Image Slider

1105-1106


[29-30 Apr 2012]

Olimpiady dziecięce trwają w najlepsze.
Lucyna składa swoje imię z magnetycznych literek, Henryczek komentuje rzeczywistość przy użyciu Present Continuous, Emeryk rozpoznaje egzotyczne gatunki zwierząt (pszczoła, Dyniu, to jest pszczoła!), Lelija zdała egzaminy do szkoły dla dziewcząt od lat trzech do osiemnastu, gdzie z zajęć poza curriculum, między innymi australijski w Australii, sztuka składania serwetek, ikebana i zawodowa liga krykieta [1]...
Wracamy do domu.
Milczymy.
Milczymy.
(Turlają się po tylnej kanapie czekoladowe jaja. Monotonnie szumi autostrada. Nieświadoma powagi sytuacji Dynia chrapie. Didaskalia.)
Milczymy.
Milczymy, bo co tu po...
... ale przecież widziałaś, no sama widziałaś, kaczko, że Dynia nikogo nie popychała, nie pluła, nie kopała, nie ssała kciuka, dzieliła się zabawkami i nie waliła nimi nikogo przez łeb...
...
(A zastanawiałeś się kiedyś, Norweski, dlaczego wyginęły ptaki dodo?
Na bank dzieliły się zabawkami.
)

[1] ... głównie, tak przypuszczam, dokładamy do życiorysu Leliji punktów za wielokulturowość i obycie z odmiennymi tradycjami plemiennymi, choć i owszem, nie można wykluczyć, że nas zapraszają, bo jesteśmy ładni i mili...

(...)



©kaczka

1104

[28 Apr 2012]

(...)
Ciągnie się za narodem tradycja, choć czasem, jak się okazuje, trzeba ją modyfikować.
Opowiada polska diaspora, że cukrowe baranki święcił im w tym roku, że aż zacytuję, ‘czarny murzyn’...
... a gdy już poświęcił, wyjął telefon i dyskretnie zaczął pstrykać zdjęcia etnicznej tożsamości: rzeźbionym w maśle barankom, wonnym pętom krakowskiej podsuszanej, jajom malowanym, bukszpanom nawtykanym w koszyki, serwetkom richelieu krochmalonym, rodakom przyduszonym krawatami, cacanym niemowlętom w falbanach i w stylonach...
Może to do gazetki parafialnej, a może słał rodzinie...
Słał rodzinie...
A niechby to w rewanżu za kolonializm i za białych turystów zdjęcia z safari...

(...)
Easter Egg Hunt.
Cóż tam, że mocno przeterminowany skoro mamy zeń nadprogramowy kilogram czekolady w różowym koszyczku.




©kaczka

1102-1103

[26-27 Apr 2012]

(...)
Nowa narzeczona wuja Heinricha jest przerażająco wierną kserokopią żony nieboszczki.
(Szelest zaświatów przy spotkaniu.)
Rożni się jedynie biustem.
Oto triumf współczesnych, elektronicznych swatek.
‘Ta z biustem’ mówią o niej unisono Bawarskie ciotki, które w obliczu krytycznego zagrożenia moralnego potrafią zawiązać koalicję szlachetnie wznoszącą się ponad ‘jak podzielić srebrne łyżeczki?’
- Jeszcze nieboszczka żona nie ostygła, a on już znalazł ‘Tę z biustem’. – rozgrzewają się do czerwoności zgorszone słuchawki bawarskich telefonów.
Bawarscy wujowie przytakują nieszczerze poprawiając szelki u Lederhosen.
Przy rodzinnym spotkaniu histerycznie uprzejmie i uroczo: kawy, herbatki, czekoladki, arsze... pogoda latoś znośna nad Bawarią...
‘Ta z biustem’ robi niezłe konfitury.
Mam w domu pięć słoiczków ze zdjęciem i autografem szczęśliwej pary.
Preiselberren zbyt cierpkie dla pięciu bawarskich ciotek?

(...)
- Mine have not seen it. – podsumował Rubenito rezultaty ekspedycji ratunkowej wysłanej na poszukiwanie czegoś, co się zgubiło.
(Present Perfect, na litość... Present Perfect!?)
Potem nazwał każdą kredkę po imieniu.
Potem rozpoznał geometryczne kształty.
Potem je przeliczył.
Potem...
Myślę, że przestaniemy tam bywać.
[mryg]

©kaczka

1101

[24 Apr 2012]

