[12 Feb 2017]
(...)
Miałam gorączkę.
I to było dobre, oprócz tego, że złe.
W placówce imienia błogosławionego Pretensjusza z Klagenfurtu nad Menem, w grupie Szwabskich Kluseczek odbyło się rodzinne spotkanie integracyjne.
Rodzina wystawiła mnie do wiatru.
Norweski – ofiara nieżytu - miał urzędowe zwolnienie lekarskie, a Dynia powiedziała, że status społeczny, który osiągnęła nie pozwala jej pokazywać się w towarzystwie przedszkolaków. Poza tym, klasa ninja miała tego popołudnia zgłębiać arkana anihilowania przeciwnika siłą umysłu, więc z czym do ludzi!
Tośmy poszli się integrować.
Ja i Biskwit.
Biskwit pokazał mi w jakiej książce chowa sobie codziennie po fajrancie młotek, pozwolił zajrzeć w portfolio (seria psychologicznie niepokojących, żałobnie antracytowych kucyków, acz opisy prac typu 'Zimowe igraszki', 'Kosz z owocami – martwa natura', wskazują, że naszpani woli wierzyć, że Biskwit maluje na zadany temat) i zademonstrował, jak zrobić z siebie chmurę przy użyciu dozownika na podczerwień i mydła w pianie.
Gorączka niepostrzeżenie ugotowała mi neurony jak homary we wrzątku, zatem nawet nie byłam w stanie głośno zaprotestować, gdy ześlizgnęłam się znów w to samo, doskonale mi znane miejsce, na dno leja edukacyjnej czasoprzestrzeni. (Na ścianach rozpoznałam dużo naskrobanych wulgaryzmów i podpisów: Tu byłam – kaczka.)
Na Myszkina! Putina! Gagarina! Co ja tu robię? Siedzę na miniaturowym krzesełku, mam kolana pod brodą i kolebię się pod akordeon unplugged, z którego naszpani wyciska torturą podkład pod pieśń 'Heute ist Walpurgisnacht'...
Znowu.
Już tu byłam.
Z Dynią.
Już siedziałam na tym krzesełku.
Już śpiewałam te same piosenki.
Już igrałam w towarzyskiego salonowca.
Wiem, co zdarzy się za chwilę!
Ratunku!
Siedząca naprzeciwko Frau Özil, samotna matka siedmiorga dzieci, z których każde podczas obcowania z systemem zaliczy minimum cztery wieczory integracyjne z akordeonem i bałałajką, (lekką ręką dwadzieścia osiem spotkań, miesiąc życia kraszonego fałszowaną, nostalgiczną dumką), wyglądała jak wyjęta z wody ryba, składająca korale ust w bezgłośne: HELP (a konkretnie, jego turecki odpowiednik).
Resztką świadomości zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy zakładnikami naszpań. Że nie poczęstowały ciasteczkiem. Że przeprowadzają na nas psychologiczne eksperymenty z użyciem akordeonu. Że powinnam wstać, wyrwać naszpani ten akordeon, nasadzić jej na czerep i poprowadzić nas wszystkich ku wolności.
Ale powiadam, straszliwie trudno jest godnie poderwać się do rewolucji z krzesełka, na którym mieści się jeden pośladek!
(...)
Biskwit tymczasem włączył: ‘Heute ist Walpurgisnacht...’ do stałego repertuaru i gdy tak krąży wieczorami, metr człowieka w nasennym kombinezonie z różowego pluszu (na piersi: I love you, Peppa Pig!) i śpiewa, że 'Heute ist Walpurgisnacht...' to trudno powiedzieć, czy to groźba końca, czy zapowiedź nowej cywilizacji.
Koniec cywilizacji zapowiadają również inne znaki.
W chińskim sklepie próbowano mi sprzedać coś, co miało średnicę frisbee spersonalizowanego pod Godzillę, a pani sprzedająca, przenosząc TO z miejsca na miejsce wózkiem widłowym mówiła, że to zapakowany próżniowo plaster cukinii skrzyżowanej z melonem (tyle wywnioskowałam z mowy ciała, bo wystarczy, że nie znam niemieckiego, a cóż dopiero, gdy ten podlany jest sosem do kaczki po pekińsku).
