Image Slider

[166]

[29 Apr 2015]

(...)
Biskwit poszedł spać z licem nieskalanym.
Wstał ze śliwkową bułą na czole.
Misiek Zdzisiek™ nie ma alibi.
Zastraszeni świadkowie milczą.

(...)
Przetarg na freski wygrał Norweski.
Do spółki z Biskwitem.



(...)
Działo się to na placu zabaw.
Z kimś rozmawiałam. Czymś byłam zajęta.
Coś szarpnęło za poły mego odzienia.
Chciałem pani powiedzieć, że się z nią ożenię.’ – oznajmił mi szczerbaty młodzian ruchem głowy wskazując na Dynię. Dynia w tym czasie całkiem nieromantycznie zwisała z drabinek, nieświadoma zrękowin.
Nie czekając na mój komentarz, lakoniczny młodzian oddalił się ratować świat w przebraniu superbohatera.
Pozostałam pod wrażeniem.


 ©kaczka

[165]

[27 Apr 2015]

(...)
- To kim będziesz Dyniu, gdy już wreszcie będziesz duża?
... księżniczką, kosmonautką, lekarzem, rysowaczem, spajdermanem, strażakiem...



[Mam nadzieję, że ci się uda.]

 ©kaczka

[164]

[24 Apr 2014]

(...)
Szarm Biskwita jest elektromagentyczny i zmienia tory planet.
Nie dalej, jak wczoraj siedzimy z Biskwitem na podłodze u Małpiatek.
Siedzimy i czekamy zrugane przez Dynię, żeśmy przyszły za wcześnie.
Za wcześnie, bo Dyni nadzwyczajnie szła karta i nie mogła odejść od stołu do Black Jacka.
Samego Jacka też nie widziało jej się zostawiać.
Czekamy.
Co robić? Znudzony Biskwit ziewa i dłubie w nosie.
W tle Dynia raz za razem wykrzykuje ‘BINGOOOOOOLO!’ i zgarnia pulę.
A tu otwierają się drzwi i wpada rodzina z Kalabrii, by odebrać swą Pierworodną za kaucją.
Córkę, siostrę, wnuczkę, siostrzenicę.
Akuratnie zjechali, więc przyszli tłumnie.
I teraz scena rodzajowa.
Wpadają do sali, gestykulują słowem i rękami, mówią dialektem z kalabryjskim akcentem (czytaj: krzyczą), pędzą ku Pierworodnej (Pieworodna już... już... otwiera ramiona...), mijają Biskwita, rzucają nań okiem, hamują z piskiem...
iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii....
STOP!
Skręcają, padają tłumnie na kolana przed Biskwitem i dalejże opiewać różaność cery, płowość tupecika, lazur tęczówek.
Dalejże, oszczypywać, całować po stopach i poprawiać skarpetki.
... a Pierworodna tam ciągle stoi z otwartymi ramionami...
Pod pachy trzeba było pochwycić babki, ciotki i wyciągać z placówki.
A one czepiając się framug  i tak wracały ‘un momento per favore’ żeby jeszcze Biskwitowi przesłać ostatni całus.
Un bacino, Biskwitku! Un bacino! [1]
A Biskwit – różane dziecię – odpowiadał na te całusy plaskając łapą w ust swych korale i z soczystym cmokiem oraz delikatnym jak bryza muśnięciem odsyłał własne.
Oczom nie mogłam uwierzyć.
Mnie bowiem plaskaniem to Biskwit łamie co najwyżej nos.
A jedyne, co odsyła wydmuchując, to zakażenia przenoszone drogą kropelkową.
I jeśli Pierworodna jest mściwa to Biskwit może pewnego ranka obudzić się z leżącą obok odciętą głową Miśka Zdziśka™.

[1] zasadniczo wokabularz sugeruje, że bacino to anatomicznie  miednica, ale widocznie dialekt kalabryjski jest elastyczny. Jak mięśnie Kegla.

(...)
Elektromagnetyzm.