(...)
Przecież nie porównujemy.
A skądże.
Udajemy, wyznawcy telewizyjnych nurtów psychologii wczesnodziecięcej, że nas to wcale, a wcale.
Za dnia nie ma tematu.
Dopiero po zmroku krążymy nad opowieściami Dyni jak dwa sępy.
Odkąd ochronka nakazała nam sporządzić listę słów, jakie emituje Dynia w  językach dla ochronki pobocznych
gdyż w porównaniu... konsultowałam... ograniczony wokabularz... a Henryczek śpiewa już ‘God save the Queen’ ... więc oficjalny bilans rozwoju...
skończyło się fair-play.
Szarpiemy, wyrywamy,  z wypatroszonych słów sypią się wnętrzności.
Gdzieś tam pod tą słoworeą ukrywa się urzędowo oczekiwane dziesięć.
...
- Powiedziała ‘alles’. 
- Powiedziała ‘ależ’.
- 'Weg'.
- Słoik. Miała na mysli konfitury od wuja Heinricha i jego nowej narzeczonej. Tej z biustem.
- 'Hallo' jest moje.
- ‘Bierz co chcesz, bo ja nie skąpię ale halo nie ustąpię.’
- Mówi 'APFEL'.
- Potrzebny ci, Norweski, otolaryngolog. Mówi 'APLUP'.
-'Wał-wał'. Tak wołał Thor i Odyn. Cała Walhalla głosuje za 'wał-wał'.
- Krój na pół. (Wyklepię sobie z tego Wał Pomorski, Wał-brzych, Wał-omin i Wał-eczne Serce.)
- 'Bett'! Sam słyszałem! Jak boni dydy!
- Nie łudź się. 'BeeeeeeeD' z akcentem hrabstwa. Za to powiedziała 'PTAK'!
- Nie ptak tylko 'DUCK'.
No i fuck.

(...)
Z szalki.
'Myśliciel' Rodina




©kaczka

1100

[23 Apr 2012]

(...)
Dynia wciska moją głowę w sąsiednią poduszkę, owija się ciepłymi rękami wokół szyi, pachnie trawą, klifem, piaskiem, morską wodą  i wiatrem, mości się, poprawia piernaty, wygładza fałdy różanej pizamy, ugniata Dżordża, snuje opowieść... anagramami...
- Śmiem cieńć amamammamama!alloooo wymińć anpć wał wał katchka wym umińć ap yyyy? 
(Pauza)
- Ampnć?
(Pauza.)
- Afynć raz eść omam kunc wyśm! Wyśm wyśm! Aaaaaa punć wyśm! Taaaaa wyśm! Tataaaaaaaaa! TAAAAAA-taaaaaaa! Szuść szuśćśspieńć okcz wypmn ancz wypchcz, taaaa?...
(Pauza)
- Śpij Dyniu, już śpij. Resztę opowiesz jutro.
(Pauza)
- (cmok, cmok, cmok, cmok, cmok... pocałunki Dyni są fluorowo-eukaliptusowe, sponsorowane przez producenta dziecięcej pasty do zębów. Tak pewnie  muszą całować misie koala...
...
- (CMOK!)
...
- (CMOK!)
... otacza mnie eukaliptusowa mgła, znak, że Dynia gorliwie przykłada się do higieny jamy ustnej...
- Cmok, Dyniu. Śpij.
- Ać, ać, dżordż dżordż ać dżordż ać, myńćaps  wańć  aaaaaaaaaaa! Mem nomp?
- Pewnie tak, a teraz śpij.
- Ać ać noł dżordż ać peppa ać myńć ampl fyńcieć alle szus wek szus pińćszus umińć wek...
(Pauza. Ramiona rozpostarte w geście rozpaczliwego, niezidentyfikowanego deficytu.)
- Śpij.
(Pauza... cmok, cmok... )
- Dymnspw, uuuuumama, upup? Aplep?
- Śpij.
(Pauza, jedno oko śpi, drugie udaje)
- Mama?
- Co? (nie co, tylko słucham, miałam się pilnować na tym rodzicielskim aeropagu) Słucham, Dyniu?
- (CMOK!)
Chichot.
Dynia znika pod kocem.
Zostaje dłoń na mojej twarzy.
- Bardzo cię kocham, kocu, wiesz?
- Taaaaaa... – odpowiada koc.
...
...
...
Perks.

(...)
Jakie jest prawdopodobieństwo, że w tysiacosobowej wsi znajdzie się para polsko-teutońskich bliźniąt?
Polsko-teutońskie bliźnięta mówią – o rety, są dziatki, które mówią w ludzkim? – podobno wyłącznie po teutońsku.
... od tego ochronka ma wypieki na twarzy i się hiperwentyluje, bo od jutra roztacza opiekę nad bliźniętami.
Trudno przewidzieć, co lepsze.
Dynia ze swoim dyńskim, czy bliźnięta ze szwarcwaldzkim akcentem?

(...)
- To ile mam właściwie lat? – pyta dziadek, ten, co w Generalnej Guberni, a ja, że achtundneunzing miękkim, nieporadnym akcentem, który może przypomina mu te pielęgniarki, które dzień w dzień w tej Guberni mówiły mu ‘niech będzie pochwalony’...
Przeszłość dziadek z Wermachtu pamięta znakomicie.
- Co chcecie po dziadku? – pytają bawarskie ciotki, a dziadek przecież wciąż żywy, więc zgrzyt, zgrzyt - telewizor, DVD, kieliszki, poduszki z kanapy, serwis w różyczki...
- Nie wiem. – stękam – może stare zdjęcie? To z ciotką Fridą?
Ech, machają rękami bawarskie ciotki. Zdjęcia to drobnica, a przecież chodzi o to, by dom wysprzątać do ścian i spieniężyć.
Chciałabym właściwie tu nie być. W tej scenie jak z Zorby.
- To ile mam właściwie lat? – pyta dziadek.
- Achtundneunzing. – odpowiadam.
- To ile...
- Achtund...
- To...
- Acht...
Ach.

