[90]

[28 Jun 2014]

(...)
Doktor Livingstone odnosi wrażenie.
Odnosi je dzień w dzień do punktu skupu wrażeń wtórnych.
Po pierwsze, dlatego, że nic się w tym kraju nie marnuje, ani butelki, ani makulatura, ani ideologie.
Po drugie, odnosi, bo to w końcu nie pierwsze wrażenie.
Żenia i Alosza.
Dwa krasawiczątka. Dwa rosyjskie archanielątka.
(- Ostrożnie z tym ‘rosyjskie’, Doktorze Livingstone. –  powiada poznany w piaskownicy Jazon z Oregonu. Jazon, mąż Margarity Jakowlewnej, ojciec Lolobrygidy i Aleksis. - Russian-speaking nie wpędzi cię w kłopoty. – radzi Jazon. I ma rację, bo Margarita jest z Uzbekistanu, a jej kuzynka, ta która przyprowadza do piaskownicy siedmioro pozbieranych po sąsiadach dzieci – z Litwy. Livingstonowi nie trzeba tego powtarzać dwa razy. Livingstone doskonale pamięta, gdy w obecności przedstawicieli obojga narodów nie odróżnił Sri Lanki od Pendżabu i jeszcze śmiał się dziwić, czemu nagle dla Srilańczyków i Pendżabian stał się przezroczysty. )
Żeniuszka i Aloszka.
Carewna i carewicz.
Dwa anielcziki.
Russian-speaking.  
Post-soviet.
Doktor Livingstone spotyka je codziennie na przystanku autobusowym.
Podróżują karetą zaprzężoną w Konika Garbuska.
Jeden rzut oka i nawet ZUS przyjąłby na wiarę, że się ten Garbusek już do żadnej pracy fizycznej nie nadaje.
Konik ledwo chodzi, szura drobnymi kroczkami, przygięty jest do ziemi jakby wciąż sprawdzał, czy sznurowadła mu się nie splątały.
Ma lat sto, albo dwieście, i głębokie koleiny zmarszczek, i  niedobór dopaminy.
Ale cóż tam, Konik dzień w dzień ciągnie za sobą wózek ze stukilowym, pięcioletnim, rumianym i zdrowiutkim jak wiewióreczka  Aloszką oraz z Żeniuszką, hiperaktywną dwuletnią siostrzyczką Aloszki.
Wózek skrzypi i jęczy, bo sto kilo Aloszki to o osiemdziesiąt ponad zamysł projektanta pojazdu.
Ale Aloszka taki zmęczony, taki zmęczony, a jak zmęczony to nie chce iść.
Kładzie się na trotuarze i wierzga słodkimi nóziami, nijak przystąpić bez ryzyka złamania szyjki kości udowej.
Tak sobie chyba wykalkulował Garbusek, bo mówi szeptem: 'nielzia, nielzia, Aloszka, siadaj w wózeczek'.
Aloszka z prędkością nadświetlną dosiada rumaka, tu kuksaniec, tam z liścia i już Aloszkowa nadwaga wypełnia pojazd. Garbusek Aloszkę dźwignie, upchnie, dopchnie i wygładzi fałdki.
Na kolana do Aloszki Garbusek usadza Żeniuszkę.
Żeniuszka nie chce siedzieć, Aloszce z siostrzyczką niewygodnie.
Co się ten Garbusek namęczy, żeby ich siłą przytrzymać!
Bo jeśli Żeni nie ubezwłasnowolnić to od razu na jezdnię wybiega, albo w śmietniku grzebie, albo kamieniem rzuci, albo Garbuska zacznie kułakami okładać, albo psa znajdzie i po ogonie będzie mu deptać.
I trzyma Garbusek te dzieci jedną ręką (!) – czary! –  a drugą jak w bajce, jak w stoliczkunakryjsię –  spełnia wszystkie życzenia .
Sok?
Pierwszy, nie w takim kolorze.
Drugi, nie o takim smaku.
Trzeci, za mały.
Czwarty, bez słomki.
Piąty, się rozlał.
Szósty, wypadł z wózka.
Siódmy, Aloszka wyrwał Żeńce i sam wypił.
Rogalik?
Pierwszy, nie upieczony.
Drugi, zbyt słony.
Trzeci, bez masła.
Czwarty, z masłem, ale bez dżemu.
Piąty z dżemem, ale bez masła.
Szósty, wypadł z wózka.
Siódmy, pies obsikał.
Długo jeszcze Garbusek wyciągałby igruszki z torby, by zająć jakimś destrukcyjnym zajęciem carskie rebionki, ale oto nadjeżdża autobus.
Niby niskopodłogowy, ale nawet w takim trzeba trochę unieść sto dwadzieścia kilo wózka, pięćdziesiąt rogalików, i czterdzieści butelek z sokiem, by znaleźć się na pokładzie.
I tu Garbusek miast pogonić i zdyscyplinować dziateczki  - zack zack! bystra, bystra! - oczekuje udziałów społeczeństwa w dżwiganiu swego słodkiego jak sachar brzemienia.
W tym, między innymi, udziałów Doktora Livingstone’a.
(I, dodajmy, obraża się śmiertelnie, jeśli społeczeństwo się nie garnie.)
Oto owszem Livingstone dał się raz lub dwa nabrać, by na własnych barkach wnieść przyszłość krajów postsowieckich do autobusu, ale mu przeszło, gdy zauważył, że przyszłość w autobusie odzyskuje czucie w nogach, wybudza się z letargu, wciera obuw w siedzenia, kopie go w piszczele i wiesza się na hamulcach bezpieczeństwa.
Garbusek zaś uważa, że to wybaczalne, bo przecież to tolko sladkije, malenkije dieti.
Kruszynki takie.
Zupełnie bezbronne.
I chusteczką sobie dyskretnie  ściera ze spódnicy fantazyjny wzór plwociny Aloszki.
Livingstone odnosi to swoje wrażenie i mu się wydaje, że chętnie wybatożyłby większość postsowieckich babuszek-wnukosmatriuszek.
A potem matki i ojców ich wnuków.
Bij, kiju samobiju!

