Image Slider

759

[31 Mar 2011]

(...)
Wróżka Zębuszka (niech ją pokryją kurzajki, wrzody i czyraki, niech ją dopadnie zanokcica i grzybica stóp) uśpiła moją czujność.
Myślałam.
Wyjdą dolne, wyjdą górne.
Wyjdzie spokój.
Wyszedł.
Przyszedł.
Poszedł.
Znów glut, znów wysypka, znów ręce dłubiące w dziąsłach, znów.
Znów i znój.
Ósemki albo dziesiątki albo dwudziestki piątki.
I porozmawiaj ze mną mamo!
MAAAAAA!
MAAAAAAAAA!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Tak, córko, tyle że... budzik wybił drugą. Gdybyśmy tę rozmowę... przy śniadaniu?
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Szczerze współczuję sąsiadom.

(...)
Za dnia jest samą słodyczą.
Dwa razy powiedziała ma-ma.
(Raz do skarpetki, raz do Boba Budowniczego.)
Klaszcze w rytm brzdęków pianina.
Podczas przerwy na kołysankę siedzi sama na swojej poduszce i sama częstuje się ciastkiem upieczonym przez baptystów.
Grawitacja coraz słabiej przyciąga jej kuper.
(Nadal sunie do tyłu.)
Pozuje samobieżnej Lucynie do zabawy w dom.
Dziecko, dziecko, dziecko!’ pokrzykuje Lucyna w swoim narzeczu i próbuje trafić kubkiem napoju w adekwatny otwór Dyni.
Dynia nadstawia się w geście ‘Pój!’
Ściskanie, całowanie, głaskanie, tęcza, ciastko z różowym kremem, cekiny, miękkie kocie brzuszki.
Te klimaty.
(Poza ramami tego bukolicznego obrazka bezpardonowa walka o kubek.)

(...)
Quorn.
Z quornu można zrobić krowę, drób, paluszki rybne, mielone, szynkę, boczek albo kiełbasę.
Zawiera białko.
Pleśni.
Nie spróbowałam.
Chyba zbyt wiele razy widziałam ‘Soylent Green’.

(...)
- Reasumując... Dynia nie ma nawet roku, a ty mówisz, że znalazłaś dla niej przedszkole? Przedszkole, do którego możemy ją wysłać najwcześniej w grudniu 2012?! Nie przesadzasz? Kto wie, gdzie będziemy mieszkać w 2012?
I czy świat nadal będzie istniał.
(Vide rozregulowane bieguny magnetyczne.)
Pewnie przesadzam.
Ale przedszkole jest dla piętnastki dzieci, wśród łąk, pól, krów i błota, a nade wszystko, nade wszystko działa według ulubionego systemu wychowawczego.
Przy takim zbiegu okoliczności nie zaryzykuję, że mogłoby tam dla Dyni zabraknąć miejsca.
Choćby i kosztem reputacji mojego rozsądku.

(...)
Z Armii Zbawienia.





©kaczka

758

[30 Mar 2011]

(...)

(...)
Różowe, nienaturalne niebo.
Planeta Hallo Kitty.
Za podszewkę horyzontu wciska się słońce.
Nienaturalnie żółte.
Takie słońce dodałby do sernika Heston Blumenthal, gdyby potrzebne mu były jajeczne żółtka od wolnopasących się kur.
W palce przez cienki papierowy kubek parzy kawa.
Krok za krokiem, łyk za łykiem.
Wszystko kwitnie.
Magnolie, pergolie, fasolie.
Byle zdążyć.
Delektuję się okolicznościami nim mój układ immuno zatrznie na oślep strzykać histaminą.
(... i będzie to, córko, absolutny, definitywny, ostateczny krach mlecznych posiłków, gdyż kolejnego sezonu bez farmakologicznego dopingu, jak mniemam, nie przeżyję...)
Przyjemnie porozciągane mięśnie.
(... będą łupać i strzykać następnego poranka...)
Idę.
Myślę.
(... whoah!...)
... że tak ładnie wygląda okrągły brzuch przyszłej matki z sąsiedniej maty pilates. Matki tydzień czterdziesty.
Wchodzę w boczną uliczkę...
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Niesie się przez zamknięte drzwi i okna domu.
Słyszę, tak jak wszyscy sąsiedzi w promieniu kilometra, że Norweski obdziera Dynię ze skóry, nabija na pal, opieka nad rożnem.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Czyżby dno w talerzu z kaszą? Więcej zębów? Glut? Egzystencjalny dylemat?
Zazdrosne myśli o okrągłym brzuchu przyszłej matki nagle tracą na atrakcyjności.
Ostatni łyk kawy.
Przejmuję zasmarkany tobołek.
Tobołek wyciera sobie nos w moje ubranie, we włosach ma kawałki bananów, wtyka mi palec w oko, uprzednio zdarłszy mi z nosa okulary.
Koniec wychodnego.

(...)
Rubens Barrichello.
W Dynioville ma udziały w firmie przewozowej.



©kaczka

757

[29 Mar 2011]

(...)
To protect and serve.
Starsky.
O fryzurze przypominającej czekoladową polewę na pączku z sieci Krispy Kreme.
Niestrudzenie patroluje ulice Dynioville szukając prawa i sprawiedliwości.



