[95]

[15 Jul 2014]

(...)
Dynia przez tydzień przebywała na gościnnych występach u Hauptcioteczki.
Udała się tam prosto z gór, pociągiem relacji Istambuł-Berlin, któren to miał mieć wagon restauracyjny klasy deluks, ale nie miał.
Dynia zaś nie miała ani bułki z serem, ani tuzina jaj na twardo.
Miała za to gorące postanowienie, że nie zemrze z głodu.
Ponoć błyskawicznie współpasażerowie zorientowali się, że uratuje ich jedynie zbiórka żywności na rzecz.
W ten oto sposób Dynia weszła w posiadanie kilograma czereśni, wiadra truskawek, talerza sandwiczy, czterdziestu jaj z niespodzianką, transzy biszkopcików i jednego lizaka.
W ten sposób syta i ociekająca sokiem z czereśni dotarła na  Północ.
(Najedzona Dynia nie pasuje do treści listu z zażaleniem, który Hauptcioteczka wystosowała do właściciela tegoż Orient Ekspresu, stąd brak w nim zdjęć zagłodzonego przez Deutsche Bahn dziecka.
Posiłkowano się (sic!) wyłącznie opisem psychicznych i moralnych turbulencji nieletniej.)
[Cieszy mnie  fakt, że Dynia wzięła sprawy we własne ręce. I rzecz jasna, jestem wdzięczna społeczeństwu, choć po prawdzie... czy społeczeństwo miało inne wyjście?
Wiedzieli to już ci, którzy karmili smoki. Nim w fabułę zaplątał się Dratewka.]

Reasumując, Dynia tydzień na wywczasach, kaczka w stuporze, że oto nagle liczba oczekiwań i postulatów do spełniania na cito zmniejszyła się o circa trzydzieści trzy procent.
Co robić z całym tym wolnym czasem?
Wkładać weń ręce i pozwolić by przeciekał między palcami.
Przez dwa dni siedziałam na kanapie z premedytacją odziana w pidżamę.
Biskwit również.
Trzeciego dnia powstałyśmy z kanapy, wsiadłyśmy w kolej podmiejską i  pojechałyśmy do sklepu.
Doprawdy, nie pamiętam, kiedy miało to miejsce po raz ostatni, wydaje się nieomal, iż nigdy, że szłam między regałami  i mogłam przystawać gdzie chciałam, iść w tę stronę, w którą chciałam i jeśli chciałam to przez godzinę czytać metkę produktu w trzydziestu sześciu językach.
Nikt nie chciał do toalety, nikt nie chciał zaprojektować sobie kuchni ad hoc, nikogo nie trzeba było odrywać od stolika razem z klawiaturą, nikt nie próbował nurkować w koszu ze szczotkami do toalety, nikt nie starał się żonglować nożykami  do kartofli, nikt nie zakładał sobie szklanych misek na głowę, nie owijał się w bele materiału, nie otwierał szuflad, nie trzaskał drzwiami szaf, nie przykuwał się do zaspy pluszowych gryzoni, a nade wszystko nikt nie wisiał na mej nodze bucząc:  'Nudzi mi się!'
Magia.
Nawet Biskwit zwrócił ku mnie swe jasne oblicze i uciął sobie pięciogodzinną drzemkę w  jednej ręce ściskając frytkę, a w drugiej mięsny klopsik.
(Biskwit jada teraz najchętniej to, co ukradnie. Biorąc pod uwagę zwinność rąk Biskwicich jest to dosłownie fast food. W trosce o poziom satysfakcji i dobrostan klienta, udajemy, że nie widzimy. Na marginesie, pogłoski, że kradzione nie tuczy są wyssane z palca. W kategorii slow food Biskwit jada wyłącznie przecier z dyni oraz triumf amerykańskiej genetyki ogrodowej – białą marchew. Za nic ma sobie Biskwit der Kartofel, der Pasternak i żadnego szacunku dla niepodległości Niderlandów.)
W tygodniu miało miejsce kilka kryzysów.
A to Dynia zażądała, żebym w kapciach i pidżamie natychmiast przybyła by ją przytulić.
A to ja stojąc przy podśmietnikowej wystawce walczyłam ze sobą, czy pobrać zeń ten przeogromny zestaw klocków z wizerunkiem Helou Kitty?
Gdyż nie miałam złudzeń, że uczyni on mnie Matką des Jahres, ale czy cel aż tak uświęca środki?
(Najpierw wydłubałam z kartonu wszystkie figurki. Dopiero pod osłoną nocy wróciłam po resztę, z ulgą konstatując, że przynajmniej ktoś w międzyczasie ulżył moim duchowym rozterkom i uniósł różowy traktorek i jeszcze bardziej różową wanienkę.)
Po tygodniu, jak zwykle, Dynia nieopisanie wydoroślała i wypracowała nowe mechanizmy werbalnej opresji.
(- Sprzątaj! – Ach, du bist SOOOOO lustig, mama!)
A nam trafiła się kumulacja.
Mogliśmy wyjść z domu.
Sami.
Bez dzieci.
Nocą.
Bo, na przykład, gdyśmy sobie próbowali przypomnieć kiedy to ostatni raz byliśmy w kinie, to ja utrzymywałam, że wtedy gdy Lucas wyprodukował ‘Powrót Jedi’, a Norweski, że to chyba było jednak‘Wyjście robotników z fabryki Lumière’.


