[377]

[20 Nov 2017]

(...)
Jest dziesięć stopni Celsjusza.
Mam na głowie czapkę, a na bosych stopach pożyczone japonki.
Jestem zatem w takim momencie życia, że to albo menopauza albo Wyspy Brytyjskie.
Skan okolicy (Asda, Tesco, smażalnia ryb i frytek, charity shop, look right na asfalcie, kubek herbaty z mlekiem) uspokaja, że to jednak nie deficyt estrogenów, a dryfujące po Atlantyku Królestwo Theresy May.
Czapka, zimowa kurtka i klapki na gołych nogach to nieodzowne rekwizyty pozwalające udawać, że jesteś tubylcem. Nikt nie próbuje ci sprzedać kompletu breloczków z Big Benem, ani otwieracza do butelek w kształcie Kate Middleton. Dzięki gołym nogom napastują cię wyłącznie pośrednicy British Gas i doręczyciele potaniałej elektryczności. Tym można jednak zawsze powiedzieć, że jesteś z Australii i zazwyczaj odstępują.
To miała być podróż córki z matką.
Quality time. 
Bonding opportunity.
Jednakoż ledwie Dynia wysiadła z samolotu to rzuciła się w swoje własne sprawy i w ramiona swej przyjaciółki Lucyny, więc przebrana za tubylca wędrowałam samotnie po Wyspie podziwiając jak zielona jest tam trawa w listopadzie.
Zielona, bo sztuczna.
Jak raz, trafiło nam się Halloween, więc Dynia i Lucyna odziane w te same kapelusze czarownic, w których wspólnie kwestowały cztery lata temu, poszły w angielską suburbię i przyniosły obfity węglowodanowy haracz. (Byłby prawdopodobnie jeszcze obfitszy, ale Dynia odmówiła pukania do drzwi i straszenia tym, że jest z Niemiec i że przyjechała odebrać tubylcom pracę i wykorzystać ich NHS.(
Za to na spontanicznym Erasmusie w podlondyńskiej Junior School, Dynia wymieniała koraliki niemieckich słów na czekoladowe ciasto w szkolnej kafeterii i tablety z oprogramowaniem do matematyki używane podczas lekcji. Dziewiętnastoletnia nauczycielka, sympatyczna Irlandka o niemożliwym do przeliterowania nazwisku, przyjęła opowieść Dyni o niemieckiej kredzie, tablicy i folijkach na rzutniku, życzliwie, ale raczej jako legendę z czasów stołu Króla Artura. Dynia za to nie mogła uwierzyć, że nikogo nie obchodzi kąt odchylenia litery ka, ani stopień wygięcia litery es i że nikt jej w Junior School nie uciemięży wielokrotnym przepisywaniem alfabetu tak, by mieścił się w normach DIN. A wręcz przeciwnie, każdy jakikolwiek podjęty wysiłek sprawi, że Miss Irish wykona na jej cześć układ choreograficzny cheerliderki. Z pomponami.
- To nieprawdopodobne, jak wszyscy są tu dla siebie uprzejmi – podsumowała Dynia.
No tak, trawa zawsze jest zieleńsza po drugiej stronie płotu.
I cóż z tego, że sztuczna.
(...)
Planowałam zostać męczennikiem za wiarę i splunęłam na szkolny regulamin nakazujący dostarczyć dziecko do placówki natychmiast po feriach. (Różnica w cenie biletów – zylion ojro od osoby. Dante powinien dorzucić erratę: kolejny krąg piekielny obejmujący przewoźników lotniczych.)
Niestety, na lotnisku nie czekał na nas ani pluton egzekucyjny, ani tajni agenci Jugendamtu. W dodatku sama Dynia dostarczyła sobie alibi zażywając kanapkę z korniszonem marki Lufthansa. Ustalenie, czy womit był spowodowany rotawirusem pożyczonym z Junior School, czy jakością korniszonów Lufthansy, czy może wypitą pod te korniszony puszką lodowatego Sprite'a wymagałoby dochodzenia epidemiologicznego. Tak czy inaczej korniszon Lufthansy odebrał współpasażerom apetyt, a mi szansę na spłonięcie na stosie, gdyż ten sam szkolny regulamin wymaga, aby izolować womitanta przez czterdzieści osiem godzin.
I tak, jak pozaregulaminowy wwóz, mocno pobielonego na twarzy dziecka nikogo nie zaalarmował, nawet służb sanitarnych, tak regulaminowy wywóz postawił na nogi wszystkie straże graniczne. Na granicy przed kanałem uzbrojeni przedstawiciele służb niemieckich domagali się informacji na temat absencji ojca dziecka, ale przyjęli na wiarę, że nawet jeśli uprowadzam ten egzemplarz to ojcu został się jeszcze jeden. Na granicy za kanałem – uzbrojone służby angielskie zadały mi pytanie, czy dziecko, które importuję jest naprawdę moim dzieckiem?
Zatem może nie jesteśmy z Dynią aż tak do siebie podobne?



