Image Slider

1025

[31 Jan 2012]

Na tym etapie rozwoju normalnym jest wokabularz o pojemności od dziesięciu do pięćdziesięciu słów.’ – utrzymują pełne życzliwych rad poradniki.
Pół setki?! SETKI?
Po stromej górze o zboczach z masła, w rozrzedzonym powietrzu i z chorobą wysokościową ledwie drapiemy się w stronę dziesięciu.
Dynia robi co może.
- SZUS. – powiedziała wczoraj i tym samym nie tylko dobiła do siódemki, ale i zainicjowała masową akcję: Obuwie-spotting.
Dziś o poranku głośno i wyraźnie obwieściła:
- POOP! POOP! POOP!
(Osiem! Choć byłoby miło, gdyby O TYM  informowała przynajmniej kwadrans przed faktem.)
Nie da się ukryć, na przekór heroicznym wysiłkom, słowiański nie jest jej językiem urzędowym.

©kaczka

1022-1024

[28-30 Jan 2012]

(...)
Osiem miesięcy (!) podróży w te i wewte i oto definitywnie jestem częścią wspólnoty nieustannych podróżnych - wiecznych tułaczy.
Pyta się mnie o zdrowie własne i rodziny, przekazuje życzenia dla męża, włącza w dyskusje o pogodzie i recesji, przepuszcza w drzwiach do przedziału. Wiem, kto z współpodróżnych realizuje się jako Senior Briefings Officer, kto jest Senior Buyerem dla lokalnej sieci, a kto technologiem dla najbardziej sztandarowej czekoladowej marki.
Wiem, kto zwolnił lokaja, kto wysłał dzieci do szkoły z internatem, a kto zainstalował kominek.
Rozzuchwalona takim powodzeniem, postanowiłam najnoworoczniejszym z postanowień przypuścić atak na pańcię, która notorycznie podbiera mi miejsce 8A.
Rzuca się na to 8A skokiem na taśmę, okrywa się prochowcem i natychmiast zasypia.
Do 8A nie dociera zimny chuch klimatyzacji, 8A leży na marginesie, z rzadka ktoś dosiada się obok, więc 8A to udatna profilaktyka zakrzepicy kończyn dolnych a i wystarczajaco z daleka od tej, która w B. wkracza do przedziału polana jaśminowym koncentratem.
Nade wszystko zaś, byłam tam pierwsza!
8A jest moje!
Obicia wytarte moim zadkiem!
Odbić obić!
Co postanowiwszy, prześledziłam ruchy wroga, w dniu kampanii obiegłam dworzec od krótszej strony, kaczym jestestwem objęłam i zablokowałam wejścia do nadjeżdżającego wagonu z 8A.
Pańcia nie miała szans.
Nie miała do chwili, aż użyła nikczemnie podłego argumentu.
Nie spałam od piątku.
(A była środa.)
Istotnie, pańcia (na oko lat pięćdziesiąt) wyglądała na mocno znękaną i wymiętoloną.
(- To się było zdrzemnąć. – splunęłam w myślach i wczepiłam się jeszcze mocniej w drzwi.)
- Ach. – dorzucił 10C – Wiesz, kaczko, jej syn nie usnął jeszcze od chwili narodzin, a ma już ponad rok.
(Pięćdziesiąt! Nie może mieć pięćdziesięciu lat! O demolująca twarz torturo niespania!)
Poniżej pasa.
Westchnęłam nad idiotyczną solidarnością matek i rzuciłam torby na 9A.
W obszarze rażenia gazów jaśminowych.
Tymczasem 10C - specjalista od briefingu - tłumaczył nieśpiącej matce 8A: ... jej dziecko śpi. To pewnie kwestia karnych, teutońskich genów...
Pewnie.


(...)
Okazuje się, że jestem wyśmienitym biorcą chorób oddziecięcych.

(...)
Przez telefon.
- Widziałeś kiedyś, Norweski, człowieka w kropki?
- Nie.
- To wracaj do domu.