(...)
W sąsiedniej, wyrafinowanej wsi, w bocznej ulicy znalazłyśmy z Dynią drzwi do kawiarni.
Za drzwiami Sycylia.
Prawdziwa kawa z prawdziwego ekspresu do kawy.
Wąsko, ciasno (triumfalny wjazd wózka wymagał przerearanżowania całego lokalu), wytarte wnętrze bez połysku, stali bywalcy, charakter.
Właścicielka całująca w policzek na powitanie.
Dynia wyłudzająca komplementy i biscotti nienaganną kindersztubą.
Staruszki uprasowane od bucików ze sprzączką po siwe loczki.
Obwiesić je złotą biżuterią, odebrać kubki z americano, przełączyć telewizor na Rai Uno, prześwietlić, wypłowieć wszystko południowym słońcem i już byłoby prawie jak na przedmieściach Mesyny.
Jaka szkoda, że tak nam do tej wsi nie po drodze.

(...)
Elektrostatyczna.




©kaczka

755-756

[27-28 Mar 2011]

(...)
Jet lag.
Czuję się okradziona z czasu.
Eksponowana w piątek na dziecięce towarzystwo Dynia znów w słońcu połyskuje glutem.
Zostawia na moich ubraniach srebrne smugi jak pomrownik.
Wieść po wsi niesie, że oprócz kanapek w zwierzątka na balu rozdawano stygmaty varicelli.
Trzy są wieczne rzeczy.
Wieczne pióro, wieczna miłość i wietrzna ospa.

Tymczasem próbuję zrozumieć, jak można przeciągnąć kogoś pod kilem dwudziestoczterogodzinnego naturalnego, kręgosłup-do-kręgosłupa porodu, by w końcu wyłamać kość ogonową i rozciąć po żebra, aby wydobyć dziecko?
I to nie w misyjnym punkcie opatrunkowym w Rwandzie, czy w Kongo, ale w kraju o najwyższym wskaźniku rozwoju społecznego.

(...)



©kaczka

753-754

[25-26 Mar 2011]

(...)
W zaproszeniu na bal wspomniano o przekąskach, co Dynia potraktowała poważnie.
Podczas, gdy rachityczne dziateczki słały anemiczne uśmiechy łagodnie igrając zabawkami, Dynia postanowiła przekąszać.
A to talerzem powycinanych w zwierzątka kanapek.
A to miską truskawek.
A to czekoladową babeczką.
A to wyjętym z anemicznych rąk ryżowym waflem.
A to okruszkiem wdeptanym w podłogę.
A to ciastkiem własnoręcznie wypakowanym z cudzej torby.
I duma, i wstyd.
Duma, bo najmłodsza w towarzystwie Dynia sama pobiera sobie podwójnie złożone kanapki z talerza, nadto samodzielnie sięga po napoje chłodzące.
Wstyd, bo zgarnia z porcelany obiema rękami, a gdy obie ręce ma już zajęte żywnością to częstuje się twarzą.
Pewnie myślą, że ją głodzimy.


(...)


(...)
Najmłodsza Dynia nagle wydoroślała.
Ma wreszcie - hosanna - cztery zęby.
Pije mleko z proszku - mleko o smaku oślego nabiału.
Kanapki chce jadać sama.
Bez protestów zażywa kąpieli.
Huśta się na podwórkowej huśtawce.
Nie pozwala postronnym anektować swoich zabawek.
Za chwilę zażąda kieszonkowego.

(...)


(...)
Dzwonnik z Notre Dame (1923) pod organy ze światowej sławy wirtuozem udał się metodystom ekstraordynaryjnie.
Do domu wróciłam przed północą.
- To na drogę? – pytali znajomi, gdy na dłoni upychałam wybór pokoncertowych przekąsek – kawał biszkoptu z tłustym cytrynowym kremem i maślano-kawowe ciastka z kremem.
I tak szłam z tą cukiernią przez całą wieś.
Czymś musiałam zapłacić opiekunowi do dziecka.
[mryg]


©kaczka

752

[24 Mar 2011]

(...)
No i nie dygnęłam przed księżniczką.
(Intuicyjnie, czytaj: z lenistwa, nie wyprasowałam też dresu w kancik.)
Najbliżej rodziny królewskiej byłam wycierając dwa palce w nastroszony ręcznik frotte z monogramem w reprezentacyjnej łazience.
Być może ten sam, którym księżniczka.
Otarłam się (wytarłam?) o (w?) monarchię.

(...)
Dziś u baptystów Dynia dokonała przewrotu.
Przewrotu wielkiego pudła zabawek.
Taki z Dyni Herkules.
Poszły za nią masy.
Przewrócone pudło zabawek działa na dziatki jak elektromagnes.

(...)
Dwujęzyczne ciastka.
Jak magdalenki.
Farsz w dwujęzycznych ciastkach jest ciężki, tłusty, kremowo-orzechowy.
Tysiąc lat temu sklepy Społem sprzedawały andrutowe rurki wypchane adekwatnym farszem.
[AndRRRutowe RRRuRRRki!
Nie usłyszycie mnie publicznie opowiadającej o andRRRutowych RRRuRRRkach. O nie!
Mój język nie wibRRRuje.
Opowiadać mogę o waflach z nadzieniem.]

(...)


©kaczka

751

[23 Mar 2011]

(...)
Wstęga inaugurująca lato oficjalnie przecięta.
Szesnaście stopni.
Przy szesnastu stopniach Dynia ściąga sobie czapkę pierogami łapek.
Szesnaście stopni poznać po tym, że Norweski gorączkowo przekopuje szafy w poszukiwaniu szortów i sandałów.
Szesnaście stopni to moje na przyboś buty wzute na bose nogi, to roje ogłupionych słońcem półnagich dziatek z sąsiedztwa, to okna na oścież otwarte w całym domu.
Pranie rozwieszone w ogrodzie.
Koty rozwleczone po rozgrzanych chodnikach.
Ciepłe powietrze, które stoi w miejscu.
Szesnaście stopni w dzień. Nocą temperatura spada do ośmiu.
Lato.
Każdy ma takie, na jakie zasłużył.

