[73]

[19 May 2014]

(...)
Głupio tak kopać leżącego, pozwólcie zatem, że tylko lekko trącę nóżką.
Wybierając metry sześcienne prac plastycznych z szuflady Dyni w Instytucie, a następnie dokonując pod osłoną nocy ostrej selekcji  powierzonych mi dzieł zauważyłam, że Dynia przechodzi przez fazę dramatycznego wprost minimalizmu. Faza ta manifestuje się, na przykład, trzydziestoma czterema kartkami formatu A3 przyozdobionymi od niechcenia jedną kreską, najczęściej różową. Technika flamastralna.
(Co tu Dyniu namalowałaś? W odpowiedzi: Flaming, namiot, półeczka na książki, młotek, kolega z klasy, droga na Ostrołękę...)
Z jednej strony, serce rośnie, że dziecina jedną kreską potrafi odmalować wszystko.
Z drugiej strony, trochę głupio, żeby tak marnować celulozę płuc tego świata, lasy Amazonki, amerykańskie sekwoje, tutki od papieru toaletowego, czy z czego tam robi się obecnie papier.
Z trzeciej strony, w obrębie gospodarstwa domowego nienachalnie zwracam Dyni uwagę, że obrazy mogą się składać z więcej niż jednego elementu i że nim rzuci się w abstrakcję, warto by zapoznała się z podstawami rysunku prozaicznego. Słowem, wydzielam jej po kartce i próbuję utrzymać przy sztalugach artystyczną nawijką marszandów, jak Ludwik XIII do Rubensa: a pamiętałaś, aby narysować brzuszek?
Z czwartej strony, a może oni tam w tym Instytucie mają tylko tych kilka pisaków? Bo w domu to Dynia chętnie miesza techniki i w technikach.
Postanowiłam niezobowiązująco zagadnąć personel.
Mówię, że mnie zaintrygowało, że wydaje mi się, że trochę jednak ten papier się marnuje przy tej minimalistycznej ekspresji, że to chyba nie będzie ze szkodą dla artystycznej wolności, jeśli naszepanie zwrócą uwagę Dyni, by miast w hurcie porobiła nieco w detalu, a tym samym poćwiczyła nieco skupienie i koncentrację. I wreszcie, czy może trapią placówkę jakieś deficyty, że ciągle te flamastry i flamastry, bo jeśli tak to chętnie się kopsnę do Lidla po kilka opakowań kredek, wosk, grafit, pastele lub akwarele. A jeśli to nie deficyt, a wyłącznie upór mego dziecka to zezwalam by jej te flamastry raz w tygodniu skonfiskować i nie uznam tego za pogwałcenie jakiejkolwiek poprawki do czyjejkolwiek konstytucji.
I słowo harcerza, ja to wszystko łagodnie i z sercem na dłoni.
Monolog ten naszepanie zinterpretowały dość opacznie, co  rozpoznaję po autorskich laurkach wręczonych nam przez Dynię z okazji Dnia Matki i Ojca. Po jednej na głowę.



Zgadnijcie (wiem, jest wyraźna podpowiedź), która dla ojca, a która dla matki od wiecznej pretensji, niech ma, niech ma, niech się zadławi i kto ją właściwie namalował?
Bo, że nie Dynia to rozpoznaję po rokokowym stylu.
I charakterze pisma.
Dynia ma ładniejszy.

©kaczka
24 comments on "[73]"
  1. Bombardowanie miłością i brokatem. Rozczulona, powinnaś przeprosić że miałaś wtedy zły dzień, przybrać uśmiech Madonny Rafaela i zamilknąć na wieki.

    Jesteśmy z Tobą Kaczko. Tak naprawdę jesteś tą babeczką z odkrytym biustem, która prowadzi lud na barykady.

