[27 Feb 2015]
(...)
Rozpierzchły się bukiety Orientu i Okolic.
Nawet badylek się nie ostał.
Odjechał astrofizyk z Mumbaju. Odjechał, by urodzić potomka w 'Gospodzie u Kalicha', gdyż jedynie tam małżonkę dosięga ubiezpieczenie zdrowotne.
Odjechała Japonka i uwiozła niepokalanie schludny piórnik z osiemnastokolorowym długopisem. Nim odjechała wygłosiła po niemiecku mowę życia, z której wynikało, że wróci za dwa lata.
- To cudownie! – wzruszyła się prowadząca. – Koniecznie wpadnij z wizytą! Ja i kaczka na pewno tu będziemy!
To jakiś rodzaj klątwy, czy rzetelna prognoza moich językowych postępów?
I tak oto zostaliśmy.
Ja i Chińczyk.
Oraz Latinos charakteryzujący się sezonową niewidzialnością lub niedogmatyczną interpretacją wskazań zegarów i odczytów kalendarzy. Zatem są, ale faktycznie, tak jakby ich nie było.
Siedzimy z Chińczykiem w pierwszej ławce, a prowadząca nas tak ładnie podziwia.
Że nam się chce.
Chińczyk nie rozumie, o co chodzi z tym chceniem. Nawet pyta mnie szeptem i na stronie, czy to idiom lub inna parafraza.
Aktów woli i ich synonimów daremnie szukać w chińskim socjosłowniku.
Chińczyk wykonał już wszystkie tegoroczne pisemne zadania w zeszycie ćwiczeń, dopisał wszędzie przedimki w dwudziestu siedmiu formach, odmienił czasowniki, a teraz kaligrafuje na marginesach definicje wyrazów obcych.
Ja też mam wykaligrafowane na marginesach. ‘Tu byłam. Dynia.’ (permanentnym markerem) lub ‘Dziś w jogurcie były jagody. Biskwit.’ (tymże jogurtem).
Ale zgarniam ten podziw. Niech się nie marnuje.
©kaczka
(...)
Rozpierzchły się bukiety Orientu i Okolic.
Nawet badylek się nie ostał.
Odjechał astrofizyk z Mumbaju. Odjechał, by urodzić potomka w 'Gospodzie u Kalicha', gdyż jedynie tam małżonkę dosięga ubiezpieczenie zdrowotne.
Odjechała Japonka i uwiozła niepokalanie schludny piórnik z osiemnastokolorowym długopisem. Nim odjechała wygłosiła po niemiecku mowę życia, z której wynikało, że wróci za dwa lata.
- To cudownie! – wzruszyła się prowadząca. – Koniecznie wpadnij z wizytą! Ja i kaczka na pewno tu będziemy!
To jakiś rodzaj klątwy, czy rzetelna prognoza moich językowych postępów?
I tak oto zostaliśmy.
Ja i Chińczyk.
Oraz Latinos charakteryzujący się sezonową niewidzialnością lub niedogmatyczną interpretacją wskazań zegarów i odczytów kalendarzy. Zatem są, ale faktycznie, tak jakby ich nie było.
Siedzimy z Chińczykiem w pierwszej ławce, a prowadząca nas tak ładnie podziwia.
Że nam się chce.
Chińczyk nie rozumie, o co chodzi z tym chceniem. Nawet pyta mnie szeptem i na stronie, czy to idiom lub inna parafraza.
Aktów woli i ich synonimów daremnie szukać w chińskim socjosłowniku.
Chińczyk wykonał już wszystkie tegoroczne pisemne zadania w zeszycie ćwiczeń, dopisał wszędzie przedimki w dwudziestu siedmiu formach, odmienił czasowniki, a teraz kaligrafuje na marginesach definicje wyrazów obcych.
Ja też mam wykaligrafowane na marginesach. ‘Tu byłam. Dynia.’ (permanentnym markerem) lub ‘Dziś w jogurcie były jagody. Biskwit.’ (tymże jogurtem).
Ale zgarniam ten podziw. Niech się nie marnuje.
©kaczka