(...)
Na pocztówkach z sepii, ołówkiem, drżącymi literami Louisa sprzed stu lat pisze do Williama, że bez niego nie ma dla niej życia.
Pisze w afekcie. Litery się trzęsą.
Na marginesie kolejne dopiski.
Pisze wolniej niż czuje?
Czy specjalnie wybrała serię wiara nadzieja miłość?
Nigdy się nie dowiem, czy się spotkali, pobrali, doczekali razem sędziwej starości?
Czy przeżyli obie wojny? Czy w czasie pierwszej on walczył nad Sommą, a podczas drugiej ona stała w kolejce po cukier i bekon na kartki?
Czy on ją kochał? Czy to ona kochała jego?
Czy los im sprzyjał?
Czy byli szczęśliwi?
Czy krył się za tym dramat, czy najpospolitsza z miłosnych, szczęśliwych historii?
Ułamek czyjegoś życia na trzech pocztówkach z sepii.
Wciskam za szkło, wieszam na ścianie.
Myślami odwracam się w przeszłość.

(...)
Matejko.




©kaczka

750

[22 Mar 2011]

(...)
Z Większego Miasta wracałyśmy dziś jak cygański tabor.
Wózek Dyni wypchany miesięcznym zapasem niemowlęcej żywności. Dwa pięciolitrowe  słoiki o szklanych pokrywkach z kulką. Nowa torba (chwila słabości). Zapas ramek do zdjęć (nowy projekt). Dwa pasterskie placki, a każdy z nich po kilogramie.
Nadto paczki, paczuszki, pakiety i produkty sypkie.
I Dynia pokrzykująca z wózka na przechodniów.
A pod pachą Matejko.
‘Oryginalnych’ rozmiarów.
- Widziałeś obraz? – pytam Norweskiego.
- Obraz? To jest obraz? Myślałem, że to blejtram, na którym planujesz coś malować.

(...)
Ze stoickim spokojem przyjmuję, że te matki, które wczoraj miały na sztandarze ‘What would be the point of having the baby if I were to leave him with a childminder?’, dziś odpisują, że nie mogą się spotkać, bo jutro prowadzą dziecko do żłobka.
Zmienne są koleje losu.
Seneka.

(...)
Jak kornwalijski pieróg.



©kaczka

749

[21 Mar 2011]

(...)
- Wie geht es dir? – pyta Dynię Pani Biblioteczna z ładnym akcentem z czasów Checkpoint Charlie.
Dynia milczy.
- Powiedz Dyniu GUT! No powiedz. – animuję Dynię, a w myślach sobie mamroczę, pamiętna losów Drzymały, taki gut jak twój but, der die das, kapusta i kwas, ni dzieci nam germanił...
Gdy myślę o tej scenie, gdy przyglądam się jej później z boku...
Czy coś mogło mnie przygotować na to, że moja córka będzie i gut i Tschüs i süß i lieb i Wurst i komm mit?
Nie sądzę.

(...)
Kuzynka Dyni, młodsza o dwa miesiące (!), szczerzy na portalu społecznościowym uśmiech złożony z ośmiu (!) zębów.
Poważnie zachwiało się morale naszej bezzębnej drużyny.

(...)




©kaczka

748

[20 Mar 2011]

(...)
Rodzice N. – para jugosłowiańskich emerytów – przemierzają świat kempingowymi samochodami.
Gdzie dolecą, tam wynajmują i jadą póki benzyny i na benzynę starczy.
(W Norwegii wystarczyło im na trzy dni.)
Teraz, od dwóch miesięcy, okrążają Nową Zelandię.
(W planach Kornwalia, więc nie mamy złudzeń, pewnego dnia rozbiją namiot w naszym ogródku.)
Piszą, że to przyjemne wakacje, choć w czasie deszczu kempingowy karawan wypełnia się deszczem jak akwarium.
Dodają jednak, że żadna przygoda im nie straszna.
Bilety lotnicze kupili sami.
Najpierw próbując przez internet, a gdy nie wyszło wynieśli z biura podróży studencką (!), pokaźną zniżkę.
Z internetem miało prawo się nie udać, bo rodzice N. gubią się w technicznych szczegółach.
Jeśli chcą wyłączyć komputer, wyciągają wtyczkę z kontaktu.
- Za trzy tygodnie lecę do Triestu na dwadzieścia cztery godziny, żeby odebrać ich z lotniska i odwieźć do domu. – mówi N.
Dom jest o trzydzieści minut drogi od lotniska.
Nie zadajemy pytań.
Nie jesteśmy gotowi, by usłyszeć odpowiedzi.

(...)
Elton i John.
Nowi przyjaciele Dyni.
Od lat w zarejestrowanym związku partnerskim.



(...)
Pizza to die for?
Najświeższa data na nagrobku po lewej.
Rok 2002.
Ofiara zatrucia pokarmowego?
A może zakopują cię pod kościołem, a paruzja ... a to ci siurpryza... zastaje cię pod pizzerią?
I co na to Sanepid?






