[72]

[15 May 2014]

(...)
Serio.
Wierzyłam, że niczym mnie już ten Instytut nie zaskoczy, zaakceptowałam, że w menu pięćset dań z klusek i że trzysta rodzajów prac plastycznych można ciągle tą samą techniką, ale jakże ja małej wiary jestem.
Siedzę wczoraj pod wieszaczkiem, czekam na Dynię, a tu otwierają się drzwi do szatni, wpadają Sfilcowane Wiewiórki na adrenalinowym haju krzycząc, że właśnie zrywają się z zajęć, bo lecą na piąte urodziny Hildegardy z Bingen.
Mamusia Hildegardy zaprosiła.
- Och! – mówię do pań przedszkolanek od 'Wiewiórek' – czy to nie miłe tak dzień pracy skończyć wcześniej?
Panie uśmiechają się na octowo i mówią, bynajmniej. Mamusia Hildegardy zaprosiła jedynie ośmioro z dwunastki dzieci. Zatem z prostej matematyki wynika, że czwórka razem z paniami robi do końca szychty.
W tym momencie wpada do szatni jeden z Rezolutnych Lisków zakłada buty i utrzymuje, że też idzie na imprezę.
(Dodajcie sobie do tego, że to chłopczyna, który kilka tygodni temu opowiadał mi pod wieszaczkiem, że i on miał maluteńką siostrzyczkę, ale mu umarła.)
Pech, że nie jest na liście gości.
Na to wchodzi Dynia z rykiem, że odbierając ją o piętnastej czasu lokalnego torpeduję jej życie towarzyskie, bo ona też się wybiera.
Ale też nie jest na liście.
Na to pojawia się Lalolina, ubiera buty i dołącza do grupy wychodzących.
Gdyż tak i owszem, Hildegarda zaprosiła Lalolinę.
Gromada biesiadników wychodzi, śpiewając ‘Happy birthday’.
Wiewiórki i Liski wyją.
We mnie strzela piorun.
...
Odczekałam dwadzieścia cztery godziny, odliczyłam do miliarda, idę do Naszej Pani z Edynburga, co to jeszcze wczoraj sama chodziła do przedszkola, więc powinna zrozumieć i pytam bez owijania: WTF?
Nasza Pani z Edynburga, że ojej, faktycznie chyba coś nie tak, ale ona mi tu zaraz na pociechę, że nie tylko Dynia wczoraj wyła.
Czaicie?
(A pani, Nasza Paniu z Edynburga, po godzinach to miejmy nadzieję, że nie dorabia sobie w Telefonie Zaufania? Bo jakby strach pomyśleć.)
Miliardy do przeliczania mi się skończyły.
Wdech. Wydech. Wdech.
Mówię: Jutro Dyńka przyniesie do Instytutu cukierki...
(Tu skołowana Nasza Pani zaczyna rozpływać się nad mą szczodrością.)
... ale postanowiłam, że wręczy je wyłącznie wybranym dzieciom. Taaaaadam!
Daję słowo, kwadrans Naszej Pani  zajęło by rozebrać tę figurę retoryczną.
A potem to już chyba wyłącznie krzyczałam, choć, co ona winna, że mamusia Hildegardy #moron #halfwit to #głupiabezmyślnakrowa.
A potem poszłam krzyczeć do Dyrekcji.
No fakt, to nie fair, że roztaczam aurę i urodę dalajlamy, czynię cuda, a gdzie nie splunę zaprowadzam miłość i pokój, bo naród się nie spodziewa, że znam brzydkie słowa w kilku językach europejskich.
Dawno tam chyba nikt nie krzyczał na tych salonach, bo wywarłam wrażenie.

No i na cholerę mi praca w korporacji, skoro oni wszyscy tu jeszcze bardziej się starają, żebym im nie zazdrosciła intelektu?

©kaczka
65 comments on "[72]"
  1. Bardzo dobrze! Pokrzycze sobie z Tobą, bo bliskie mi to.

    ReplyDelete
  2. I ja! ja też! Ja też czasem zdzierżyć nie mogę... I się nie hamuję;)

    ReplyDelete
  3. No rzeczywiscie na Matke Roku to mialaby male szanse. Ale moze Pani z Edynburga rzeczywiscie wczesniej nic o tej akcji nie wiedziala? Moze ja wzieto z zaskoczenia?

    A "sfilcowane wiewiórki na adrelinowym haju" nie wyjda mi z glowy dluuugo ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Joanna, jestem pograzona w otchlani rozpaczy, bo to przeciez dopiero poczatki edukacji. Wracaja teraz do mnie bumerangiem te historie opowiadane przez przyjaciol na temat szkol ich dzieci, glupoty rodzicow, nauczycieli, etc. Nie wiem, moze jednak home schooling? :-)

      Aga, Norweski mnie, jak to Norweski, umiejetnie wczoraj pocieszal, ze bym sie tak glupio nie dziwila, gdybym poszla na te wywiadowke dla rodzicow, na ktora go wyslalam kilka tygodni temu :-)

