[27 Aug 2019]
(...)
Jak żyję, nie przypuszczałam, że pruski wokabularz czymkolwiek mógłby mi zaimponować.
Bijąc się w pierś przyznaję, że gardziłam derdiedasem i zumbeispielem, słownikiem Dudena podpierałam szafy, za nic miałam Goethego, Schillera i ich egzaltowane umlauty.
Chronicznie obcując z miejscowym narzeczem, w pewnym momencie wyzbyłam się złudzeń, że można go użyć do czegoś bardziej romantycznego niż ulotka maści na hemoroidy.
(W tym miejscu bardzo przepraszam wszystkich amatorskich i profesjonalnych filologów germańskich. Uwaga! Spojler. Zaraz będzie o tym jak sie nawróciłam.)
Aż tu nagle, gdzieś na semantycznym przednówku potknęłam się o słowo idealne i oniemiałam z zachwytu.
Die Vorfreude.
Przedradość?
Ekscytująca antycypacja?
Moment przed otworzeniem prezentu?
Chwila przed wyruszeniem w podróż?
Idealne słowo, którego przez lata daremnie szukałam w tylu językach, znalazłam - o ironio! - w tym, który najbardziej lekceważyłam.
Teraz już wiem, że stan przedradości towarzyszył mi przez ostatnie osiemnaście miesięcy, choć dopiero od góra dwóch umiem go nazwać z tą fascynującą, analityczną, niemiecką precyzją.
Osiemnaście miesięcy temu kupiłam bowiem bilet w podróż na czubek globusa i złożyłam śluby milczenia w tym temacie, z obawy, że życie na pewno znajdzie jakiś sposób, by próbować pokrzyżować mi plany.
(Nie myliłam się. Życie naprawdę przyłożyło się do tej roboty, próbując wykonać dwieście procent normy w krzyżowaniu.)
Teraz już mogę opowiadać, bo wróciłam.
Wróciłyśmy, ja i moja progenitura, z podróży.
Trzy tygodnie.
Sześć tysięcy mil morskich.
Kabina rozmiarów szafki na buty, a w niej ja, Dynia, wszystkie osobowości Biskwita, kalesony z merynosów i sześć zimowych kurtek z podpinką.
(Bywało ciasno. Bardzo ciasno.)
Tadam!
Zdobyłyśmy Grenladię (zanim kupił ją Donald).
Trasą przez Szkocję, Islandię, Prins Christian Sund, przez Nuuk, przez Morze Labradorskie aż do osady Ilimanaq, w której mieszka siedemdziesięciu Inuitów i trzy, a może trzydzieści razy tyle grenlandzkich psów (trudno było liczyć nogi w masie), które z miejsca uznały Biskwita za część swojego stada.
Temat na osobną historię.
Na początek zatem pozostawiam dowód na to, że żaden ze mnie Attenborough (chociaż i on by się spocił starając się utrzymać Biskwita na pokładzie mikroskopijnej łódki) oraz że mimo spektakularnych wysiłków nie udało nam się ustalić: na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa!
©kaczka
(...)
Jak żyję, nie przypuszczałam, że pruski wokabularz czymkolwiek mógłby mi zaimponować.
Bijąc się w pierś przyznaję, że gardziłam derdiedasem i zumbeispielem, słownikiem Dudena podpierałam szafy, za nic miałam Goethego, Schillera i ich egzaltowane umlauty.
Chronicznie obcując z miejscowym narzeczem, w pewnym momencie wyzbyłam się złudzeń, że można go użyć do czegoś bardziej romantycznego niż ulotka maści na hemoroidy.
(W tym miejscu bardzo przepraszam wszystkich amatorskich i profesjonalnych filologów germańskich. Uwaga! Spojler. Zaraz będzie o tym jak sie nawróciłam.)
Aż tu nagle, gdzieś na semantycznym przednówku potknęłam się o słowo idealne i oniemiałam z zachwytu.
Die Vorfreude.
Przedradość?
Ekscytująca antycypacja?
Moment przed otworzeniem prezentu?
Chwila przed wyruszeniem w podróż?
Idealne słowo, którego przez lata daremnie szukałam w tylu językach, znalazłam - o ironio! - w tym, który najbardziej lekceważyłam.
Teraz już wiem, że stan przedradości towarzyszył mi przez ostatnie osiemnaście miesięcy, choć dopiero od góra dwóch umiem go nazwać z tą fascynującą, analityczną, niemiecką precyzją.
Osiemnaście miesięcy temu kupiłam bowiem bilet w podróż na czubek globusa i złożyłam śluby milczenia w tym temacie, z obawy, że życie na pewno znajdzie jakiś sposób, by próbować pokrzyżować mi plany.
(Nie myliłam się. Życie naprawdę przyłożyło się do tej roboty, próbując wykonać dwieście procent normy w krzyżowaniu.)
Teraz już mogę opowiadać, bo wróciłam.
Wróciłyśmy, ja i moja progenitura, z podróży.
Trzy tygodnie.
Sześć tysięcy mil morskich.
Kabina rozmiarów szafki na buty, a w niej ja, Dynia, wszystkie osobowości Biskwita, kalesony z merynosów i sześć zimowych kurtek z podpinką.
(Bywało ciasno. Bardzo ciasno.)
Tadam!
Zdobyłyśmy Grenladię (zanim kupił ją Donald).