©kaczka

747

[19 Mar 2011]

(...)
U progu dnia i supermarketu spotykam matkę Bliźniaków.
Bez Bliźniaków.
Niespiesznie sunie wzdłuż półek, podnosi pudełka, paczki i słoiki ku oczom, długo czyta listę składników, ogląda nalepki, odkłada, idzie dalej.
Nigdzie się nie spieszy.
Cóż, jeśli dla mnie wybierać bułki o świcie, w samotności i bez niemowlęcej presji to od niedawna rodzaj sobotniego relaksu, cóż dopiero dla niej!
... z makiem, bułki z makiem...
Niespiesznie sunę wśród nabiału.
Walijski dojrzały Cheddar, marmurowe pleśnią miękkie francuskie, Wensleydale ze słodzonymi żurawinami lub kawałkami jabłek, kleisty i mazisty Brie, Camembert wciśnięty w drewniane pudełko, Stilton, który, tak mówią, gdy jeść go przed snem poważnie miesza w sennej fabule ...
Nic nie wiem o serach, wybieram na chybił-trafił.
Niespiesznie.
Na obiad sery i wino.
(Dla Dyni kula mozarelli.)
Na stole wyjęte z dna szafy, spośród lawendowych kulek, skandynawskie bieżniki.
Bo wreszcie ostre, wiosenne słońce przecina szyby jak diament, bo oto N. i D. już dzwonią do drzwi.
Na deser – czekoladowe, dwujęzyczne ciastka z klonowym syropem.
Bezpośredni import znad wodospadu.
Na deser – kawa.
Tak orzechowa, że szare wiewiórki zaczynają ogryzać mi łydki.

(...)

©kaczka

746

[18 Mar 2011]

(...)
Wyrok na Dynię – kontrakt opiekunki –  podpisany.
Dynia pozwala opiekunce wziąć się na ręce, ale natychmiast wykręca głowę, by zlokalizować na radarze matczyne współrzędne i profilaktycznie uderzyć w kontrolowany szloch.
Dynia nadal jest Dynią zaczepną, duszą towarzystwa i primadonną kojców z zabawkami, ale z wszystkich kręgosłupów, które może złamać i nadwyrężyć wybiera mój.
Dynia powój.
Dynia bluszcz.
Dynia Czepna Przytulia.
- Jakoś to przecież będzie. – afirmuję życzeniowo.
Jakoś.

(...)
Na wstecznym.




©kaczka

745

(...)
Z owoców Dynia najbardziej lubi chleby.
Chleby kwaśne, chleby przaśne, chleby tostowe, chleby orzechowe, chleby sypane ziarnem, owocowe chleby (osobliwa odmiana bułki paryskiej) z sułtankami i kawałkami o smaku pomarańczowym (kawałkami czego? opakowanie nie wyjaśnia), chleby żytnie, chleby pszenne, chleby na zimno, chleby na ciepło, chleby z masłem, chleby bez masła, krumpety, angielskie śniadaniowe muffiny, bułki z krzyżykiem, francuskie briosze, krepy, naamy, chapati, tortille i bliny.
Dieta Doktora Bułkinsa?

©kaczka

744

[16 Mar 2011]

(...)
- Jak oni tę wojnę? No jak? – jęczy standardowym jękiem Norweski, bo w telewizorze Heston Blumenthal – z zawodu kucharz celebryta – zrewolucjonizował właśnie miejscową armię.
Udowodnił, że pocięta na plasterki i próżniowo zapakowana marchewka zajmuje mniej miejsca niż marchewka nasypana do łodzi podwodnej w korzeniu i luzem przez właz.
(Jak dotąd zapas marchewki był podobno zasadniczym czynnikiem limitującym długość krucjat.)
Ergo.
Więcej miejsca na rakiety ziemia-wieloryb-powietrze.
Ergo.
Z odrodzonym zapasem marchewki pewnie wyruszą odbijać swoje kolonie.

(...)
Metodyści organizują koncert organowy w swoim metodystycznym kościele.
Na organach zagra taper – skądinąd chemik-metodysta-organista – pod niemy horror z lat dwudziestych wyświetlany nad ołtarzem.
Tego nie można przegapić.

(...)
Spotkałyśmy na mieście Cherlawego Henryczka.
Siedem zębów, ósmy w drodze.
Cholerny rekin.


(...)
Beam me up, Spotty!



©kaczka

743

[15 Mar 2011]

(...)
Próbuję dociec źródła spazmów, w które wpadają miejscowe kobiety na wieść o perspektywie badania ginekologicznego w celu oceny stopnia zaawansowania akcji porodowej.
Retoryczne pytanie.
To jak one technicznie w te ciąże?
W znieczuleniu ogólnym, laparoskopowo, czy skutkiem zwiastowania?
I przypomina mi się jako żywo ta położna przyjmująca nas do szpitala, która, że ewentualnie można by zbadać, ale niekoniecznie, i tylko jeśli naprawdę tego chcę, i że zawsze można poczekać, bo to nieprzyjemne i może lepiej nie.
Tak, murwa, czterdzieści kilometrów w skurczach jechaliśmy do szpitala, żeby sobie tu posiedzieć, herbatę wypić,  ciasteczko zjeść, o pogodzie pogawędzić (!).
I jednocześnie, choć nie mam doktoratu z ginekologii, uważam, że coś jest chyba nie tak, jeśli mikroskopijnej nastolatce pozwala się rodzić pięciokilogramowe dziecko przez cztery dni, by w końcu wydobyć je przez cesarskie cięcie.
Przez ten czas położne czynią zakłady, czy to dziecko jest duże, czy to wody się podniosły?
To aby nie wystarczyłoby zwykłe usg, aby się przekonać?