      Diable, ona nic nie wiedziala, alo to drobiazg w calej tej historii, bo z jej grupy zniknelo jedno dziecko, a jedenasciorgu innym bylo wylacznie (!) przykro. To, ze wychowawczynie Hildegardy nie wiedzialy o niczym to jest dopiero wyczyn. Oto pracujesz wsrod Wiewiorek, masz jakis konspekt zajec na dany dzien (buchacha!), a tu wpada mamuska Hildegardy i informuje cie, ze wlasnie w porozumieniu z rodzicami pozostalej osemki zabiera ci dzieci z zajec. Nie musialam sie unosic w rozmowie z Nasza Pania, ale gdy dotychczas zglaszalam jakiekolwiek uwagi tonem lagodnym i milym, otwartym na wspolprace, to Pani usmiechala sie przepraszajac, ze zyje i bezradnie rozkladala rece.
      Problemem tej placowki, ktory zdiagnozowalam wczoraj za friko Frau Dyrektor, jest to, ze mamuski przejely wladze nad wykorzystujac fakt, ze personel nie trzyma sie razem, sam wlasnie skonczyl przedszkole, albo z utesknieniem wyglada emerytury i nie tworzy wspolnego frontu. To teraz ja stworzylam front. Place, to wymagam (nie sadzilam, ze mi to kiedys przejdzie przez klawiature) i nawet mi juz nie jest przykro, ze sie z nimi inaczej rozmawiac nie da, ani ze personel pierzcha i chowa sie wsrod wieszaczkow, gdy sune korytarzem :-) Frau Dyrektor probowala odwrocic kota ogonem (w niemieckim wydaniu, wyglada to raczej na wepchniecie kotu reki w gardlo i wynicowanie podszewki na wierzch) sugerujac, ze jestem nadopiekuncza matka. Blad i strzal w kolano. Wyznaje gleboka wiare w slusznosc wystawiania dziecka na zdrowa frustracje, np. przy zapinaniu guzikow, przy szarpaniu sie o te sama zabawke, przy przegrywaniu w loteryjke obrazkowa, przy decydowaniu, kto bedzie rozkladal naczynia podczas posilkow, ale wydarzenia z przedwczoraj to bylo ponizej wszelkiej dopuszczalnej normy.

      Delete
    2. Ale to samo życie, Kaczko. Nie zabieraj Dyni przypadkiem. Hołmskuling wykształci w niej bowiem z gruntu nieprawdziwe przekonanie, że świat jest piękny, a ludzie dobrzy.

      Delete
    3. Kaczko Kochana, no niestety jakoś trzeba te nasze dzieci wzmacniać w tych emocjach i sytuacjach. Też mam pokusę natychmiastowego zabrania moich gdziekolwiek indziej, ale nie robię tego jednak. Muszę je nauczyć to przeżyć, poradzić sobie i żeby nie brały tego do siebie. I żeby swoje poczucie wartości miały zbudowane bez względu na takie sytuację.
      Choć nie jest mi łatwo, bo uruchamiają się moje uczucia i wspomnienia i też wrzeszczę ;-)

      Delete
    4. Ah, to ja jakos nieprawidlowo przyporzadkowalam te Panie. Czyli Pani Hildegardy dala ciala na calej linii, wiedzac co sie swieci. No. Szlo to dyskretniej zalatwic, to fakt.
      Jak moja córa byla w pierwszej klasie, to przed wakacjami Pani odbyla ze mna taki oto dialog:
      - to co, jedziecie w wakacje do Polski na urlop?
      - tak, jasne, rodzine odwiedzic, babcia z dziadkiem tesknia (itp)
      - a, NO TO SZKODA, bo córka znowu troche zapomni niemieckiego.
      - ??? - tu tak mnie zatkalo ze nie znalazlam odpowiedzi, bo niestety zawsze mnie zatyka w takich sytuacjach.

      I ta pani byla pedagogiem z 30-letnim doswiadczeniem!

      Delete
    5. Waterloo, ale wiesz, ze nasiaknieta brytyjskimi wplywami mozliwe, ze uprawialabym ten skuling metodami pobranymi z Dickensa :)
      Jestem rozdarta, bo i owszem falszywy obraz swiata, ale istnieje podejrzenie, ze nie zdzierze obcowania z innymi rodzicami. I zdaje sobie sprawe, ze pewnie cala sprawa bardziej mnie dotyka, a Liski, jak to Liski, coz znajda sobie znajda inny temat do wycia. Jak zyc, jak zyc!

      Joanno, no ba! Nie ma idealnie. Ogladalismy niedawno zupelnie bez zwiazku okoliczne przedszkola. Zaleta, ze za rogiem, ze dziecko mi sie podciagnie w rosyjskim i hindi, i ze poziom prac plastycznych wzniesiony na wyzyny pudelek po jogurtach. Mam proste kryterium badania przydatnosci placowki. Pedagog powinien mym zdaniem podczas wizyty wstepnej zauwazyc dziecko i porozmawiac z nim znizajac sie fizycznie do jego poziomu. Na palcach jednej reki, choc niby ten Dickens juz nie jest podrecznikiem propedeutyki wychowania wczesnoszkolnego :-) A poczucie wartosci... ech.

      Diable, i mnie tez zwykle zatyka. Dowod, ze glupota nie ma narodowosci, wieku, ani plci.

      Delete
  4. poważna obsuwa placówki!!!
    u naszego najmłodszego wszedł był pewien tatuś tanecznym krokiem do klasy III post w trakcie trwania lekcji i machając zaproszeniami urodzinowymi dla kolegów synka oświadczył, że właśnie je rozda teraz i natychmiast wybrańcom. teraz i natychmiast wyleciał za drzwi żegnany lodowatym powiewem nauczycielki. jej oburzenie trwało jeszcze długo po incydencie albowiem tatuś zaczaił się za drzwiami i czynu dokonał na przerwie... ilekroć nasi synowie chcieli zaprosić ograniczoną liczbę dzieci na przyjęcie urodzinowe byli obwarowani instrukcjami by zaproszenia wręczać w szatni po ostatniej lekcji. nawet oni rozumieli, ze wybiórczość sprawia przykrość innym kolegom i koleżankom...
    to co się stało u Was jest niedopuszczalne i słuszny front tworzysz - jakby co to ruszę z Toba na barykady, w końcu nie na darmo kiedyś przeforsowano liberté, égalité, fraternité ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Za kulisami bloga dyskutowalysmy z kuma, ze sie nam moze od tego socjalizmu tak porobilo w glowach, ze kazdemu ma byc po rowno. A moze to juz tak w kapitelizmie nie dziala?...
      Zazdroszcze nauczycielki. Wydaje mi sie, ze moze jeszcze nawet lyknelabym glupote matki Hildegardy, ale wzruszenie ramion naszejpani, ze a niby, co moze zrobic placowka w takiej sytuacji... Chryste Panie, toz dajcie mi kartke papieru, a przedstawie sto scenariuszy od zebrania rodzicow po nabijanie na pal ku przestrodze. Zacisnelam na tej historii zeby jak amstaf. Nie odpuszcze.

