[383]

[7 Feb 2018]

(...)
Jestem rozrywana.
Brytyjczycy chcą wszystkiego natychmiast. Ostatnio wszystkim było dwadzieścia stron tekstu o wpływie promieniowania ksieżycowego na depresję u bakterii. Gdy tekst ukończyłam, okazało się, że w czasie, gdy wyszłam do toalety lub kupić sobie strychninę, zmieniła się koncepcja i zamiast dwudziestu stron Brytyjczycy chcą dwadzieścia znaków thankyouverymuch.
Na zupełnie inny temat.
Norwedzy chcą od ręki wszystkich poufnych informacji jakie posiadam plus żebym im przyznała rację, nawet gdy się mylą.
A właściwie szczególnie wtedy, gdy się mylą.
Francuzi dzwonią. Niby neutralnie, ale zawsze jakby z nutą zgeneralizowanej, globalnej pretensji  z rodzaju: 'w dwutysięcznym roku miał nastąpić koniec świata, a wszyscy jeszcze wciąż żyjemy'. I zawsze pozostaje we mnie ten cień niepokoju, czy to  aby nie personalny wyrzut, że przed osiemnastu laty nie skonstruowałam żadnej broni masowej zagłady?
(Aczkolwiek Francuzi to szczególnie przydatna grupa etniczna. Nie ma lepszego tła dla potęgi i rozmachu osobistego macierzyńskiego poświęcenia niż porównanie się z nacją, która odnosi dzieci do ochronki po dwunastu tygodniach od narodzin. Słuchając takich historii czuję, że gram nieomal w jednej drużynie  z ukraińską, szkolną psycholożką i że lada moment mogłybyśmy wymienić się bransoletkami BFF.)
Chinka też dzwoni. Potrafi mnie znaleźć w pobliżu każdego aparatu telefonicznego, co każe podejrzewać, że sajgonki, którymi mnie  raz nakarmiła, był nadziane nie tylko marchewką ale i  lokalizatorem gps. Chinka faksuje mi swoje manuskrypty licząc, że 'rzuć okiem' zinterpretuję jako 'napisz od nowa'. Chinki nie zraża moja odmowa, ani przecięty kabel w telefonie, ani przekazana przez moich współpracowników informacja, że ostatnio widziano mnie w Timbuktu. Ten rodzaj współzależności mógłby przerwać jedynie koniec świata, acz jak przypuszczam niezrażona okolicznościami Chinka znalazłaby mnie nawet w piekle.
Jesus chce wszystkiego na jutro, wychodząc – hipoteza –  z założenia, że skoro stworzenie świata zajęło sześć dni, to w dwadzieścia cztery godziny da się przeprowadzić dwuletnie studia nad mikro- i  makroflorą endywii. Rzecz w tym, że gdy Jesus potrzebuje czegoś na jutro, to zazwyczaj to jutro było wczoraj, a konkretnie dwa miesiące temu, co i tak nie zmienia szczególnie losów wszechświata, bo na końcu i tak się okazuje, że ostateczny termin oddania raportów o stanie sałaty upłynął w 1999 roku.
(Jeśli zatem, taka optyka charakteryzuje nie tylko Jesusa, ale pozostałe osoby boskie, to umówmy się, że paruzję w kalendarzach lepiej zaznaczać ołówkiem.)
Podczas telefonicznych rozmów z Jesusem nie raz w tle słychać było dźwięki, które klasyfikowałam, na przykład jako próbę generalną karnawału w Rio, zarzynanie brazylijskiego koguta lub imprezę integracyjną dwóch konkurencyjnych drużyn capoeiry.
Imaginowałam sobie Jesusa na tym tle (karnawał-kogut-afterwork) na leżaku pod palmą z wiadrem koktajlu marki Capirinha.
Jakież było moje zdziwienie, gdy niedawno, przypadkiem okazało się, że Jesus ma jednak swój home-office w Harlemie.
Tym w Holandii.
Zatem to, co wydawało mi się karnawałem, agonią drobiu lub sztuką walki w rzeczywistości było zapewne  odzianą w żółte chodaki grupą holenderskich sąsiadów Jesusa spierających się o to, kto wyrwał na wyprzedaży większą gółkę Goudy.
Ale to nawet krzepiące, pozytywne doświadczenie, bo oznacza, że swoje małe ojczyzny można z sukcesem rekonstruować z własnych cech charakteru i dostępnych materiałów nieimportowanych, znalezionych na miejscu.
Ja tu, na przykład, rekonstruuję swoją z fasolki po bretońsku, ryby po grecku i ruskich pierogów.

