[395]

[17 Jan 2019]

Kryzys wieku średniego objawia się na rozmaite sposoby.
Jedni inwestują w park maszynowy, inni wyjeżdżają odnaleźć siebie w klasztorze w Tybecie, a Norweski pół roku temu zapisał się na kurs polskiego dla początkujących.
Byłam pewna, że ten kurs, organizowany przez uniwersytet ludowy we współpracy z organizacją polonijną ‘Szarotka’ nie odbędzie się z braku zainteresowanych. Ostatecznie, w tym samym terminie rywalizowały o uczestników: amatorska grupa malarzy olejnych (w tym semestrze: akty!), duński dla zaawansowanych, duchowość dla sceptyków, cykl wykładów ‘Grzybica paznokci z perspektywy tradycyjnej medycyny chińskiej’, panel ‘Egzystencjalizm według Sartre’a’  oraz warsztaty ‘Makijaż w trzech prostych krokach’.
Jakież zatem było moje zdziwienie, gdy Norweski powrócił z pierwszych zajęć i oznajmił, że grupa, która się zawiązała jest tak obfita, że wypełnia całą salę, szatnię, korytarz i dodatkowo listę rezerwową.
Rzecz jasna, rzuciłam się dociekać, co takiego może skłaniać obywateli Erefenu do podjęcia lekcji słowiańskiego? Jak się okazuje, dla jednych motywacją jest nuda, życiowa stabilizacja, profilaktyka chorób degeneracyjnych mózgu, potrzeba adrenaliny oraz fobia względem samogłosek. Osobną grupę stanowi drugie pokolenie słowiańskich emigrantów, które umie mówić, ale nijak tego, co mówi nie potrafi zapisać.
Pośród najbardziej wyróżniających się uczestników jest starowinka, skarbniczka lokalnej komórki Związku Wypędzonych, której polski potrzebny jest do odnalezienia idealnego przepisu na żurek. Takiego jak w Rumii. W 1943 roku.
Jest dziennikarz, który postawił odważną hipotezę, że jeśli nauczy się polskiego to wreszcie zrozumie aktualną sytuację polityczno-społeczną w Polsce. (To by w takim razie wyjaśniało, skąd w naszej ojczyźnie trzydzieści osiem milionów ekspertów w tym temacie.)
W końcu jest również Włoch, nikt mi w to nie uwierzy, który całe życie marzył o tym, aby czytać Dostojewskiego w oryginale i dopiero po miesięcu lub dwóch zorientował się, że pomylił budynki, klasy, alfabety i języki.

Zewsząd docierają do mnie peany zachwytów i hymny podziwu dla straceńczej odwagi Norweskiego w tym nierównym, z góry skazanym na klęskę sparringu z polszczyzną, nerdem dialektów indoeuropejskich, nieślubną córką ze związku ugrofińskiego z jakimś rozwiązłym Piastem Kołodziejem, bałwochwalcą dwuznaków i konsonatów.

Norweski nie miał łatwego startu, żadnych forów. Wstępna rozmowa kwalifikacyjna ujawniła, że po trzynastu latach intelektualnego obcowania z moim systemem fonologicznym, Norweskiemu najlepiej wychodzą podsumowania (‘Trudno!’) oraz negocjowanie cen autobusów (‘Ten autobus jest zbyt drogi. Poproszę, wazon.’)
Jednakoż to wcale nie  tak, że on bruszy, a ja tu sobie poczywam.

Do nauki Norweski zabrał się z podejrzanym, rzekłabym, nieomal farmakologicznie-indukowanym entuzjazmem oraz bardzo fałszywym przekonaniem, że mowa polska ma na pewno sens i logikę, nawet jeśli na pierwszy rzut oka są one głęboko ukryte. Do celu Norweski postanowił iść po trupach.
Po trupach gramatyki, zdań, słów, głównie zaś po moim trupie.
Mój trup pojawia się tu jako rezultat kolejnego fałszywego założenia, że człowiek-Polak zna się na wnętrznościach swej ojczystej mowy i potrafi w każdej chwili, przez całą dobę, w każdej sytuacji, na żądanie, udzielić profesjonalnej odpowiedzi, na przykład, dlaczego nie wypada powiedzieć, że brakuje nam ryża, skoro nie brakuje nam ani skarabeusza, ani kotleta, ani zderzacza hadronów. Albo skądże to nam, że mały liść to listek, ale mały list to liścik?