Nie kupiłam. Do domu może bym doturlała, ale gdzie trzymać skoro metraż już i tak okrutnie obcięty przez Roqueforta?
Kupiłam puszkę kwiatów lotosu.
(Zaprawdę, tego mi potrzeba! Tysięcy kwiatów lotosu, choćby i w konserwie.)
Chociaż nie były na jeziorze, ale jedynie w zalewie.
©kaczka
(...)
Miałam gorączkę.
I to było dobre, oprócz tego, że złe.
W placówce imienia błogosławionego Pretensjusza z Klagenfurtu nad Menem, w grupie Szwabskich Kluseczek odbyło się rodzinne spotkanie integracyjne.
Rodzina wystawiła mnie do wiatru.
Norweski – ofiara nieżytu - miał urzędowe zwolnienie lekarskie, a Dynia powiedziała, że status społeczny, który osiągnęła nie pozwala jej pokazywać się w towarzystwie przedszkolaków. Poza tym, klasa ninja miała tego popołudnia zgłębiać arkana anihilowania przeciwnika siłą umysłu, więc z czym do ludzi!
Tośmy poszli się integrować.
Ja i Biskwit.
Biskwit pokazał mi w jakiej książce chowa sobie codziennie po fajrancie młotek, pozwolił zajrzeć w portfolio (seria psychologicznie niepokojących, żałobnie antracytowych kucyków, acz opisy prac typu 'Zimowe igraszki', 'Kosz z owocami – martwa natura', wskazują, że naszpani woli wierzyć, że Biskwit maluje na zadany temat) i zademonstrował, jak zrobić z siebie chmurę przy użyciu dozownika na podczerwień i mydła w pianie.
Gorączka niepostrzeżenie ugotowała mi neurony jak homary we wrzątku, zatem nawet nie byłam w stanie głośno zaprotestować, gdy ześlizgnęłam się znów w to samo, doskonale mi znane miejsce, na dno leja edukacyjnej czasoprzestrzeni. (Na ścianach rozpoznałam dużo naskrobanych wulgaryzmów i podpisów: Tu byłam – kaczka.)
Na Myszkina! Putina! Gagarina! Co ja tu robię? Siedzę na miniaturowym krzesełku, mam kolana pod brodą i kolebię się pod akordeon unplugged, z którego naszpani wyciska torturą podkład pod pieśń 'Heute ist Walpurgisnacht'...
Znowu.
Już tu byłam.
Z Dynią.
Już siedziałam na tym krzesełku.
Już śpiewałam te same piosenki.
Już igrałam w towarzyskiego salonowca.
Wiem, co zdarzy się za chwilę!
Ratunku!
Siedząca naprzeciwko Frau Özil, samotna matka siedmiorga dzieci, z których każde podczas obcowania z systemem zaliczy minimum cztery wieczory integracyjne z akordeonem i bałałajką, (lekką ręką dwadzieścia osiem spotkań, miesiąc życia kraszonego fałszowaną, nostalgiczną dumką), wyglądała jak wyjęta z wody ryba, składająca korale ust w bezgłośne: HELP (a konkretnie, jego turecki odpowiednik).
Resztką świadomości zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy zakładnikami naszpań. Że nie poczęstowały ciasteczkiem. Że przeprowadzają na nas psychologiczne eksperymenty z użyciem akordeonu. Że powinnam wstać, wyrwać naszpani ten akordeon, nasadzić jej na czerep i poprowadzić nas wszystkich ku wolności.
Ale powiadam, straszliwie trudno jest godnie poderwać się do rewolucji z krzesełka, na którym mieści się jeden pośladek!
(...)
Biskwit tymczasem włączył: ‘Heute ist Walpurgisnacht...’ do stałego repertuaru i gdy tak krąży wieczorami, metr człowieka w nasennym kombinezonie z różowego pluszu (na piersi: I love you, Peppa Pig!) i śpiewa, że 'Heute ist Walpurgisnacht...' to trudno powiedzieć, czy to groźba końca, czy zapowiedź nowej cywilizacji.
Koniec cywilizacji zapowiadają również inne znaki.