Wrócił i odkąd wrócił drapie się na mój widok.
Służba zdrowia zapytała, czy przechodziłam wietrzną ospę.
I owszem, co Służbę zbiło nieco z tropu, ale nie na długo...
- Wietrzna ospa. – orzekła Służba, gdy zerknęła na kropki przez lupę.
- Na wietrzną ospę – zapytałam już wyłącznie przez ciekawość – nie przysługuje, aby oficjalne zwolnienie lekarskie?
Nie przysługuje.
Na ospę przysługuje paracetamol.
- Powinnaś jednak unikać wrażliwych na wietrzną ospę. – udzieliła błyskotliwej rady Służba Zdrowia. - Poza tym, ospa to nie koniec świata. Człowiek choruje w dzieciństwie i na resztę życia nabiera odporności...
Jasne (!). 


©kaczka

1020-1021

[26-27 Jan 2012]

Zabrałam Dynię do sąsiedniej osady.
Pociągiem.
Dynia brylując manierami, zajęła miejsce przy oknie, ustawiła na stoliku napoje i przekąski, wypiła napoje i zjadła przekąski, wygłosiła monolog o tym, jak to podróże kształcą i przejrzała prasę komentując bieżące wydarzenia w kraju i na świecie.
Pozwoliła mi uwierzyć, że następny nasz wspólny lot na kontynent, dwie godziny w reglamentowanej, przyciasnej przestrzeni na wysokości kilku tysięcy stóp, będą tym razem bułką z masłem.
To było piękne pięć minut niezachwianej wiary.

©kaczka

1018-1019

[24-25 Jan 2012]

(...)
- Niecny hobbicie, doigrasz się i zaraz będziesz klęczeć w kącie na grochu. Jak w pozytywistycznej nowelce. – rozpakowuję całkiem nowe, nieużywane narzędzia represji i uciśnienia.
Dynia-kartograf w najlepsze suwa granicami mojej cierpliwości i nietykalności osobistej.
Dyniu, zostaw, Dyniu, przestań, Dyniu, nie ruszaj, Dyniu odłóż, Dyniu, to moje okulary, Dyniu, jedyna para, Dyniu, przestań prztykać mnie w nos... doigrasz...
... Się doigrałaś!

Dyniu, do kąta!
Dynia bez protestu obiera kierunek, staje w kącie tyłem do świata, wykonuje kilka skomplikowanych ćwiczeń rozciągających, świat, przewidując rozrywkę, skacze po napoje gazowane i precelki.
- Dżorcz. – mówi Dynia wskazując na kąt.
Albo ma objawienie, albo próbuje powiedzieć, że ochronka regularnie wszczyna postępowania dyscyplinarne względem kolegi Żorżyka.
...
...
...
- Pst! Norweski! Jak odwołać dziecko z kąta? Bo stoi! A nie przewidziałam, że będzie stała.
- Powinna cię przeprosić. (Norweski jest na bieżąco z telewizyjnymi trendami wychowawczymi.)
- Przecież nie mówi!
- No to trochę postoicie.


(...)
Plącze się Państwu po kanałach program?
Taki, w którym pewien Amerykanin zwiedza tamtejsze stołówki i w zamian za koszulkę, zdjęcie na ścianie oraz chorobę wieńcową, je na czas porcje, od widoku których nawet Lukullus puściłby pawia na buty.
A to kilometr burrito z całego wołu, prosięcia i jagnięcia oraz rocznego zbioru plantacji fasoli, a to wannę ostryg, a to dwa i pół kilograma topionego sera, którym polana jest góra czipsów, a to bochenek chleba przełożony frytkami, a to sajgonki wielkości autobusu.
Man vs. Food.
Nam często się plącze.
Mamy nawet domową wersję, własne reality-show.
Przy niedzieli Dynia pochłonęła nadziewaną oberżynę (taką samą porcję od jakiej rozpękł się Norweski), jabłko rozmiarów melona, ser fromaż i garść kukurydzianych chrupek.
(Moją garść.)
Prawdopodobnie były to jedynie przystawki, bo chwilę później przyniosła z kuchni kilka konserw mięsnych domagając się natychmiastowego dostępu.
Dynia vs. Food.
Jesteśmy otwarci na propozycje szołbiznesu.

(...)
Dynia vs. Food.
Kaczka kontra Ewaluatorzy
.
Wojna Kwitów.
Bitwa pod Komentarzem.
Stanęła przeciwko mojej wizji sprawiedliwości dziejowej cała hiszpańska Armada.
Już miałam jej ostatecznie skopać tyłek, gdy Armada powiedziała: eeee, jak ci tak zależy...
Odwiesiłam lśniącą zbroję, wyłączyłam świetlny miecz.
Po zabawie.