(...)
Ferie minęły.
Biskwit rozpoczął proces integracji z Montessorianami.
Jest to proces bolesny, bo wydaje się zakładać, że przez najbliższe osiemnaście lat Biskwita będziemy tam doprowadzać na dwie godziny dziennie. Jak mówią naszpanie, żeby się oswoić.
Jak dla mnie Biskwit wygląda na całkowicie oswojonego, może więc to naszpanie, westalki tej świątyni edukacji, potrzebują więcej czasu, żeby dojść do siebie po inwentaryzacji pomocy dydaktycznych, którą to Biskwit przeprowadził podczas pierwszych dni na nowej planecie?
Cóż powiedzieć? Po młotku i imadle nasz mały Neron najbardziej się jara (sic!) stanowiskiem do odpalania i gaszenia gromnicy.
Projekt Manhattan, mam nieodparte wrażenie, zyskuje nowy wymiar.
Przymierze GmbH zyskuje również nowy wymiar, bo dzięki niezagospodarowanym dydaktycznie przez Montessorian długim godzinom dni roboczych, chodzimy razem z Biskwitem do pracy i lada dzień Biskwit dostanie umowę na czas nieokreślony. Przez zasiedzenie.
Więcej raportów i tak już się tam zgubić nie da, a te które się nie zgubiły zyskują na glamourze zdobione tysiącem naklejek 'My Little Pony' i setką zszywek wrażoną w pliki przy pomocy zszywacza i nadzwyczajnie dobrze rozwiniętej małej motoryki Biskwita.
Zszywacz i dziurkacz – zaliczone.
Przed nami – kserokopiarka.



(...)
Z cyklu rozczarowanie tysiąclecia.
Pójść o północy do kina na węgierski film z Helen Mirren, wyłącznie dla głosu Helen Mirren i przekonać się, że ZDF potrafi zbeszcześcić dubbingiem nawet głos Helen Mirren.

©kaczka
13 comments on "[377]"
  1. Niemiecki dubbing zarzyna cały urok kinematografii, niczym zardzewiały brzeszczot. Największą zbrodnią jest niemiecka ścieżka we francuskim filmie (brrr!).

    E.

    ReplyDelete
    Replies
    1. O tak! Byłam gotowa na Helen po węgiersku, tym bardziej, że wszystkie inne festiwalowe produkcje były w językach oryginalnych z zestawem słusznych napisów w niemieckim i angielskim. A tu taki wstrząs estetyczny na koniec przyjemnego weekendu! Niemiecki dubbing, niemieckie napisy. Brrr!

      Delete
  2. Aktywujesz mi tym wpisem pierwszą od dawna naturalną endorfinę wielkości owczarka niemieckiego. Dziękuję.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Do usług! Następnym wpisem spróbuję podnieść poprzeczkę do gabarytów doga! Rzecz jasna, niemieckiego!

      Delete
  3. No tak, bywali w świecie ludzie powiadali- W Anglii śnieg, mróz, a dziateczki w mundurkowych w krótkich porciętach/spódniczkach z gołymi nogami. Córy Albionu- w mini. Gęsia skórka jak na durianie, wytrzeszcz spowodowany hibernacją, skrzypi chwiejny sopel u nosa, puchówki, futerka, kufajki, czapki godne Innuity, szadź na rzęsach, ale marmurkowym od żyłek kolankiem wypada błysnąć!

    Oj, dobrze że już wróciłaś.

    ReplyDelete
    Replies
    1. O tak, masz wiadomości z linii frontu. Meteorologicznego! Katar w Albionie to ustawienie fabryczne :)

      I ja się cieszę, bo bez bloga to olaboga!

      Delete
  4. Biskwit w biurze- oooo jakbym chciała to zobaczyć! Mam nadzieję,że zamieścisz tu kopię ksero, tej mianowicie odbitki, kiedy Biskwit wpadnie na to że zamiast przytykać do szyby ksera jakieś głupie dokumenty, czy przedmioty , można uwiecznić też siebie? Wiesz ten rozpłaszczony, fragment Biskwita dociśnięty z frajdą do szyby.

    Niemcy pewnie mają na ów inicjacyjny obrzęd jakieś milusie szesnastosylabowe słowo.

    ReplyDelete
    Replies
    1. ... które nieszczęsna Dynia musi podzielić na sylaby i zapisać tak, aby kątomierz naszpani nie zaskrzypiał. Ech!
      Jak na razie, Biskwit pobrał z magazynu samoprzylepne kartki w kolorach tęczy i chodzi z nimi od biurka do biurka rozdzielając zapisane na nich osobiście zadania. Na miejscu project managera z Argentyny, kupowałabym już bilet do Buenos w jedną stronę.

      Delete
  5. "Womitant" :)))) cóz za piekny wyraz :)))
    No i Biskwit w pracy, omatko! To musi byc kolorowo :D

    A dubbing to ZLO. Z-L-O wcielone i niszczycielskie. Helen Mirren, Eva Green, Al Pacino, Harrison Ford, John Statham i tysiac innych ludzi z ladnym glosem - wszyscy bezlitosnie uduszeni dubbingiem. Ehhh...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jest.
      Biskwit potrafi pokolorować świat. I ściany.

      Uduszonych dubbingiem uczcijmy minutą ciszy. Ciszy bez dubbing. Najwyżej z napisami :P

      Delete
  6. Prawdziwa z Ciebie Rebeliantka!

    ReplyDelete
  7. Kaczka z rana jak śmietana!
    No, mogę orać dalej.

    ReplyDelete