©kaczka

1099

[20-21 Apr 2012]

(...)
Z okazji świętego Dżordża (raczej niespokrewnionego z Peppą) społeczeństwo wzuło czerwone chodaki z dzwoneczkami, czerwone spódnice i gęste halki i puściło się w tany.
Małe dziewczątka (a’la heroiny z powieści Jane Austin) odziane w lniane giezła i wstążki, pląsały publicznie i pod skrzypki czternastowieczne tańce salonowe w brudnych pantoflach marki sketchers (zgrzyt!).
Nie zgadniesz. Nie przewidzisz.
Wydawało się, że Dynie urzeknie.
Nie urzekło, jeśli nie liczyć momentu, gdy w trakcie występu mocno nieletnia tancereczka oderwała się od zespołu i układu choreograficznego, aby skonsumować serową przekąskę i z serowymi wąsami wrócić do kółeczka.
Dynia spojrzała z uznaniem.

(...)
- Łał! – wzrusza się Dynia cudami natury.
Trzecia Dyni wyprawa w skały Durdle Door.
(Do Durdle jedzie się przez artyleryjskie pola pełne tablic 'sudden gun explosions', 'tanks crossing' oraz 'cat firing point'. Co oni robią kotom?!)


Łał! – kaczko!, łał! – aguo!, - łał! – klify!, łał! – przyrodo ożywiona i nieożywiona!
Druga wyprawa Dyni była jakieś pięć kilo wcześniej, więc wtaszczyć Dynię (i wózek) na stromy czubek klifu stanowi, mówiąc powściągliwie, pewne wyzwanie.
Na czubku klifu słońce, potem sztorm, szkwał, deszcz, ulewa...
Dynia odmówiła osobistej wspinaczki na klif, ale zejść, co tam sztorm, szkwał, deszcz, ulewa... zejść zejdzie samodzielnie.
Idzie.
Tłumy wiwatują i rzucają jej pod stopy słowa podziwu... 
Jasne (!). Ciekawe, kto cię wtaszczył na sam czubek, Dyniu, ty!
Wymiętoszeni szkwałem jemy na wietrze pod deszczem rybno-kartoflaną smażelinę obficie skropioną octem i zasypaną solą.
Trzy pary tłustych, osolonych rąk sięgają do tej samej papierowej tacki.
Nad klifem obrywa się chmura.
Ładne.

(...)
Nagle spośród kartoników loteryjki obrazkowej Dynia rozpoznaje i bezbłędnie wyłuskuje zestaw jabłko-gruszka-kakao-krzesło.
Uparcie ignoruje szczotkę do zamiatania i konewkę.

©kaczka

1097-1098

[19-20 Apr 2012]

(...)
... the cryptic world of childhood where I am at the mercy of other people’s purposes which I neither control nor understand… napisała Lewycka w ‘A Short History of Tractors in Ukrainian’(a ja w kuluarach zachodzę w głowę, dlaczego The Times uważa, że ta książka jest >extremely funny?<? bo nie jest albo moje ‘mini-rozmówki polsko-angielskie’ szastają zdezaktualizowaną definicją).
The cryptic world of childhood...
Błąkamy się po nim bez mapy i kompasu. Miejscami bywa jak w Blair Witch Project.
- Gdybyś tak jeszcze potrafiła wyjaśnić na jakim tle ten kryzys... – międlę słowa pod nosem, bo Dynia znienacka spływa z wózka, staje pod płotem odwrócona do ludzkości i odpala kolejny Weltschmertz.
Czemu?
Czemu, ach, czemu, skoro jeszcze przed chwilą była wielce zadowolona z okoliczności?
- Noł. – dochodzi spod płotu. A jak nie spod płotu to z kuchennej podłogi, w którą wsiąkają łzy wielkie jak grochy, albo z kawiarnianego stolika, na którym Dynia w teatralnym geście splata ramiona, a na tych ramionach układa udręczoną głowę, albo spod piekarnika, pod którym Dynia siedzi – wzrok wbity w podłogę, aura posępnej chmury ...
... och, żebyś tak Dyniu, wiedziała, jak mnie aktualnie świat uwiera i jak bardzo chciałabym się doń odwrócić plecami...

(...)
wuwuwu jak być cudowną i spełnioną matką dot com usa
przysyła mi listy.
W jednym z nich – kreatywne zabawy z dwudziestodwumiesięczną progeniturą.
Zabawa Numer Jeden: wyjdź na spacer – pisze Uncle Dobra Rada – pozwól dziecku obrać azymut i marszrutę, podążaj śladem, nie wymuszaj jedynie słusznych kierunków, dziś spacer, jutro wybór studiów lub płciowej tożsamości, uwolnij się od stereotypów i uprzedzeń...
Nieświadomie jesteśmy kreatywne już od dawna.
Azymut Dyni to ślepy zaułek dwie ulice dalej.
Taki ze śmietnikiem.
Właściciele śmietnika wkrótce zawiadomią policję, że inwigilują ich tajne służby zatrudniające hobbitów w pasiastych kaloszach.