(...)
Z piwnicy.
(...)
Z piętra.

©kaczka
29 comments on "[95]"
  1. No - występy Dyni w ekspresie to jest jakaś odpowiedź na 2 wojnę światową...

    ReplyDelete
  2. chciałabym znać dalszą część opowieści o klockach. tych różowych oczywiście ;)
    tak po prostu. żeby wiedzieć w razie czego czy warto brać ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kochana, nie bede owijac w bawelne. Klocki zapewniaja matce wieczna chwale i dozywotnie miejsce w alei zasluzonych. Pokaze ci zdjecie klockow. Od razu uznasz, ze balon z kotkiem jest przesliczny.
      Ale, ale.
      Ze smietnika przynioslam dwie szuflady z przegrodkami na plejmobile. Jedna Bebe z Wiewiorem przerobia na stolik dla siebie, druga przyobiecali odmalowac Dyni na... ha! myslalas, ze na rozowo? Nie, na tapecie - fuksja. :-)

      Delete
    2. zanotowałam. brać. wszak aleja zasłużonych kusi.

      fuksja powiadasz? też cudnie!

      Delete
  3. No i co kupilas, Kaczko?!
    p.s. W przyszly weekend tez sobie mozecie wyjsc z domu, nie obraze sie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. p.s.s. Tez chce to z piwnicy!

      Delete
    2. To z piwnicy trzeba podstepem odebrac, wywietrzyc i odrestaurowac. Chwilowo nie chca dac. :-)

      Delete
  4. Bardzom ciekawa odpowiedzi na zażalenie. Gdyż, z nieznanych przyczyn, podejrzewam, iż Hauptcioteczka potrafi.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mysle, ze w ramach zazalenia Deutsche Bahn moze Hauptcioteczce sprezentowac nawet i lokomotywe. Gdyz ona bardzo potrafi. Raz zlozyla reklamacje na Wyspie na niepunktualnosc National Express i odebrala swoje z gorka. Pikanterii zdarzeniu dodaje fakt, ze Hauptcioteczka reklamowala po niemiecku, a National Express usilowal sie wyslizgnac po angielsku. Na nic im sie to zdalo :-)

      Delete
  5. Siekiera, motyka, piłka, szklanka,
    schab, pasztetowa i rąbanka!
    Schnell!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Obecnie Dynia naduzywa: super schnell!
      A umiejetnosc skladania zazalen, zdaje sie, odziedziczyla po Hauptcioteczce. To mi troche zdejmuje ciezaru obaw ('czy sobie w zyciu poradzi? z barkow i karkow. :)

      Delete
  6. Uwielbiam Cie i uzależniona jestem totalnie.
    Tak jak z Fidrugauką mam tak i z Tobą..choć nie komentuję zawsze to czytam. Czytam bez tchu jak ulubione książki, pożeram jak deser... I wciąż jestem głodna....