Każde zdanie z podręcznika ‘Witam i o zdrowie pytamNorweski poddał sekcji zwłok jak Doktor Tulp. Do tego w tle mają miejsce nieustanne badania terenowe:

- To jest McDonalds, o kaczko [1]! McDonalds jest RESTAURACJA.
- Jest RESTAURAC-JĄ. .
- JĄ! Co ją?

- Jedzą!

- Jedzą bułka?

- Bułki.

- Jedna bułka, dwie bułki, pięć... bułk?


Ujawnijmy, ustnej maturze z polskiego wywinęłam się w 1994 roku o włos i prawdopodobnie z litości. W dżungli humanistów nie przetrwałabym ani dnia, chociażby ze względu na karygodnie niefrasobliwe podejście do instytucji przecinków. Dobór naturalny przekąsiłby tam mną jak czipsem. Przypadek to dla mnie szczęśliwy zbieg okoliczności, a nie narzędzie do ociosywania słów z sufiksów. Gdy chcę napisać ‘w ogóle’ to odpalam słownik ortograficzny (odpaliłam) albo z lenistwa rezygnuję z uogólnień. Niosę to niesłodzone jarzmo i wcale nielekkie brzemię mowy przypisanej mi z urzędu, ale nijak przez samo jej używanie nie znam się na podzespołach. Cóż, gdyby z samego używania spływała na człowieka taka wiedza, to pierwsza lrzyczałabym, że za działanie odkurzacza wcale nie odpowiada zamknięty w nim krasnoludek, a ruchomych schodów nie napędza wyrośnięty chomik biegający w swoim kółku. Tymczasem nadal wierzę w krasnoludka, a w centrach handlowych czule myślę o gryzoniach.

Liczyłam, że Norweski po tygodniu się zmęczy tym szukaniem i przestanie nieustannie pytać: Dlaczego? i Warum?, ale ten zaparł się jak Jazon na złotą włóczkę lub Ikar na lot Ryanairem, a do tego uznał, że za moją powściągliwością w odpowiedziach kryje się jakiś tysiącletni spisek. Zapewne mój z Bullą Gnieźnieńską i Psałterzem Floriańskim.

Nie jest łatwo być małżonką dociekliwego kursanta, którego nie sposób zbyć prostym:  'Bo taaaaaaaaak!', ale być naszpanią w grupie polskiego dla początkujących to też ołowiany kawałek suchego chleba. Po zbiorowych zamieszkach na tle celownika (Warum - Donnerwetter! - komu? czemu? narzeczonej, a nie narzeczonie?), która przerodziła się w niepokojową manifestację przeciw pobłażliwemu stosunkowi narodu polskiego do reguł językowych (nawet Włoch, zdrajca i zaprzaniec, niósł transparent!), naszpani w obawie o swoje życie ostatecznie zezwoliła kursantom  mówić jak chcą, pod warunkiem, że jeśli kiedykolwiek będą w Polsce pozostaną w granicach administracyjnych Śląska i nikomu przenigdy nie zdradzą, kto udzielał im lekcji.

Naszpani może spać spokojnie. Nie będą mówić. Podręcznik 'Witam i o zdrowie pytam' oferuje wąski wybór tendencyjnych fraz i skutecznie krzewi defetyzm, nicość, gnozę i grozę:

Defetyzm. Nicość. Gnoza. Groza. Norweski (2018)

W rezultacie Norweski nakłaniany przeze mnie do prób zawiązania życzliwego small talku z recepcjonistami w hotelu w województwie zachodniopomorskim (... i żeby może tym razem niekoniecznie o autobusach?), bezradnie rozłożył ręce i zapłakał:
- Nie mam z nimi o czym rozmawiać! Sprawdziłem dwa razy! Tu wszystko działa!

(przyp. kaczki: O, Polsko! Jak ty zawsze potrafisz mnie zaskoczyć!)

[1] Wołacz omamił Norweskiego swoją egzotyką.