©kaczka

Belgia i okolice

Lou istnieje.
Amiński istnieje.
Pociechy też nad wyraz żywiutkie.
Choć tak jak i nasze okryte glazurą z gluta.
Zapukaliśmy do drzwi we wsi pod wezwaniem świętego Suplicjusza.
Otworzyli.
Dynia po kolędzie poświęciła domostwo kubkiem kawy ze szczególnym uwzględnieniem dywanu.
Nawet im powieka nie drgneła. Taki belgijski zen.
Nakarmili nas do wypęku, napoili piwem z wiśni, postawili placek w kaczki, rzodkiewek dziecku podsypali, mleka czekoladowego podlali,  a na dokładkę zapewnili kulturalne rozrywki.
Odtąd Dynia już nie przepuści żadnemu lunaparkowi.
Oto scena.
Dynia i Pociechatje (jak oni tam ślicznie zdrabniają w tej Belgii) wykonują wspólnie ostatnie okrążenie w autobusie przy dźwiękach biesiadnej muzyki flandryjskiej.
Karuzela hamuje.
Pociechatje przesiada się do Panzerfausta.
Transfer Dyni do Panzerfausta słychać w całej okolicy.
Dynia odmawia, Rudy 102 jej nie kręci, pożąda autobusu.
W autobusie siedzi już mikry autochton.
Dopychamy Dynię do autochtona.
Mina autochtońskiej rodziny, mina autochtona... słowami się nie odda.
Dynia jedna ręka na kierownicy, w oknie zimny łokieć, luuuuuuuz.
Muzyka start.
Pińcest okrążeń.
Umpapa umpapa.
Dynia chce na diabelski młyn.
Dyniu, jesteś mocno przykrótka.
(i taka nagle dorosła w tej karuzeli)
Buuuuu. - buczy i wierzga Dynia.
Spokój flandryjczyków mocno nadkruszony.
Dzień poźniej zmiana turnusu.
Przyjeżdża kokosova. Przywozi Wilka, śli-wilko-wicę oraz Kokosbros.
Kokosbros wywołają filozoficzną zmarszczkę na Norweskim czole. 
- Patrz, kaczko -  powie Norweski - słowiańskie dzieci takie bladziutkie, chudziutkie... ale pardoksalnie jako jedyne zdrowe!
Nie da sie ukryć, kokosova.
Jaka przykrość, że wszystko co dobre tak szybko sie kończy.


Jedziemy dalej, w bagażniku chlupie nam kriek max i duvel, na tylnej kanapie Dynia masakruje magdalenki z Bumbą, jedziemy na urodziny dziadka, ktory stacjonował w Generalnej Gubernii, jedziemy ku bawarskim ciotkom.
Dwanaście godzin podróży, bo korek przez całą Holandię.
Droge powrotną na Wyspę odbębnimy w siedemnaście.
Dynia jak złoto.
Będzie spać lub przez pięć godzin zdejmować i zakładać buty precyzyjnie wywlekając i przewlekając sznurówki.
Byle Apfelschorle i mleczne sznytki były pod ręką.
Na promie upatrzy sobie dystyngowaną parę trzymającą się za ręce nad szklankami wyrafinowanych koktajli.
Nic tak prawdopodobnie nie cieszy we wzniosłych chwilach wymiany uczuć, jak upaprana w mlecznych sznytkach, polana jabłkowym sokiem, wyskakująca zza poręczy Dynia udająca dinozaura.
Wrrrrauuuuu! Wrauuuuuuu!
Niniejszym przepraszamy.


(...)





©kaczka

1096

[17 Apr 2012]

(...)
Belgia.
Belgia zasługuje na ramkę, laurkę, poemat, pean i litanię dziękczynną.
O Belgii opowie się osobno.
[... gdy się już udepcze w pralce przyziemną Annapurnę brudnych outfitów...]
Tymczasem najświeższe.

(...)
- Powiedz ‘pies’, Dyniu.
- Wau wau. – powiada Dynia ochoczo.
- Powiesz ‘der Hund’? – zazdrości ojciec.
- PIES! – Dynia klepie Norweskiego po plecach i makiawelicznie rechocze.

(...)
Na zajęcia szkółki niedzielnej – smakowita nazwa jakby wycięta z Zielonego Wzgórza – zabrał Dynię Norweski.
- Kaczka. – ustaliła ponoć Dynia wskazując na gołębie wcielenie Ducha świętego odmalowane przez uczynne diakonisy.
Jakże schludna jest systematyka świata w wydaniu Dyni.
Linneusz wdzięcznie uproszczony, otrzepany z okruszków czasu i cywilizacji.
Włosy na nogach świata ożywionego wydepilowane brzytwą Ockhama.
[Katkcha] – wszystko, co ma skrzydła, wauwau – wszystko, co ma cztery nogi, apup! – złote, tłuste, stukilowe karpie w ogrodzie teutońskich sąsiadów, pejsy spod jarmułki małego chasyda i pajda chleba z wurstem.