©kaczka
37 comments on "[383]"
  1. Ale bym sobie chętnie przysiadła do rekonstrukcji z fasolką po bretońsku! :)

    ReplyDelete
  2. Już samo dwadzieścia znaków zamiast stron przyprawiłoby mnie o palpitacje,a reszta.... jak ty to znosisz... głask głask Mam nadzieję, że choć troszkee pomogła ta notka

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bardzo pomogla. Posegregowala priorytety :) i wyłudziła głaski od Czytelników! Dzięki!

      Delete
  3. Nie daj sie zwariowac Kaczko, nie daj!!! (wiem, wiem, latwo mi mówic)
    Stosuj wymówke, ze posiadasz przeciez tylko 2 rece i 1 glowe, a to swojego rodzaju ograniczenie jednak jest. Jak sie cos powtarza bardzo czesto, to sluchac podobno uwierza, nie?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och, nie. Jestem kaczką szpakami karmioną. Sięgnęłam tego wieku, że z wybiciem konkretnej godziny wstaję od biurka i wychodzę. A jeśli za mną wybuchają planety albo Jesusowi jest przykro i mnie nie lubi - trudno :)

      Delete
  4. Kurczę, no! Jak uświadomić Francuzom, Anglikom, Niemcom, Norwegom , Chińczykom, Jezusowi i narodom ościennym, że należysz DO NAS- TU NA BLOGU, i zajmują Ci niepotrzebnie czas jakimiś głupotami?

    Mogłabyś dać jakąś podpowiedź? Najlepiej do jutra.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No właśnie, muszę odkroić komuś jakiś kawałek z porcji kaczki, bo trochę więdnę bez pisania!

      Delete
  5. Musisz koniczenie odwiedzic (H)-esusa! Uracze Cie Gouda! Korzystajac z Twojego doswiadczenia mam pytanie - planuje wlasnie Skype konferencje obejmujaca Japonie oraz oba brzegi (H)-ameryki i brakuje mi godzin roboczych w czasoprzestrzeni - masz na to jakis patent? (zazwyczaj problem rozwiazywalam poprzez zlozenie sie w ofierze i planowanie konferencji wypadajacej dla mnie w srodku nocy ale w zwiazku z tym ze usiluje ostanio uprawiac moj zawod w zgodzie z wlasna nadzerka i biorac poprawke na stan przedzawalowy wolalabym jednak znalezc jakies inne rozwiazanie...)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Trzeba to rozbic na 2 konferencje, bo inaczej zawsze ktos nie spi, zeby spac mogl ktos :)

      Delete
    2. 14 marca pasuje? Miej się na baczności, bo kaczka zawsze wprasza się na krzywy dziób i bez skrupułów wyżera całą Goudę z lodówki (a nie, to Biskwit uczynił ostatnio na wizycie - pożarł zapasy sera Kiri przeznaczone dla trójki dzieci. Sam.)
      Jeśli pytasz zaś o doświadczenia w telekonferencjach to moje najgłówniejsze jest takie, że one są zasadniczo kompletnie bez sensu, bo zawsze ktoś nie słucha, ktoś musi opowiedzieć o ostatniej wizycie u ginekologa, zawsze znajdzie się malkontent, któremu nie podoba się najnowsze logo projektu albo, że w budżecie nie ma pieniędzy na zajęcia tai chi lub imbirowe ciasteczka :) Zatem, albo zbierz wszystkich na Islandii i połącz spotkanie z wizytą w Blue Lagoon, albo napisz email, w którym sama ustalisz, co oni tam wszyscy od Władywostoku po Patagonię mają dla ciebie zrobić i na kiedy. Project manager musi być tyranem. Demokracja jest przereklamowana. :P

      Delete
    3. 14stego niestey z pracy sie nie urwe ale po pracy caly ser Gouda do Twojej dyspozycji!!! (odezwe sie do Ciebie przez Twarzoksiazke to obgadamy szczegoly?) Co do projektu to polaczylam obie rady - zrobilam 2 konferencje oraz wyslalam obszernego maila - prawde powiedziawszy zwazywszy na ilosc maili zwrotnych z pytaniami w stylu "ale dlaczgo 2+2 jest 4 i kogo w tutaj cytujemy???" oraz "ale czy jednak jak tak bardzo sie zmruzy oczeta to nie wychodzi jednak 5" to jednak nastepnym razem wole jednak nastawic budizk na 3cia w nocy...

      Delete
    4. Wcielo mi moj komentarz :( Ide cie zagadac przez Twarzoksiazke

      Delete
  6. Ostatnio napisała do mnie klientka, że potrzebuje 3 prezentacji po 30 str. za 2 godz. Na atak paniki, który usłyszała w telefonie roześmiała się uroczo i beztrosko oświadczyła, że miało być 2 tygodnie.
    Z dań regionalnych proponuję jeszcze śledzie po japońsku, barszcz ukraiński i kawę po warszawsku.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Figlarka z tej klientki :P

      Jak robi się kawę po warszawsku?!