      Delete
  5. Kaczko kaczuszko! Przez półtora roku pracowałam w takiej prywatnej placówce. Mogłabym Ci opowiedzieć takich historii tysiące a nawet setki. Prywatne przedszkola mają to do siebie, że każdemu się wydaje, że skoro płaci to dostanie to co chce - furda, że życzenia wszystkich wzajemnie się wykluczają! I tak jedna mamusia życzyła sobie żeby jej dziecko nie leżakowało ( może mu pani poczytać w drugiej sali), inna kazała budzić po godzinie, jedna kazała karmić po spaniu, inna przed - a nasza derektor obiecywała wszystkim solennie co kto chciał i jeszcze więcej. Rodzice życzyli sobie żeby odzwyczaić im dzieci od pampersa, na przykład, bo im się jakoś w domu nie udaje.
    Cyrk, powiadam Ci. A gdzie jeszcze edukacja, wychowanie? No w lesie, bo zanim człowiek ogarnie listę życzeń pada na pysk, jako ten praktykant u Lisków.
    Mogłabym tak jeszcze długo ale dnia nie starczy.
    Miejmy nadzieję, że coś tam zdziałałaś.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wytrzymalas poltora roku?! Do nieba bez kolejki.
      Z rok mam dopiero takiego oficjalnego uczeszczania do placowek, ale czarno na bialym, ze najslabszym ogniwem sa w tym systemie rodzice. To tez omowione z kuma w kulisach. Kuma utrzymuje, ze wedlug badan naukowych to postac nauczyciela (tuz po okolicznosciach ekonomiczno-socjalnych, dobrze mowie, Kumo?) jest najwazniejsza w procesie nauczania. Zatem jesli rodzice przejeli wladze, zdetronizowali naszepanie to o kant stolu cala reszta...

      Delete
  6. mgliście przypominam sobie, iż za czasów kariery przedszkolnej Młodej, w odpowiednich szafkach leżały zaproszenia dla wybrańców i to norma była;/ Mojej nigdy nie zapraszano i MI było kosmicznie przykro (jak ktoś ma niepełnosprawne dziecko, to się do tego powinien przyzwyczaić, ale ciągle nie umiem), a Młoda, szczęśliwie, nie łapała o co chodzi...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czlowiek czasem mysli, ze to niemozliwe, zeby inni byli tacy bezdennie bezmyslni, a jednak... Te rozkladane zaproszenia to tez u nas przedziwna norma. I myslalam, ze juz nic nie przebije tej panci, ktora pomylila poleczki (gdyz Liam, czy Leon to w sumie bez roznicy), a potem gonila za Leonem, zeby mu wyrwac z rak zaproszenie... A tu prosze, mozna jeszcze lepiej.

      Delete
  7. Rzeka, temat rzeka... Rynce opadjom, cycki tesz. No wszystko mi opadło (prócz brzucha).
    Mi placówka (aktualna) jeszcze w żaden sposób nie podpadła, ale rodzice i owszem. Uogólniając - bezmyślność, egoizm, wisimizm... I za każdym razem jestem tak samo zdziwiona. Że można tak NIE MYŚLEĆ.

    ReplyDelete
    Replies
    1. I ja optuje za tym, ze to po prostu bezdenna, buracka, skurczysynska glupota przez najwieksze G swiata. Albowiem podlosc wymagalaby uzycia przynajmniej dwoch neuronow. A tych tam po prostu nie ma. Kompletnie. Brak.
      Tymczasem placowka prowadzi sledztwo w sprawie, a w stosunku do mnie i do Dyni stosuje bombardowanie miloscia :-)

      Brzuch niech ci jeszcze nie opada :-)

      Delete
  8. Droga Kaczko! Spędziwszy jakiś czas temu cztery bite dni nad lekturą Twego bloga, pozbawiając dziatwę strawy i matczynych uczuć, męża mojego zacnego towarzystwa, pozwalając rodzinne pielesze zarastać brudem i kurzem, wyjąc z radości i zachwytu nad kunsztem Twojego pióra czy też klawiatury, a teraz wracam jak bumerang, z wypiekami na twarzy, do lektury kolejnych wpisów.

    Które są mi coraz bliższe sercem, albowiem jakieś osiem lat z haczykiem temu wylądowałam na teutońskiej ziemi, a następnie przepuściłam i nadal przepuszczam przez tryba niemieckiego systemu edukacji swe dziatki. Ze łzą w oku czytam Twoje wpisy, albowiem przypominają mi co do joty moje zdziwienia, frustracje, chęć mordu i bolesne zderzenia z intelektem przedstawicieli tutejszego systemu. I z autopsji mogę jedynie rzec, że im dalej w las tym bardziej ciemno i straszno.

    hehe, homeschooling też rozważałam, nawet mocno, ale potem dowiedziałam się, czym grozi na wolnej, zachodniej ziemi uczestnictwo w takim wybryku i jakoś moja wola walki z systemem przeniosła się na inne fronty. Bowiem to o własne dziatki chodzi.

    serdeczności pełne zachwytu nad piórem i wytrwałością w prowadzeniu bloga - dorka

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kochana, miod, melase, karmel lejesz na me serce i posypujesz obficie cukrem pudrem! Dziekuje!
      Dziekuje tez za perspektywe i obiektyw szerokokatny. Bo i ja mam to przejmujace odczucie, ze stoje naprzeciw Goliata, a w procy brak gumki. I nawet z gaci jej nie wyciagne, bo kto w dzisiejszych czasach jeszcze takie gacie z gumka...
      Homeschooling, taki kuszacy, taki teoretycznie piekny, ale nie wyjdzie - nie przy naszych charakterach z jednej upartej matrycy :-)
      Wracaj tu, prosze, i studz me zapedy, gdy nastepnym razem zechce wspinac sie na Reichstag z okrzykiem: 'nie nazywajcie plastra pomidora SALATKA WARZYWNA!' :-)

      Delete
  9. Kaczka na ostro- pyszna!