(...)
- MAMA! MAAAAAAMA! MAAAAAAAAAAAMA! – skanduje Dynia przywiązana do mnie niewidzialną pępowiną o strukturze bungee.
Gdzie nie pójdę, tam Dynia.
Gdzie ty Gajus, tam ja Gaja.
Od tygodnia.
Gdy przypadkiem wychodzę sama, przemykam podcieniami, przyklejam się do ścian, schodzę do kanałów, nerwowo rozglądam się dookoła... bo nie dam głowy, że nie śledzi mnie miniatura człowieka w prochowcu, kapeluszu i ciemnych okularach, która w każdej chwili może wyjrzeć zza egzemplarza gazety i wrzasnąć: MAMA! MAAAAAAMA!
I przykuć się do mojej nogi jak ekolog do doliny Rospudy.
Jak wąsonóg do burty statku.
Jak przywra do wątroby.
Tryskają oto z Dyni zdroje, gdzieżby tam zdroje, gejzery spontanicznego, miłosnego uczucia.
Dynia chce obwieszać się na szyi, tulić mnie do wytrzeszczu i przyozdabiać me lica czekoladowo-dżemowo-smarczanymi pocałunkami.
Nikt inny nie jest godzien takich zaszczytów.
Gdybyż tak na antypodach tego macierzyńskiego doświadczenia Dynia nie wyła jak ranny mamut, bo podałam jej bułkę prawą ręką, a powinnam lewą, a na widelcu jest kaczuszka zamiast karaluszka, a...
AAAAAAAAAAAAAAAA!


©kaczka

1093-1095

[6-8 Apr 2012]

Dynia się ochłodziła.
Przez telefon skonsultował nas niemiecki lekarz – może to nowy gadżet? Takie speech recognition w telefonicznej linii obsługi klienta NHS? – w innych okolicznościach może nawet ucieszyłabym się, że tak sobie z Norweskim zajmująco gawędzą o pogodzie, kursie funta, recesji i o tym czy warto inwestować w nieruchomości, w sytuacji, gdy trzymam na rękach wrzące dziecko – niekoniecznie.
Przebił wszystko po tysiąckroć lekarz pierwszego kontaktu, który oprócz paracetamolu zalecił wynieść nagą Dynię nocą przed dom... gdyż w dzieciństwie jego matka zawsze tak czyniła i zawsze działało...
...
Lekarz wychował się w Harare.
...
W nocy był przymrozek.
...
[Chciałabym sobie móc pozwolić na nerwowe załamanie.]
...
Dynia się ochłodziła. Jedziemy na południe. Tam musi być jakaś cywilizacja.


(...)



©kaczka

1092

[5 Apr 2012]

Och! ronko, och!
Otwieram dwojaki, w których Dynia nosi do ochronki obiady, a tam garść zdechłych piór...
- Yyyyy? – pytam wyjmując pióra czubkami palców.
- Byli w lesie... – mówi Norweski.
Po pierwsze, w jakim lesie, gdzieście tu widzieli las? Po drugie, i co tam robili? Kurs surwiwalu? Jedli to, co upolowali? Aportowali bażanty? Ćwiczyli się w taksydermii?.. Jaki kretyn wkłada mi tu zdechłe, gołębie pióra do torby z jedzeniem?
W notatkach, że się Dyni tak bardzo podobały te zdechłe pióra, że ochronka je wkłada  na wieczną rzeczy pamiątkę...
A jak jej sie spodoba martwy rosomak to mi go też ochronka wciśnie do pudełka po zupie? (!)
Przebijam.
Wczoraj Dynia wróciła do domu z rozciętą wargą i zakrwawionym nosem.
Notuję postęp, rok temu poszłabym od razu zabić, dziś najpierw czytam dołączony do Dyni  raport w sprawie incydentu,  sprawdzam parametry życiowe, wykonuję obdukcję i dopiero potem na chłodno kalkuluję dostępne metody zabójstwa kontra kodeks karny.
Warga i nos, bo Rubenito popchnął Dynię.  Choć kto wie, może zainicjowali tam w ochronce mini ligę bokserska?
Dynię. pocieszono i poczęstowano cukrem... CUKREM??? - stoi w raporcie - Jakim, querva, cukrem!?
- ... bo wiesz, ochronka jej ten cukier na łyżeczce – mówi Norweski ze stoickim spokojem – żeby ona tak cium cium, żeby zatamować krwawienie...
Ale czy ty siebie słyszysz, Norweski, czy ty słyszysz, co mi tu opowiadasz?
Do tej pory pozostaję pod wrażeniem.
Przebijam.
Dzisiaj w torbie kolejna garść piór.
Powinnam sobie złożyć tego gołębia, czy wykonać pióropusz?
Tak, mam wrażenie, że mówię, a nikt mnie nie słucha.