    Flamstryzm flamastryzmem. Pewnie tak jest praktyczniej, pisaków nie trzeba strugać, nie łamią wkładów po zrzuceniu ze stołu, nie brudzą tak organizmów cherubinków jak farby, nie wymagają pędzli , ani kuków z wodą, wgniecione w dywan, nie zachowują się tak podle jak plastelina itd. Należy się cieszyć, że nikt w Instytucie nie dryluje wyobraźni dzieci kolorowankami.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zatrzymałam się na ostatnim zdaniu - a te kolorowanki to źle? u nas niestety Zo przynosi sterty kolorowanek, niezbyt wyszukanych estetycznie. I choć odstręcza mnie kolejna księżniczka a'la Disney i jakieś paskudne zwierzokształtne cosie, to przyznaję, że zaczęła ładnie wypełniać i fajnie łączy kolory. Ale fakt, te kolorowanki nie rozwijają poczucia estetyki. Czyli zasugerować paniom więcej samodzielnych prac, a może jakieś ładne kolorowanki. Ale skąd?
      Eli

      Delete
    2. Kolorowanki owszem uczą cierpliwości i trenują precyzję łapki, ale pozbawiają dziecko inwencji - wmawiają mu ,że takie dziesiąte wody po mangodisneju na upiornym monster haju- to niedościgły wzór urody. I plastycznej i kobiecej. Bardzo lubię dzieło (a właściwie dwa, bo wyszła druga równie gruba część "Agencja z OO") klik>>> O ja cię- smok w krawiacie
      Zasugerowany jest temat, ale to dziecko kończy rysunek, dziecko decyduje, dziecko kombinuje i wymyśla, zestawia kolory. Są strony gdzie trzeba wysilić spostrzegawczość, wiele bazuje na poczuciu humoru malucha. Ogólnie ten typ rysunków, który stawia na indywidualność małego artysty i gimnastykuje jego wyobraźnię nazywany jest ANTYKOLOROWANKAMI.

      Choć obawiam się przesiadka z takich gotowych cudbarbie na antykolorowanki jest dla dziecka jak wybór między słodyczami i warzywami. Ale warto - bardzo warto próbować.Na początku współpraca przedszkolaka z rodzicem jest konieczna, po to choćby, żeby czytał zadania ( jak myślisz jaki kapelusz mógłby nosić ten pan, dokończ rysunek smoka, jak myślisz czego tu brakuje?) i żeby wesoło pogdybać z małym artystą- pokazać mu że nie ma jedynej dobrej odpowiedzi ( w tej sztuce trenować będzie go szkoła) ale całe spektrum możliwości.

      Mamy z forum o książkach dla dzieci i młodzieży chwalą też "Myślanki".

      Delete
    3. O wielkie dzięki, bo zapomniałam z rok temu widziałam wtedy uznałam, że jeszcze za wcześnie, a teraz znów pooglądałam, wydrukowałam te które można pobrać, obśmiałam się jak norka, jutro na dziecku testować zamierzam. Niestety poznańska placówka też Disneyami stoi brrr... Pozdrawiamy kaczkę, e.w. i smoczyczke niveę
      ps. coś na rzeczy z tym brokatem, wszędzie pełno

      Delete
  2. Hii, jakie to holenderskie...:) Czyli Ty też w Instytutach masz ksywkę 'Matka Wariatka' :) Dla mnie ogromnym pocieszeniem było, że po latach wymyślania holenderkom różnych problemów (w międzyczasie nawet wylądowałam na dywaniku dyrektorskim, bo raczyłam zwrócić uwagę dość jednoznacznie)- ostatecznie, na pożegnanie zostałam wyściskana, wycałowana i nawet 'We will miss You!' usłyszałam... I szczere to było, dotarłyśmy się :)
    PS. Piękna laurka, na bogato!

    ReplyDelete
  3. No czepiasz się! :D No popatrz, gwiazdki są, wycinanki, bogato brokatem okraszone i nawet pisać się Dynia nauczyła w te kilka dni. No czego chcesz więcej? A laurka taty niech cie nie zmyla - Dynia namalowała ja jeszcze PRZED ta przełomowa rozmowa! Szkoda było zmarnować, wiec... sama rozumiesz. Ze względu na te lasy toaletowe z sekwojami - no zal wyrzucić.

