[5 Apr 2018]
UWAGA! POST ZAWIERA
LOKOWANIE CZŁOWIEKA!
(...)
Nic się tak nie udało pruskiej szkole jak
wakacje. Ustawowo co sześć tygodni placówka imienia Ofiar zamyka się na
tydzień, dwa lub sześć. Gdy rzecz dzieje się wiosną lub latem młodzież siedzi
na trzepaku przed domem, uczy się brzydkich słów, pluje na odległość i pochłania
witaminę De. Gdy wakacje wypadają w listopadzie trzepaka nie widać we mgle,
ciemnościach, śnieżycy i miazmatach. A nawet jeśli trzepak się znajdzie to
dzieciny spadają zeń miotane paroksyzmami gruźliczego kaszlu lub tracą
przyczepność na glutach i smarkach.
(Kwestię tego, że szkoła ma więcej dni
wolnych niż jakikolwiek pracujący rodzic urlopu, pozostawiam, ot tak, bez
zgryźliwego komentarza, bo to zjawisko podobno globalne jak ocieplenie klimatu
i nie ma nad czym palić róż skoro lasy i tak wycięto.)
Listopadowe szkolne wakacje, zapalenie
miazgi i wrzód na sempiternie kalendarza, niespodziewanie wyszły nam jednak na
dobre. Zapoczątkowały bowiem tradycję podróży matki z córką, kaczki z Dynią. (Nie
żeby to w jakikolwiek sposób pomogło w niepopełnianiu błędów wychowawczych, ale
o ile przyjemniej popełniać je w miłych okolicznościach prrzyrody.)
Rok temu, w październiku, obrałyśmy
zupełnie nieoczekiwany kierunek. Ruszyłyśmy bowiem na południe.
Kto czyta kaczkę od
kenozoiku, ten wie, że południa jej nie służą. Słońca na południach zbyt
słoneczne, woda zbyt mokra, a na plażach piasek i zgrzytanie zębów. Tym razem
nie było wyjścia. Leciałyśmy poznać człowieka, a człowiek zaparkował na Krecie.
Z AniukowymPisadłem, bo to o niej mowa, spotkałyśmy się na jakimś skrzyżowaniu w sieci. Prawdopodobnie
w Klubie Polek na Obczyźnie, zanim jeszcze mnie zeń karnie wydalano za
nieopłacanie składek (w słowach i czynach). Przynajmniej pięć lat i ze dwie
przeprowadzki minęły od chwili, gdy postanowiłyśmy się – kaczka i Pisadło
spotkać. Wreszcie się udało, bo w 2018 roku znalazłyśmy się obie na tym samym
kontynencie i prawie w tej samej strefie czasowej i w spontanicznym odruchu
zaklepałyśmy datę.
To był przedostatni
w sezonie samolot na Wyspę i najostatniejszy powrotny. Bezpośrednich lotów już
nie było, więc dotknęła nas przesiadka w Wiedniu. Tam największą atrakcją były
precle po siedem ojro za sztukę (kurs precla w Erefenie to zwykle 70 centów)
oraz apokaliptyczna awaria szamba w damskiej toalecie. Muszą to być stałe
punkty programu lotniska imienia Mozarta, bo gdy wracając znów trafiłyśmy do
Wiednia, przebicie na preclach było takie samo, a nurt szamba jak rwał tak rwał
ku Szanelom w Duty Free. (Może dlatego torciki Sachera pakują tam w drewniane
skrzynki, by przynajmniej one unosiły się na falach powodzi?)
Gdy odlatując z
Krety mijałyśmy bramki odprawy, obsługa lotniska w Chanii wyciągała właśnie z
kontaktu wtyczkę do tablicy odlotów i
nakrywała sztuczne palmy pokrowcami. Nikt nie sprawdzał nam bagaży, z których
sypał się różowy piasek, polne zioła, sól morska i masłoorzechowe batoniki.
Gdybyśmy wiedziały, że nikogo nie zainteresuje, co mamy w plecakach, czy to amerykańską
łódź podwodną, czy pojemnik z radioaktywnym plutonem, czy może litrową butelkę
wody z kranu, to najpewniej przemyciłybyśmy kota. Bo na Krecie, trzeba wam
wiedzieć, koty dodają (się) gratis do każdego posiłku i każdego plażowego
leżaka.
Kretę wspominam z
ogromną wdzięcznością. Kreta przydarzyła mi się w samym epicentrum wszelkich moich
utrapień. Norweski ogarnął wtedy za mnie cztery pogrzeby i żadnego wesela, Ania
otworzyła dla nas swój dom i czule się nami – barbarzyńcami w futrach i onucach
- zajęła. Pobyt na Krecie okazał się nadzwyczajnie potrzebnym kataplazmem, a ja
sama – Innuit z natury – życzliwie spojrzałam na Południe i jestem gotowa
publicznie przyznać, że nie tylko śnieg bywa piękny.
Nade wszystko zaś, niech żyją internetowe algorytmy, które pozwalają
spotykać mądrych, odważnych, silnych, fajnych ludzi. Takich jak Ania.Oprócz męża, dziateczek, psów, kotów, bloga, cudownego poczucia humoru, nieprzeliczonych zalet, a także wanny, którą instalowali potomkowie Archimedesa, Ania ma także jogę, w której jest dyplomowaną specjalistką. Jeśli traficie na Kretę, wpadnijcie na jej zajęcia. Aktualny grafik na Breathing Space
(logo, zwróćcie uwagę na logo!)
Ale to nie wszystko!
Od kilku dni w ofercie Breathing Space tydzień na Krecie. Odpoczynek z jogą w tle. Październik. Po sezonie. Tylko wy, różowy piasek, święty spokoj i koty.
Dla każdego, niezależnie od kondycji. Nie jest wymagane, by już przed pierwszą lekcją zawijać sobie nogę wokół szyi stojąc na głowie, ani by lewitować w lotosie nad taflą jakiegokolwiek jeziora.
Na hasło: >NIE MA LEPSZEGO DROBIU NIŻ KACZKA< dostaniecie… eeee, niepotrzebna wam moja protekcja. Poznałam Anię, ona nie robi nic na pół gwizdka. Idę o zakład, że po tygodniu zorganizowanych przez nią wakacji obsługa lotniska będzie was siłą wnosić do samolotu wyrywając z rąk podania o azyl.
PS Zostawcie w walizkach dużo miejsca na koty!
PS Ten post sponsorowały... dwie gałki lodów pistacjowych, którymi przekupiłam Biskwita, by sam poszedł na zajęcia z Capoeiry. Półtorej godziny samotności w szatni!
©kaczka
Te koty na Krecie mają tragiczne warunki. Bardzo mi smutno za każdym razem gdy gdzieś widzę informacje o kotach z południa...
ReplyDeleteTak, ale sa tez i krzepiace przyklady ludzko-kociej solidarnosci.
Delete