©kaczka
27 comments on "[395]"
  1. Kaczko, płaczę strumieniem polskich konsonantów! Lub konsonantek! Bo "jedzą bułka" Norweskiego brzmi jak polski Fruzi, a "ryża" brzmi jak fragment lekcji polskiego, której w zamierzchłych czasach udzielałam Finowi... On mnie zapytał, dlaczego do "Wrocławia" (zrozumiałam po 27 minutach zgaduj zgaduli), skoro do "Bydgoszczy" (piece of cake, zajarzyłam po 15!), a ja na to to samo, co Ty... BO, *&^%%$, TAAAAK! Ach, i jeszcze mój szef ostatnio zażartował pytająco, czy nie byłabym zainteresowana prowadzeniem zajęć pod wdzięcznym tytułem "Polish in the Workplace". A jak on żartuje, bo ja się od razu boję!

    Wywinęłaś się z ustnej, bo dostałaś piątkę z pisemnej, kujonie! 😛

    ReplyDelete
    Replies
    1. Finowie! Zastanawia mnie, że gdzie się nie obrócę tam zawsze jakiś Fińczyk! Może oni coś szykują (oddziały Finów w fiatach Panda ruszają na podbój Europy korzystając z tropikalnej, europejskiej zimy), a może to jednak mój fenotyp (Finowie od lat wyłuskują mnie z każdego tłumu i biorą za swoją!). Ale, ale! Skad w twoim Finie ta determinacja, zeby zażyć polskiego? Szukał języka bez samogłosek? :) PS Bydgoszcza brzmi lepiej!

      Polish in the Workplace? Widzę to, widzę! Bierz w ciemno! Wiesz jakie z tego mogą być notki na bloga? :) Tysiąc lat temu, w epoce gdy Wawrzyniec Prusky był królem internetów, a blogosfera miejscem, gdzie pisało się niezarobkowo dla przyjemności i kontaktów towarzyskich, istniał blog: Wszczebrzeszynie. Prowadziła go nauczycielka polskiego niosąca kaganek oświaty pośród cudzoziemców. Na Janka z Czarnkowa! Jakie tam były perły! Jakie charaktery! Jako że mieszkańców Wysp Brrr charakteryzuje jakaś osobliwa dysleksja/dysfonia, która powstrzymuje ich od prawidłowego wymawiania wyrazów obcych nawet, gdy człowiek powtarza je z nimi zylion razy miałabyś niewysychającą studzienkę inspiracji :P

      Matura! Napisałam czterostronnicową pracę i śmierć zajrzała mi w oczy! Zdałam sobie sprawę, że jeśli nie dostanę piątki to będę musiała przystąpić do ustnej, a przez trzy ostatnie lata niewiele miałam do czynienia z ponurym podręcznikiem gramatyki i przez tydzień raczej nie nadgonię :P Cud! Cud! Cud się zdarzył!

      Delete
    2. Kaczko! Pisałyśmy maturę z tą samą trwogą w sercu! Miałam w sobie tyle bezczelności, że to nie była gra o zdam-nie-zdam, ale piątka-albo-palnę-sobie-w-łeb!:-)

      Skąd fińska determinacja? Ze słowiańskiej narzeczonej, a jakże! Oraz trochę z niego samego, bo Fin był wielojęzyczny, piekielnie inteligentny..., a ja bez tej ustnej z polskiego. W związku z tym mam dylemat - te tysiące notek na bloga, czy jednak wakacje bez podręcznika do ojczystej gramatyki? To blog or to be happy?

      Delete
    3. O, jak dobrze, że mój Fin polski polski znal już zanim go poznałam! Rozterki rozumiem jednak, bo znam je od tej drugiej strony. Mój Fin tez czasem nie wie, dlaczego po finsku raz jest tak, a raz inaczej. Dobrze, że nie sfotografowal moich notatek z kursów i nie wrzucił w internety... Choć, owszem, one raczej bylyby bardziej optymistyczne :)