    Całkiem serio- mam dylemat.
    Mam też mieć :o) warsztaty plastyczne z dziećmi w malutkiej miejscowości. Z wykorzystaniem w miarę nietypowych elementów skrawki polary, kolorowego papieru, plasteliny, patyczków, szyszek, piórek, guzików, koralików.
    Później te prace mają być eksponowane w holu szkoły, filii biblioteki większego miasta, na szkolnej stronie www. A wszystko to z okazji iluś lecia tej miejscowości.
    Mogę na to poświęcić 1,5 godziny swego żywota. Zajęcia mają się odbyć w szkole w czasie lekcji.
    >>>Opcja nr1- na zajęcia przychodzi jedna klasa - akurat klasa 3 bo w niej jest najwięcej dzieci ( optymalna ilość cherubinów którym na serio mogę poświęcić uwagę to 15-20 ale rozumiem,że szkole zależy żeby było ich jak najwięcej)
    >>>Opcja nr.2
    Na tydzień przed zajęciami , odbywa się w 3 klasach pierwszych konkurs plastyczny i 10 zwycięzców z każdej klasy przychodzi na zajęcia. Cały czas huczy mi w głowie, że tym co nie wygrają będzie przykro i nie wiem co robić. W szkole nie działa żadne kółko plastyczne= żeby ew. zorganizować tę zabawę po lekcjach i to z dzieckami , które lubią ten sport.

    Co o tym sądzicie?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki Joanno za fachową opinię.

      Delete
    2. Jeśli mówimy o szkole podstawowej, to opcja 1. (Pomijam kwestie kto będzie rozstrzygał w tym konkursie itp.) Sama bym się rozpłakała jakby mi się nie udało wkręcić na zajęcia z Tobą ;)

      Delete
    3. Okejas. czuję się przekonana -opcja nr.1
      Kaczko- przepraszam ,że się zaszarogęsiłam z dylematem na Twoim blogu- ale temat był bardzo a'propos.

      Delete
    4. E.W. nie zorientowałam się ze to Ty - jedna z moich ukochanych ilustratorek! :) ale to tym bardziej opcja 1 - żeby nie uczyć dzieci, że z kimś wybitnym mogą obcować tylko najlepsi. A szkoły przez te wieczne, durne konkursy po.prostu segregują dzieci.

      Delete
    5. Joanno-Dzięki za ukochanie :o)

      Podróże kształcą- także te w necie. Nigdy nie patrzyłam na to z tej strony- że konkursy segregują dzieci. Raczej wydawało mi się, że pomagają odkrywać talenty- ten fajnie maluje, ten kopie w piłę, ma talent aktorski, a ta z kolei dobrze liczy. Ale CZUJĘ że w tym co piszesz, jest racja.
      Powiem Wam też, że sprawia mi kłopoty własna spontaniczność. Wiadomo, staram się znaleźć coś fajnego w pracy każdego janioła- choćby drobiażdżek, pomysł, oryginalność ujęcia, ładne zestawienie kolorów, albo to że ciekawie opowiada o niezbyt ciekawej plastycznie pracy. No ale są dziecięce malunki, które mi się strrrrasznie podobają i daję temu entuzjastyczny wyraz. Czyli jednak jakoś te szczególnie uzdolnione wyróżniam. Jak się dziecko do mnie przytuli, uściśnie to odgłaszczę, a nie podnoszę asekuracyjnie rąk do góry jak robią panie przedszkolanki.

      Trudne to wszystko.

      Delete
    6. Ja już na musztardę tyko zdążyłam, bo posprzątane. -E.W. chciała opinii, więc jednak dodaję swoje trzy grosze;)
      Opcja druga w połączeniu z obchodami iluś lecia jakiejś miejscowości skojarzyła mi się z czasami odległymi już, na szczęście, kiedy to tylko przodownicy pracy godni byli wymienienia na jakiejś tam gazetce ściennej.
      Konkurs to dydaktycznie dopuszczalna forma motywacji uczniów, ja jednak mam wrażenie, że konkursów w szkołach jest baaardzo zbyt dużo i ich sens w wielu sytuacjach jest często wątpliwy. W tym wypadku myślę, że chodzi o pomysł i kreatywność, a nie o najpiękniejszą pracę dla pana wójta, czy cóś ;)

      arbuz

      Delete
    7. Nie Arbuzie, nie chodzi o najpiękniejszą pracę dla Pana Wójta, chodzi o to, że ta malutka miejscowość jest ostatnia w kolejce do funduszów w gminie i akcje takie jak np. wizyta filharmoników z Naprrrrawdę Dużego Miasta (raz na kilka lat) dzieją się dzięki czyjejś pasji społecznikowskiej, pracy po godzinach, wolontariatu itd. I - co oczywiste- dla niektórych endżelów słuchanie muzyki poważnej to przeżycie i przygoda, dla innych udręka. Stąd myśl, żeby taki prezent, trafił do tych, którym sprawi przyjemność, do tych dzieci które lubią muzykę, albo jak w przypadku moich zajęć którym sprawiają frajdę działania plastyczne.