(...)
Poprosiłam Dynię o namalowanie reprodukcji 'Primaballeriny' Degasa (c. 1876; Musée d’Orsay, Paryż).



(- Jak Matka Whistlera! – nawiązał Norweski do znanego tu i ówdzie filmu i od tej pory trudno nam zachować stosowną powagę.)

©kaczka
35 comments on "[90]"
  1. Rzecz charakterystyczna, im złośliwsza bestia, tym czulszym. bardziej pieszczotliwym czczona mianem. Miałam w klasie Robusia o odruchach i pomysłowości nudzącego się szympansa. Rozkochane w nim trzy niewiasty: Mama, Ciocia i Babcia, nie mogły zrozumieć jak świat może być obojętny na jego czar i wesołe psoty, Pani się uwzięła, dzieci były zazdrosne, i najwyraźniej ze złośliwości biły i szczypały się same...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Z niepokojem obserwuje, ze tutejsza Russian-speaking diaspora promuje kult rebionkow. Garbusek nie jest tu zadnym wyjatkiem. Robus mialby tu jak za piecem :)

      Delete
  2. A "Uwaga, nadciąga totalny kataklizm", muszę sobie odpalić- choćby jutro z wieczora.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Piekny to film, a od teraz juz zawsze bedziesz myslala, ze Degas pasowalby tam lepiej :-)

      Delete
  3. Rechotałam na opisie i zapewne miałam do niego jakiś mądry komentarz, zawisłam jednak na dłuższą chwilę (okiem prawym oraz lewym) na reprodukcji i z myśli mądrej pozostało: - Ueeuuuooo ;) Rozumiem, że to paluszki? Ten grzebień na górze, ta mini drabina na dole? Anyway - lowam :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nikt nie wie, ile cierpliwosci inwestuje sie w takie dziela :-)
      A namalowalas nogi? A glowe? A brzuch?
      Gdy doszlysmy do palcow u rak Dynia w zemscie za moje gledzenie narysowala dokladnie po piec.W milczeniu. Przygladajac mi sie wzrokiem mocno zbojeckim :)