(...)
- Jak tam wyczynowe sporty ekstremalne? – pyta Norweski raz po raz.
Z pilates tak kpi w żywe oczy.
Ma nieco racji, bo cóż to jest pilates?
Trochę jogi, trochę gimnastyki korekcyjnej dla sześciolatków, trochę baletu, trochę kocich grzbietów.
Jak raz, aby się tylko nie spocić.
Jednakoż poproszony o wykonanie plié na palcach stóp odliczając do setki, Norweski podejrzanie puchnie i czerwienieje na twarzy, więc.
- ... w dodatku – powiadam – może pilates szmilates, ale to nie z tobą za tydzień będzie ćwiczyć księżniczka Anna.
Księżniczka Anna, dzieci w strojach ludowych, goździki, wstęgi, węgielne kamienie.
Przyjdzie mi chyba dres uprasować w kant?

(...)
Dynia waży osiem czterysta.
I choć, gdy układam ją na wadze przypomina mi się wiersz z dzieciństwa nieznanego mi autora ‘pewien lis do spółki z sową kupił wagę osobową... waga ryms, waga trach, pozostała sterta blach’ to Dynia wciąż na pięćdziesiątym centylu.
Pytam środowiskową o przykrótki język.
- Czy dziecko ma problem z jedzeniem?
Jasne (!)
- Czy dziecko się jąka?
Tak. Powtarza wszak da da da da, na pewno próbuje powiedzieć DAgerotyp, DAglezja, DAktyloskopia, albo DAjmonion (!).
Skoro zatem je i się nie jąka to miejscowi nie widzą problemu.
Mówią, żeby zawracać rodzinnemu, albo umówić się na wizytę za dwa lata.
Paracetamolu na samogłoski i spółgłoski nie zalecili.

(...)
Siekacze nabierają kształtów siekaczy.
I rozmiarów lewiatana.

(...)
Upiekłam Dyni babeczkę.
Kruchą.
Bardzo kruchą.




©kaczka

Kto może...

742

[14 Mar 2011]

(...)
K. (dziesięć lat w Szwecji) uszkodziła sobie rękę.
Poważnie.
Szwedzka służba zdrowia zaoferowała jej najpierw paracetamol, potem kilka zastrzyków z hydrokortyzonu prosto w staw.
Gdy hydrokortyzon nie pomógł zaproponowano... więcej hydrokortyzonu.
Wbrew dawkom, zaleceniom, głównie zaś wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Po prześwietlenia (!), rezonans magnetyczny i opiekę ortopedy K. jeździ zatem do domu.
Dwa razy w miesiącu.
Pod Brukselę.
Gdybym miała zacytować, co w tej sprawie ma do powiedzenia K., po wycięciu słów powszechnie uznanych za nieprzystojne, nie miałabym czego cytować.
- No, popatrz. – mówi do K. Norweski Toż to wypisz wymaluj jak u nas na Wyspie.
Nie iżby wnosiło to element pocieszenia do całej historii.
Gdy kiedyś wreszcie założę swój własny kraj będzie błyszczał na odległość nieskazitelną służbą zdrowia.

(...)
Od książki This little baby (sześć zdań, pięć zdjęć, lusterko) Dynia jest uzależniona.
- Czytać, czytać, czytać. - domaga się Dynia w języku da-da.
A gdy nie czytać to obcałowywać każde zdjęcie z osobna.
(Po kim ona jest taka całuśna? Przecież nie po nas.)
- Ile razy? – pytam wracając ze spaceru. – Ile razy przeczytaliście?
- Tyle, że planuję wystąpić w Wielkiej Grze z tematu This little baby!!!
(Wreszcie do czegoś przydał się cytat z ulubionego sit-comu.)

(...)
- ... z przykrością, ale i ty nigdy nie delektowałaś się jedzeniem... – kwituje Rodzona Matka, gdy tłumaczę, że Dyni obce jest kulinarne langsam Dyniu langsam. I że im bardziej kończy się ciastko tym spieszniej Dynia pcha je sobie w gardło dopychając obiema rękami. Czasem mocno się od tego przytyka, przez co Norweski odmawia udziału w serwowaniu deserów. Mówi, że to nie na jego nerwy. - ... rzadko gryzłaś, zawsze się spieszyłaś, ileż to razy mówiłam langsam langsam...
Echa jaskini Lascaux.
Głodnych paleolitycznych, kłusujących przodków.
... ale przecież ty nigdy nie mogłaś usiąść i zjeść w spokoju...
Albo ubogich zbieraczy.
Albo hien.


©kaczka

741

[13 Mar 2011]

(...)
Dynia regeneruje się jak T-1000 (patrz: Terminator).
Konsumując w miejscu publicznym Dynia zażądała z naszych talerzy jak leci.
Pieczonego kartofla.
Bukietu warzyw.
Pieczystego.
Puddingu z Yorkshire.
Koziego sera.
Karmelizowanej cebuli.
Chrzanowego sosu.
Pieczonego kartofla.
Bukietu warzyw.
Pieczystego.
Puddingu z Yorkshire.
Koziego sera.
Karmelizowanej cebuli.
Chrzanowego sosu.
Pieczonego kartofla.
Ad infinitum.
Przekąsiwszy powyższym, poprawiła w domu obiadem.
Oraz ostrym jak żyletki,  niemowlęcym, imbirowym ciasteczkiem.
I miską jagódek.
I wnętrznościami wydłubanymi z kiwi.
Humor od razu jej się poprawił.

(...)
Intryguje mnie napis na opakowaniu cukrowych, homeopatycznych granulek.
Uspokajają dziecko i matkę.
Winnam zażyć?