      Dzieci w szkole jest 200 a w zajęciach może wziąć udział max 30. Stąd dylemat.

      Delete
    8. Najlepsza byłaby opcja 3. -czyli dla chętnych. Ale to się pół szkoły może zgłosić. Rozumiem. A co do konkursów, to właśnie plastyczne skutecznie zniechęcily mojego syna do tej aktywności. Bo nie robił prac w ogólnie przyjętej estetyce. No i robił sam, a nie mną. Jak patrze na pracę nagrodzone na tablicy, to idealne kompozycje, równo przyklejone elementy, żadnej linii poza kontur, nudne ujęcie tematu - to wiem, że dziecko się do tego nie przełożyło ;)

      Delete
    9. I jeszcze jeden.pomysł przyszedł mi do głowy - może panie wyznacza dzieci, które uwielbiają rysować. One znają dzieci. Bez konkursu. Właśnie w myśl zasady, żeby te najbardziej zainteresowane trafiły do Ciebie.

      Delete
    10. Dzięki Joanno miła, że się przejęłaś moim dylematem. Stanęło na tym , że to będzie jedyna istniejąca w szkole pierwsza klasa. Drugich jest więcej i trzecich klas też, a pierwsza na szczęście jedyna. I w dodatku Pani Wychowawczyni CHCE żeby to były jej dzieci. Jak zwykle mam tremę. To śmieszne, ale spotkaniami z dorosłymi mniej się przejmuję,a kiedy dziecków jest więcej niż dwoje- troje, z tzw.nerw mam ochotę zabarykadować się w toalecie.

      Delete
    11. Cała przyjemność po mojej stronie :)) dobrej zabawy z dzieciakami :))
      Rozwiązanie salomonowe :))

      Delete
    12. -E.W.

      Fakt, podreptałam myślowo nieco w inną stronę.

      Sytuacja skojarzyła mi się ze szkołą w tyciej miejscowości, w której pracowali moi rodziciele. Tam sprawy zawsze rozwiązywało się "konkursem na", grą najlepszych z koła muzycznego na keyboardzie dla pana wójta i akademią dla biskupa, któremu wiersze deklamować zaszczyt miała najpierwsza z prymusek.

      Pomimo jakiejś analogii, która powstała w mojej głowie, piłam jednak bardziej do moich skojarzeń, niż zapewne do sytuacji, o której pisałaś.
      Wybacz.

      arbuz bez dna

      Delete
    13. Arbuzie- co ja mam wybaczać- mile sobie rozmawiamy, podajemy argumenty, próbujemy się poznać, zrozumieć- fajnie jest.

      Delete
    14. Czy ty wiesz, Celebrytko, jak krzyczalabym, gdyby ominely mnie zajecia z toba? :-)

      Nie bede oryginalna. Wybralabym zajecia dla calej, jednej klasy. Bo niby fajnie pracowac z takimi uzdolnionymi i zaangazowanymi, ale rozpalic przez przypadek w kims niezaangazowanym pasje lub pomoc odkryc talent, to dopiero frajda. Raz jedyny, w trakcie szkolnych praktyk przydarzylo gromade piatoklasistow nawrocic na nauki przyrodnicze. Nie wiem, jak trwale bylo to nawrocenie, ale wspominam z rozczuleniem :-)

      Delete
  10. Doprawdy, takie rzeczy się zdarzają. 10 lat temu, w polskiej, publicznej szkole podstawowej na zebraniu pani doktór na zebraniu rodziców w kalsie pierwszej uznała, że zorganizuje urodziny córki podczas wycieczki do multikina. Koszt prezentu 30 pln, a kogo nie stać to sobie posiedzi w autokarze na parkingu z panem kierowcą. I zaiste nie widziała w tym nic zdrożnego. Odebrało mi władzę i może nawet dobrze, bo bym mogła pełną piersią powiedzić co myślę. Jako rodzic i nauczyciel od lat praktyki wybierania i rozżalenie dzieci obserwuję od lat, z moim osobistym dzieckiem włącznie. Nauczanie domowe jest dobre dla wyjątków, a nie jako norma. Właśnie dlatego, że niestety relacje z rówieśnikami kuleją i nie można całe życie prowadzić dziecka za rękę.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie, domowe u nas by nie przeszlo. Zewnetrzne autorytety oraz publicznosc nieslychanie motywuja Dynie do pokonywania kolejnych poprzeczek. Powiedzmy, ze przy mnie Dynia klusuje, ale w placowkach wpada w galop :-)

      To ja musze obrac jakas strategie postepowania, siebie i swoje neurozy chronic, bo ogrom glupoty, ktoryczai sie za progiem, mnie zgniecie jak poldupekl Jagny orzeszek :-)

      Delete
  11. I na mnie zrobilas wrazenie!

