w ciagu miesiaca nauczyl sie wiecej polskiego niz Norweski w ciagu lat dziesieciu. Co prawda mowimy tu o dwoch frazach Norweskiego: To jest autobus. Bilet jest drogi. - wiec to nie tak, ze poprzeczka byla podniesiona wysoko, ale i tak istnieje szansa, ze kiedys moj Szef tu trafi (dzielimy zainteresowanie podobna lektura oraz sarkazmem) i przeczyta. Moze wiec, powinnam tu nadmienic, ze nadal i nieustajaco go uwielbiam :P
DeleteTak mi się nasunęło po lekturze. Ale Twój szef umie po polsku cenzuralne słowa?
Deletekaczko, wyłączajcie tę grawitację spokojnie. mnie już tak brzuch ciąży (nomen omen), że odrobina lewitacji byłaby mile widziana. a i jest szansa, że w ramach skutków ubocznych te pierdyliardy klocków lego upchanych pod kanapami i w tajnych kątach, naboje do nerfów (na moje zszargane nerfy), dinozaury i skarpetki bez pary wyfrunęłyby wszystkie godnie na poziom wzroku winnych, bez konieczności przeprowadzania cotygodniowej akcji "matka na kolanach i z wypiętym zadkiem wydłubuje badziew spomiędzy mebli."
ReplyDeleteNiech żyje kapitan Kirk :)
ReplyDelete