      DK

      Delete
  2. Kaczko, wracam jako córa marnotrawna, pozbawiwszy się lektury Twojego bloga, by po eonach wygnania trafić prosto w Twe matczyne, rozumiejące objęcia. U nas w domu sytuacja taka: pół-Polka napisała "żebrać" zamiast "zebrać" i sama się z siebie obśmiała jak norka. Pochwaliła się pół-Polakowi, który również obsmarkał się, jakby to był nie wiem jaki dowcip. Przyszli do mnie z radosną nowiną, że mam dzieci dysgraficzne i niezbyt rozgarnięte, co skwitowałam uśmiechopodobnym grymasem. Niepolak cztery razy spytał się o co chodzi, nie usłyszał żadnej różnicy między "z" i "ż", stwierdził, że celowo się z niego nabijamy i śmiertelnie obraził.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Padnij w me objęcia, o Marnotrawna! (Wołacz jest zaraźliwy!)
      I ja nie pojmuję, dlaczego niesłowiańska część ludzkości prycha z politowaniem, gdy obstaję, że między polskim "Na zdrowie!" a rosyjskim "Na zdarowije!" jest BARDZO wyraźna, długa na kilkaset fonemów, różnica!
      PS Jeśli zamiast na zebranie, zapraszałaś na żebranie to ja bym takiej okazji nie zmarnowała! Pierwsza stałabym z czapką i godnym politowania wyglądem zewnętrznym!
      PS Słownik ortograficzny PWN (lokowanie produktu) to mój drugi dom w sieci :)

      Delete
  3. Norweski nowym panem Muldgaardem ??? !!!
    Zachłannie czekam na kolejne relacje.
    a*

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och, pan Muldgaard!
      Zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać z Argentynką, której przodkowie byli Polakami i założyli tam w Argentynie w siedemnastym lub osiemnastym wieku jakąś Nową Częstochowę, czy inny Nuevo Radom. Ona mówiła po polsku właśnie tak jak Muldgaard, a podczas tej rozmowy szczypałam się po rękach, myśląc, że to niemożliwe, że to się po prostu nie dzieje, że to musi być sen.
      A jednak! Ona istniała, była z krwi i kości. Muldgaardowie są wśród nas :) A przed Norweskim długa droga. Nie wiem, czy ja dam radę mu towarzyszyć :)

      Delete
    2. Lezka w oku normalnie! Wszystko Czerwone czytalam chyba z 10 razy i wlasnie dochodze do wniosku ze czas na 11!

      Delete
  4. Po 13 lat małżeństwa zaczął uczyć się języka matecznego swojej żony.
    Bardzo podejrzane.
    Moja synowa (Australijka) zaczęła się uczyć polskiego gdy tylko małżeństwo przyszło jej do głowy.
    I wkrótce nauka się przydała.
    Chodziło o nazwisko a raczej jego zmianę w momencie zmiany stanu cywilnego.
    Mój mąż będzie się nazywał M..ski a ja M..ska. Czyli i tak będę miała inne nazwisko niż mój mąż. Więc po co zmieniać. Słyszałam, że niektóre kobiety zmieniają nazwisko co do litery. To znaczy żona nazywa się M...ski. Ale przecież wszyscy Polacy będą się z tego śmiać.
    I pozostała przy swoim nazwisku.
    Muszę jednak przyznać, że wnuki noszą nazwisko naszego syna a wnuczki jego żeńską wersję. W rezultacie, gdy trzeba załatwić w urzędzie dopłatę do przedszkola wnuczki, okazuje się, że każde z rodziców ma inne nazwisko niz ich córka i trzeba pokazać świadectwo urodzenia.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och, my Słowianie lubimy komplikować! Niemcy chyba to wreszcie jakoś ogarnęli, ale pamiętam historie pięć-sześć lat temu o -skich i -skach i konieczności udowadniania, że to jednak wciąż to samo nazwisko.

      Tak, to bardzo podejrzane, bo gdyby Norweskiemu chodziło o okoliczności kariery zawodowej to według mnie, winien jednak zapisać się na ukraiński (ta diaspora to siedemdziesiąt procent chemików w fabryce). Chyba, że pomylił się tak jak Włoch?