    ReplyDelete
  12. heheh, dobrze sie Ciebie czyta w takiej wersji. Wlasciwie w kazdej, ale jakos sie dzis szczegolnie usmiechnelam. Bowiem dzis ide po dziecie moje do szkoly, pierwszy raz 3min po godzinie odbioru (ktore to 3min+ zawsze czekam pod drzwiami). Szkola ma taki system, ze najpierw stoisz z setka rodzicow pod drzwiami, pozniej ciec wszystkich na hurra wpuszcza do srodka, teleportujesz sie pod drzwi klasy i znow grzecznie czekasz z 29cioma innymi, az te drzwi sie otworza i wpuszcza wszystkich do srodka. Zwykle stoje jakies 15 min przed jednymi i drugimi. Dzis jednak, prawem Murphego, wrota otworzyly sie wczesniej. Wchodze wiec te 3min po czasie, i co widze: moje dziecie przed samym wyjsciem, na luziku mnie informuje, ze sobie wyszlo poczekac na mame. Myslalam, ze ich rozniose, po co ta szopka z wpuszczaniem, skoro 4latek moze sobie spokojnie i bez nerwow, nawet sie nie probujac chowac czy przemykac, wyjsc na ulice...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ech, Instytut ma furtke (zawsze otwarta) i drzwi (zabezpieczone domofonem). Chce wierzyc, ze naszepanie jednak znaja rodzicow, bo nieustannie wsrod wieszaczkow widze nowe twarze. W sumie to chyba polegaja tam na dzieciach, bo to te anonsuja 'mama Dyni, tata Prince'a (serio!), babcia Juanity...'
      To, co mnie jeszcze wkurza to pospieszne wydawanie dzieci. A ja chcialabym postac chwile, przeczytac w spokoju co dzis zrobili, albo co bylo na obiad, co z Dynia w jednej rece i Biskwitem w drugiej jest niemozliwe. Ale, nie. Wpuszczaja do srodka, a Dynia juz na progu sali w pelnej gotowosci z workiem na kapcie w reku :-)

      Delete
  13. Dlatego ja zastanawiam się nadal, czy wybrać przedszkole dla mojego dziecka z rodzicami eko-snobami, czy rodzicami "państwo Kowalscy". Z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że więcej obyczajowo szokujących sytuacji jednak u tych pierwszych.

    arbuz bez dna

    ReplyDelete
    Replies
    1. Poradzic? :-)
      Szukaj wedlug klucza: kadra.

      Z przerobionych tu na blogu i poza blogiem opowiesci wylania mi sie regula: jesli dyrekcja ma kregoslup oralny i moralny (uklon, PandeMoniu!) to ilosc zdarzen obyczajowo szokujacych bedzie niewielka.

      Delete
    2. ;-)
      i takowoż postąpiliśmy.
      Regina i Anna przekonały mnie jednoznacznie bardziej niż przedszkole pod nosem, z co prawda wyjątkowo zdrowymi obiadami, ale bez Reginy i Anny. (No dobra, chwilę nad tym myśleliśmy ;) ).

      arbuz

      Delete
  14. Matko, poczułam ten zgrzyt w całym ciele.
    U Mata jest sytuacja prosta. Tylko ośmiu chłopaków w klasie. I całą ósemkę Mat zapraszał zawsze na urodziny. Raptem dwa razy - raz w Muzeum Archeologicznym, dwa u siebie w domu. Z Małżem byliśmy animatorami zajęć. Riebjata w szoku, bo był tort, owoce i normalne jedzenie, a nie paluszki. I były wspólne, integrujące zabawy ruchowe i intelektualne na powietrzu i w domu, zakończone szukaniem skarbu - prezentami dla wszystkich. Raptem balon, lizak i jakas glutowata substancja w słoiczku,chłopaki to lubią. NIewielkim kosztem zabawa taka, że do dzisiaj wspominają. Poszukałam w necie. MIeliśmy drobne nagrody w licznych konkursach, wszyscy byli nagrodzeni, bo każdy w czymś wygrywał.
    A początki nie były łatwe... Mat jako trzylatek poszedł do przedszkola, ale nie jadł, nie pił, nie spał. Czekał przy oknie na odbiór. Chorował dwa tygodnie, tydzień był w placówce. Cały rok. Ja ciągle łudziłam się że to chwilowe, że się zintegruje.. We wrześniu posłałam znowu, myślac, że sytuacja uległa poprawie, bo może się już nada. E-e. Burza mózgów co tu robić. I wpadliśmy na cudowny pomysł- kluby przy MDKach! Mat zaczął chodzić do dwóch róznocześnie, akurat zajęcia były fajnie rozplanowane. 12 dzieci w grupie. Panie osobno do języka, do logopedii, osobno teatr, prosinfonika, gimnastyka. Występy dla seniorów, przedstawienia, występy w auli uniwesyteckiej. Inne dziecko. Cenowo wyszło mniej niż za państwowe przedszkole! A zajęć po dziurki w nosie, od 9 do 13-14. W przedszkolu to wiadomo - zajęcia dopiero po śniadaniu chwilę, potem mycie rak, obiad, spanie i odbiór dzieci. Jestem bardzo zadowolona. Bo Mat to takie dziecko, które zawsze wszędzie ostatnie. Zero przepychania się łokciami...W kolejce do zjeżdżalni przepychany na koniec, zabierane zabawki z piaskownicy.. Serce mi się krajało na każdym spacerze. W szkole zabierali mu śniadaniówkę, rzucali, zabierali krzesło. Myślałam ,że umrę. Stopniowo uczyliśmy się asertywności i walki o swoje Walki bezkrwawej, spokojnej i ługotrwałej. Opłaciło się, jest pogodnym, uśmiechniętym i ogromnie lubianym chłopcem.
    Mima już nie posłałam do przedszkola, tylko od razu do klubów, utartą przez nas ścieżką.
    A to wszytko mówię po to, by Cię uspokoić, Kaczko. O ile mądrze się postępuje, a tak robisz Ty, będzie dobrze. Z tego może też wyniknąć coś dobrego. Można im pokazać, że nie trzeba tak, można inaczej.
    Rozpisałam się, ale mi się też nóż otwiera i budzą się wspomnienia, brrrr.

    ReplyDelete
    Replies
    1. aaaa!
      A jak zobaczyłam u Katachrezy kto to jest E.W. to mi również plomby wypadły!
      :) Z ukłonami :)

      Delete
    2. Kaczko, przepraszam, że u Ciebie - ale mam pytanie do pandeMonii - naprawdę da się nauczyć dziecko tej walki o swoje? Tak jak napisałaś - spokojnej i bezkrwawej? Nie mam już siły patrzeć jak mój mały bez przerwy obrywa od życia i od rówieśników...
      G.