(...)
KLIK KLIK
Aktualności.



©kaczka

1017

[23 Jan 2012]

Odwieczna, chroniczna zgryzota noworocznych podsumowań.
- Nie jesteś charyzmatyczna, kaczko. -  podsumowuje Charyzmatyczny Lider charyzmatycznymi strofami z podręczników dla charyzmatycznych liderów.
Nie jestem.
Żaden ze mnie Amway, żaden ze mnie Mussolini, nie przyłożyłam ręki do węgielnych kamieni żadnej mainstreamowej religii, ba! żadnej nawet mikroskopijnej sekty. Jeśli wstaję rano i mówię, że miałam sen to dotyczy on wyłącznie konieczności ponownego przystępowania do matury.
Gdy słyszę 'Ich bin ein Berliner' to zapobiegliwie zamawiam dwa z marmoladą i oczekuję, że Puderzucker osiągnie idealną proporcję względem obsmażonej powierzchni.
A jednocześnie przecież nikt mi jeszcze nie przyozdobił głowy kubłem na śmieci, nie podpalił pudełka z obiadem, ani nie podrzucił doń zdechłej myszy w wyrazie rozczarowania dla jakości moich cech przywódczych.
Zespół pracuje, wydajność przekłada się na słupki i wykresy.
Naprawdę muszę przebierać się za kogoś innego?

©kaczka

1015-1016

[21-22 Jan 2012]

(...)


(...)
Zdaje się, że ma jakiś plan.
Wkracza między regały i bezwzględnie realizuje.
Niczego nie wrzuca do koszyka bez zastanowienia.
Mieszanka miętowa, czy wściekle różowe pianki?
Miętowa.
Powrót po jedną piankę.
Chwila zastanowienia.
Dorzuca jeszcze dwie.
Puszka tuńczyka.
Dwie puszki?
Najwidoczniej przesada.
Odkłada jedną.
Wraca po wściekłą piankę.
(Obiad będzie z tego gotować, czy co?)
W drodze do mrożonek wrzuca paczkę ciastek.
Cofa się, odkłada, sięga po inne.
Miętowe.
(Przypadek, czy wszystko z mięty leży na dolnych półkach?)
Szarpie się z drzwiami szafy chłodniczej.
Wygrywa szafa.
Zmusza obcego do otworzenia szafy.
Któżby jej odmówił?
Pobiera worek stekowo-piwnych placków.
Zamyka szafę.
Do diaska! Mogła przecież jeszcze.
Kolejny przechodzień kolaboruje.
Pizza do koszyka.
Dorzuciłaby patelnię, ale nie może wyciągnąć tej z dołu.
Zamiast patelni biografia i kryminał.
I jeszcze kilka książek...
I paczka czekoladowych pastylek.
Wkraczamy.
Dynia zaciekle broni nienaruszalności swoich zakupów.
Nakrywa wózek ciałem.
Ciało – dwanaście kilogramów masy i kilka ton uporu.
Zapuszcza syrenę.
Nooooooooooołłłłłłłłł!
- Kaczka, spadamy. – rzecze Norweski, któremu nerwowo zaczyna latać powieka. -  Zaraz ktoś nas oskarży, że kradniemy cudze dziecko!
Odwrót.
W nogi.
Z godnością.
Za nami biegnie zaryczany, buraczany z wściekłości hobbit w kożuchu.
Za hobbitem ciągnie się zielony wózek i zbliżony kolorem glut.
Hobbit drze się Noooooooołłłłłłłł!
Akustyczna fala unosi dach sklepu.
Paczki spadają z półek.
Społeczeństwo wciska w ściany.
Czas na popcorn.

(...)