      Delete
  5. Oh Kaczko! Koniecznie ta opowiesc musi byc w odcinkach! Moj osobisty Holender poszedl na kurs polskiego 2 lata temu. Chodzil dzielnie caly rok ale malo mu z tego przyszlo gdyz ichpani nie wpadla na pomysl "gadajcie jak chcecie tylko na bogow o czyms co sie przyda". O nie, moj slubny przez rok odmienial zawody przez przpadki :) Byly rozwniez przymiotniki i przsylowki i brak zrozumienia ze plec jest w nich tak jaby przypisana. Byl wiec "piekny sekretarka" oraz "pilna uczen" :) Ja poleglam nie ze wzgledu na pytania Waroom!? i Hoezo?! Ale raczej ze wzgelu na to ze metody nauczania wykanczaly mnie psychicznie i nie bylam sie w stanie dostosowac. Czemuz w dobie Duolingo, lotow na Marsa za rogiem oraz GMO dzieci odpornych na HIV z uporem maniaka do nauczania polskiego sluza pomoce (i metody) z lat 80? (dziewietnastego wieku zeby byla jasnosc... normalnie tylko mi kaganka i tajnych zgromadzen brakuje). Wiec po dziewieciu z kawalkiem latach pozycia, w tym pieciu malzenskiego, prywanty Holender dalej po polsku nie mowi i mowic juz chyba nie zamierza. W ostanie swieta przy okazji ogolnego natrzasania sie z "Wesooolych Swiiiiiint" zaczal sie nawte odgrazac ze nawet to minimum zredukuje. Nie powiem zeby mi to nie bylo na reke, bo kiedy zwraca sie do mnie po Holendersku, kiedy PM szlocha nad barszczem z uszkami, "czemu ona znowu placze?" tlumacze bez mrugniecia powieka "D mowi, ze przepyszny ten barszcz w tym roku". Takze ten. Polska jezyk trudna jezyk - i tego sie w naszej rodzinie trzymamy.

    ReplyDelete
  6. Tja... Wiewiór do dziś nie zrozumiał po co nam siedem przypadków?! I komu się chciało zmieniać końcówki wszystkich rzeczowników?! I doprawdy Polski naród ma supermoce słuchowe, bo nikt o zdrowych zmysłach nie jest w stanie usłyszeć różnicy między "ś" i "sz".

    ReplyDelete
  7. Szacun, Norweski. Szacun. Odwazny czlowiek.
    (albo jeszcze nie rozpoznal prawdziwej sily wroga, ha haaaa!)

    Pyta juz o "h" i "ch" / "rz" i "ż" / "u" i "ó"?

    ReplyDelete
  8. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz aż tak popłakałam się ze śmiechu:) Dziękuję!!!
    Dominika

    ReplyDelete
  9. Wśród znajomych przewijają się cudzoziemcy, najczęściej "do pary" do polskiego człowieka, generujących mnóstwo dobrej energii (przecież nie przyznam, że ryczymy ze śmiechu).
    1. Włoch do mojej przyjaciółki po pierwszej lekcji polskiego w Warszawie (jego mama jest Polką, mieszka we Włoszech i ma dużo koleżanek Polek): "Ty świnio!!! Ja od tylu lat mówię o sobie w rodzaju żeńskim, a ty mi nic nie powiedziałaś!!!"
    Ten sam Włoch: "Ja p*&^$#ę!!!!! Jajka, jajkami, jajków......" My, odruchowo,:"Jajek" Włoch: "Co to jest "jek"?! I dlaczego ty jesteś "jek"?!"
    2. Szwed, wita się z nami, gadka-szmatka jest miło. I nagle, w sielski nastrój wkrada się pytanie: "Co to znaczy "ścibolić"?"
    3. Turek, przekazując prezent dla mojego męża, Krzyśka: "I know you love coffee. That's coffee (pełna namysłu i skupienia cisza) dla Szyszka!"

    ReplyDelete
  10. Tak na wypadek, gdybyś nie odgadywała myśli czytelników, którzy tylko przychodzą po raz czwarty żeby przeczytać wpis i nie zostawiają komentarza - PRZEPYSZNA NOTKA.

    ReplyDelete
    Replies
    1. To ja, to ja! Zamiast zrobić coś pracowego, na co nie mam chęci, to czytam znowu :).

      Delete
  11. Wazon! Uuuuu... oddychać.
    Jakże się cieszę. Już trochę zapomniałam jaka to przyjemność zaglądać do Ciebie.
    Dziękuję.

    ReplyDelete
  12. Jestem przekonana że Norweski jest zdeterminowanym uczniem bowiem zamierza czytać tego bloga w oryginale... Tak jak Wloch Idiote😊.

    ReplyDelete
  13. Poproszę nową dużą porcję kaczki.

    ReplyDelete
  14. Droga Kaczko,
    nie jest to w pełni zadowalające wyjaśnienie, ale przynajmniej ciekawe:
    https://obcyjezykpolski.pl/dlaczego-lisc-listek-a-list-liscik/

    ReplyDelete
  15. Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.

    ReplyDelete