[29 Jan 2016]
(...)
Lepsze wrogiem dobrego.
A wydawało mi się, że lekcje ksylofonu Biskwita poniewierają już moją godność w stopniu satysfakcjonującym.
Pląsam w kółeczku, popylam na czworaka, miauczę i szczekam w towarzystwie obcych mi ludzi, wcielam się w żabkę oraz całe spektrum zwierząt gospodarsko-hodowlanych, śpiewam o zjawiskach meteorologicznych, a do tego udaję, że wcale, ale to wcale, nie wolałabym być w tym czasie zupełnie gdzie indziej.
Biskwit przygląda się moim wysiłkom z politowaniem. Biskwita interesuje bowiem wyłącznie dostęp do instrumentów muzycznych perkusyjnych i wywoływanie stanów lękowych u kolegi Stefana.
W wypadku kolegi Stefana, Biskwit idzie na łatwiznę. Odkąd bowiem Biskwit ustalił przy pomocy celnej trajektorii lotu bębenka, że jest w tym konwentyklu samicą alfa, wystarczy cichutkie, acz niespodziewane BU!, a Stefan wpada w nerwowe wibracje, jak nie przymierzając, kamerton prowadzącej.
Dla dobra dalszej opowieści, należy dodać, że dominującym językiem wśród dwulatków uczęszczających na lekcje ksylofonu, jest rosyjski, takoż i sam Stefan pochodzi gdzieś z obłasti włodowłasnobojarskiej.
Oprócz tego w diasporze rosyjskojęzycznej obowiązuje taka nieswoboda obyczajowa, że młodzież na zajęcia edukacyjne należy ubrać, jak na wesele, stypę lub akademię pierwszomajową. Czasem jest to ubiór w klasycznym stylu wschodnim (stylon, nylon, dużo stylonu, non-iron), czasem z zachodnieuropejskimi naleciałościami (lakierowana czerń kozaków z PCV, rajtuzy w oczopląs, pokutne odmiany fioletu mieszane z gaciowym różem, etc.), zawsze jednak kostium charakteryzuje się tym specyficznym żenesekła, które zrozumie chyba jedynie stróż wybierający się na Boże Ciało.
Skoro zatem pobieżnie przedstawiłam swój dramat wewnętrzny (mechaconą godność osobistą) oraz dekoracje i kostiumy (stylon, nylon, najprzedniejsza odzież z szafy) pora, jedną butelkę relanium później, ujawnić, dlaczego?
Otóż w nowym roku, z nieuzasadnionych powodów pani od ksylofonu doszła do wniosku, że moja godność osobista jeszcze wiele zniesie i ignorując zasadę ‘co się polepszy...’, postanowiła zajęcia ubogacić o plastyczne prace ręczne.
(Dwulatki, przypominam, dwulatki!)
Wyjęła tedy niespodziewanie zza pazuchy arkusze papieru, kłęby waty, tubki kleju UHU, flamastry permanent wasserfest, te którymi zwykle odurzają się gimnazjaliści oraz nożyczki nadnaturalnych rozmiarów.
Rozłożyła te reglamentowane dobra na antycznym parkiecie, poradziła dwulatkom, by skonsolidowały sobie z tego bałwanka, a potem usiadła z boku z gitarą i przymknąwszy oczy, w nagłym natchnieniu zaczęła nam wydzielać podkład muzyczny.
Dla ścisłości.
Odkąd Biskwit zaczął ujawniać niezłomność swego charakteru i heroiczny upór w dążeniu do celu, moje odruchy bezwarunkowe i warunkowe też przyspieszyły. Są jak Flash. Czasem pukają do drzwi i same je sobie otwierają z drugiej strony.
Ale nawet one potrzebują nanosekundy na ocenę sytuacji.
Tę właśnie nanosekundę wykorzystały ubrane na galowo cherubinki (oraz Biskwit) wpadając między artykuły papiernicze, odpalając wodoodporne flamastry, strzykając klejem z tubek, tarzając się w wacie, wyrywając sobie nożyczki i próbując zagarnąć dla siebie jak najwięcej. Wszystkiego.
Następnie rozerwać to na strzępy, pociąć, zjeść, zamalować, a dla końcowego efektu poobcinać sobie grzywki, wydłubać oczy, a stylon przerobić na ściereczki do okularów.
...w tle pani plumka na gitarze Stairway to Heaven, na pierwszym planie rekonstrukcja zdarzeń w Sodomie...
Zaskakujące, ile par rąk ma tak naprawdę dwulatek i jaką ewolucyjną chwytność w palcach u stóp!
A jaki zwinny bywa taki dwulatek, jaki aerodynamiczny, jaki poślizgowy! Szczególnie obleczony w stylon!
- I CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ? – zapłakała matka Stefana okazując mi swego potomka.
Albowiem Biskwit wykorzystał jakieś resztki nanosekundy, te, podczas których odrabiałam za niego całe to ZPT i gdy opadły kłęby unoszącej się w powietrzu waty, wyszedł z nich Stefan, nadzwyczaj kontenty, że Biskwit namalował mu na twarzy... kotka.
- (Ste)FAN MIAUUU! Tadam! - zaanonsował Biskwit kotka wymalowanego czarnym, wodoodpornym, jak skurczybyk, flamastrem.
- Aceton? – wymamrotałam wbijając wzrok w ksylofon, bo Norweski zawsze powtarza, że jeśli aceton nie pomoże to nic nie pomoże. Jednak z reakcji matki Stefana na tę propozycję, wnoszę, że nie zaproszą już nas na Stoilcznają i pielmieni.
A Biskwit, jakżeby inaczej, wyszedł z zajęć tak nieskalany, jakby nigdy w rękach (i stopach) nie trzymał flamastrów, nożyczek, kleju i waty.