©kaczka

740

[12 Mar 2011]

(...)
Drogi Pamiętniczku,
Piszę do ciebie spod mojego Verdun, z okopów macierzyństwa.
Oskrzela, zęby, zęby, oskrzela, noce przeplatane między szczeblami dziecięcego łóżka.
Głosy nasze o poranku jakbyśmy obie wypaliły po paczce Gitanesów bez filtra, jeszcze przed porcją mlecznej kaszy.
W ostatecznej desperacji, w papierowej na głowie torbie, myląc za sobą ślady i legitymując się cudzym dowodem osobistym, kupiłam nazębne, z cukru i homeopatii, granulki.
Pragmatyczna Dynia zjadła je ze smakiem nim zdążyły się spienić i nie uwierzyła.
Nawet w efekt placebo.
Mówią na mieście, że od pierwszej gorączki do pierwszego siekacza może upłynąć i pół roku.
Verdun. Okopy. Defensywa. Kapitulacja.

©kaczka

739

Dobro powraca bumerangiem.
Z listu:
(...) Paczki i prezenty od ludzi z całej Polski i świata były bardzo ciekawe, niektóre wymagały sporo pracy ofiarodawców – widać w nich było wiele serca... na przykład, pieczone pierniczki z imionami wszystkich dziewczyn, szydełkowe ozdoby na choinkę, wiele kartek robionych przez dzieci (a także przez dorosłych). Dziewczyny bardzo ucieszyły się z lakierów, torebek, cieni do oczu, wisiorków i pięknej biżuterii oraz słodyczy. Niektóre listy były bardzo osobiste. Na przykład do Maryli napisała pani Maryla, przysłała paczkę z szalikiem, chustką i długi list o sobie. Jedna pani pisała, że jest bezrobotna, ale wysyła dziewczynom drobiazgi, które sama lubi. Bardzo ładne były kartki i obrazki od dzieci ze szkół, harcerstwa i ośrodków szkolno-wychowawczych. Pisały do nas całe rodziny. (...) Halinka mówi ‘Dziękuję!’, a na pytanie ‘Co ci się najbardziej podobało?’ odpowiada ‘Wszystko!’ (...)
Słodycze dzielimy stopniowo i trochę (sporo :-) dziewczyny podzieliły się z innymi rodzinkami. Więc może bardzo nie przytyjemy :-) (...)

738

[11 Mar 2011]

(...)
Pogłoski jakoby Dynia jadła WSZYSTKO są jednak nieco przesadzone.
Najpierw Dynia wymówiła czerwonym winogronom.
Z mieszaniny kolorowych winnych gron, które precyzyjnie kroiłam na ćwiartki, wybrała i skonsumowała wyłącznie zielone. Co do jednego.
Czerwonych nie tknęła nawet patykiem.
Potem Dynia wypowiedziała gotowanym strąkom zielonej fasoli.
Na widok strąków wpadła w kontrolowaną histerię na tle estetycznym.
Nie mogła się przemóc, aby dotknąć strąków, a gdy wreszcie odważyła się jeden pochwycić w garść, odrzuciła go z takim wstrętem, jakby był wijącą się dżdżownicą (albo krocionogiem).
Strąki wymagają psychoterapii, a nakłaniana do jedzenia Dynia udowodniła, że potrafi zacisnąć zęby w proteście lub symulować wymiot.
Tak, Dynia wie, gdzie schowane są konfitury.
Gdy kategorycznie odmówiwszy zaśnięcia wieczorem zwabiła wreszcie nas oboje pod swoje łóżko, tedy co chwilę wystawiała głowę (jak w whack-a-mole) ponad łóżeczkowy odbijacz w różnych przypadkowo wybranych miejscach, skrupulatnie przeliczając ilość rodziców na metr kwadratowy.
I podnosząc raban, gdy wychodził debet.
(Znajomość kolorów i umiejętność liczenia zawdzięczamy niechybnie temu talerzykowi zaprojektowanemu przez czołowych i wiodących.)
A dziś.
A dziś obie mamy zapalenie oskrzeli.

©kaczka

737

[10 Mar 2011]

(...)
Ile zębów ma człowiek, próbuję sobie przypomnieć o czwartej nad ranem.
Ilu jeszcze przyjdzie mi wyglądać przed wschodem słońca.
Po wschodzie słońca nie lepiej, Dynia je (zawsze je, to już nie przypuszczenie, to potwierdzona doświadczalnie teza), a łzy zębnej rozpaczy płyną z Dyni jak grochy.
Grzebienie siekaczy nie poruszyły się od wczoraj nawet o milimetr.
Dynia cierpi.
Krótkotrwałą pociechą są koszyki instrumentów muzycznych, które większość religijna po godzinach wyklepuje w domach. Kosztem własnych spiżarni, bo podstawą instrumentów są przetwory zbożowe i makaron pięciojajeczny.
- Łup, dzyń, bęc, pierdut. – czyni Dynia.
Głównie pierdut.
Potem nadciąga Henryczek Cherlawy i nie dosyć, że nonszalancko raczkuje przez Dynię w te i wewte, nie dosyć, że miękkim ślizgiem przechodzi z leżę plackiem do siedzę, to w dodatku szczerzy uśmiech z pięciu zupełnie nowych zębów.
Z pięciu!
Jak z reklamy pasty do zębów.
Taki cios!
Taki los.

(...)
Misja Apollo.


©kaczka

736

[9 Mar 2011]

(...)
Dynia ozdrowiała.
Ze skrzywienia zawodowego poniosłyśmy dziś  płyny ustrojowe do badania.
Wyniki za pięć dni.
Oto powód by wrócić do pracy i analizować na cito.

(...)
Chmielewska rozczarowała. Ni śladu garbatego z łuczywem biegnącego przed pociągiem. Ni śladu popłuczyny po garbatym.
Irytujące zdrobnienia (problemik lub makaronik do sosiku). Zbędne wulgaryzmy. Pocerowana fabuła.
Brak fabuły.
Brak.
Wybrak.
Winnam wreszcie przyjąć do wiadomości, że skończyło się na Autobiografii, garbatym i Wszystkim czerwonym.