    ReplyDelete
  4. U mnie papier ryzami w domu idzie... Z przedszkola też przynosimy. Moja córka starsza nieco od Dyni, ale na moje propozycje, że druga strona też się nadaje do rysowania stawia stanowczy opór ;) W przedszkolu rysują po jednej stronie, poza tym, przecież trzeba wycinać, a jak będą dwa rysunki to się nie da... A skoro wycina... nie wolno wyrzucić nawet skrawka, mamy tony wyciętych fragmentów rysunków (głównie kucyków i wróżek) oraz resztek po wycinaniu, których też nie można zutylizować... Najgorsze jest to, że pod osłoną nocy też się nie da, bo pamięć jak u słonia i potrafi po miesiącu poszukiwać czegoś "konkretnego" i jest wycie jak się nie uda znaleźć...
    Kinga

    ReplyDelete
  5. Wole jednak Dyniowy minimalizm!
    Chetnie tez zasponsoruje ryze papieru! ku pokrzepieniu!
    ku nowym ladom! Zanim jej przyjdzie do glowy, ze nie potrafi rysowac, bo nieopatrznie, jak pewna taka ciotka z Bawarii, porowna sie z Matejko.

    ReplyDelete
  6. Poranna kawa, majowe słońce i post u Kaczki, po którym uśmiech nie schodzi z twarzy przez kilka godzin... czyż może być lepiej? :D

    ReplyDelete
  7. To dowodzi na pewno jednego: naszepanie juz sa troche w strachu przed Kaczka i reaguja na sugestie kaczkowe natychmiast i bez szemrania - tylko z interpretacja sie minely troche... No ale na poczatek, zawsze cos!

    ReplyDelete
  8. Hehehehehe :-) Pozdrawiam naszepanie!

    ReplyDelete
  9. Toż to ogromna ilość kresek na jednej kartce. Daphne maluje z reguly jedną bądź dwie kreski i mówi "mamusiu I've finished!"

    ReplyDelete
  10. O, widzę, że panie czują respekt. Po zestawie sądząc jeszcze nie zadecydowały kto ma rację, Ty, czy one;)

    ReplyDelete
  11. Mlodsza chodzi tu do przedszkola i do opiekunki (cena za godzinę niemal 2:1, w sensie opiekunka tańsza). Od opiekunki przynosi wyszukane prace w stu technikach - malowane farbami, wyklejane nasionami, wydzierane nogą itd. Z przedszkola w 90% tak jak Dynia.
    Kartki też w dużej części wyrabiane przez personel (może w ten sposób uzasadniają wysoki stosunek liczby pracowników do dzieci w tym przedszkolu).
    Starsza była w niemieckim przedszkolu i tam miała świetną teczkę - wiele technik, czasem prosili np. o wydmuszki z domu (intuicja mi podpowiada, że tu health and safety wykluczają malowanie pisanek, no chyba że na drewnianych jajkach).
    A waszepanie są teraz na Ciebie uczulone obawiam się i nawet komentarz o pogodzie będzie ich krytyką.

    ReplyDelete
  12. A ja mam pytanie o higienę dnia codziennego u rezolutnych - dawno temu, gdy jedno z mych dzieci załapało się na rok polskiego przedszkola, gdy splątały mu się kudły, to go przeczesano, gdy glut zielony rozmazał mu się na policzku, starto, gdy ufajdał się od góry do doły żarciem, koszulkę przebrano. Tu zaś, u germańskim przedszkolu, ręce obowiązkowo przed jedzeniem umyte, a zęby po, ale to co wzwyż i w niż od nadgarstków, czarne niczym ziemia matka, skudlone i zaglucone. Nie wiem czy to efekt nie-wolno-przekroczyć-stref-osobistych-bo-to-podpadnie-pod-molestowanie czy naturalizm i ekologia wrodzona u tubylców. Wyjście między ludzi bezpośrednio po pobycie przedszkolnym miało wszelkie znamiona eko. Nie wspominam o drobiazgach takich jak tony piachu w na wpół przegniłych skarpetkach od latania luzem po piasku i ogrodzie.