©kaczka
(...)
Lepsze wrogiem dobrego.
A wydawało mi się, że lekcje ksylofonu Biskwita poniewierają już moją godność w stopniu satysfakcjonującym.
Pląsam w kółeczku, popylam na czworaka, miauczę i szczekam w towarzystwie obcych mi ludzi, wcielam się w żabkę oraz całe spektrum zwierząt gospodarsko-hodowlanych, śpiewam o zjawiskach meteorologicznych, a do tego udaję, że wcale, ale to wcale, nie wolałabym być w tym czasie zupełnie gdzie indziej.
Biskwit przygląda się moim wysiłkom z politowaniem. Biskwita interesuje bowiem wyłącznie dostęp do instrumentów muzycznych perkusyjnych i wywoływanie stanów lękowych u kolegi Stefana.
W wypadku kolegi Stefana, Biskwit idzie na łatwiznę. Odkąd bowiem Biskwit ustalił przy pomocy celnej trajektorii lotu bębenka, że jest w tym konwentyklu samicą alfa, wystarczy cichutkie, acz niespodziewane BU!, a Stefan wpada w nerwowe wibracje, jak nie przymierzając, kamerton prowadzącej.
Dla dobra dalszej opowieści, należy dodać, że dominującym językiem wśród dwulatków uczęszczających na lekcje ksylofonu, jest rosyjski, takoż i sam Stefan pochodzi gdzieś z obłasti włodowłasnobojarskiej.
Oprócz tego w diasporze rosyjskojęzycznej obowiązuje taka nieswoboda obyczajowa, że młodzież na zajęcia edukacyjne należy ubrać, jak na wesele, stypę lub akademię pierwszomajową. Czasem jest to ubiór w klasycznym stylu wschodnim (stylon, nylon, dużo stylonu, non-iron), czasem z zachodnieuropejskimi naleciałościami (lakierowana czerń kozaków z PCV, rajtuzy w oczopląs, pokutne odmiany fioletu mieszane z gaciowym różem, etc.), zawsze jednak kostium charakteryzuje się tym specyficznym żenesekła, które zrozumie chyba jedynie stróż wybierający się na Boże Ciało.
Skoro zatem pobieżnie przedstawiłam swój dramat wewnętrzny (mechaconą godność osobistą) oraz dekoracje i kostiumy (stylon, nylon, najprzedniejsza odzież z szafy) pora, jedną butelkę relanium później, ujawnić, dlaczego?
Otóż w nowym roku, z nieuzasadnionych powodów pani od ksylofonu doszła do wniosku, że moja godność osobista jeszcze wiele zniesie i ignorując zasadę ‘co się polepszy...’, postanowiła zajęcia ubogacić o plastyczne prace ręczne.
(Dwulatki, przypominam, dwulatki!)
Wyjęła tedy niespodziewanie zza pazuchy arkusze papieru, kłęby waty, tubki kleju UHU, flamastry permanent wasserfest, te którymi zwykle odurzają się gimnazjaliści oraz nożyczki nadnaturalnych rozmiarów.
Rozłożyła te reglamentowane dobra na antycznym parkiecie, poradziła dwulatkom, by skonsolidowały sobie z tego bałwanka, a potem usiadła z boku z gitarą i przymknąwszy oczy, w nagłym natchnieniu zaczęła nam wydzielać podkład muzyczny.
Dla ścisłości.
Odkąd Biskwit zaczął ujawniać niezłomność swego charakteru i heroiczny upór w dążeniu do celu, moje odruchy bezwarunkowe i warunkowe też przyspieszyły. Są jak Flash. Czasem pukają do drzwi i same je sobie otwierają z drugiej strony.
Ale nawet one potrzebują nanosekundy na ocenę sytuacji.
Tę właśnie nanosekundę wykorzystały ubrane na galowo cherubinki (oraz Biskwit) wpadając między artykuły papiernicze, odpalając wodoodporne flamastry, strzykając klejem z tubek, tarzając się w wacie, wyrywając sobie nożyczki i próbując zagarnąć dla siebie jak najwięcej. Wszystkiego.
Następnie rozerwać to na strzępy, pociąć, zjeść, zamalować, a dla końcowego efektu poobcinać sobie grzywki, wydłubać oczy, a stylon przerobić na ściereczki do okularów.
...w tle pani plumka na gitarze Stairway to Heaven, na pierwszym planie rekonstrukcja zdarzeń w Sodomie...
Zaskakujące, ile par rąk ma tak naprawdę dwulatek i jaką ewolucyjną chwytność w palcach u stóp!
A jaki zwinny bywa taki dwulatek, jaki aerodynamiczny, jaki poślizgowy! Szczególnie obleczony w stylon!
- I CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ? – zapłakała matka Stefana okazując mi swego potomka.
Albowiem Biskwit wykorzystał jakieś resztki nanosekundy, te, podczas których odrabiałam za niego całe to ZPT i gdy opadły kłęby unoszącej się w powietrzu waty, wyszedł z nich Stefan, nadzwyczaj kontenty, że Biskwit namalował mu na twarzy... kotka.
- (Ste)FAN MIAUUU! Tadam! - zaanonsował Biskwit kotka wymalowanego czarnym, wodoodpornym, jak skurczybyk, flamastrem.
- Aceton? – wymamrotałam wbijając wzrok w ksylofon, bo Norweski zawsze powtarza, że jeśli aceton nie pomoże to nic nie pomoże. Jednak z reakcji matki Stefana na tę propozycję, wnoszę, że nie zaproszą już nas na Stoilcznają i pielmieni.
A Biskwit, jakżeby inaczej, wyszedł z zajęć tak nieskalany, jakby nigdy w rękach (i stopach) nie trzymał flamastrów, nożyczek, kleju i waty.
©kaczka