(...)
Nie dalej jak wczoraj, dzwoni telefon.
Na wyświetlaczu: Małpiatki.
W takich chwilach to człowiekowi całe życie przed oczami miga jak filmowy trailer.
Odbieram.
W telefonie roztrzęsiona pani od Małpiatek z informacją, że Dynię użarł kolega (dane personalne zastrzeżone).
Pytam, czy to Per Gwint, bo to on na placu zabaw nieustannie dybie swoją żuchwą na Dynię.
Pani przeprasza, ale nie może wyjawić, gdyż dane personalne zastrzeżone, spieszy jednakoż by mnie zapewnić, że winnych srodze ukarano, a Dynię opatrzono.
Spodziewałam się dramatu po przybyciu do placówki, ale Dynia zajęta była grami hazardowymi i  chowaniem asów w rękawie.
Pytam zatem w drodze do domu, czy zdarzyło się w placówce coś niezwykłego?
- Nope. – odpowiada Dynia.
(W sumie logicznie. Gwint ciągle na nią dybie, zatem nie nosi to znamion niezwykłości.)
- Nikt cię nie użarł? – dociekam.
- Nope. – odpowiada Dynia z wylewnością nastolatki.
-A ten ślad na ręce? – pytam.
Siny odcisk żuchwy przestępcy odciśnięty z taką precyzją, że CSI Miami w dziesięć sekund zrekonstruowałoby twarzoczaszkę zbrodzienia, a w bonusie przygotowało jego profil psychologiczny.
Dynia wzrusza ramionami.
- Sama się ugryzłaś?
- Nope. Gwint [2] did it.
... gdyż Dynia wolała bawić się z innym, takim szczepionym przeciw wściekliźnie.
- Nie mogłaś mu dać w łeb, gdy cię użarł?
Nie mogła, bo podobno powiedziałam, że bicie innych to nieskuteczna metoda rozwiązywania problemów.
Musiałam to chyba w zaćmieniu, na grzbiecie różowego jednorożca, przegryzając tęczą i popijając sokiem z dalajlamy.
Chciałabym zatem oficjalnie zmienić zdanie.


[2] tyle na temat ochrony danych osobowych

 ©kaczka

[163]

[20 Apr 2015]

(...)
Miałyśmy tu z Biskwitem przez ostatnie kilka dni wolną kwaterę.
Zatem, żeby uczcić, kopsnęłyśmy się do sklepu po szampana, kawior i truskawki.
(Faktycznie to po szampon, jaja wolnobiegające i dżem, ale to takie przaśne!)
Dla puenty opowieści istotne jest, że Biskwit akuratnie wszędzie chadza z kopyścią.
Taką drewnianą ze sklepu ‘wszystko za pół ojro’.
Miała być do bigosu, ale w drodze do domu Biskwit zdrapał nią rdzę z siatki kilku metalowych płotów, uczesał wiewiórkę i wykopał konkurencyjny dla kanału La Manche tunel.
Szczególnie po masażu wiewiórki, jakoś tak straciłam do tej kopyści serce i nie nalegałam na zwrot.
Biskwit kopyść traktuje jak amulet. Nigdzie się bez niej nie rusza i udaje, że nie słyszy ironii, gdy pytają  go w lodziarni: ‘A cóż to, Biskwitku, z własną łyżeczką tym razem? (!)
(Cóż, łyżeczka jest nieomal wzrostu Biskwita i zacnie sobie koreluje z Biskwickim apetytem.)
Takoż poszłyśmy do tego sklepu i wracamy.
Świat rozwija nam pod stopami czerwony dywan, fauna jodłuje, flora emanuje, słońce zanurza Wurstenbergię we frytownicy UV.
Wracamy przez tunel pod stacją kolejową.
Pusto, żywego ducha.
Biskwit lubi tunele, gdyż są rozmowne.
Biskwit:  ‘HAAAAAALO!’
Tunel: ‘AAAAAAALO... AAAAAAAAALO...’
Biskwit: ‘AAAAAA!
Tunel: ‘AAA... AAA... AAA...
Biskwit: ‘MAAAAAAAAAM!
Tunel:  ‘...IST UNSERE FUßBALLGARNITUR!!!
Yyyyy?!
Biskwit wychyna z wózka, ja zerkam przez ramię...
Za nami zbrojne oddziały policji.
(Zbrojne po zęby na miarę Republiki Federalnej, żadni tam angielscy Bobbies z rewolwerami wyciętymi z kartonu.)
Za oddziałami policji, oddział rozochoconych kibiców czwartoligowego klubu.
Prą na nas jak ta kula na Indianę Jonesa.
Wrzucam przyspieszenie. Oni też nie zwalniają.
Tunel długi, żadnej odnogi, gubimy nogi.
Biskwit piszczy z uciechy (!).
Tunel ledwie mieści echo nieobyczajnych, erotycznych obietnic czwartoligowych kibiców względem przeciwników nieokreślonej ligii.
Biskwit z wrażenia nie może usiedzieć.
Unosi się w tej spacerówce jak jeździec na ostatnim odcinku Wielkiej Pardubickiej.
... światło, światło, widać światło na końcu tunelu...
Wypadamy gubiąc kapcie.
Ja z duszą ledwie trzymającą się ramienia.
Piszczący  Biskwit, podskakujący w spacerówce i zagrzewający do boju kopyścią.
Sruuuuu...
Lecimy prosto w objęcia innych uzbrojonych jednostek czekających u wylotu na kibiców.
Na kibiców!
A tu Biskwit z półmetrową łyżką w szturmie na Pałac Zimowy.
Ta konfuzja na twarzach zbrojnych oddziałów...!
Tak, teraz to jest nawet śmieszne.