©kaczka

1091

[4 Apr 2012]

- Co to? - pytamy wskazując, a to na wróbelka, a to na kukułkę, a to na dzięcioła...
- [KatKCHa]  - mówi Dynia.
Nie, Dyniu, to wróbelek, kukułka, dzięcioł...
Dynia gorliwie potakuje. Nie opuszcza mnie przekonanie, że tak musi potakiwać psychiatra w rozmowie z trudnym przypadkiem.
- Co to? - pytamy ponownie wskazując, a to na wróbelka, a to na kukułkę...
- [KatKCHa]  - mówi Dynia.
W głosie wyraźna nuta pobłażania dla pary idiotów.
- Pokaż papugę, Dyniu.
(chytry wybieg)
Dynia pokazuje.
- Co to? – pytamy dźgając w papugę.
- [KatKCHa]!
W głosie zniecierpliwienie, nuta przygany, ciężki wzdech, [KatKCHa] no przecież mówię, że [KatKCHa].

(...)
Tydzień temu spotkałyśmy przybyszów z innej planety.
Krótki, obleczony w różowy kombinezon i hełm z koronek przybysz był prawdopodobnie niemową (mógł być mową, ale przytkano go różowym silikonem, więc jedynie gulgotał), w jego imieniu przemawiał większy, ten tleniony perhydrolem.
(Taka pewnie moda na Proxima Centaurii.)
- Ziobać Basiuniu, to dzidziunia. Poślij dzidziuni, Basiuniu, ciumka rączusią.
Mina Dyni dzidziuni?
Bezcenne.

©kaczka

One lovely...

... przypięła mi w klapę szlafroka Bebe (... Kaczka za dokumentację bujnych relacji z wyspową służbą zdrowia. I za to, że dała radę tytuł bloga, autora bloga i adres bloga utrzymać w oddzielnych pudełkach. Chciałybyśmy się w końcu dowiedzieć dlaczego? i jak jej to wyszło? [1])  i kazała napisać o sobie siedem rzeczy, najchętniej dotąd skrywanych przed czytelnikami.
Miałam problem z selekcją.