      Delete
  4. murronia vel Kuka SzydełkoholiczkaJune 29, 2014 at 8:07 AM

    I rozumiem i nie rozumiem Garbuska. Czasem sama nim jestem, bo to wbrew pozorom łatwiejsze niż wychowywanie. Choć z grubsza raczej mam obsesję pt. "Wychowuję MĘŻCZYZN".
    (Żurawie mi krzyczą za oknem, noż skupić się nie idzie).
    Btw - całego "Konika Garbuska" znam na pamięć i kocham miłością szczerą.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Unikam uogolnien, ale jest trend w tych relacjachpostsowiecka babuszka- postsowiecki rebionek. Mozliwe, ze dotyczy on pangalaktycznie slowianskich relacji babcia-wnuk, ale az tak nie uogolniam. Livingstone opowiada, co widzi :-)

      I jest mi jednoczesnie zal babuszek, a z drugiej strony az sie prosi, by batozyc. Nawet juz nie dlatego, ze krzywdza siebie, czy swoje wnuki, a nastepnie innych, ktorzy z tymi wnukami beda musieli przestawac. Wkurza mnie, ze publicznie przyzwalaja na rzeczy, na ktore ja swojemu stadu nie pozwalam i potem dochodzi do zbytecznych konfrontacji. No bo, mysli slusznie Dynia, skoro Aloszka moze wieszac sie na hamulcu berzpieczenstwa, to czemu innym sie zabrania?

      Delete
    2. murronia vel Kuka SzydełkoholiczkaJune 30, 2014 at 11:36 AM

      Mój ojciec jest totalnym Garbuskiem, więc może to być Słowiańskie ACZ moja mama nie. Ja garbuskuję np pchając wózek ton czterysta z zakupami 3 km z targu wiejskiego, bo wolę dać mu tytkę (uwaga - regionalizm) truskawek i upchnąc go w wózku niż iść tę trasę trzy godziny, niosąc to w rękach, a ostatecznie i momczeto (uwaga - bułgaryzm). Czasem też przymykam oko na krzyki jak na siczy zaporowskiej i tańce indiańskie w miejscu publicznym, jesli gwarantuje mi to,że LilBro w tym czasie nie rozwali straganów na targu i ze spokojem kupię mu rzeczone truskawki. Owszem, robię to z wszystko z wygodnictwa. Ale generalnie ustawiam mu świat wg klucza wolno-niewolno i poprawne: "Zamiast rzucać kamieniami, ułuz z nich tor dla autek", ale czasem po prostu Garbusek jest łatwiejszy. I - masz słuszność - jest to cecha słowiańska, bo w Bg też dziadkowie to robią.

      Delete
    3. Ja tylko dodam, że najbardziej egocentryczne i niegrzeczne (w sensie: bez szacunku odnoszące się do innych) dzieci, jakie spotkałam, to te "wychowywane" przez dziadków. Nie, że sierotki, po prostu, zamiast niani albo żłobka/przedszkola - rodzona babcia.
      Coś jest na rzeczy.

      Delete
    4. Jest. Nastepuje jakas absurdalna kompensacja. Dzieci lalo sie pasem, ale wnuki nosi sie na rekach.
      Znalam taki ekstremalny przypadek. Dziecko nie nauczylo sie chodzic, potrzebna byla interwencja lekarska, bo babunia z dziaduniem wynajeci do opieki nad niemowlakiem 'nosili go na rekach, bo plakal'. Caly czas na rekach. Zawsze. Przez ponad rok. W rezultacie dwulatek nie wiedzial jak stawiac stopy, nie rozwinal miesni. Aaaaaa!

      Delete
  5. Kakaja priekrrrrrrrrrasnaja skazka!
    Primabalerina prima sort! Rozczuliły mnie ręce (?). PIerwsza wybita ze stawu barkowego, zwisa smętnie nad dolą życia, druga wygięta nad głową z jakąś nutą rozpaczy i rezygnacji, jak Edward Nożycoręki. Spódniczka składająca się z jednej falbanki ukrywa resztę przed wzrokiem zbyt ciekawskich, natomiast guz pod pachą krzyczy o skalpel.
    Rozczul mię ogarnął, zupełnie jak nad rysunkami moich pociech.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Muehehe. Prawdziwie zacna analiza! :D
      Primabalerina bardzo udana. Dynia mogłaby rzec: "Degas to ja!"