(...)
O, bagienna zasadzko dziecięcych spodziewań!
O, chwiejna piramido potrzeb czterolatki!
Gdy nie ma mnie tu lub w innych uchyłkach, czy tunelach świata realnego, stoję przy sztalugach.
(Buchachachacha!)
Dynia – mecenaska –  zakontraktowała u mnie ‘Poczet królewiąt, infantek i następców tronu’. W portretach.
(Wyjeżdżam. – rzekła. – Ty maluj! I żeby było dużo, gdy wrócę.)
Już dwa razy wypłukałam pędzel w filiżance kawy.

Uaktualnienie
'... a bit funny, don't you think?' 


Uaktualnienie uaktualnienia


... i czym prędzej poślubił PRAWDZIWĄ [1] królewnę na kurzych nóżkach.
(Nie ma bowiem zgody na wolne związki i naścienny konkubinat.)

[1] '... and this is how you draw a REAL princess!' – pouczyła Dynia.




... i wynajęli zamek z balkonem, czarnoksiężnikiem, potworem i rośliną doniczkową.




 ©kaczka

[162]

[17 Apr 2015]

(…)
Biskwit przyszedł na świat z własną wizją sprawiedliwości społecznej.
Trochę z Marksa, trochę z Engelsa, trochę z Robin Hooda, a dodając skłonność do protestowania nago –  nawet jakby święty Franciszek.
Jest to sprawiedliwość optyczna.
Jeśli cała rodzina je gicz cielęcą, to Biskwit nie życzy sobie resztek z pańskiego stołu, skrawków, ścinków, czy wiórków.
Biskwit chce na swoim talerzu gicz cielęcą tych samych rozmiarów oraz komplet instrumentów chirurgicznych (Nóż i widelec, kobieto, a żywo!).
To samo dotyczy innych produktów spożywczych, w tym głównie (nad)używek.
I jeśli gicz cielęcą mogę ostatecznie Biskwitowi wrzucić na ruszt to butelka absyntu, paczka hawańskich cygar, trzydzieści pieć gałek lodów lub dwadzieścia tabliczek czekolady (własność kolektywu) stanowią kontrowersyjny suplement diety osobnika, który wciąż jeszcze nie musi się schylać wchodząc pod stół.
Odmawiam.
W takich chwilach Biskwit nie waha się pokazać jak bardzo jest mną rozczarowany.
Siada jak myśliciel Rodina. Chowa twarz w rozcapierzonych dłoniach, prowadzi wewnętrzny dialog i z niedowierzaniem kręci głową.
... cygar nie dała, nie dała...

(...)
Jak na kogoś, kto najwyraźniej  ślubował, że przenigdy nie będzie chodzić na dwóch nogach, aby nie dostarczać grawitacji okazji do niewybrednych żartów, Biskwit zaskakująco zwinnie wspina się na najbliższe dostępne krzesło i chybotliwie spionizowany ćwiczy na nim Tai Chi.
Bez trzymanki.
(Co prowadzi do zatrzymanki.
Do zatrzymanki mojej akcji serca.)
 