W chińskim sklepie próbowano mi sprzedać coś, co miało średnicę frisbee spersonalizowanego pod Godzillę, a pani sprzedająca, przenosząc TO z miejsca na miejsce wózkiem widłowym mówiła, że to zapakowany próżniowo plaster cukinii skrzyżowanej z melonem (tyle wywnioskowałam z mowy ciała, bo wystarczy, że nie znam niemieckiego, a cóż dopiero, gdy ten podlany jest sosem do kaczki po pekińsku).
Nie kupiłam. Do domu może bym doturlała, ale gdzie trzymać skoro metraż już i tak okrutnie obcięty przez Roqueforta?
Kupiłam puszkę kwiatów lotosu.
(Zaprawdę, tego mi potrzeba! Tysięcy kwiatów lotosu, choćby i w konserwie.)
Chociaż nie były na jeziorze, ale jedynie w zalewie.
©kaczka
Dobry wybór - konserwowane kwiaty lotosu zapewniają spokój na długi czas. Łączę się w chorobowym bólu - już nie pamiętam, kiedy ostatnio wszyscy byliśmy zdrowi. Byle do wiosny!
ReplyDeleteWiosna juz u naszych bram! Ale to moze oznaczac, ze podgrzeje zaraze zamiast poddac ja krioterapii! Zimy mamy tu poludniowe i sakreble, Floryda dla wirusow!
DeleteAle u nas były mrozy iście syberyjskie i też nie wymroziło. Jednak czekam na wiosnę :)
DeleteFrau Özil zycze hartu ducha i anielskiej cierpliwosci.
ReplyDeleteNoc Walpurgii odzianej w rózowy plusz jest cudowna :D
Ale ze nawet ciasteczkiem was nie poratowali?! Skandal.
Mysle, ze Swiety Pretensjusz wybral z encykliki asceze ponad milosierdzie!
DeleteNoc Walpurgii wyglada ni mniej, ni wiecej, jeno jak pluszowy, rozowy Ewok!
Naszpanie nie dały ciastek, bo wszystkie mają pochowane na wypadek ciasteczkowej afery dla Biskwita, nie wiedzą gdzie trzyma młotek, to co będa ryzykowały? ;)
ReplyDeleteGorączki nie mam ale katar i głos jak weteranka sextelefonu.
O faktycznie! Nie pomyslalam, ze to dla Biskwita :-)
DeleteWizja osmarkanej weteranki sextelefonu dzisiaj mnie nie opusci!
I pomyslec, ze to wszystko jeszcze przede mna.
ReplyDeleteJakies rady?
Patrz tylko na Grudke i sluchaj tylko Grudki. Reszta to tło dla twojej pociechy. Ignoruj.
DeleteI życzę powoodzenia.:-)
Bebe! Znalezc przedszkole, ktore nie jest kapsula czasu? :-)
DeleteA ja mam ciągłe tak wysoki poziom oksytocyny, że lubiłam te wszystkie wystepy,bale i pikniki przedszkolne i wczesnoszkolne. Ale tez moze byc tak, że już wyparłam popisy kadry. Bo rodzina cos tam marudzila o jakosci podkładu muzycznego.
ReplyDeleteBrak sluchu i wybiórcza pamięć jest zła, ale jest też dobra:-)
Nie, nie. To u Pretensjusza to zupelnie inna kategoria. Zupelnie. To jak, powrot do czasow szkolnych apeli w podstawowce prowadzonych przez pania z dziekanatu, na instrumentach gra pani od rosyjskiego, a wszystko to w scenografii wczesnych lat 80-tych. Scenariusz nigdy nie ulega zmianie. Rutyna zabija wszystkie wzruszenia.