    ReplyDelete
  13. To ja Ci odpowiem na podstawie moich doswiadczen (byly DDR i Schlezwik-Holsztajn): myte ręce, zęby tylko w DDR ( na zachodzie przedszkole było na 1/4 dzieci zaprojektowane i zwyczajnie nie było miejsca na kubki i szczoteczki). Gluty dzieci wycierały i tu i tu same, pani je ganiała, a rodzice znosili tony chusteczek. Resztki jedzenia z twarzy też zmywane.
    Reszta umorusana nieziemsko, ale wg mnie brudne dziecko to szczęsliwe dziecko, więc mnie nie raziło - dużo bardziej mnie niepokoi, gdy w UK opiekunka młodszej tłumaczy się z jej plam na ubraniu.
    Jak musiałam zaraz natychmiast mieć porządniejsze dziecko, to brałam ciuch na przebranie i przecierałam dziecko) mokrą szmatą w przedszkolnej łazience. Ale ogólnie przedszkolne ciuchy kupowałam na pchlim targu raczej, bo wiadomo było że na intensywne używanie; no i gumowe spodnie to strój nr 1 pazdziernik-kwiecien.

    ReplyDelete
    Replies
    1. aniprywatne - to ja się tradycyjnie wtrącam ;) bo moja historia geograficzna łudząco podobna. Aktualnie Szlezwik, spoglądamy prawie że na falującą słoną wodą granicę RFNu.

      moje niewielkie jeszcze doświadczenie na polu edukacji przedszkolnej każe mi wysnuć baaardzo uogólnioną tezę, iż oto w De dzieci zostawia się po prostu w spokoju w ich mniej lub bardziej szalonej zabawie i nie skubie, poprawia, przeczesuje, wyciera, przeciera i myje nieustannie, bo to po prostu dziecku może przeszkadzać, przerywa zabawę i daje dziecku poczucie, że ciągle jest coś z nim nie tak.

      mam wrażenie, że przestrzeń, wolność i czas na zabawę są tu ważniejsze niż poprawiane wyglądu dziecka. to daje sygnał dziecku, że jest fajne takie, jakie jest, bez ciągłej potrzeby "udoskonalania" go, nawet w tym fizycznym wymiarze.

      mam wrażenie, znów baaardzo subiektywne, że w Pl część pań przedszkolanek wpisuje się model cioci kloci, nieustannie i do bólu poprawiającej przekrzywioną czapeczkę.

      arbuz b.n.

      Delete
    2. Czapeczka to tema rzeka :) Bez czapeczki nie da się :) żyć po prostu.
      Jako, że przedszkolną e. mamy jakiś czas za sobą, choć u jednej sztuki nie na tyle dawno, żeby zapomnieć - obserwuję niechęć do higieny wyższą im wyższy wiek delikwenta - różnie tłumaczoną, a to potrzebą skóry do zachowania warstwy ochronnej, w przypadku dorosłych ekologią - to nadmierne zużywanie wody - podczas, gdy możnaby ją było wykorzystać w Afryce (choć głowię się zawsze, że niby jak). Oczywiście to moje subiektywne i wybiórcze spotkania z tubylczymi nawykami. Czy gorszymi czy lepszymi - nie mam zdania - ale to też część kultury.

      Delete
    3. Tak, czapeczka, jej istnienie na głowie lub też brak, a w przypadku istnienia idealne, symetryczne ułożenie to temat Amazonka wręcz ;)

      Fakt, podejście do higieny noworodków jest tu zgoła inne, ale przyznaję, że mi bliższe. Ale kumy z kraju ojczystego donoszą mi, że polskie położne też już nie każą nawadniać noworodka pomimo ryku i spazmu konsekwentnie co wieczór, a raz, dwa w tygodniu.

      Natomiast przygodna i okazjonalna higiena dziecka szkolnego jest już dla mnie raczej zagadką.

      No ale co ja tam komuś do wanny zaglądać będę ;)

      arbuz

      PS. dorkas, Wy nadal w Szlezwiku?

      Delete
    4. Do wanny, ależ nie, ale wystarczy czasem posiedzieć obok.

      W szlezwiku to jakieś kilka h/rocznie. Ale generalnie północ :)

      Delete
    5. Kurczę, bo się pogubiłam.
      Północ Europy w sensie? :)

      arbuz

      Delete
    6. Teutonii w obecnych granicach :)

      Delete
    7. Północ to dla mnie Szlezwik i kurczę, przysięgam, zupełnie niezłośliwie, ale zapomniałam komentarz temu, że posiadamy jeszcze McPomm ;-))

      kaczko wybacz prywatne pogaduchy!

      arbuz

      Delete
  14. Ja tam widzę, że Kaczka dydaktycznie ma potencjał.

    ReplyDelete