Trasą przez Szkocję, Islandię, Prins Christian Sund, przez Nuuk, przez Morze Labradorskie aż do osady Ilimanaq, w której mieszka siedemdziesięciu Inuitów i trzy, a może trzydzieści razy tyle grenlandzkich psów (trudno było liczyć nogi w masie), które z miejsca uznały Biskwita za część swojego stada.
Temat na osobną historię.
Na początek zatem pozostawiam dowód na to, że żaden ze mnie Attenborough (chociaż i on by się spocił starając się utrzymać Biskwita na pokładzie mikroskopijnej łódki) oraz że mimo spektakularnych wysiłków nie udało nam się ustalić: na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa!
©kaczka
AAaale jak to- niemieckie słowo, które nie ma kilkunastu sylab?
ReplyDeleteElu, to słowo może być zapewne wstępem do nawet kilkudziesięciosylabowych kombinacji, jak się dołoży z przodu powód tej przedradości. Pierwsze, co mi się nasunęło w związku z wpisem i przez skojarzenie z Reisefiber to Reisevorfreude, ale pewna jestem, że powody mogą być bardziej zawiłe :-)
DeleteNiecierpliwie czekam na ciąg dalszy relacji :-)
Agnieszka_azj
Och, jestem pewna, ze to kwestia sekund, by rdzenny Germanin zrobil z przedradosci dwudziestodwusylabowa gasiennice. Bede monitorowac. Aczkolwiek, Norweski zdziwiony byl szalenie, gdy mu pokazal slowo. Nie wierzyl. Kazal sobie przynosic slowniki i intensywnie przeczesywal internety.
DeleteMoze to slowo z jakiegos drugiego, podziemnego obiegu?
Może Norweski nigdy nir odczuwał Vorfreude? Bo niestety, spoiler, to słowo powszechnie używane, nawet najbardziej powszechnych słownikach.
DeleteA przy okazji, Vorfreude ma jeszcze siostrę, czarną owcę rodziny, Schadenfreude - radość z czyjegoś nieszczęścia.... 😜 że też w języku polskim nie ma na to słowa!
DeletePrawdopodobnie tak. Norweski nie lubi zmian, ani niespodzianek, wiec wyparl Vorfreude. Zamiast Freude, Norweski odczuwa Fieber. Co innego, gdyby Vorfreude mialo wiazania kowalencyjne i kilka grup karboksylowych przylutowanych do prefiksu, wtedy moze zasluzyloby na wzgledy :)
DeleteSchadenfreude wystepuje w polskim! Jako schadenfreude :) Popularne w zachodniopomorskim! Moze dlatego, ze zli z nas ludzie? :P
Chciałąś zobaczyć zanim się stopi?
ReplyDeleteAle bez Norweskiego?
Chcialam dziecinom pokazac nim im roztopimy lody i ugotujemy planete na twardo.
DeleteA brak Norweskiego byl jednym z tych zyciowych pokrzyzowan. Ostatecznie zas mozliwe, ze wyszlo nam wszystkim na dobre, bo blednik Norweskiego udowadnia, ze Norweski nie mial w rodzie piratow. Ani drogowych, ani morskich. A Atlantyk chwilami bujal. Tak miedzy 9 a 10 w skali Beauforta, a Norweskiego to i na rowerze wodnym zemdli :)
Ach jo!
ReplyDeleteAle to półtoraroczne milczenie, no no, szacun.
Biskwita przemilczalam to i nabralam wprawy :)
DeleteO Kaczko mrożona! Tyle lodu. Zazdroszczę nawet nie wiesz jak. Jarecka ma rację, żeby tak pary z dzioba nie puścić, bohaterstwo.
ReplyDeleteOklad z lodu przydatny, mam nadzieje, na biezace upaly?
DeleteHeroicznie przyznaje, ze zycie tak knulo, ze do samego konca nie wierzylam, ze to jednak sie uda :)
Ależ przygoda! Kaczko, czekam na opowieści z wywieszonym jęzorem!
ReplyDeleteBeda opowiesci :)
DeleteNo popatrz! Poznałam Cię przez opowieść o Islandii. Potem była książka o dziewczynie z Grenlandii. To się wszystko układa w całość.
ReplyDeleteA najlepsza jest ta konsekwencja w dążeniu do realizacji! Bomba!
Hermi! Sto lat!
DeleteTak! Smilla lezy wlasnie pod reka. Bede czytac z nowa scenografia w glowie.
Zaimponowałaś mi. Ja tu snuję plany na urlop co by tu dziecku pokazać, jak uniknąć tłumów i upalu a tu masz Grenlandia!!! Jeśli to żart to łykam go w całości!
ReplyDeleteO nie! W kwestiach sniegu, lodu i krajow Polnocy nigdy sobie nie zartuje :)
Delete18 miesięcy! Twardziel jesteś, szacun wielki!!! Serio.
ReplyDeleteI super że się udało, mimo tego że los knuł i spiskował :) Ale on tak zawsze, co poradzisz.
Nic nie poradzisz, psiakrwia, ale probowac trzeba :)
DeleteTrzy tygodnie w szafce na buty z Potomstwem rozmiarów Biskwita! Za to należy ci się trzy miesiące honorowego urlopu!
ReplyDeleteLub wygodna lezanka w Tworkach :)
Delete