      Delete
    3. Ja się podpinam pod to pytanie (i również sorry, Kaczko :D)... :)

      Delete
    4. PandeMonia dobrze gada.
      Ja mam dzieci nieśmiałe. Dzięki Bogu mają w szkole fantastyczną pedagożkę i chodzą do niej na socjoterapię. Życie z ludźmi to rodzaj gry, której reguł można się nauczyć.
      Ale - jaki komunikat nasze dzieci dostaną od nas? "Drogie dziecko, moja kochana ofiaro, jakieś ty biedne, żeś nieśmiałe! Ile tracisz! No niefart, niefart!" Czy: "nieśmiałość to taka cecha, jedni ją mają, inni nie; tak jak jedni są wolniejsi, inni szybsi - a nikt nie jest gorszy."
      Mamy! - ważne jest to, co same o tym myślimy, bo to chcąc nie chcąc sprzedamy dziecku. Nieśmiałość to nie to samo co kompleksy - próbując nieudolnie leczyć swoje dzieci z nieśmiałości można je wpędzić w kompleksy - a to dopiero pieroństwo, nie daj Boże.

      I jeszcze raz przyklasnę PandeMonii - w klubach zajęcia są krótkie ale konkretne, ciekawe. Przedszkola to często przechowalnie (osobiście wolę te państwowe) ale rozumiem, że wiele rodziców musi po prostu zostawić dzieci ma cały dzień.

      Ale ostatecznie nie chcę się mądrzyć, bo co ja tam wiem - w opcji 3+ zawodzi każda teoria i zaczyna się survival! :)

      Delete
    5. Pani DeMonio:o) macham entuzjastycznie, Twojego bloga też podczytuję, a zawędrowałam tam ścieżyną z inwentaryzacji krotochwil.

      A z tą walką o swoje to na pewno łatwiej w dziedzinach w których czujemy się pewnie, w sprawach zawodowych , negocjacjach, przekonywaniu do pomysłów radzę sobie nieźle, ale do podmiejskiego dziko przepełnionego autobusu przeważnie wsiadam jako ostatnia.

      Delete
    6. Dla nas już jest chyba za późno,bo "dziecko" moje zaraz kończy 24 lata,ale matka durna nauczyła go tylko nadstawiać drugi policzek,bądź mądrzejszy,ustąp,podziel się itd itd:-)Trudno,idealiści też muszą być.

      Delete
    7. Dalyscie mi Kumy do myslenia! Dzieki!

      Delete
    8. G., Olgo!
      Jak nauczyć. Nie wiem, cholera nie wiem jak mi się to udało, sama siedzę w kącie i biję Matowi brawo.
      Najpierw, za setnym razem spychania go ze zjeżdżalni wkładałam go ręcznie w kolejkę i mówiłam do dziatwy - teraz kolej Mata. Za piątym razem Mat przemówił - teraz moja kolej. Hosanna! Wkraczałam tylko w newralgicznych sytuacjach, ale najchętniej wkraczałabym co chwila, albo zarządziła ordung i zjeżdżanie z wyczytywaniem z listy.
      Odchorowywałam te spacerki fizycznie i psychicznie.
      Sprawa rozwiązała się z chwilą przyjścia na świat Mima. Mat miał wtedy 3,5 roku. Spacerki były w dwójkę, Mat nabrał siły i wiary, bo szedł z obstawą. W momencie, gdy Mim uczył się chodzić i coś gadał po swojemu - o dziwo Mat stał się jego tłumaczem. Mim- odważny jak cholera szedł pierwszy, co z tego, że niemowa, a za nim Mat. Całe lata! Mim stał się taranem, paszportem do zabawy, do towarzystwa.Ufffff!! do teraz tak jest. Mat (11,5) jest nieśmiały, Mim (8) bardzo śmiały.
      W szkole znowu był sam. Tak cichy i pokorny, że pani zorientowała się po 4 miesiącach, że Mat biegle czyta i pisze. Koledzy wyniuchali, że Mat jest słabszy w kontaktach rówieśniczych (pierwsze słowa po przyjściu z zerówki szkolnej - mamo, ja nie mam o czym z tymi DZIEĆMI rozmawiać).
      Pani była bezsilna, gdy zgłosiłam jej ,że Mata gnębią, rzucają śniadaniówką i każą biegać po nią. Pani nie widziała problemu. Zadzwoniłam do matki prowodyra, raz i drugi. I traf chciał, że z Matem zaprzyjaźnił się spokojny chłopak, ale "szef". Te składowe w krótkim czasie wygasiły wszystkie negatywne zachowania. Trwało to bardzo krótko, ale wierzcie mi, przezyłam to jakby moja dusza udała się na zsyłkę na Sybir.
      Wszystko minęło, gdy dzieci ciut podrosły i przestała się liczyć ta podwórkowa mądrość, a wkroczyły inne rzeczy, które zaczęły być ważne. To było w 1 klasie. Potem nauka, zobzcyli, że Mat jest uśmiechnięty,koleżeński i ma ogromna wiedzę, będac cały czas luzakiem. Imponowało im to chyba trochę, te jego zainteresowania, zwinność na WFie, pozaszkolne medale.
      Nadmienię, że obaj chodzą do zwykłej, osiedlowej podstawówki. Bardzo sobie chwalę. Z tym ,że Mat do klasy o poszerzony angielskim, mają go codziennie i są jakieś 2 lata do przodu w stosunku do innych klas. Z racji tego ,że były tu egzaminy, jest tylko 8 chłopców.
      Pociesze Was dziewczyny - to wszystko mija, a takie spokojne, nieśmiałe, mądre dzieci wychodzą na tym najlepiej. Krzykacze i przepychacze spadają w rankingach w dół.
      Mnie uratowała konsekwencja, wiara, nadzieja i miłość. I to, że udało mi się nie znielubić jego kolegów. Lubię ich bardzo :)))

      Delete
    9. Jarecka, dziękuję :)
      U mnie się sprawdziła pozytywna mobilizacja. Dasz radę, spróbuj, nie udało się raz, ale za trzcim wyjdzie. I podkreślanie, że każdy jest inny. Moje dzieci to wiedzą, bo mam w rodzinie ciocię po wylewie z prawostronnym niedowładem i afazją, wujka o kulach, ja sama miałam dziadka bez nogi, w rodzinie byli bardzo otyli, jest maleńka ciocia, okularnicy, jeden lubi to a drugi siamto, caaaały przekrój społeczeństwa.