(...)
Może się zdarzyło, może się przyśniło.
Pierwszy dom z koca i szarych poduszek sztruksowej kanapy, zielony garbus - prawdziwy resorak, piętrowe pudełko wypełnione guzikami, na układance przekrój budynku, widać doskonale, że na piętrze Królikowa miesza w garnkach, ‘Mały Kalendarz Chemika’, fascynujące strony z rysunkami laboratoryjnego wyposażenia, dwa białe misie z Vancouver, ulubiona lektura ‘Zarys Parazytologii Lekarskiej’, kilka loteryjnych zdrapek ze zdjęciami z francuskiej Kanady, tysiąc nieużywanych etykiet z przetworów warzywno-owocowych (miał skądś Wuj Up), ‘Świerszczyk’ i ‘Płomyczek’, amulet z białego niedźwiedzia, ząb foki, Cypisek na rzemyku, w niedzielę zawsze jajecznica, pies Pankracy (podobno z Związku Radzieckiego) w różowych, trwale przytwierdzonych do nóg spodniach, metalowe pudełko niemieckich flamastrów, na wieczku scena z wiejskiego podwórka, nadużywam różowego i jasnozielonego, bułka kajzerka z szynką z konserwy, chińska plastelina, nadużywam różowej i jasnozielonej, szare serowe kluski,  rurki z bitą śmietaną, po szkole na Podzamcze, komplet japońskich kredek, na każdej kredce dziewczynka w czapce truskawce,  Rodzona Matka wyjeżdża na wycieczkę do Budapesztu, widzę przez okno, jak znika za rogiem, włosy obcięte lalce, kwaśne jabłko jedzone w kościele ‘toż to grzech śmiertelny’ ‘i jeszcze nogami niech nie macha, bo diabła kołysze’ instruuje babina, co sprząta pod chrzcielnicą, targi książki, mam siedzieć na ławce i czekać, ale nie siedzę, idę gdzieś przed siebie, podobno ginę, ciepły wieczór w ogródku przy M., ławka, wuj Up i kuzynka A. rozśmiewają się do rozpuku, ja w kremowej sukience z mereżką, nie ma już kuzynki A., szpital onkologiczny, wizyta, obrywa mi się, bo się śmieje, tak glośno, że aż do czkawki, Sówka z Cepelii, Rodzony Ojciec jedzie po Sówkę przez dwa województwa, bo nie mogę zasnąć z erzacem, rozgryzam celofanowe jojo na gumce, gorzki smak trocin, biegnę przez wczasowy ośrodek krzycząc, że się najadłam trucizny, wytworna toaleta na dworcu w Budapeszcie, węgierskie kruche ciastka na styropianowej tacce owiniętej folią, kobieta z kuszetki ma na sobie kołnierz z kilkunastu lisów, mówi, że to na handel, przychodzą celnicy, za oknem Balaton, 'nie śpij nie śpij' to na dworcu w Lubljanie, podwozi nas do portu tubylec samochodem pełnym kos,  w Postojnej oślizgłe proteusy, w tej restauracji, przy tym stole jadl Josip Broz Tito, zamiast lodów zamawiają mi gofry, ogród zoologiczny w republice demo, przed ogrodem monumentalny pomnik marynarza, wiele lat później okaże się posągiem dwóch bratnich robotników w skali 1:1, matka małej Niemki zdejmuje nam z szafy ogromny domek dla lalek, domek spada jej na głowę, krew, żółw, pogotowie, tutka cukierków na rozpoczęcie szkoły, akademie ku czci październikowej rewolucji, para białych relaksów, kubańskie pomarańcze, wiersze nagrywane na szpulowy magnetofon, walkman Kajtek, pierścionek z szafirem, facet, który wydarł mi z rąk rower w sklepie, bo akurat rzucili rowery, kolejka w mięsnym, kolejka po chleb, gumy kulki i oranżada w woreczkach, ‘Przygody Jonki, Jonka i Kleksa’, Teleranek, książki Przymanowskiego, '...buria mgloju niebo krojet...', Flinstonowie, 'Było sobie życie', '... wichry snieznyje krutia...', na popołudniowych kompletach angielski z ‘English is fun’ i podręczników Alexandra, publicznie ‘Wiesiołyje Kartinki’, prenumerata, bo można było wycinać zeń meble z papieru dla lalek w trzy de, ‘Tytus Romek i Atomek’, pierwszy pierścionek - srebrny drucik, jaka przykrość, bo bez plastikowych rubinów, taka mała lalka w niebieskim kubraku z kapturem, wystana w Pedecie, raz w tygodniu do biblioteki, zapach żółtych kartek, zapach foliowych okładek, chciałam mieć na własność maszynę do pasztecików, kolekcja kasztanów w pudełku po zagranicznej suszarce, podobno uciekłam ze sklepu z pluszową małpą, '... a wiecie, że gdy Regan będzie umierał to wciśnie taki guzik od takiej bomby, że cały świat się skończy, bo on ten guzik cały czas nosi przy sobie...' tak mówią na trzepaku, nie mogę zasnąć z tej wiedzy, nie mogę sama jeździć windą, bo stoi napisane przecież, że 'dzieciom poniżej lat dwunastu', wcześnie nauczyłam się czytać, ktoś powiedział, że jeśli się wyda  to wyrzucą ze szkoły, udawałam przez pół roku, Rodzona Matka nie pozwala krzyczeć ‘mamo, mamo, rzuć mi, mamo’ więc po wszystko muszę wchodzić po schodach na najostatniejsze piętro, zabawa w ‘Szpital Duchów’ – skąd się wzięła ta fabuła, że teraz wszyscy pacjenci idą spać, a nocą ich straszy? oni straszą?, gra ‘w noża’,  ‘wyjdziesz na przedszkolne, na drabinki, na trzepak, wyjdziesz skakać w gumę?', Niewidzialna Ręka inspiruje z telewizora, malujemy tabliczki ‘nie deptać’ 'trawnik' się nie mieści, w telewizorze Słodowy, pod piaskiem piaskownicy ‘niebka’ ze sreberek, kwiatków i szkła znalezionego za Monopolowym, usunięty w narkozie trzeci migdał, tor do kapsli, zima stulecia, ten, co mnie w twarz uderzył, z równoległej klasy, tak ni stąd ni zowąd, tak z liścia, czasem go spotykam i się zastanawiam, czy bije tę swoją żonę o najdłuższych kiedyś warkoczach, do warkoczy czerwone wstążki w pasmanterii, i taka jedna z podwórka, która chyba w końcu została chłopcem, i T. który zawsze płakał, i się trząsł, i świat go bolał, trzydzieści lat poźniej powiesi sie na własnym pasku, za kościołem parafialne katechetyczne salki, część artystyczna i dyganie przed biskupem, paczki z unry, słone masło, baton Lion, ‘Świat Młodych’, ‘Na przełaj’ i ‘Filipinka’, plakaty z ‘Razem’, ‘Pszczółka Maja’ za makulaturę, '... tato tato kup mi tego Bolsa tato...'  –  na cały głos w sklepie, gdzie towar za bony towarowe o wartości centów i dolarów, pierwsza zagranica, wojna na Falklandach, chrzest równikowy, kąpiel w wannie obierek, zaciemnienie, pingwiny live, biała czekolada, samochodowy wypadek, wygrany konkurs ‘co wiesz o KRLD?’, jogurt z kawałkami owoców, lody Bambino w srebrnym opakowaniu tylko latem, pani od rosyjskiego mówi, że w Rosji lody sprzedają nawet zimą, niemożebyć, smalec w pergaminowych kostkach, wiejska kaszanka, ukradzione ze stołu kabanosy pożarte w kącie, w chodziku, kalkulator Casio na trzy baterie AA, wakacje na wsi bez kanalizacji, krowie placki i krówki ciągutki, czereśnie prosto z drzewa, ogród działkowy sąsiadów pod chemiczną fabryką, strąki zielonego groszku i parszywe czarne porzeczki, ‘ułóż wreszcie te lalki, bo wygladają jak z Majdanka’, nigdy nie wiadomo, co przez resztę życia będzie odbijać się traumą, niezasłużona bura, że zjadłam kogel-mogel na wizycie, a przecież bo salmonella, 'a przecież mówiłaś, że nie wolno grymasić, fotel na mostku, góra dół po trapie, na redzie po linowej drabinie podana z jednej burty na drugą jak tobołek, szkółka łyżwiarska, koślawe ławki w szatni, blizna na brodzie od lodu, blizna na czole od schodów, spadam z kuca, pęknięta kość, gips wyzwala mnie od pływania, opłacało się tak self-inflicted, basen, sama, ktoś sie na mnie drze, że mam nogami machać zamyka sie nade mną woda, '...kto zabijał w Katyniu?...' pyta polonistka, nikt nie odpowiada, nikt nie wie, co już można mówić, ‘... przyszła raz do cerkwi baba, świeczek nakupiła, gdzie ikona jaka stała wszędy postawiła...’, konkurs poezji i prozy polsko-radzieckiej, w każde wakacje 'Czterej Pancerni' albo 'Pan Samochodzik', sanatorium w Lądku, bez końca gramy w statki, turnus w Dom Wczasów Dziecięcych, ciotka częstuje miękkimi truskawkami z grypą żołądkową, kolega z klasy ma kanapki z czekoladą i babkę w Enerefie, matka mu te kanapki w folię alu podczas, gdy inni szeleszczą śniadaniowym papierem, kolega ma dwupiętrowy piórnik, pozostali z chińskiej taśmy, kolega ma lekki tornister z kieszenią na śniadanie, pozostali teczki z dermy, nadmorskie wywczasy, górnicy na wakacjach, zastawiają turystyczne stoły tym, co miejscowi przeniosą przez granicę z sieci sklepów Aldi, niegórnicze dzieci ślinią sie za płotem, za kilka lat zrestrukturyzują przemysł wydobywczy, obóz harcerski, aluminiowe miski, czarne berety, szary sznurek, podobno zastępowa chodzi z harcmistrzem, wizytacja na lekcji polskiego, kukiełkowe przedstawienie, wypchany rekin pod pokojem nauczycielskim, ‘popite gary’echa gry w chowanego i ‘słodkiego miłego życia’ śpiewa z kasprzaka Kombi...
...
A Wy?
Co pamiętacie?