      Delete
    2. Podobno jest to kawa z plasterkiem cytryny. Doskonałe remedium na syndrom dnia następnego.

      Delete
  7. Kaczko, miejże litość, jest noc, serce stanęło mi w gardle, bo skończyłam 40, no dobra: 39 stron męki, mam to wysłać jutro, tfu, dziś rano (spróbuję jeszcze przeczytać, jakby to w czym pomogło) i sama myśl o tym, że rano zastanę maila o zmianie 40 stron na 40 znaków doprowadziła mnie do stanu agonalnego.
    Co do kulinariów, to ironią losu jest arcypolska (???) krojona sałatka warzywna, z z majonezem, która dla Włochów jest... insalata russa. Tak konają złudzenia.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ech, dla Szwajcarow to tez la salade russe...

      Delete
    2. O tak! Pamiętam moje zderzenie z insalata russa. Tyle, że ten włoski majonez taki nie w punkt :P

      Haniu, nie musiałaś ciąć tych 40 stron? Acz ja nauczona doświadczeniem gorzkim, teraz za każdym razem, gdy np. Albion żąda mojej opinii o dezynfekcji igieł w kierunku HIV dla fabryki bananów, zaczynam od 40 znaków :) Zawsze przecież mogę rozwinąć myśl :P

      Delete
    3. Ruskie maja taka salate, ale nazwali ja dla zmylki Olivier ;). Btw Serbowie tez mowia ze ruska salatka acz dodaja do niej podobnie jak do t ego Oliviera (tak na prawde to sie ona nazywa salat olivye, ale rajcuje mnie, ze salatka ma imie, a nie nazwe ;) ) to pisze mRufa co bywa u Diabla w Buraczkach.

      Delete
  8. Tak mię tkło, że Dynia i Biskwit też mogą mieć wobec Ciebie i Twojego czasu jakieś roszczenia. I jeszcze Norweski.
    Mogłabyś się zorientować czy jakiś oddział Waszej Wesołej Międzynarodowej Ferajny zajmuje się może klonowaniem?


    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, te cherubięta jakieś takie roszczeniowe. Biskwit to sobie sam odbierze, bo on nie z takich, co świat im się sprzeciwi, ale Dynię trzeba doglądać i stale sprawdzać jej emocjonalne parametry.

      Jak widzę, jak czasem ta moja Międzynarodowa Ferajna miesza w probówkach i raportach, to - no offence - niech się oni trzymają z daleka od kopiowania moich genów. świat nie jest gotowy na siedmiogłową kaczkę oddychającą zadkiem.

      Delete
  9. Kaczko polska - przecież ci wszyscy ludzie dzwonią/piszą do Niemiec - act accordingly ;)

    ReplyDelete
  10. przeczytałam, po wysłaniu, więc teraz poczułam potrzebę rozwinięcia (bo to powyżej solo może zabrzmieć kiepsko).... moje trzyletnie obserwacje 'in situ' doprowadziłī do konkluzji, że ten nimb germańskiej asertywności ma mocne podwaliny w rzeczywistości :)

    i wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby się okazało, że Brytyjczycy, Francuzi, Chińczycy biorą to pod uwagę i jeśli chcą paluszka, to na wszelki wypadek żądają ręki ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Anionko, tak! Prawdę powiadasz! Niemcy są nadzwyczajnie asertywni. Myślę, że reszta wszechświata próbuje się naszarpać zanim się zintegruję i zacznę ich spuszczać na drzewo :P

      Delete
  11. Znajdź chwilę dla siebie. Próbując zaspokoić potrzeby innych, często zapominamy o sobie. Później może to się odbić na naszym zdrowiu..

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mario, dzięki. Miałam ostatnio taki zdrowotny zjazd i przez przypadek wylądowałam na kardiologii. Na szczęście, wszystko ok i była to jedynie nadgorliwość lekarki oraz wyjątkowo wredna infekcja wirusowa, ale nie ma tego złego, kilka godzin pośród zawałowców dało mi do myślenia i gdy tylko mnie wypuścili, wprowadziłam stosowne zmiany w punkcie 'bądź dla siebie dobra, kaczko!'. Terapia wstrząsowa czasem bardzo się przydaje.

      Delete
  12. to ja dołączę do tego tłumu pożądającego Twego słowa pisanego - teraz już natentychmiast, może być i o bakteriach :D

    ReplyDelete
  13. Kaczka zniknęła i mój komentarz zniknął. Kaczko społeczeństwo jest zaniepokojone.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jestem, jestem! Społeczeństwo niech odetchnie! :*

      Delete
    2. Społeczeństwo oddycha już ze spokojem.

      Delete