©kaczka

1014

[20 Jan 2012]

- Najpiękniejsza, anielska, najcudowniejsza córko, jak tam?
Najpiękniejsza, anielska i najcudowniejsza stoi w kącie z miną zbója, dłubie w nosie i kontestuje puszczając bąki.  
(Silent but deadly.)
Od frontu upaprana jest serem fromażem i świeżym glutem (glut z kataru, edycja –  styczeń 2012). Na odzieży ślady po krwistoczerwonej poduszeczce do stempli
(- NOOOOOŁŁŁŁ! – darła się i tuliła tusz do torsu, stanowczo odmawiając stemplowania według społecznie przyjętych zasad.)
Od oficyny - utytłana w bagiennych, wiejskich błotach.
(Utopiec przy niej bez kompleksów mógłby aplikować o posadę przedstawiciela handlowego pralni chemicznych.)
Ociera glut rękawem.
Jest najpiękniejsza, anielska i najcudowniejsza.
Sporo się przewraca w mózgu od tego macierzyństwa.

(...)


©kaczka

1013

[20 Jan 2012]

Dynia ma pod górkę.
I jak się okazuje, wcale nie dlatego, że do snu kołyszą ją frazy pokroju: Das schrumpelige Rumpelstilzchen wünscht gut gewürzte Fliegenpilzchen, co przepisuję z kartki, bo w mózgu mi się nie mieści.
I wcale nie dlatego, że kto? co? Rubenito, kogo? czego? Rubenita, albo o kim? o czym? o Rubenicie? Kto był dzisiaj w ochronce, Dyniu? Rubenito? Bawiłaś się z Rubenitem, tak?... (Dynia ma od tego na czole coraz głębszą zmarszczkę konfuzji.)
To wszystko tam to nic.
Wysłuchałam serii wykładów z fonetyki i alfabetyki prowadzonych przez świnię Peppę.
A is for apple, B is for butterfly...
- [JU] is for [AMBRELA] – zasiewa Peppa w dziecięcej głowie dogmaty – a [EKS], drogie dziateczki, [EKS] is for [ZAJLOFON]  – poucza i tłucze głupio w cymbały.
To się dopiero kupy nie trzyma.
...
(Wszak wiadomo, [JU] is for jutro futro, a [EKS] is for były mąż.)


©kaczka

1012

[18 Jan 2012]

Papa Up i Papa Pepin spędzili dziś kwadrans w drzwiach wyjściowych ochronki rozplątując trwale wczepione w siebie, sine od uścisków własne dziatki.
Rozplątywany Pepin darł się przy tym: UP UP! NO BYE BYE! NOOOOOOOOOOO!
Kto zrozumie logikę...


©kaczka

1011

[17 Jan 2012]

(...)
Z trudem dotarłam dziś do cywilizacji.
Ukradli tory.
Mimo irytacji, ulga, że znikające szyny i ginące miedziane druty to nie jest wyłącznie polski folklor.


(...)
Indagowany o przyczyny nagłej, gwałtownej niechęci do ochronki Rubenito złożył oficjalne doniesienie o przestępstwie:
UP[1] HAIR[2] PEPIN[3] GO AWAY!’ i w ryk.
Tłumacząc z hiszpańskiego: DYNIA WŁOSY RUBENOWI SPADAJ DYNIU ZOSTAJĘ W DOMU KOŃMI MNIE TAM NIE ZAWLECZECIE.
Wiadomość przyszła listem, a ja natychmiast wyobraziłam sobie Dynię z maczugą w jednej ręce i ze skalpem Rubenita w drugiej.
Wyobraziłam sobie, że musimy kupić tupecik dla Rubenita.
Wyobraziłam sobie, że jestem matką dziecka, przed którym w lęku o życie i grzywki pierzchają inne dziatki.
A prawda okazała się raczej banalna.
Dynia naśladując starsze różowo-tiulowe dziewczątka, krąży po ochronce z grzebieniem z zestawu ‘Nieletni Fryzjer’ czyhając na niewinne ofiary.
A Rubenito donosi.


[1] nadal urzędowe imię Dyni, Norweski znany jest w ochronce jako Papa Up
[2] wokabularz Rubenita zawiera więcej słów niźli wyłącznie imiona trzody chlewnej
[3] nowe urzędowe imię Rubenita, ojciec Rubenita znany jest w ochronce jako Papa Pepin.