      Delete
    2. Ha! Myslicie, ze to guz?!
      To jest... lokiec!
      Podobne guzy pojawiaja sie czasem w okolicy kolan.
      Zwykle tez rece wystaja prosto z glowy.
      Pytam czasem Dynie, ale czemu z glowy? A Dynia na to, ze to 'silly hands'.

      Delete
  6. Ja bym kopię brała w ciemno.

    ReplyDelete
  7. z Dynia twórczości bije realizm - balerina na dwóch nogach osadzona ;) g.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dynia skrytykowala Degasa za jedna noge baleriny, ale nie przeszkodzilo jej to nanalowac rak wystajacych z glowy.
      Nawet nie analizuje, biore na klate jak leci.

      Delete
  8. Odczytałam Prezesu w głos. Bardzo przeżywa.
    (A ręką człowieka świerzbi, gdyż czuje wolę sprzeciwienia się własnym zasadom i sprania tyłków całemu towarzystwu - od Konika poczynając, na Żeniuszce kończąc).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Prezesu chce mi pomoc obijac? Bo biorac pod uwage rozmiar problemu to dla dziesieciu z kijami wystarczy roboty :-)

      Rety, zawsze mnie peszy, gdy ktos mi mowi, ze 'przeczytal na glos'. Bo ja nie potrafie. Ciagle jeszcze nie potrafie na glos tego, co napisalam. No, chyba, ze jest o bakteriach :-)

      Delete
  9. wierne odzwierciedlenie!!! Ja zainwestowałabym w jakieś lekcje sztuki! :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Z torbami pojdziemy przez te Muzy. Choc, nie uprzedzajac faktow, mozliwe, ze Frau Ulryka zasugeruje by zamiast muzyki uprawiac jakas inna sztuke wyzwolona :-)

      Delete
  10. Chyba się jeszcze nie wpisywałam, a kiedyś trzeba wyjść z szafy.

    Kocham Panią.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Plone rumiencem!
      Zapraszam do pierwszego rzedu, bo w szafie ciemno i mole! :-)

      Delete
  11. No, no... Jaka dbałość o szczegół! - te balerinowe palce (dokładnie po pięć u każdej dłoni) są the best! :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ha! Ktos zauwazyl msciwy wysilek dziecka. 'Namaluje jej piec, niech matka ma, niech sie udlawi tymi paluszkami'.
      W oryginale widac z jaka furia Dynia cisnela dlugopis, a to tylko dlatego, ze zyczliwie przypominalam o zagubionych szczegolach anatomicznych baleriny :)

      Delete
  12. Co prawda nie wiem, o który film chodzi, ale myślę, że powinnam się dać dziecku namalować :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. 'Jas Fasola. Nadciaga totalny kataklizm.'
      Polecamy razem z E.W., prawda? (patrz komentarz numer dwa)

      Delete
    2. Tak, dostaję przy tym głupawki ze śmiechu- uwielbiam też Johny Englisha Ale pragnę nadmienić, że na "prawdziwym" Bondzie też chichoczę i trudno mi uwierzyć, że ktoś to tak na serio nakręcił, i na serio próbuje oglądać.
      W każdym razie -Jasia Fasolę kocham miłością czystą.

      Delete
    3. Skoro kaczka i E.W. polecają, a Dynia namalowała to już muszę obejrzeć.

      Delete
  13. No, no... malarskie spojrzenie Dyni jest po prostu mistrzowskie! Brawo Dynia!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Za kazdym wielkim artysta stoi odarta z cierpliwosci matka :)

      Delete
  14. Wspaniały obrazek!!
    Ten Dyni też :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ten Dyni to nieomal jak moj. Bez cennych wskazowek i dobrych rad matki mielibysmy tu balerine ukazana jako czarna kropke na srodku kartki.
      A tak nie szczedzac pochwal, ignorujac przewracanie oczami, omdlenia zwiazane z koniecznoscia uniesienia po raz kolejny dlugopisu oraz kryzysy tworcze 'I can't do this', uwzgledniajac przerwy na siku, przemawiajac glosem lagodnym, odmawiajac przejecia dlugopisu i dokonczenia rysunku osobiscie, dyskutujac po wielokroc lokalizacje szczegolow anatomicznych, Dynia pokonala materie.
      Materia nie wystosowala w tej sprawie jeszcze zadnego oswiadczenia.

      Delete