      Ach, jeszcze do Olgi - Olgo widzę, że jesteś z Poznania (ależ masz piękny blog, także mówię o szacie graficznej!).
      Moi synowie chodzili do Artystycznego Klubu Przedszkolaka przy MDK1 na Drodze Dębińskiej. Uczą tam p.Małgorzata Rościszewska i p.Ula Sidor. NI ewiem jak jest teraz, ale wtedy była masa zajęć - do każdego przedmiotu inny fachowiec. Naprawdę bardzo dużo zyskaliśmy, tego się nie da porównać z przedszkolem.Uważam ,że to był strzał w 10. Ale zdaję sobie sprawę, że dla pracujących rodziców to może być problem, bo tam się odwozi dzieci na 9 a odbiera o 13-14. Tu trzeba się uśmiechnąć do babć albo niepracującej koleżanki ;)

      -E.W. macham do Ciebie również!!! Mocno! Jakże mi przyjemnie, że wpadasz, jestem zaskoczona! Ja Ciebie widziałam już dawno u Newy Rysuje :) Ze stołka spadnę ile niesamoicie dobrych rzeczy mnie od Was spotyka, dziękuję !!!!!
      E.W. - też byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem, mój brat również, chyba nawet bardziej. Ale wyszliśmy na ludzi :))))

      Delete
    10. G. mówi: "Nie mam już siły patrzeć jak mój mały bez przerwy obrywa od życia i od rówieśników..."
      G., to jak moje słowa, jak ja Cię rozumiem! Ja wierzyłam w Mata. Bardzo!

      Olgo. - prócz AKP Mat chodził do drugiego Klubu przedszkolaka, osiedlowego, więc codziennie bywał na salonach. A i plusem było to, że przestał chorować. :) No i miał i ma/ mają zajęcia pozalekcyjne.

      Delete
    11. Dziękuję za wszystkie słowa! Wrócę tu po weekendzie i rzeknę więcej, o ile przeżyję maraton - Dzień Matki w przedszkolu, dzień w kuchni, urodziny córy w parku :] Pozdrawiam!

      Delete
  15. Niech no tylko usna, to przylece sie udzielac w tej dyskusji :-) Tymczasem tak tu fajnie, jakbym z wami na jednym piknikowym kocu usiadla :*

    ReplyDelete
  16. Dla mnie pytanie(po 9 latach bycia matka) juz nie brzmi, jak uchronić moje dziecko przed niesprawiedliwości (bo boleśnie wiem, że się nie da), ale jak mu pomóc sobie poradzić z tym faktem. Jak przyjąć jego uczucia,
    pozwolić wyrazić mu swój żal, złość, smutek, nie zaglaskac tego, nie przykryć uspokakajacymi słowkami. Nie przestraszyć się tego, spokojnie wysłuchać. A potem też spokojnie przekazać, że też uważam to za niesprawiedliwość. To dla mnie trudne - bo w takich sytuacjach miotaja mnie emocje i rządza zemsty ;) ale uczę się. Bardzo pomaga mi w tym NVC (porozumienie bez przemocy), jak na razie to dla mnie jedyne narzędzie do radzenia sobie i pomagania dzieciom.
    P.s. Na urodziny zapraszamy wszystkich :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mysle, ze kreslisz nam tu sluszna mape.
      Sie nie da uchronic, nie mam zludzen. I bedzie trudniej w miare dorastania.
      Na razie, marna pociecha, to glownie moje obite uczucia. Na szczescie moge o nich tu z wami...

      Delete
  17. Mowę mi odjęło.
    I próbuję sobie Ciebie wyobrazić, jak krzyczysz. Ale ni rusz.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Po kims Dynia jednak ten tubalny glos odziedziczyla :-) I nie jest to Norweski. Bo on jest kompletnie niewyprowadzalny z rownowagi. Sie zawiesza. Ma chyba jakis bezpiecznik wbudowany :-)

      Delete
    2. Wiadomo. Zachodnia Konstrukcja :)

      Delete
  18. dziwne trochę to imprezowanie w czasie szkolnym. zupełnie pań edukatorek nie rozumiem, że nie zareagowały i nie wytłumaczyły z germańską dokładnością iż imprezy to owszem ale po edukacji, a wcześniej sory, ale wszystkie liski bawią się jednakowo i nie ma żadnych wagarów. pozdrawiam wstrząśniętych edukowanych i opiekunów. edukatorka polska

    ReplyDelete
    Replies
    1. I ja nie ogarniam. Jesli wiedzialy, co sie kroi, a nie zareagowaly to sa po prostu glupie. Jesli nie wiedzialy, a nie zareagowaly, gdy im dziateczki wyprowadzano z zajec to sa... eee... tez mi wychodzi, ze glupie :-)

      Delete
  19. Nadrabiam zaległości i przysiadam w kącie na kocyku.
    Mnóstwo ważnych zdań tutaj padło.
    Wiele razy ciskało mną w środku w podobnych sytuacjach... a teraz, gdy czytam trzęsę się znowu.

    ReplyDelete