©kaczka

1008-1010

[14-16 Jan 2012]

Koniec pierwszej rundy wrestlingu z kwitami.
Przy końcu trafił  się kwit jak złoto, rzetelny jak szwajcarski zegarmistrz,  miękki i przyjemny jak koci brzuszek, choć niejaka Anuncja Maria Aparecida Ferreira Gonzales Soares Fernando Santos de Sol uważa wręcz przeciwnie.
(Anuncja Maria Aparecida... Przebóg! Recenzował cały wydział?
 A jeśli to  jedna osoba siedmiorga imion to ile kilometrów muszą mieć portugalskie rubryki na dane osobowe?)
Na cześć kwitów odarliśmy choinkę z przyozdobień, rozkuliśmy ją  z papierowego łańcucha i oddaliśmy za zwrotną kaucją.
(Marnotrastwo, bo igły trzymały się jej wciąż tak mocno, że mogłaby  postać do kolejnej Hanuki. Wyjątkowa norweska jakość.)
Nie na darmo powiadają, chcesz poczuć Lebensraum? Kup sobie kozę, a potem ją sprzedaj.
Bez choinki i bez kwitów hula wiatr i w kalendarzu i w metrażu.
Miło nie musieć, miło nie potykać się o drzewostan, miło się wyspać, miło wyjść z domu.
Choć wyjść z domu z Dynią to rozrywka nie dla tych o słabym sercu .
Niezależnie od odgórnych planów idzie się do niewiadomodokąd, a dotrzeć tam można w dziesięć minut, albo i w cztery tygodnie.
Dynię łatwo znosi z kursu.
Bo fauna, bo flora, bo ludzkość.
W kontaktach z ludzkością Dynia wciela się obecnie w upierdliwego akwizytora.
Krąży,  nagabuje,  okazuje  ofiarom wypchaną Peppę i dorzuca przy tym narrację gratis.
Narracja standardowa w swej treści (Pepaaa, Pepaaaaa, Pepaaaaaa, Dżorcz, Pepaaaaa, Dżorcz, Dżorcz), ale nadrabia zaangażowaniem emocjonalnym.
Efekty specjalne – szarpanie ludzkości za rękawy i nogawki.
Pójdź Norweski, odczep od tamtego stolika nasze dziecko i przeproś, bo obejrzawszy Peppę po raz trzydziesty mogą  już tak ochotnie nie deklarować, że to wręcz nawet akhem... akhem... zabawne...

(...)
Spokój zelżał.
Gdyż oto wrócił pierwszy kwit z komentarzami do komentarzy.
Tak, tak, urocze, ładne, przyjemne komentarze, kaczko, ale...
... uzasadnij, przenieś, dodaj, uzupełnij.
Od ręki.

©kaczka

1007

[13 Jan 2012]

(...)
U zbiegu dnia i snu Dynia pożarła surowe jabłko rozmiarów buli i popiła surowym, zimnym mlekiem.
Przezornie wyszłam z domu.

(...)
[2:00 am]
W tunelu kwitów światło.
Księżyca.

(...)
Przypomina mi Matka Unia na piśmie z wykrzyknikiem, że termin upływa w niedzielę, a naród nie wypełnił jeszcze nawet połowy kwitów.
Matko Unio, został mi jeden kwit z sześciu, więc się odpinkuj od moich zdolności organizacyjnych! (I dodajmy, to nie ja rozesłałam wskazówki, jak wypełniać kwity pięć dni (!) po rozpoczęciu imprezy.)
Mam nad tymi kwitami sporo objawień.
Pierwsze, że w tym sezonie Matka Unia promuje kraje rozwijające się.
Odpada zatem koncepcja, że o moim wyborze zadecydowały wyjątkowe i niekwestionowalne zalety umysłu, uroda lub bogactwo. Raczej prozaicznie - słowiański kod pocztowy.
Drugie, że świat jest pełen cwaniaków i megalomanów – pierwsi chcą na krzywy ryj, drudzy uważają, że należy im się za wątpliwy życiorys. Głusi i nierytmiczni, którzy uważają, że potrafią śpiewać nie są wyłącznie ozdobą programów ‘Masz talent?’.
Trzecie, jeśli płacą od tekstu, zdania i wyrazu to wypadałoby w tychże przed złożeniem sprawdzić gramatykę, ortografię i interpunkcję (nawet jeśli odbyło się tydzień (!) stażu w MIT). Jeśli od kwitu zależy pierdylion euro dotacji to tym bardziej wypadałoby kwit przeczytać przed wysłaniem.
Czwarte, jeśli stoi w tekście ‘oceniaj kwity w kolejności alfabetycznej’ to istnieją społeczeństwa (uwaga antropolodzy!) w których alfabet zaczyna się od zet a kończy na es.
Piąte, jeśli właściciel kwitów napisał sto stron to, abstrahując od ich jakości, jakoś nie wypada podsumować ich jednym zdaniem bez uzasadnienia, prawdaż?
Szóste, ekspercie, jeśli wdepnąłeś w klawisz ‘potrafię ten kwit zrecenzować’ to nie pisz o bezdennym w swej głupocie (oczywistej dla pięciolatka) kwicie – o kwicie nad którym odgryzłam sobie ręce i głowę z bezsilnej frustracji – że ma ładną czcionkę, jest miły i spełnia warunki.
Siódme, nie przypuszczałam, że to ja najspolegliwsza ze spolegliwych, najwyrozumialsza z wyrozumiałych, będę fermentem i przeszkodą dla konsensusu.
Ósme, pomysł by nieść naukę tam, gdzie nie ma na nią funduszy, by się łączyć i odpierać pozakontynentalne technologie jest przedni. Jedyną przeszkodę w realizacji stanowi czynnik ludzki.
Normalka.


