[403]

[18 Jun 2019]

(...)
Czerwiec, jak zwykle, ledwie mieści rozmach obchodów kolejnych (DZIEWIĄTYCH!) urodzin naszej pierworodnej dzieciny.
Z czerwca, jak na razie, pamiętam głównie silos mąki i wagon kakao, które przerabiałam nocami na czekoladowe wypieki o rozmiarze satysfakcjonującym apetyty szkoły, świetlicy,  ulicznego gangu, klubu sportowego, siedemnastu nieletnich baletnic (low fat, low sugar ) i czworga uczestników lekcji amerykańskiego (high fat, high sugar i kilka wiader lentilek).
Sprzyjającym zbiegiem okoliczności w dniu urodzin Dyni w mieście występowała jej ulubiona szansonistka, artystka jednego przeboju, prawdziwy one-hit wonder, co zgrabnie rozwiązało problem prezentu dla dziecka.
Na koncert dziecko i swoje fobie społeczne zabrał Norweski. Miejsca stojące pod sceną zajęli o siedemnastej i już o dwudziestej pierwszej, tuż po trzech niekończących się supportach, doczekali się wokalistki.
Wokalistka, szpakami karmiona, swój największy i jedyny przebój zaśpiewała przed jedenastą na zakończenie koncertu, więc niestety, w międzyczasie Dynia straciła miejsce przy samej scenie na rzecz interwencyjnych frytek i ratunkowej coli. Nie wiem, czy to przez colę, inne substancje odurzające, a może przez przypadkowe dotknięcie wchodzącej na scenę artystki [1], ale gdy pierworodna córka wróciła przed północą do domu to ominęła mnie w drzwiach, omiotła niewidzącym wzrokiem i na autopilocie poszła do siebie... odrabiać zadanie domowe z matematyki.
O północy (!)
Zadanie domowe (!)
Pierwszego dnia ferii (!)
Zadanie domowe (!)
Z  m a t e m a t y k i (!)
(Jeśli Dynia na dopalaczach, po jednym przeboju, w mgnieniu oka rozwiązuje dodawanie i odejmowanie do tysiąca, to co dopiero musi dziać się po takim Woodstocku i jakie oblężenie musi przeżywać, abojawiem, Politechnika Białostocka?)

[1] Było dość ciemno, więc możliwe, zatem podtrzymujemy tę legendę.
 
(...)
Następnego dnia impreza przeniosła się do fabryki węglowodanów, gdzie dziatwa starannie wyselekcjonowana z listy tysiąca znajomych (temat przewodni urodzin: ‘Zaprośmy wszystkich, których znam oraz ich kuzynów!!!’) miała ukręcić sobie po lizaku.
Taki Willy Wonka w wersji ekonomicznej.
(Ostatecznie cherubięta ukręciły kilkaset, a przodownikiem produkcji był Biskwit, który zjadł tyle cukru ile ważył, a dalsze dwie tony przyniósł do domu w kieszeniach.)
Ta część obchodów minęła raczej bezstresowo. Mówię, rzecz jasna w swoim imieniu, bo personel fabryki wyglądał na dość znękany po wizycie tej rozkosznej gromady ludożerców. Również Norweski, który to na pięć minut przed rozpoczęciem imprezy odebrał telefon od Ludmiły, matki Aloszy, może mieć w tej materii inne zdanie. Matka Aloszy zażądała bowiem, by podbiec do jej samochodu... aber schnell... i odebrać Aloszę, gdyż jak okiem sięgnąć żadnego miejsca parkingowego na horyzoncie.
Niestety, Norweski nie przewidział, że matka Aloszy w swej wschodnioeuropejskiej fantazji zaparkowała na głównym skrzyżowaniu w mieście, skutecznie blokując ruch we wszystkich kierunkach i że on sam, prymus kodeksu drogowego, unosząc Aloszę z miejsca ożywionej dyskusji między Ludmiłą, strażnikami miejskimi, policjantem i pozostałymi uczestnikami ruchu drogowego zostanie, bez dania racji, z miejsca oskarżony i napiętnowany za współudział.