©kaczka

[161]

[13 Apr 2015]

(...)
Pierwszy kadr.
Ostre, poranne słońce przeciska się przez żaluzje i zostawia na ciemnych ścianach cienko krojone plastry światła.
Biskwit wspina się na łóżko.
Oplata rękami szyję zaspanej Dyni.
Dynia obejmuje Biskwita.
Leżą przytulone.
Ładne.
[pstryk]

(...)
Drugi kadr.
Wieje.
Dynia i Jack London biegną chodnikiem trzymając się za ręce.
W plecakach obijają im się jakieś puste plastikowe pojemniki i metalowe butelki.
Dynia i Jack, zdyszani, przystają pod słupem z plakatami.
Dynia opiera się plecami o słup, włosy potargane wiatrem zakrywają jej twarz.
Jack pochyla się i delikatnie odgarnia pasemka.
Jedno po drugim.
Ładne.
[pstryk]
Kilkanaście lat póżniej byłby z tego nadzwyczajnie romantyczny moment na bank zwieńczony pocałunkiem.
Nie teraz.
Teraz Jack demoluje romantykę, z dzikim rykiem szarpie Dynię za włos i zwiewa.
Dynia w ryk.

(...)
Trzeci kadr.
Słoneczna plama.
Siedzę na ławce oparta o stary, pruski mur.
Spijam menisk znad kawowych fusów.
Kawa jest z Hajfy albo z supermarketu.
Przez trawnik biegnie trójka bosych.
Dynia, Ryfka, brat Ryfki.
Za nimi na czterech galopuje Biskwit.
Wszyscy blond. W słońcu nieomal platynowi.
Brat Ryfki z lokami do ramion.
Lecą z miską rwać cytryny z drzewa [1].
Będą robić lemoniadę.
Dwunożni rwą, Biskwit klęczy, zanosi się śmiechem, bije brawo.
Ładne.
[pstryk]

[1] mamy tu niezły południowy klimat, ale drzewa zimują w szklarni

(...)
Czwarty kadr.
Dynia i Rubenito.
Wideokonferencja.
Weisst du? Das ist meine Schwester.’ – mówi  Dynia podnosząc za kołnierz do kamery wierzgającego i zdegustowanego Biskwita. Jej niemieckie rrrrrrr jest tak ostre, że mogłoby otwierać konserwy ze skumbrią w tomacie.
Rubenito, który kompulsywnie przebiega przed kamerą ze świetlnym mieczem, zatrzymuje się zdezorientowany.
You speak funny!
No! I speak GERMAN!
Ładne.
[pstryk]

(...)
Piąty kadr.
Dynia i Ryfka leżą na tapczanie.
Wyjęły z półek książki Ryfki.
Gruffalo’, ‘Room on the broom’, ‘The cat in the hat’.
Po hebrajsku.
Czytają.
Dynia tradycyjnie od przodu do tyłu.
Ryfka – oficjalnie – od tyłu do przodu.
Ładne.
[pstryk]
Lubię twoje książki, Ryfka.’ – mówi Dynia. ‘Od razu wiadomo, co jest na końcu!
(... o czym należy pamiętać sięgając po hebrajskie powieści detektywistyczne...)

(...)
Szósty kadr.
Róż i baletnice [2].

Ładne.
[pstryk]
Bardziej dygas niż Degas, prawda?

[2] pozowałam kończynami górnymi

(...)
Siódmy kadr.
Poranne słońce błyskawicznie podgrzewa imitację marmuru na klatce schodowej.
Schodzę boso do skrzynki na listy.
Ładne.
[pstryk]

(...)
Ósmy kadr.
Wyjeżdża Hauptcioteczka.
Na pożegnanie podaję mielone.
...
...
z soi.
Nikt się nie zorientował.
(MWHAHAHAHAHAHAHA!!!)
Mówcie mi: Lukrecjo!

©kaczka

[160]

[10 Apr 2015]