©kaczka

1005-1006

[11-12 Jan 2012]

(...)
Do swojego portfolio Dynia dołączyła wczoraj nowy, obiecujący talent.
Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiisk.
- Sąsiedzi pomyślą, że wpadła nam do blendera. – podsumował ze stoickim spokojem Norweski, gdy już zabezpieczył kolekcję szklanek, i kryształów, i okleił okienne szyby.
Wątpliwe.
Pisk Dyni ma tę zaletę, że błyskawicznie wchodzi w częstotliwość słyszalną jedynie dla psów.
- A właściwie w jakiej intencji ten pisk, kaczko? – pytał mnie, bo od Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiszczącej nie szło się dowiedzieć.
Wiadomo, prawa człowieka, wolność dla Tybetu, a w detalu, że nalepkę z Peppą nie na tej stronie...
Przyszłość różowa jak ta Peppa.

(...)
Bonus.

©kaczka

1004

[10 Jan 2012]

Norweski w fabryce, Dynia w ochronce, zanim wyszli, wypili całe mleko i porzucili mnie pośród (wy)kwitów.
Sąsiad testuje piłę tarczową.
Brak mleka w kawie próbowałam zastąpić zakamieniałą bryłą mleka instant dla niemowląt.
Zły pomysł.
Aż tu na dnie torby znalazłam stuletnią torebkę śmietany w proszku dołączaną do siedzenia w samolocie!
Zły, ale przynajmniej jadalny.
(W bonusie serwetka, pieprz i łyżeczka.)
Nadto dobrze, że opisuję to, co deponuję w zamrażalniku, gdyż inaczej do głowy by mi nie przyszło, że spożywam zapiekankę.
Od pracy w domu karleje mi styl życia.

©kaczka

1001-1003

[7-9 Jan 2012]

Uaktualnienie.
Przebiłam się przez pierwsze dwieście stron kwitów.
Wykazuję objawy amatorsko przeprowadzonej lobotomii.
Do końca pięćset stron drobnym, mrówczanym drukiem z przypisami.
- Czy jeśli osiągniemy konsensus – pytam Unię – to fajrant, zimne okłady na głowę, rekonstrukcja mózgu, posprzątam mieszkanie, rozbiorę choinkę i nie muszę nigdzie lecieć?
- Jeśli osięgnięcie konsensus – odpowiada Unia – to będzie cud.
A w przypisach: ... nadto fakt, że wypełnisz kwity kaczko, nie oznacza wcale, że nie będziesz musiała ich poprawiać ad nauseam.
Norweski do fabryki, Dynia do ochronki, Syzyf do kwitów.
- ... i Rubenito dziś w ochronce, Dyniu – rzekłam o świcie wcisnąwszy Dynię w buty, futro i czapkę. – Rubenito wrócił z kraju przodków!
- Pepe!? – wykrzyknęła Dynia, wyrwała mi z rąk walizkę z prowiantem i pocwałowała do samochodu zostawiając mnie z ustami w ciup. – Pepepepepepepepepepepepepe! – niosło się nad wsią.
Się mogę pocałować w.
W kwity?