    ReplyDelete
    Replies
    1. Prawda, ciekawa jestem , który z Wydawców okaże się na tyle bystry, żeby wydać kaczy blog w wersji książkowej. Toż imię nasze Legion!
      A jak już Kaczka przywyknie do myśli, że książki się nie tylko czyta ,ale i pisze, to kto wie, kto wie...

      Delete
    2. Choćżem relatywnie nowa, też bym kupiła. W ciemno. Dwie.

      Delete
    3. Najdrozsze!
      Pozwolcie, ze wezme te mysl, o ktorej pisze -E.W. i ja poprzymierzam sobie przed lustrem.
      Szal? Boa? Skrocic? Wydluzyc? Czy mi do twarzy? :-)

      Delete
  7. To może trzeba by jakiemuś wydawcy przybliżyć twórczość naszej gospodyni? ;)! Ktoś kogoś zna? ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Znać zna, ale z Wydawcą jak z Mencizną! Trzeba żeby miał przekonanie , że sam na to wpadł,że to JEGO (czyli fajny) pomysł.

      Delete
  8. Delektuję się opisem prawie samotnych zakupów w markecie, mmm... A propos pidżamy - kiedyś w sobotę okoła południa Matylda zwróciła mi uwagę, że: mama! ty jeszcze w pidżamie?! Odpowiadam zgodnie z prawdą: no, widzisz, tyle miałam do zrobienia, że jeszcze nie zdążyłam. Na co ona z niesmakiem: ja też miałam dużo do zrobienia, ale jakoś przebrać się zdążyłam... A podsumowując: zazdroszczę Ci! :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Teraz, gdy czytam to tez sobie zazdroszcze :-)

      Delete
  9. Siostra ostatnio pochwaliła się, że najbliższą środę mają z mężem wolną, bo sprzedadzą obie dziewczynki na noc do koleżanek. A na odchodnym zaprosiła Józka w odwiedziny. W środę, ciociu! - rzucił Józek.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jozek to sie od zawsze zna na zyciu. Jak malo kto! :-)

      Delete
  10. Dzielna Dynia, ale pasażerowie to jednak bystrzy byli, że się tak natentychmiast zorganizowali

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mysle, ze zorientowali sie, ze albo nakarmia, albo sami zostana pozarci :-)

      Delete
  11. Potem przychodzi taka faza, że zaczynasz się zastanawiać, kiedy ostatni raz byłaś w kinie na filmie NIE dla dzieci :). Ja już wiem - niedawno byłam DWA RAZY POD RZĄD NA FILMACH DLA DOROSŁYCH! I to z dziecięciem mym starszym, lat 15. Bardzo fajne doświadczenie (nawet pogadać o filmie się dało...)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bede wracac do tego komentarza i czerpac zen nadzieje garsciami przez najblizsza dekade :-)

      Delete
  12. Dynia w życiu sobie poradzi, sprawność aprowizatora już zdobyła.

    Doświadczenie pozbycia się chwilowego własnej progenitury jest bezcenne. Jaka szkoda, że ilekroć podróżuję pozostawiając potomkinię pod cudzymi skrzydłami, czy miejskim autobusem czy pociągiem z Warszawy do Krakowa to zawsze trafiam na wycieczki szkolne. Magnes jakiś czy co? Na szczęście nie muszę ich pilnować, liczyć, wycierać łapek, szukać ustronnego miejsca na cito i w ogóle cudowna jest świadomość, że guzik mnie obchodzi co zrobią i to inni muszą się martwić. Co nie zmienia faktu, że powrót córki po 2 tygodniach wywczasów podejrzanie rozrzewnia, sprawdziłam wczoraj.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Potwierdzam! Rozrzewnia, rozczula, doklada do rodzinnej sielanki i sprawia, ze przez maksimum 24h wszyscy sobie spijaja z dziubkow :)

      Delete