(...)
Dzieciny wróciły z Północy wypchane po brzegi wielkanocnym, czekoladowym asortymentem.
Mobilna jednostka specjalna do spraw wykrywania i oczyszczania terenu z jaj zawijanych w sreberka.
Oprócz kilogramów jaj pochowanych w zakamarkach ekwipażu tak, jakby pakowała je wiewiórka z zaawansowaną demencją, dzieciny przywiozły też katar.
To potwierdza przypuszczenie, że katar to nie jednostka chorobowa, ale styl życia.
Markuję jakieś działania względem tego kataru. Okadzam, nacieram, wkrapiam. Szczerze? Czynię to bez przekonania.
Okadzę, natrę, wkropię, a dzieci mi pójdą znów między ludzi i przyniosą katar w wersji  XP Professional Ultimate Premium?
Warto się pocić?
Biskwit - oceniam po parszywej melancholii  i strudze śliny jaką pozostawia za sobą -  staje w zawodach o laur przodownika w wyżynaniu. To zła wiadomość dla trąbek słuchowych sąsiadów z dołu, na których to zaciskają się czwórki (tudzież piątki, bo kto sprawdzi?) Biskwita i jedynki dziecka z piwnicy. Sąsiedzi z dołu przechodzą ząbkowanie w wersji  dolby stereo.
Kilka dni temu, nocą, zastałam matkę piwnicznego dziecka siedzącą z umęczonym potomkiem na krawężniku przed domem. Ja nie mówię po niemiecku, ona nie mówi po niemiecku, ale obłęd indukowany dziecięcym rykiem stanowi uniwersalny język. Przytuliłam ją spontanicznie, ona przytuliła mnie. Poklepałyśmy się po łopatkach, że niby obie wierzymy, że przetrwamy i mleczne i stałe.
My może tak, ale kolekcja kryształów z Murano sąsiadów z dołu jest w niebezpieczeństwie.

(...)
Menu okołowielkanocne przygotowane przez Bebe składało się głównie z barszczu, bigosu i pierogów.
Barszcz imitował barszcz tak udanie, że pewien Niemiec z matkipolki dawał Norweskiemu głowę w zastaw, że identyczny gotowała jego babka z Opola.
Bigos był z bakłażanem, ale na słowiańskiej kapuście i odrestaurowanym podgrzybku.
Bez boczku, ale z polską parówkową.
Pierogi były wegetariańskie, ale dla odmiany z boczkiem.
Nie ruskie, ale z rosyjską soczewicą.
I zaplatane irlandzką ręką w kornwalijski pieróg.
Cornish meets Polnisch!

(...)
Nagłe zainteresowanie Dyni sztuką ikebany ujawniło brak flakonów, wazonów i donic.
Ukryty w kwieciu morderczy pająk ma podkreślać rodzinny charakter świąt.
Albo nie.



 ©kaczka

[159]

[4 Apr 2015]

(...)
Ryfka (po lewej) i Dynia (po prawej) ilustrują.

 

Stary i Nowy Testament?
Albo naparzankę pod wieszaczkiem tuż przed wyjściem na podwórko.
Autorki nie pamiętają.

 ©kaczka

[158]

[3 Apr 2015]

(...)
Przeszliśmy przez ciemną dolinę utrapienia, której wzgórza do złudzenia przypominały mleczne trzonowce wychynające ze spuchniętych dziąseł (...a  echo odbijało się o nie i z przyzwyczajenia powtarzało: mać, mać, mać.) Brnęliśmy przez bagna smarków. Roztapiała nas gorączka. Fruwały pawie w technikolorze Odbył się tu jakiś sympozjon wirusów, na który nie pamiętam, abym wyrażała zgodę. Nie pamiętam też kto miał sraczkę, kto zapalenie ucha, kto epicki żal, że nie idzie do placówki, a komu powiedziano w recepcji  ‘Proszę z tą grypą wrócić w lipcu, może wtedy da się panią wpisać na listę pacjentów.
Trzonowce się wypiętrzyły. Wirusy uznały, że ‘nic tu po nas’ widząc, że leżymy bez ruchu, sprytnie udając martwych.
Dzieci wyjechały.
Zostały po nich fantomowe dżwięki i szmery.
Czas powstać (z popiołów?).
A przynajmniej usiąść.

(...)
Rodzony ojciec wystąpił kiedyś jako przypadkowy bohater opowieści reportażowej  (Janusz Skarżyński, ‘Moja Wielka Ryba’ 1967). Opowieść ta nie doczeka się wznowienia, więc przynajmniej zachowam jej kawałek. Czarno na białym, że ród kaczy zawsze dbał o czystość mowy ojczystej!
Konopnicka widzi?


©kaczka

[157]

[1 Apr 2015]

(...)
O tym, że zwykle spływa jak po kaczce.
A czasem nie.