(...)
W miniony piątek konsumowałyśmy z Dynią w Zakładzie Zbiorowego żywienia.
Tam spożywamy w piątki, bo nadrabiamy czas stracony w tygodniu  kosztem zbilansowanych posiłków, witamin i mikroelementów.
Dynia jak wyjęta z podręczników do kindersztuby.
Dziękowała światu za każdy kęs i ocierała swe różane usteczka serwetką.
Przy końcu posiłku, przy czterdziestej zużytej serwetce i przy pięćdziesiątym TA!, przystąpiła do nas delegacja staruszek, by wyrazić zbiorowy (mniej więcej do trzech stolików po przekątnej) podziw dla wyrafinowanej maniery i elegancji.
- ... bo widzisz, kaczko-matko – powiedziała rzeczniczka prasowa delegacji, a pozostałe właścicielki prasowanych siwych loczków ochoczo przytaknęły – bo widzisz, teraz dzieci są takie rozwydrzone, takie niegrzeczne, rzucają się na ziemię, tarzają po podłogach, krzyczą, ściągają wszystko z półek...
- Naprawdę???! – nie pozostało mi nic więcej tylko udać głupią.
Anielsko uśmięchniętej Dyni nawet nie drgnęła powieka.

(...)
Już wiem, mam dowód, skąd tubylcza nonszalancja dla minusowych temperatur przy gruncie.
Na każdym zdjęciu z ochronki Dynia jest bosa.
Wrzesień, październik, listopad, grudzień, bosa.
Upał, deszcz, grad, w domu, w ogródku, bosa.
Choć czasem w czapce (!).
- Bo lubi ubierać się w czapki. – tłumaczy mi dużymi literami ochronka, bo co ja tam rozumiem.
Lubi też skarpety, pończochy i kapcie (!).
Rajstopy to fanaberia ludów południowych.
Wilka dostanie, ale profilaktyka płaskostopia bez zarzutu.

©kaczka

998-1000

[4-6 Jan 2012]

(...)
Miejscowe pokolenie 20+ z chorobliwą skrupulatnością poleruje i nanizuje swoje zawodowe zasługi na sznurek.
Ze sznurków czyni girlandy i w sezonie corocznych podsumowań dekoruje nimi swoje kwity.
Nie ma, obserwuję ze zgrozą, nie ma takiej rzeczy, takiego gestu, takiego kontraktem  przypisanego obowiązku, z których po odpowiednim liftingu nie dałoby się wykroić trofea do girlandy.
Posprzątałem po sobie. CZYTAJ. Wykazuję inicjatywę. Posprzątałem po innych. CZYTAJ. Wykazuję niebywałą inicjatywę.
Tracą wiarygodność wszystkie ich pozornie bezinteresowne, życzliwe uczynki.
Popadam w melancholię.

(...)
Somnambulizm do następnej niedzieli, noc w noc, sponsoruje Unia Europejska i jej parada kwitów.

(...)
Pociągi pod specjalnym nadzorem.



©kaczka

995-997

[2-3 Jan 2012]

(...)
Parszywy początek.
Dwadzieścia cztery godziny w imadle nieopisanego globusa, takiego, że tylko odgryźć sobie głowę i iść dalej,  noworoczny toast z gorzkiej herbaty i życzliwa rada miejscowej służby zdrowia by przejść na dietę z paracetamolu.
Powiedziałabym im, gdzie mogą sobie wetknąć swoją magię paracetamolu, ale wyszłoby przecież, że molestuję (!).
Teorie na temat genezy globusa były liczne.
Od przesunięcia się biegunów magnetycznych planety po arytmię, którą głosem teutońskiej strażniczki więziennej obwieścił głos z ciśnieniomierza powołując się na autorytet Światowej Organizacji Zdrowia, również zamknięty w ciśnieniomierzu.
Arytmia przeszła, gdy Dynia przestała skakać po kanapie, kwestii biegunów, a co za tym idzie ewentualnego końca świata jednoznacznie nie rozstrzygnięto.
Pod gorzką noworoczną herbatę i paracetamol - dwie lub trzy smętne noworoczne race we wsi.
Ta trzecia była czkawką tej drugiej.
Pierwsza mogła być iskrą z kominka.
Fajerwerki spod Big Bena, które pokazał telewizor wbiły sztylet w słowiański patriotyzm i narodową dumę hodowaną na racach odpalanych z okazji Dni Morza a zwyczajowo sponsorowanych przez browar lub zakłady podrobów mięsnych.
Za to do pracy jak na skrzydłach (!), bo wsią ciska jakaś lokalna odmiana tajfunu.
I choć strzykam jadem na lokalną architekturę, choć goniły mnie już i kubły na śmieci, i latające koty, i puszki i opakowania zastępcze to – o dziwo? o cudzie? - nie odpadł na mnie żaden fragment ludzkiej siedziby.
Może jednak powinnam przestać strzykać.