DeleteA ja Cię czytam Kaczko namiętnie od dawna, kibicuję i doczekuję od wpisu do wpisu niecierpliwie, ale dziś w sumie to jakoś mi się smutno zrobiło... Bo ja jestem taką naszpanią. Nie młodą i nie starą przedszkolanką. W jednej z wielu grup kurdupli w tym kraju nad Wisłą... I też zapraszam rodziny na te krzesełka, aby posiedziały półdupkiem i się pozachwycały młodzieżówką... Czasem nawet gram i śpiewam razem z nimi (kurduplami znaczy). No taka praca... I kurczę kurczę no mam nadzieję, że te wszystkie uśmiechy, uściski i "dziękujemy pani, było super" to było w miarę szczere... Oraz, że te uśmiechy to nie postępujące od pośladków zesztywnienie ciał rodzicielskich:)
ReplyDeleteI że mnie ktoś nie obśmiewa okrutnie w jakimś swym blogu, aczkolwiek czasem też robię pewnie z siebie gupka ;-P
Gupka robię bo a) taka praca b) głową muru nie przebijesz, kurduple maja ten a nie inny poziom rozwoju i oper nie wystawimy c) też mam swoją Dyrekcję czy Derekcję co mnie obliguje.
No i tak mnie smutek dopadł(jestem świeżo po podobnej imprezie) że skakałam, pociłam się, wkurzałam na system, termin,brak funduszy,śmiałam, pocieszałam, wycierałam nosy, poprawiałam fryzury, pompony do tańca robiłam w nocy jak prywatne dzieci już spały, zagrzewałam do boju żeby to jakoś wyszło,zarobiłam w tym miesiącu 2 tysie złotówek, mam dwa fakultety i nawet trochę języka obcego, a w sumie po co to wszystko?? Ludziom sztywnieją poślady i - wnioskuję - żałują że przyszli...
Bu. Niech mnie ktoś przytuli...
Naszpani
Naszpaniu, przebog! Przytulam z kazdej strony, ale nie masz powodow zeby popadac w przygnebienie. Czynnik ludzki! Liczy sie czynnik ludzki! To nie kwestia wystawiania opery, ani fajerwerkow, zareczam. To kwestia niezmiennosci repertuaru naszych naszpan. Szpon albo tips rutyny. Wszak naszpanie od Pretensjusza doskonale wiedza, ze sa tacy rodzice, ktorzy przychodza po raz drugi lub trzeci, a maja w placowce czesto wiecej niz jedno dziecko. I to naszpan nijak nie sklania, zeby zmienic dobor piosenek,czy dobor zabaw towarzyskich. Co roku jest ten sam plan. Nawet z origami robi sie to samo pudeleczko, jakby to byla jedyna rzecz, ktora rodzice sa zdolni wygniesc z papieru. Jest przy tym jakas oblakana wizja (czesc personelu jest rosyjskojezyczna i nie da sie ukryc, ze mamy tu do czynienia z fuzja dwoch systemow pedagogicznych, z ktorych zaden nie jest szczegolnie light), ze liczy sie akordeonowo-balalajkowy recital naszpan, do ktorego dzieci sa wylacznie klopotliwym dodatkiem, bo zagluszaja melodie spiewem. I tak, jak rok, ktory spedzila tam Dynia byl z mojej perspektywy intrygujacym eksperymentem socjologicznym (poznalysmy mieszkancow dzielnicy i ich przekroj narodowo-spoleczny), tak waham sie, czy kontynuowanie eksperymentu ma sens :-)
DeleteZatem, jesli nie probujesz przekrzykiwac dzieci w trakcie spiewu lub uciszac ich, gdy wchodzisz z solowka to jestem pewna, ze rodzice i mlodziez docenia wysilek. Nawet, a moze glownie niestety, po latch :-)O naszpanu od Malpiatek Dynia wielokrotnie wspomina z radoscia przy rozmaitych okazjach. Takzeten tego. Nie porownuj sie do naszpan od Pretensjusza. Tu nastapila jakas dziwna kumulacja Dyrekcji, kadry i zatrzymania czasu. Aczkolwiek, nie bez sentymentu ogladalam klocki Lego jakimi bawi sie mlodziez. To modele z lat 80-tych. Takich drzew Lego nie kupi sie juz nawet na ebayu :-)
Och i ach no to czuję się pocieszona, bo ja zmieniam corocznie repertuar (no może poza kolędowym, bo to hmmm tradycja za bardzo nie pozwala, a do tego ta religia jedyna właściwa )
DeleteWzorów origami mam całą książkę... a na placówce u innych naszpań coś by się znalazło. No i te internety we wzory przebogate...
Nie przekrzykuję przy śpiewie, ufff. Raczej przy grupowym lepieniu z plasteliny (nie znoszę grupowo, no bo weź pokaż z każdej strony jak kręcić kulki na stole...)