                                                                          Republika Federalna, marzec 2015

Droga Wandziu,
No co tam? O czym ty mi tu znowu?
Że poszłam za Niemca? Choć przestrzegałaś?
Przestrzegałaś spektakularnym gestem, ale nie wiem, czy słyszałaś, że już krążą  plotki, że ten twój gest taki znów nie do końca historycznie udowodniony?
(Wiesz jak to bywa z historią. Idziesz sobie na basen, jeden zaraz napisze, że chciałaś majtki przeprać, drugi, że ‘w rzekę wskoczyła, od razu się utopiła. I dopiero wtedy Niemce poszły precz, a u nas pokój nastał.’)
Serio, ty naprawdę wciąż myślisz, że poszłam za Niemca, a nie, dla przykładu, że za człowieka? Że przed pójściem robiłam tu kasting na auswajsy?
Fakt, mogłam się lepiej zastanowić, wszak były sygnały, że popełniam sralians. Te czerstwiutkie żarciki o Adolfie,  te plejbeki ‘nie dla mnie przyjaźń polsko-niemiecka’, te życzliwiutkie ‘a jakże tam twój Helmucik?’, te brwi unoszone, te grymasu cienie.
Brałam za dobrą monetę.
Myślałam, że to przejdzie, gdy zobaczysz jacy my razem ładni.
Poza tym, zakasaliśmy rękawy, żeby robić nową, dobrą przyszłość. Niewystarczający powód żeby okiem łaskawszem spojrzeć?
I  teraz odzywasz się z naszej poświęcanej ziemi i mi mówisz, że w świetle bieżących wydarzeń  poszłam już nie tylko za Niemca, ale i za mordercę.  Bo każdy Niemiec – frazą taką jak z Barei mi tu jedziesz -  to morderca. (I jak, mniemam, cham?) A pomiot jego, wyczytuję z twoich międzywierszy, też  niebezpieczny, bo genetycznie modyfikowany.
Patrzę na mojego Niemca. Patrzę na nordyckie blond główki pacholątek GMO.
No fakt, ten mój Niemiec, bydlę, niby ma lęk wysokości, ale jak już kroi cebulę to jakoś tak nieszczerze płacze. A dziateczki też tylko pewnie czekają aż usnę, żeby po kryjomu popylać na swoich trzykołowcach do wieczorowej szkółki szybowcowej.
I nie wiem, co ci Wandziu na twoją diagnozę szczerą odpowiedzieć?
Zaskoczyłaś mnie.
Siedzę od tygodnia w kącie i kiwam się sieroco.
Bo i śmieszno, i straszno.
Co innego dostać taki anonim cięty z cybernetycznych pikseli, co innego, gdy mówisz mi to w twarz.
(Najpierw ty, potem on, ona, ten pan, a wreszcie tamta pani.)
Walisz mi tą prawdą między oczy, jak tomahawkiem i nawet ci powieka nie drgnie.
Pierwszą myślą było, że mam nadzieję, że o twoich ci ktoś powie, że z Polski, więc c**je, co kradną samochody.
Drugą, że, o jejuniu, jakby tak kilka warstw pozłoty z twojej rodziny zeskrobać paznokciem, to też byłby materiał dla prokuratora.  Weźmy, bratobójstwo. Za pieczarkami twój braciszek po tej banicji nie latał, co nie?
Ale się w język gryzę, bo co ja tam wiem, może akurat jeszcze wyjdzie na twoje? Może dane ci będzie z satysfakcją zatrzeć rączki i powiedzieć ‘ha! a nie mówiłam?’. Może się przecież zdarzyć, że na dany znak Niemiec mój wyprowadzi z garażu swój helikopter i dokona desantu. (Jezu, gdzie on tu od ręki garaż znajdzie? Zapisy są na rok 2028.)
Jest w tym, co mówisz, przyznaję, solidna logika. ‘Co ty o nim wiesz?’ Racja. Nic. Ciebie myślałam, że znam, a tu jaka siurpryza!
Pewnie Jekyllowa też mówiła o swoim, że to dobry chłop, do rany przyłóż, tyle, że jak wraca nad ranem do domu to sobie futro spomiędzy zębów wydłubuje, a w kieszeniach kawałki staruszków przynosi.
Ale wiesz, Wanda, ja Ci chyba nawet zazdroszczę tej perspektywy. Tego twojego czarno-białego fotoplastykonu. W ziemi leżysz, wszystko masz na płask. W jednym wymiarze. Niemiec to morderca, Arab-terrorysta, Francuz żre żaby, a Polak to zawsze bohater w wersji delux.
Wygodne.
Szkoda tylko, że ten robak cię tak toczy.
(Ciebie, jego, ją, tego pana i tamtą panią.)
No, ale tak to już bywa w grobie.

Diametralnie nie twoja,
kaczka