Lipińska – jak Kabarecik - chaotyczna i polityczna. Z obu powodów, mimo najszczerszych chęci, nie do przeczytania w jeden wieczór. Nie przez kogoś, kto nadal myśli mlekiem i nie wie, czy ma ochotę wracać do tematu teczek, wanien i list.

Psychodeliczne Miasteczko Mamoko – sprowadza na Dynię oczopląs. Za wcześnie.
(Ale rozrysowane na trzy strony metro długością konkuruje z warszawskim.)

Szczygieł.
Szczygieł, z którego niemiłosiernie drwiłam Na każdy temat, ten sam Szczygieł na piśmie okazał się objawieniem.
Lubię to.

©kaczka

735

[8 Mar 2011]

(...)
Między trzecią, a szóstą rano nastąpiła przerwa w chorobie sponsorowana przez ożywcze właściwości paracetamolu w czopkach.
Między trzecią a szóstą Dynia była duszą towarzystwa.
Mojego.
O szóstej rano Dynia wreszcie zażyła drzemki, o dziesiątej była jak nowa, chłodna i zadowolona z życia.
Zupełnie odwrotnie niż ja.

(...)
Dynia nurkuje w worku z zabawkami, wypływa na powierzchnię, w rękach trzyma żabę.
- Nie ułatwiasz, córko... – myślę.
Ale mogło być gorzej, mogła pobrać wielbłąda, żuka gnojarza, biedronkę lub kangura...
I...
Old MacDonald farmę miał ija ija ooooo...
Na farmie... żabę hodował
Ija ija oooooo...
[Szesnaście par oczu zastyga w oczekiwaniu. Jak do cholery robi żaba? Winnam uważać na zajęciach z zoologii kręgowców.]
- Rech rech, kum kum, rech rech, kum kum. – fałszywie zawodzę - partia solowa - animując pluszowym płazem.
[Szesnaście par oczu pyta: yyyyyyy???]
Prowadząca odbiera mi słowiański głos.
I rockit tu i rockit tam
Rockit, rockit, rockit.
(Opcjonalnie ribbit, ribbit.)
Rockit szmokit. Ribbit szmibit.
Się znaleźli, herpetolodzy, z bożej łaski.
Kangur według nich robi boing boing paszczą.

(...)
Korporacja przysłała list, w którym zawczasu udaremnia próby pobierania urlopu na czas Igrzysk Olimpijskich.
Fascynujące, czym zajmują się działy zarządzania zasobami ludzkimi.
Jak ładnie, że tak wybiegają w przyszłość, podczas, gdy listu w sprawie mego powrotu do pracy jak nie było, tak nie ma.
(Choć przecież... natychmiast idę go wydrukować i wysłać... Miesiąc temu.)

©kaczka

734

[7 Mar 2011]

(...)
Z okazji dziewiątego miesiąca Dynia dostała gorączki.
Trzydzieści dziewięć i pięć.
Służba zdrowia przytroczona do stetoskopu powiada, że wirus.
Pocieszające, że nawet trzydzieści dziewięć i pięć nie przeszkadza Dyni w jedzeniu.


©kaczka

733

[6 Mar 2011]

(...)
Wiosnę zaanonsował sąsiad siejąc nam pod oknami kompostem.
Potwierdziły wierzby.
I obwoźny sprzedawca lodów, który znów krąży po okolicy.
Im bardziej strzygę krzaki, tym szybciej odrastają.
(Albo są z bambusa, albo ze smoka, albo z Meduzy.)
Odezwała się opiekunka.
Dynia kręci kółka na pękatym brzuchu jak strzałka na planszy do Twistera.
Przy niedzieli Sunday roast z puchatym puddingiem.
Dynia w ryk, bo zawartość talerza i sam talerz podlegają krzywdzącej reglamentacji.
Pięć tysięcy reklamówek z kawałkami krzaka pociętymi na konfetti – jak u seryjnego mordercy bylin, drzew i krzewów – ukryte w ogródku.

(...)


(...)
- Gratulacje! – pokrzykuję w słuchawkę.
W słuchawce N.  odpowiada, że niby tak, a jednak jakby nie do końca.
Mieszkanie, które wynajęli jest wciąż mocno under construction.
Z bieżącego wyprowadzają się w środę, do nowego nie mogą się wprowadzić, gdyż – ojej! - brakuje mu dachu.
Nie mają szczęścia, mają doświadczenie.
Przeprowadzali się w ciągu ostatniej dekady ponad dwadzieścia razy.
Nie mają szczęścia do nieruchomości, mają doświadczenie w pakowaniu, a Zenon z Kitionu to przy nich ogryzający paznokcie histeryk.
- Przyjeżdżaj. Przyjeżdżajcie. – mówię w słuchawkę. – Będzie cieplej.
No i tak dawno nie było tu żadnych gości.
A Dynia podciągnie się w jugosłowiańskim.

©kaczka

732

[5 Mar 2011]

(...)
Och, wyjść samej z domu, pójść przez pola ku sąsiedniemu hrabstwu, bezmyślnie wchodzić do sklepów, bez rozpychania się wózkiem, bez rozjeżdżania ludziom stóp, bez AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Zabierz mnie stąd natychmiast, bo krzywo spojrzał na mnie ten manekin, bez inwokacji ciastko-kupa-woda-gorąco-zimno-czapka-sama nie wiem czego chcę, więc jak raz będę symulować skurcz tężcowy.
Bez ośmiu kilogramów obwieszonych na biodrze.
- Pojedziemy z tobą, wcale nas nie zauważysz, usiądziemy w kawiarni, książkę poczytamy, sama pójdziesz, będziesz bezmyślnie, bez rozpychania, bez rozjeżdżania...
Kilka godzin póżniej ciastko-kupa-woda-gorąco-zimno-sama nie wie czego.
Zabierz mnie stąd natychmiast, bo [tu wstaw dowolne].
Wisi na biodrze.
Skurcz tężcowy.
Ręce po łokcie w mojej filiżance.
...
Dałam się nabrać.