[1] Rys historyczny: ... pierwszy blog pisał się w 1999 roku w zielonym notesie podczas podróży śladami konkwistadorów. Drugi blog zaczął się w 2004 roku, gdy Daga (znana odtąd jako Drożdżowa Daga) wyjechała na Północ dłubać w drożdżach – blog ten miał tytuł ‘Na Szwedzkim Stole’ i był dystrybuuowany w postaci codziennych emaili do krewnych i znajomych. Pisanie inspirowali  Zimno i Wawrzyniec Prusky, a tematów dzień w dzień dostarczał naród szwedzki, a jak nie naród to cholerne drożdże, a jak nie drożdże to romans z Norweskim, który jest Norweskim z charakteru (kota leśnego norweskiego), bo z paszportu Norweski jest Niemiecki. Trzeci blog zaczął się przeprowadzką na Wyspę w 2007 roku, Daga zwana już wtedy przez Norweskiego kaczką, wyszła z ukrycia wykopała sobie niszę na Windows live spaces, (gdzie zaglądała chyba jedynie Hermi) i pisała tam dopóty, dopóki jej nie wyrzucono. Ślady tego pisania snują się jeszcze gdzieś na Wordpressie, który przejął Spaces. kaczka się obraziła i przeniosła do konkurencji. Adres bloga to hołd dla pierwszego z zadziwień, jakie kaczkę spotkało na Wyspie. Znajomi obiecali, że na powitalną kolację zorganizują pudding i kaczka, która miała nadzieję na miskę budyniu dostała biszkopt z kremem.
Tytuł bloga? Bo wszystko, co o Wyspie wiedziała kaczka pochodziło z  kolejnych przygód Jamesa Bonda. Wyłącznie.
A Dynia bez pytania przejęła fabułę.

©kaczka

1085-1090

[29 Mar-2 Apr]

(...)
- ...as, yncz, siem, onć, nymn, pyncz, sieć... – palec Dyni sunie po namalowanych na obrazku lampionach.
Dynia właśnie kładzie fundamenty własnej arytmetyki.

(...)
Urodziny Rubenita z obsadą z ochronki ujawniły, że matką kolegi Żorżyka jest Amy Winehouse w zaawansowanej ciąży, a ojcem – Wolverine z wytatuowanym nad lewą powieką niepomiernym zdziwieniem i nadprogramową ilością metali wtórnych wbitych w różne części ciała.
A ojciec TijiMariji przyprowadził wszystkie swoje żony.
Czas się, kaczko, zbroić przeciw komitetom rodzicielskim.

(...)
Elektryzująca impreza.



(...)
Razem mieli lat osiem – Dynia, Brat Bliźniak Dyni i Starszy Brat Brata Bliźniaka.
Dynia zawróciła w głowie Starszemu, Starszy – Dyni.
Demolowali zespołowo.
Bliźniak demolował na marginesie.
Podnoszę dom ze zgliszczy.


©kaczka