(...)
Dynia mówi Noł! barytonowym głosem z trzewi...
przez sen (!)
Za dnia mówi [dżorcz] wymową fonetyczną z podwieczorków u Królowej Elżbiety.
Klimat Earl Greya i kanapek z ogórkiem.
- Przemów Dyniu, przemów po słowiańsku, ulituj się, bo  mdli mnie od samego widoku Brzechwy, a top-dziesięć recytuję z pamięci i przez sen!
- Noł!

(...)
Gdzie nie spojrzeć urodziny-narodziny.
Najpierw Magdalennna.
Potem mały Balkan Electric – bezimienny tygodniami syn Wuja D. – ostatecznie szekspirowski, wietrzny duszek sponsorowany przez producenta środków piorących.
Dziś Jontek, czworga (!) imion, brat Klaudyny.

©kaczka

Komunikat specjalny


Jak Wam dziękować?
Żadne słowa nie oddadzą...


... za rok też piszemy, co? ;-)

989-994

[27 Dec 2011 - 01 Jan 2012]

(...)
Dynia alias Independencja Pyskacz, ma swoje zdanie.
Och, jak bardzo ma swoje zdanie.
- Independencjo – pytam – chcesz ciasteczko?
- Noł.
- Nie chcesz ciasteczka?
- Noł.
- Powiedz mama.
- Noł.
- Powiedz tata.
- Noł.
- Chcesz wody?
- Noł.
- Nie chcesz wody?
- Noł.
Noł. Noł. NOOOOOOŁ!!!
Braki w wokabularzu Independencja nadrabia czynem.
Ciągnie nas za pantalony i za krynoliny, kierunki (na lodówkę) wskazuje semaforem ramion.
Animuje nad głową samolot z Amelią Earhart czyniąc paszczą stosowne brum brum.
Karmi widelcem każdego kto nie zdąży uciec i kto lubi okulistyczne ryzyko.
Odkąd Norweski trwale wycisnął w jej szarej masie koncept Prost! każdy posiłek to korowód niekończących się toastów.
Irytująco Szczupła Ciotka dodała swoje do repertuaru powitań, dzięki temu Independencja na hasło ‘żółwik’ zwija dłoń w pięść i zgrabnie celuje w cudze pięści. Czasem jej się omsknie. (Dzieci grożą kalectwem.)
Gdy świat sprzeciwia się jej woli Independencja pikuje, przywiera do ziemi i zapuszcza korzenie.
Ani chybi zapuszcza, bo podnieść jej nie sposób.
Ona leży i bezczelnie chichocze, ja stoję i liczę do pentyliona, przypominam sobie paraboliczne historie, że był czas, gdy kopałam chwasty do okolicznościowego zielnika i raz dokopałam się do Chin, żeby wydłubać cały system korzeniowy, a skoro Chiny to mówi chińskie przysłowie: bij dziecko raz dziennie, jeśli nie wiesz za co, ono wie na pewno oraz że kropla potu w każdym ziarnie ryżu... obok nas przemykają wyrozumiali przechodnie lub gwałtownie zmieniają trajektorię sklepowe wózki.
(Statystycznie, postrzegam, prawdopodobieństwo wycierania podłogi lub chodnika wzrasta, gdy odziać Independencję w białe, jasne, czyste.)
Uwielbiam ją taką.
Pyskatą, rogatą, tupiącą nogami, chcącą swego, grającą Stanisławskim w swoich własnych dramatach, rączym kłusem przeskakującą granice między rozpaczą a euforią.
Absolutnie doskonałą.
Powinna być od razu taka, taka właśnie się urodzić –  cholernie-osiemnasto-niesubordynowanie-miesięczna.


©kaczka