(...)
Innym fascynujacym doświadczeniem tych urodzin, eksperymentem na żywej tkance mózgowej (mojej) okazała się lektura kartek z życzeniami, które współosadzeni z klasy imienia Wszystkich Zjednoczonych Księżyców Saturna przygotowali dla Dyni w ramach swojego zadania domowego.
I tak oto dowiedziałam się, że słowo ‘ÓRODZINY’ można zapisać na szesnaście różnych sposobów, z których żaden nie jest tym siedemnastym, bezwzględnie zalecanym przez pruski słownik ortograficzny. Okazało się również, że dla niektórych autorów życzeń nawet własne imię po trzech latach publicznej edukacji stanowi poligon krwawej walki z ortografią. I tu na miejscu szkoły imienia Ofiar nie klepałabym się już  tak ochotnie po pleckach w uznaniu dla dobrze wykonanej roboty.
Gdyż mam dowody, że jednak nie.
A te dowody są podpisane: JUZEK, RZANETTA oraz FOLFGANK.

(...)
Tymczasem natura nie spuszcza oka z mojej potencjalnej próżni.
Siedzę o poranku przy stole, ślepia przecieram, a przez otwarte drzwi do ogródka wchodzi ptasisyn-wróbelek z kijkiem w paszczy.
I dalejże realizować na moim dywanie jakieś dzikie fantazje dewelopera.
Że niby tu będzie gniazdo, tam tysiąclatka, pod parapetem sklep wielobranżowy, a tu meblościankę szwagier wstawi...
Pogoniłam skłotersa ciskając weń, przyznaję, raczej nielogicznie - kromką chleba.
Gnał tak, że patyczek zgubił, a potem mściwie zdefekował na ogrodowe krzesło.
Impertynencja przyrody ożywionej przechodzi ludzkie pojęcie. Przechodzi je, dodajmy, po moich dobrach doczesnych!

...Policja? Proszę przyjechać i zdjąć odciski dzioba!...
©kaczka
10 comments on "[403]"
  1. Pięknie, on w Twój dom patyczkiem, a Ty w niego chlebem.
    Dla dostojnej jubilatki, życzenia: niech jej matma lekką będzie, a skłonność do malowania niech rośnie razem z nią.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Swiezym chlebem w dodatku! 😀 Tak, matma niech wreszcie nam odpusci!

      Delete
  2. Gratulacje dla Dostojnej Jubilatki. I Jej Rodziców, że przetrwali nawał imprez.
    U nas przyroda ożywiona w postaci gołębi notorycznie usiłuje wić gniazdo na naszej wycieraczce. Czwarte piętro w bloku i otwarte okno na klatce schodowej na półpiętrze wręcz zachęca do takiej działalności. Wystarczy godzina nieuwagi, a kupka patyków robi się całkiem spora...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzieki 😘 Ta przyroda nie ma juz ani hamulcow, ani przyzwoitosci 😱

      Delete
  3. Masz zebrę w domu??? Nie pochwaliłaś się.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wprowadzila sie pod moja nieobecnosc. To jedyne logiczne wyjasnienie 😄

      Delete
  4. Musze sie wybrac na koncert jakiejs szansonistki, na dopalaczach (albo ona moze byc na dopalaczach). Po blisko roku uczenia matmy zdecydowaie potrzebuje czegosc, co wzmocni moje morale...

    ReplyDelete
    Replies
    1. No wlasnie! Mam tu luke w twoim zyciorysie 😀Pamietam, ze szef sie odgrazal, a ty twierdzilas, ze mowy nie ma 😄 A tu nagle rok minal?!!!i w dodatku uczysz? 😀

      Delete
  5. A co się stało ze słodkościami? Pożarte?
    Ciesz się, że to nie była jaskółka! Albo, dajmy na to koń.
    Sto lat Dyniu! (życzenia Eli przeczytałam: niech jej matka lekką będzie). Ja tam bym chciała takie życzenia dostać bo znowu jest mnie więcej.

    ReplyDelete
  6. Ileż to u was zawsze się dzieje :D

    ReplyDelete