©kaczka

731

[4 Mar 2011]

(...)

(...)
Pierwsze kinderparty.
U chudego Noecjusza.
Między dziesiątą a dwunastą.
W poprzednim, bezdzietnym wcieleniu byłaby to pora, o której wstawałabym PO imprezie.
U Noecjusza jak w terrarium.
Mniemam, że chudym jest zawsze zimno, bo jak inaczej wyjaśnić wrzące kaloryfery w warunkach, gdy laserowe słońce tnie szklany dach oranżerii.
Nim wyparowałyśmy, przetoczyły się przez nas wszystkie atrakcje.
Koszyki zabawek, tabuny dzieci, balony, hiperaktywni dziadkowie, rowerek, otwieranie prezentów, świeczki i torty.
Tort był dyslektyczno-czekoladowo-maślano-karmelowy.
Dynia nie wzgardziła.
Odarła mnie z połowy porcji.
Uczulona na żółtka Klaudyna patrzyła z zawiścią.
Przez resztę dnia Dynia odreagowuje przyjęciowe emocje oraz konsekwentny brak dwóch górnych siekaczy.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! – buczy Dynia, a buczenie wierci mi w czaszce, jak dentysta bormaszyną, otwór za otworem.
Otworami wypłynęła już cała cierpliwość.
Chciałam napisać, że dzisiejsze doświadczenie pozostawiło mnie nieżywą, jednak, gdybym była nieżywa, tak myślę, byłabym chyba mniej zmęczona.
- KOCHAM CIĘ, CÓRKO! - przekrzykuję AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - ale dziś to trudna miłość.

(...)
Usnęła w minus dwadzieścia sekund.
Minus, bo jeszcze przed złożeniem na ofiarę łóżka i przed zawinięciem w piernat.
Zsunęłam się po brzegu wanny pod taflę wody.
(Taflę z płótna Fridy Kahlo.)
Zsunęłam się, aż zamknęła się nade mną.
Moja głowa opróżniona z myśli, treści i sensu, wyskoczyła na powierzchnię jak boja.

©kaczka

730

[3 Mar 2011]

(...)
Gdy dzień chyli się ku wieczorowi z fałdek i zakamarków Dyni sypią się skrzętnie pochowane jagódki, plastry bananów, okruchy ciast i chlebów.
Dynia lubi sobie schować żywność w gorsecie.
U schyłku dnia omiatamy Dynię z podłogowych paproszków odkurzaczem.
Dynia pasjami lubi być odkurzaną.

(...)
Były tu już bezpłatne kursy garncarstwa w ramach profilaktyki depresji poporodowej.
Na garncarstwo mnie nie przyjęli, bo byłam zbyt wykwalifikowana, nie wyprodukowałam zatem, żadnego Royal Dultona, żadnej glinianej pastereczki, żadnej Laury i Filona z glinianą trzódką, żadnego gołąbka z ozłacanym dzióbkiem, żadnego serwisu do kawy na czterdzieści osób.
No to zaciągnęłam się na organizowany przez hrabstwo kurs gotowania gratis.
Jak dotąd nikt nie zaglądał mi w życiorys, nikt nie przeliczał dyplomów podług skali GCSE, możliwe zatem, że oto otwierają się przede mną zupełnie nowe horyzonty.
Horyzonty na miarę Hestona Blumenthala.
- Może nauczą mnie miesić ciasto na krumpety, na puddingi z Yorkshire albo na bikarbonatowe scones? Może dowiem się jak konserwować porzeczki do spotted dicków albo jak wypiec nerkowo-stekowy paj? Może pokażą jak ze skalopków zrobić eskalopki? Jak z jednego ziemniaka wyciąć trzy frytki? O kanapkach z ogórkiem nie wspomnę. Jednym słowem, Norweski, same korzyści! Imaginuj sobie splendor naszych przyszłych kolacji przy świecach!
Norweski jak zamienił się w słup soli od tej wiadomości, tak okoliczne bydlątka do dziś traktują go jako lizawkę.


©kaczka

728-729

[28 Feb-1 Mar 2011]

(...)
Dynia śpi w 3D.
I mowa tu nie o okrętach, ale o regularnym trójwymiarze jak z kinopleksu.
Dynia osobiście weryfikuje wszystkie zalety i wady geometrii przestrzennej.
Bo gdy chodzi o grę w okręty to Dynia sypia jednak głównie w A1.
Równolegle, prostokątnie, przekątnie i pokątnie.
Najczęściej pokątnie.
Wciśnięta w najdalszy róg łóżka jak profesjonalna ekierka, idealna kątownica lub uwieszona u zbiegu szczebli w pozycji  na ‘wyrwij murom...’ znanej też jako ‘Bracia Daltonowie uciekają z więzienia’ lub ‘Zaklinowany Houdini’.
W nocy na grafitowej granicy snu i jawy kontynuuję macanie kołyski, której nie ma.

(...)
Podłoga Metodystów.



Resztę zajęć spędziła na intensywnym samouwielbieniu soczyście całując swoje lustrzane odbicie.

©kaczka