Ale dawne lata to i u mnie na placówce, niestety. Np dziś dziury & plamy na ścianach pozaklejałam wytworami młodzieży, bo aż przykro patrzeć (ale parking pracowniczy wyremontowali. Na 10 pan samochodem jeździ Derekcja i ja. Obie parkujemy od ulicy, bo wygodniej wyjechać - dobre, nie). Zabawki z domu znoszę, po synach. Lego jeszcze nie pozwolili zabrać :)
Są i u mnie 2 naszpanie z tamtej epoki. Nie podyskutujesz, tak ma być i koniec. Ale zbliża im się emerytura. Ciekawe czy ja będę taka upierdliwa na starość, ta robota potrafi wyssać z człowieka radość dnia powszedniego.
No takie życie. Dziś mam chyba gorszy dzień ;-P Ale co tam, poniedziałek, środa i koniec tygodnia. Jakoś zleci.
Publikuj częściej. I najlepiej od razu w formie książkowej :)
Pozdrawiam.
Naszpani
Ze swojej strony dodam, że ja przedszkolny czas u moich synów wspominam lepiej niż szkołę. A to za sprawą Naszapń, które nam się przytrafiły a jedną to spotykam do dzisiaj i choć DzieckoCoPrzestałoByćDzieckiem ma już dziewiętnastkę na karku to nadal z Naszpanią rzucamy się sobie w objęcia. Serdecznie pozdrawiam Pani Beato jeżeli kiedyś Pani to zabłądzi :)
DeleteKaczko, myśmy nie tylko siedzieli na krzesełkach ale też występowaliśmy na scenie a małolaty były widzami. To był super czas, super Naszpanie i super Rodzice, którzy potrafili się dobrze bawić przy tych wygłupach.
Naszpani!
DeleteReperuję przedszkole po raz czwarty! Opuściłam jeden występ i bardzo mi było żal. Bardzo lubię oglądać jak występują, chwalę dzieciaki i dziękuję paniom - one robią z nimi rzeczy świetne, bez nadmiernych nacisków i bez zmuszania. I z mikro możliwościami finansowymi, podobnie jak u Ciebie. A jeszcze robią z dziećmi warsztaty kucharskie. A z dziećmi i rodzicami warsztaty świąteczne dwa razy do roku, robimy razem ozdoby. Uważam, że są super i bardzo cenię ich pracę. Mieliśmy - dzieci i my mega szczęście trafiając na to zwykłe, miejskie przedszkole, gdzie dzieci się lubi i lubi się z nimi pracować.
Cypisku, długo dumała co reperujesz w przedszkolu po raz czwarty aż w końcu olśniło mnie, że Ty chyba jednak repetujesz. Sama z siebie się śmiałam, że taka mało kumata jestem.
DeleteOch Naszpani. No właśnie mnie się wydaje, że naprawdę jest możliwa wartościowa, rozrywkowa zabawa w placówce i mam wrażenie, że w takich właśnie miałam szczęście uczestniczyć. Jako widz -rodzic. Pozdrawiam cieplo i ja.
ReplyDeleteJa mam, Kaczko, wstręt do zebrań w przedszkolu (i w szkole też). U pierworodnego chodziłam, działałam, zostałam przewodniczącą trójki i delegatką do Rady Przedszkola. U średniej bywałam na co ważniejszych. U najmłodszej nie byłam ani razu. Od trzech lat. Nawet nie wiem, jakich rodziców mam w grupie. Zebrania są straszne. Ale występów nieopuszczam, jak bumcykcyk, bo wiem, że każdy kolejny kurdupel myśli wtedy, że śpiewa Toskę. Nawet czasem nagrywam, bo każdy kurdupel chce to potem przeżyć jeszcze raz puszczając nagranie z telefonu. Wiem zatem dobrze, że bałwanek chce mieć panią bałwankową, a z "babcią oraz dziadkiem jest nam znakomicie". Gorzej nawet, ja pamiętam i śpiewam wciąż własny hit z przedszkola o baloniku, który nie umiał latać, "choć wielką miał ochotę". Ale na zebranie do przedszkola nie pójdę! Jakiem Kurruka!
ReplyDelete